Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2021, 11:24   #37
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Zod przysiągłby, że słyszał bębny wojny gdy sięgał po jedną z obroży które ogary khorna zostawiły po sobie. W swoim umyśle dziesięć razy zdążył ją zatrzasnąć na własnym karku… bez cienia zawahania. Ale gdy doszło co do czego… zrobił to powoli i z namaszczeniem. Wiedział, że ta obroża nigdy już nie zejdzie z jego szyi, ale nie przeszkadzało mu to.
Chroniła ona przed tchórzliwymi psykerami i ich brudnymi sztuczkami… do pewnego stopnia, ale każda obrona przed ich tchórzliwymi taktykami była godna uwagi.

Obroża zatrzasnęła się i warknął gdy kolce wbiły się w jego ciało i w jakiś metafizyczny sposób pełzły jego żyłami, spijając jego krew, prosto do jego serc. Ryknął kryjąc pod gniewem i bojowym okrzykiem ból który… który po chwili zelżał, ale nie skończył… i już nigdy nie miał go opuścić. Z bólem szedł szał i nienawiść które wykrzywiły mu twarz w grymasie…

Nikt nie łaknął się do broni Myśliwego. Cierń. Zod podszedł i wziął go do ręki. Poczuł jak palce same zacisnęły się na rękojeści i nie chciały puścić. Wzniósł go w górę, wykonał kilka zamachów i… zawiedziony stwierdził, że to nie jest broń dla niego. Nie był zbyt ciężki. Ale był zbyt wielki. To była broń dwuręczna… z grymasem niezadowolenia spojrzał na swoje lewe ramię scalone z ciężką meltą… pozbawione dłoni potrzebnej by dzierżyć to wspaniałe ostrze. Przez chwilę nawet przyszła mu do głowy plugawa myśl urąbania sobie tego ramienia i zamontowania bioniki, ale… to nie było GODNE. To ramię było darem od bogów i nie mógł nim tak wzgardzić. Wbił ostrze w ziemię i kolejne minuty spędził próbując je puścić, ale palce nie chciały go słuchać. Jakby nie do niego teraz należało ale do miecza, ale to było tylko złudzenie… złudzenie umysłu i złudzenie rzeczywistości i gdy to zrozumiał… mógł wreszcie rozluźnić chwyt.

Zawinął miecz w płótna i odesłał go do Chana.

~ * ~

Zod wylądował z głuchym grzmotnięciem przed Calvariusem
- Vorec! - ryknął do niego celowo przekręcając języko-łomne imię
- Ha! Stęskniłeś się, Zod?!
- Gdzie on jest?! - Niosący Słowo naparł w szarży na nurglitę z pełną furią. Nie potrzebował od niego tej informacji. Sam by go znalazł, ale… słowa dawały upust gniewowi.
- Któż taki? - sztucznie niewinna odpowiedź jedynie podsyciła szał Zoda. Obroża zacisnęła się na jego szyi żądając krwi… i krew miała być jej dana.
Wymiana ciosów trwała, a energetyczna broń sypała iskry przy każym uderzeniu. Zod wrzał i krzyczał coraz głośniej upodabniając się do berserkerów, a Vorxec stawał się coraz bardziej cichy. W pewnym momencie dostrzegł okazję. Ciął z półobrotu pionowo w górę. Miecz energetyczny przegryzł się przez goleń, multimeltę i zmierzał by rozciąć Niosącego Słowo na pół, ale ten był rę odrobinę szybszy. Miecz stracił ten ułamek sekundy tnąc jego drugie ramię i dało mu to czas by samemu zawirować w półpiruecie… wznoszony w górę miecz tym samym wrył się głęboko w plecak skokowy i… ugrzązł w nim. Zod kontynuował obrót wyrywają broń nurglicie z ręki i wykonał własne, mordercze cięcie niemal bliźniacze do tego co chciał osiągnąć Calvarius. Miecz energetyczny przerżnął się przez goleń, krocze sięgając aż do mostka. Zod nie czekał. Nie napawał się. Był w szale. Nie chciał tryumfu. Chciał krwi i śmierci.. Wyszarpnął miecz z umierającego oponenta i kontynuował atak. Ciął go raz, drugi trzeci… ciął go wciąż gdy ten już leżał na ziemi w trzydziestu kawałkach i nie przestawał jeszcze chwilę…

~ * ~
...po walce
Promethium płonęło tak jasno, że raziło oczy Zoda. Metal w pancerzu się topił, ceramika się łuszczyła i odpadała, a ciało jego mistrza… ciało opuchnięte i zepsute (dokładnie tak jak można się spodziewać po zwłokach-trofeum u wyznawców Nurgla) szybko zwęglało. W innych miejscach puchło i wylewało z siebie obrzydliwości. Zod się łudzi… do samego końca łudził się, że może będzie w dość dobrym stanie aby wydobyć z niego genoziarna… że da radę odzyskać choćby część swojego mentora, ale wiedział co stało się z jego ciałem i, że nadzieja była naiwna. Trudno. Krew popłynęła. Zemsta się dokonała i genoziarna Calvariusa zostały równo zbeszczeszczone.

Zod zaśmiał się na chwilę wyobrażając sobie Pana Tajemnic zakręcającego ścieżki losu… wyobraził sobie, jak bardzo byłoby to w jego stylu aby teraz gdzieś tam… był uczeń który uważał Vorxeca za swego mentora i właśnie poprzysięgał zemstę Zodowi. Właśnie teraz. W tym momencie. Wręcz prawie słyszał jego gniewne słowa. Prawie widział jego twarz. Prawie czuł jego nienawiść.
- Ha! Więc niech i tak będzie! - zakrzyknął gdzieś do nieba gdy zrozumiał, że to wcale nie było wyobrażenia, a właśnie Tzeentch (lub któryś z jego demonów) właśnie zagrał Zodowi na nosie przynosząc mu tę myśl...
 
Arvelus jest offline