Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2021, 15:42   #39
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Posunięcia Sektotha Szeptacza Fałszów i Vorxeca Calvariusa miały wspólny mianownik - zagrażały planom Narmer-Ra. To było niedopuszczalne. I dlatego dawny Legionista Tysiąca Synów siedział w jednej spośród trzech kanonierek należących niegdyś do Theronsaen Nęcącej - wypakowanych dawnymi jej poplecznikami, uciekającymi do swoich w rajderze na orbicie. A raczej “uciekającymi do swoich”, bo w rzeczywistości przynajmniej połowę załóg stanowili ludzie Chana, trzymający tamtych na muszce. Plan był tyleż szalony co nieprawdopodobny, i Narmer-Ra miał przez to nadzieję, że właśnie dlatego się powiedzie. Właśnie zostawili za sobą atmosferę i turbulencje, i co sił w silnikach gnali ku zbuntowanemu okrętowi. A ten wcale nie próżnował!


Zamiast wiać, Barbspine pluł w stronę Demise zmasowanym ogniem, jakby zuchowatością usiłował nadrobić różnicę tonażu i uzbrojenia. Dziwiło to nieco Małego Horusa, ale okręt był mu potrzebny, dlatego Jeden z Tysiąca wpatrywał się w ekran radaru, spodziewając się w każdej chwili, że rajder zawróci i umknie, korzystając z ogromnego przyspieszenia właściwego jego klasie. Nic takiego nie nastąpiło, za to na wyświetlaczu zamrugały widma rakiet przeciwokrętowych kierujących się ku kanonierkom i Narmer-Ra złapał łącznościowca za kark.
- Wywołaj ich by przerwali ostrzał i pozwolili zadokować! - z głośników hełmu zabrzmiał metaliczny warkot. Przez chwilę Marine wydawało się, że Slaaneshyta zaryzykuje sprzeciw, ale jednak instynkt samozachowawczy zwyciężył, i łącznościowiec jął skamleć do radia, błagając o zaprzestanie ognia. Udało się częściowo - kolejne salwy były kierowane już tylko ku Demise, ale pierwszej nie dało się odwołać, albo nie było takiej chęci i jedna z kanonierek zniknęła w ognistej eksplozji mimo wszystkich uników i przeciwlotniczego ognia. Łącznościowcem wstrząsnęło to i z tym większym zapałem zabrał się za przekonywanie obsady mostka Barbspine o dobrych zamiarach “uciekinierów”. Ekran wizyjny zapalił się i Narmer-Ra wcisnął się głębiej za konsolę, widząc że Slaaneshyta na mostku rajdera rozgląda się po wnętrzu kanonierki. Chyba widok stłoczonych współwyznawców uspokoił tamtego, gdyż polecił załodze zadokować w jednym z hangarów i czekać na sprawdzenie wnętrza, a potem zerwał połączenie. Legionista wyszczerzył zęby pod zasłoną hełmu i zerknął w bok. Jedna z kobiet - zgadywał że wywodząca się z bandy nieodżałowanej pamięci Theronsaen Nęcącej - przyglądała mu się z uwagą i, co dziwne, bez specjalnej wrogości. Dziwne. Odwrócił wzrok.

Dokowanie na manewrującym pod ogniem Demise rajderze nie było łatwym zadaniem, ale w końcu obie kanonierki wleciały do hangaru. Kilkudziesięciu załogantów z bronią w ręku czekało na otwarcie luków, i Narmer-Ra nie zamierzał pozwolić im czekać. Gdy tylko drzwi się otworzyły, wypchnął najbliższego Slaaneshytę i wyskoczył w ślad za nim, naciskając spust miotacza.
- Krew dla Boga Krwi! - ryk z głośników jego hełmu zmieszał się z wyciem palących się, zaskoczonych obrońców. Odpowiedzieli wrzaskiem nienawiści i gniewu, palbą ze śrutówek i straceńczym atakiem, ale Narmer-Ra ruszył im naprzeciw, zionąc ogniem z Oddechu Gorgony i tnąc starożytnym ostrzem. Jego ludzie wylewali się z obu kanonierek, korzystając z otwarcia które Legionista wypracował. Było ich mniej, ale zaskoczenie, bezwzględność i Space Marine w ich szeregach przechylali szalę. Wśród płomieni, dymu, huku i wrzasków załoga abordażowa opanowywała hangar i zabezpieczała wejścia. Krew syczała na pancerzu i mieczu Narmer-Ra, a jego stalowe buty łamały kości poległych. Mieli przeciwko sobie cały okręt i szybkie przejęcie kontroli było ich jedyną nadzieją.
- Naprzód, na mostek! - Jeden z Tysiąca bezlitośnie popędzał swych ludzi, maszerując do wejścia. Podniósł pistolet plazmowy i zamienił w parę łeb atakującego ogryna. - Ruszać się, wojownicy Ku’Tan Chana, nie ma odwrotu!

