Daichiego w połowie drabinek dopadła fala mdłości, dalej było gorzej. Był z tych Tkaczy Ziemii, których dopadały łatwo wszelkie choroby lokomocyjne jeśli pojazd znajdował się po za gruntem. W miarę zapanował nad chorobą morską po którymś rejsie, a przynajmniej nie dostawał już chluśtających torsji. Za to latanie... Nie licząc okazji kiedy go podnosiła na wietrze Lan Chi miał z tym jeszcze mniej styczności. Trudno było się przyzwyczaić.
- To metal... Metal to ziemia... Ziemia jest dobra... Metal też... - mamrotał pod nosem - Chce się pożegnac z moimi dziećmi.
-Słucham? - Marko uniósł brew.
- Jeśli się rozbijemy to powiedz moim dzieciom, że je kocham.
-Raczej tak źle nie będzie.
-JEŚLI KTÓREŚ ZABIERZE MI CZAPKĘ TO SKOŃCZY ZIELONY ALBO MARTwY
-To teraz mówisz, że się boisz latać?
-Nie boje się...
-A czapka co ma do tego?
-Za kwadrans albo mi przejdzie albo się porzygam. Reszte sobie dopowiedz.
-Uu...
-Czy jest tu gdzieś węgiel? - rozejrzał się po pomieszczeniu. Zanurzenie się w czymś co miało związek z ziemią brzmiało jak wybawienie. Pierwszy w życiuu rejs przeleżał w ładowni wegla. Na zmianę ładował kocioł (jako spłatę podróży) i rzygał.
Usiadł w kącie przyciskają czapkę. I znowu duch i jakiś dziwak. Co za dzień... Może po herbacie będzie mu lepiej.
- Czysta droga? To pobrzmiewa sektą...
Liczył, że jego żona nie jest w nią zamieszana.
__________________ You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh |