Zod przysiągłby, że słyszał bębny wojny gdy sięgał po jedną z obroży które ogary khorna zostawiły po sobie. W swoim umyśle dziesięć razy zdążył ją zatrzasnąć na własnym karku… bez cienia zawahania. Ale gdy doszło co do czego… zrobił to powoli i z namaszczeniem. Wiedział, że ta obroża nigdy już nie zejdzie z jego szyi, ale nie przeszkadzało mu to.
Chroniła ona przed tchórzliwymi psykerami i ich brudnymi sztuczkami… do pewnego stopnia, ale każda obrona przed ich tchórzliwymi taktykami była godna uwagi.
Obroża zatrzasnęła się i warknął gdy kolce wbiły się w jego ciało i w jakiś metafizyczny sposób pełzły jego żyłami, spijając jego krew, prosto do jego serc. Ryknął kryjąc pod gniewem i bojowym okrzykiem ból który… który po chwili zelżał, ale nie skończył… i już nigdy nie miał go opuścić. Z bólem szedł szał i nienawiść które wykrzywiły mu twarz w grymasie…
Nikt nie łaknął się do broni Myśliwego. Cierń. Zod podszedł i wziął go do ręki. Poczuł jak palce same zacisnęły się na rękojeści i nie chciały puścić. Wzniósł go w górę, wykonał kilka zamachów i… zawiedziony stwierdził, że to nie jest broń dla niego. Nie był zbyt ciężki. Ale był zbyt wielki. To była broń dwuręczna… z grymasem niezadowolenia spojrzał na swoje lewe ramię scalone z ciężką meltą… pozbawione dłoni potrzebnej by dzierżyć to wspaniałe ostrze. Przez chwilę nawet przyszła mu do głowy plugawa myśl urąbania sobie tego ramienia i zamontowania bioniki, ale… to nie było GODNE. To ramię było darem od bogów i nie mógł nim tak wzgardzić. Wbił ostrze w ziemię i kolejne minuty spędził próbując je puścić, ale palce nie chciały go słuchać. Jakby nie do niego teraz należało ale do miecza, ale to było tylko złudzenie… złudzenie umysłu i złudzenie rzeczywistości i gdy to zrozumiał… mógł wreszcie rozluźnić chwyt.
Zawinął miecz w płótna i odesłał go do Chana.
~ * ~
Zod wylądował z głuchym grzmotnięciem przed Calvariusem
- Vorec! - ryknął do niego celowo przekręcając języko-łomne imię
- Ha! Stęskniłeś się, Zod?!
- Gdzie on jest?! - Niosący Słowo naparł w szarży na nurglitę z pełną furią. Nie potrzebował od niego tej informacji. Sam by go znalazł, ale… słowa dawały upust gniewowi.
- Któż taki? - sztucznie niewinna odpowiedź jedynie podsyciła szał Zoda. Obroża zacisnęła się na jego szyi żądając krwi… i krew miała być jej dana.
Wymiana ciosów trwała, a energetyczna broń sypała iskry przy każym uderzeniu. Zod wrzał i krzyczał coraz głośniej upodabniając się do berserkerów, a Vorxec stawał się coraz bardziej cichy. W pewnym momencie dostrzegł okazję. Ciął z półobrotu pionowo w górę. Miecz energetyczny przegryzł się przez goleń, multimeltę i zmierzał by rozciąć Niosącego Słowo na pół, ale ten był rę odrobinę szybszy. Miecz stracił ten ułamek sekundy tnąc jego drugie ramię i dało mu to czas by samemu zawirować w półpiruecie… wznoszony w górę miecz tym samym wrył się głęboko w plecak skokowy i… ugrzązł w nim. Zod kontynuował obrót wyrywają broń nurglicie z ręki i wykonał własne, mordercze cięcie niemal bliźniacze do tego co chciał osiągnąć Calvarius. Miecz energetyczny przerżnął się przez goleń, krocze sięgając aż do mostka. Zod nie czekał. Nie napawał się. Był w szale. Nie chciał tryumfu. Chciał krwi i śmierci.. Wyszarpnął miecz z umierającego oponenta i kontynuował atak. Ciął go raz, drugi trzeci… ciął go wciąż gdy ten już leżał na ziemi w trzydziestu kawałkach i nie przestawał jeszcze chwilę…
~ * ~
...po walce
Promethium płonęło tak jasno, że raziło oczy Zoda. Metal w pancerzu się topił, ceramika się łuszczyła i odpadała, a ciało jego mistrza… ciało opuchnięte i
zepsute (dokładnie tak jak można się spodziewać po zwłokach-trofeum u wyznawców Nurgla) szybko zwęglało. W innych miejscach puchło i wylewało z siebie obrzydliwości. Zod się łudzi… do samego końca łudził się, że może będzie w dość dobrym stanie aby wydobyć z niego genoziarna… że da radę odzyskać choćby część swojego mentora, ale wiedział co stało się z jego ciałem i, że nadzieja była naiwna. Trudno. Krew popłynęła. Zemsta się dokonała i genoziarna Calvariusa zostały równo zbeszczeszczone.
Zod zaśmiał się na chwilę wyobrażając sobie Pana Tajemnic zakręcającego ścieżki losu… wyobraził sobie, jak bardzo byłoby to w jego stylu aby teraz gdzieś tam… był uczeń który uważał Vorxeca za swego mentora i właśnie poprzysięgał zemstę Zodowi. Właśnie teraz. W tym momencie. Wręcz prawie słyszał jego gniewne słowa. Prawie widział jego twarz. Prawie czuł jego nienawiść.
- Ha! Więc niech i tak będzie! - zakrzyknął gdzieś do nieba gdy zrozumiał, że to wcale nie było wyobrażenia, a właśnie Tzeentch (lub któryś z jego demonów) właśnie zagrał Zodowi na nosie przynosząc mu tę myśl...