Bradiaga Mamidlany | “Szary deszcz zamoczył jar,
Zahuczało i runął dąb,
Psy nocnych burz dały głos”
Kat - “Diabelski dom I”
Pohukiwanie sowy niosło się dalekim echem, a gęste sploty szarych mgieł otoczyły Gruzdowo na podobieństwo zaciężnych wojsk, abo wilków wygłodniałych. Plugawe słowa sączyły się z cuchnących siarką ust Kocibora. Z każdą sylabą szkaradny wyziew prosto z Piekła zacieśniał się wokół pogrążonej we śnie wsi. Fetor infernalny z każdej szpary począł się wysączać i niebiańska aura, co ino przed chwilą jeszcze sioło otaczała, poczęła znikać, jakoby nigdy jej tutaj nie było.
Czarty, co się na wzgórzu zebrały z ulgą odetchnęły, bo choć żaden tego głośno nie przyznał, to słodki aromat anielski dusił ich i o mdłości przyprawiał. Teraz gdy siarczany odór wokół zaległ, każden swobodniej począł powietrze w płuca zaczerpywać. Uśmiechy szalbiercze i pełne niecnoty na ustach każdego z piekielników wykwitły.
Rapt infernalny czas zacząć.
I chuchnął imić Lewko i wnet stodoła, co to na podwórzu dworu Duniewiczów stała, ogniem wielgim się zająła. Chorąży Czarnej Nowiny jeno wąsa podkręcił i z lubością spojrzał, jak płomienie w mgnieniu oka ogarniają cały budynek i pod niebiosa się wznoszą.
Rżenie koni niemal natychmiast słyszeć się dało. Każdy zwierzęcy jęk przepełniony był lękiem i przerażeniem. Każdy bydlęcy ton napełniał czarcie dusze siłą i potęgą. Wszak nic tak nie radowało diabłów, jak właśnie odgłosy strachu o własną egzystencję.
Ruszyli zatem waszmościowie pełni wigoru i diabolicznej werwy, coby raptu dokonać i wolę Asmodeusza, księcia piekieł i pana pożądania i nieczystości, spełnić. "Za oknami chłód, starodawnych duchów nocy
Nie otwieraj drzwi
Nie, nie otwieraj bramy mroku!
Kat -"Legenda wyśniona" Imić Gabriel Czarniawa, co to od reszty kompanyi odłączyć się postanowił
Okryty atramentowym płaszczem mroku, szedł wąpierz przeklęty przez wieś, Gruzdowem zwaną. I zajrzał on w okna chałupy, co to domiszczem wójta była. Wnet cztery dusze niewinne w jego plugawym umyśle się ukazały.
A byli to Jędrzej, Burym zwany, co to urząd wójta sprawował. Halinka, co to ją Burową wołali, żona jego ukochana. Maciej i Lidka, dzieci poczęte z te związku, co to przez Kościół Święty zatwierdzony został.
Ledwo krwiopijca w odrzwia zastukał, a już uchyliły się one, jakby kto na niego czekał, abo ktoś na niego wołał. Czarniawa, choć w momencie krew dziewiczą wyczuł, to nawet nie drgnął, ani o milimetr nie drgnął. Tak nad instynktami, które duszę jego trawiły, panował, że potrafił chęć mordu, niczym krnąbrnego ogiera stłamsić i cierpliwie czekać.
- Bądźże pozdrowion, czcigodny panie - wyszeptała słodkim głosikiem Lidia.
- Żaden ze mnie pan, jeno wędrowiec strudzony, co to po nocy gościny szuka - odparł pełen fałszywej dobrotliwości wąpierz, kwitując wypowiedź przecudnym uśmiechem.
Nogi pod panienką Lidą w trymiga się ugięły i słodka woń żądzy z jej łona się dobywająca oplotła Czarniawę, na podobieństwo tatarskiego arkana.
- Noc ciemna - zaszczebiotała Lidia - a ja tutaj, jako ten palce samotna.
Zimny dreszcz wąpierza przeszył i wielgie pragnienie krwi się w nim obudziło. Ślina mu całą jamę ustną wypełniłą i wielgie kły wysuwać się poczęły.
Tam, gdzieś na wzgórzu, jego kompanii do raptu się szykowali, a on…
- Chłodem z zewnątrz zawiewa. Wejdźże panie, bo oboje jakoweś febryi dostaniem i jeno sm ambaras z tego będzie..
Lidia drzwi szeroko otworzyła i gestem dłoni wąpierza do środka zapraszać poczęła.
Zaiste Czerniawa wielgą siłę ducha miał, że nie rzucił się wnet na Lidkę i juchy z niej spijał nie począł. Racjonalność i zdrowy rozsądek górę wzięły na prymitywnymi instynktami. Dzięki czemu wąpierz mógł działać swobodnie i przytomnie.
Zaproszony wszedł zatem do sieni, a potem do głównej izby, gdzie dwie długie ławy stały i słaby płomień w kominku się żarzył.
- Napijesz się panie czegoś - rzekłą Lidia stając niecałę pół kroku od wąpierza. Alabastrowa skóra szyi dziewki zajaśniała we mroku. Gabryiel widział, jak grube, błękitne żyły, pełne słodkiej, apetycznej krwi, pulsując w rytm przyspieszonych uderzeń podnieconego serca dziewczyny.
"Czarne zastępy dusz kpią z marności ciał."
Kat - "Czarne zastępy" Tymczasem we dworze Duniewiczów
Coraz głośniejsze końskie rżenie wyrwało ze snu, Linasa, parobka, co to we dworze służył, od dobrych trzech lat. Wybiegł on ze swej izby w samej lichej koszulinie nocnej i na widok płomieni pod niebiosa strzelających, oniemiały stanął, jak żona Lota w dniu zagłady Somody. Bogu dzięki, że stary Anzelm tej nocy spać nie mógł i także łunę ognia nad stodołą się unoszącą ujrzał i w mig z ciepłych pieleszy wybiegł i na podwórzu stanął.
- Gorze! Gorze! - wrzeszczał na całe gardło - Ludzie! Stodoło gorze!
Tymczasem imić Kotowski, Lewko i Bimbrowski już u południowej bramy dworu stali, a tuż pod ich stóp chrapało dwóch strażników w grube szuby otulenych.
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 13-04-2021 o 23:14.
|