Głupia dziewko, i po coś mnie wpuściła, pomyślał Gabryjel. Nie Azrael von Czirn lecz Gabryjel właśnie. Choć trzydzieści trzy lata minęło i w tym czasie dorobił w Piekle niemałych honorów i zaszczytów, Wielkim Łowczym Litewskim tytułował, jakaś malutka cząstka Gabriela Czarniawy, pierworodnego syna Michała Samaela i Ludmiły, męża Katarzyny wciąż się w nim czasem odzywała dawając swój sprzeciw podłościom i okrucieństwom wąpierza. Za słaby jednak był ten skrawek duszy, by dojść do głosu i przemówić potworowi do rozsądku. Zwłaszcza w takim momencie, gdy z zimnych trzewi von Czirna wyłaziło zwierzęce i pierwotne pożądanie, głód tak niezaspokojony, że aż skowyczał w myślach niczym pies co wyczuł właśnie sukę w rui. Lidii Burej daleko było do szlachetnie urodzonych panien, których towarzystwem lubił się otaczać, może nawet nie była urodziwa, ale w tamtej chwili, gdy wyczuł w niej krew i życiodajne soki, wydawała oszałamiająco piękna. I ona sama pewnie tak się czuła, gdy wbił w nią wzrok i wygłodniały przyglądał z zachwytem. Już oczami wyobraźni widział jak rzuca ją na stół, rozdziera wszystko co dziewczyna ma na sobie, jak się kładzie na niej i zastanawia w którą tętnicę wgryźć najpierw, czy zacząć od uda a może od razu skończyć na szyi. Dawno nie pamiętał by taką walkę toczył, i to w dodatku sam ze sobą. Na chwilę zapomniał po co tu przyszedł, nagle jednak przed oczami stanęła mu zupełnie inna niewiasta. Czysta, dobra i niewinna. Nawet gdyby próbował skierować swe rozpustne myśli w jej stronę, zgrzeszyć, zbezcześcić jej dziewictwo w swych lubieżnych fantazjach, to nie potrafił. Może za bardzo bał się gniewu swego Księcia, a może wynikało to z czego innego. Nie wiedział. Myśl o pannie Urszuli Duniewiczównej otrzeźwiła go jednak. Nie przyszedł tu przecież krwi dziewic spijać i cnoty im odbierać, zadanie miał do wykonania.
Przestał więc spoglądać na Lidkę, odwrócił wzrok w kierunku sieni, by ochłonąć, zebrać myśli do działania.
- Ojca idź obudź, sprawę mam do niego – rozkazał a potem czyniąc swe wąpirze uroki dodał melodyjnym słodkim głosem– I już tu nie przychodź Lidko, wracaj do swej izby, zmruż powieki i zaśnij snem spokojnym. Jak się obudzisz nie będziesz o mnie pamiętała.
Nadludzkimi zmysłami sięgnął do umysłów reszty domowników, Halinki i jej syna Macieja, szeptał do uszu najsłodsze kołysanki by pozostali w objęciach Morfeusza podczas gdy on z wójtem swoje sprawy będzie załatwiał.