Oddech Gorgony zaryczał, wypalając korytarz. Narmer-Ra skupił się na zabijaniu i przebijaniu sobie drogi na czele oddziału, ale kątem oka dostrzegał jak bardzo wnętrze Barbspine przesycone jest zepsuciem. Pogarda Legionisty wobec plugastwa wzmacniała jego furię.

- Wyrzutnia! - krzyknął, masywna gródź zablokowała im drogę skuteczniej niż niezliczone trupy obrońców. Dwóch mutancich operatorów broni ciężkiej przecisnęło się pomiędzy towarzyszami i wymierzyło rurę wyrzutni we wrota. Wszyscy ukryli się, tylko Legionista czekał cierpliwie, ufając w potęgę pancerza. Wyrzutnia zawyła i korytarzem wstrząsnęła detonacja, a odłamki i krople płynnego metalu sięgnęły aż Narmer-Ra. Przeciwpancerny pocisk strzaskał gródź a wrzaski zza niej powiedziały o masakrze, jaką wybuch urządził po drugiej stronie.
- Naprzód, wojownicy Ku’Tan Chana! - zaryczał Legionista. Odraza wobec samozwańczego kacyka paliła mu usta, ale bojowy okrzyk działał, i horda ruszyła ku uszkodzonym wrotom. Kilka następnych granatów strzaskała je doszczętnie i chanowcy przebili się do następnej sekcji. Narmer-Ra wypalał sobie drogę wśród dymu i wycia cierpiących, kiedy jego podkomendni zasypywali obrońców skoncentrowanym ogniem, ledwo nadążając za Aniołem Śmierci. Nadludzki wojownik parł do przodu, nie oglądając się za siebie, świadom że zatrzymanie się i ugrzęźnięcie oznacza śmierć. Kultyści Slaanesha w większości nie cofali się, ale niektórzy, jednak, nie byli tak odporni na strach jak inni, i masakra urządzana przez ludzi Chana to było więcej niż ich nerwy były w stanie znieść. Narmer-Ra bardzo na to liczył - w końcu rajder musiał posiadać załogę by funkcjonować. Tak, to było bardzo istotne dla planów Legionisty.

Następna gródź, zniszczona lancami przegrzanego metalu i gazu. Na barce bojowej czy krążowniku uderzeniowym Adeptus Astartes przeszkody i bariery byłyby niemal niemożliwe do sforsowania, ale Barbspine daleko było do tak szacownych jednostek. I dzięki temu grupa szturmowa była coraz bliżej mostka, a zamiast obrony w postaci oddziałów Kosmicznych Marines drogę usiłowali jej przegrodzić korsarze i kultyści. Ginęli paleni, rozstrzeliwani, wyrzynani w pień, nie mając czasu na zorganizowanie się i zajęcie porządnie umocnionych pozycji.

Narmer-Ra zatrzymał się i odpiął opróżniony miotacz ognia. Ciężka broń była teraz tylko zawadą. Jego pancerz był czarny do ognia i sadzy. Co ciekawe, nawet część Slaaneshytów zgarniętych z planety szła za nim. Dziewczyna którą widział wcześniej stała tuż obok niego. Dziwne, żyła nadal, a przecież nie miała żadnego pancerza godnego uwagi, zaś w ręce jedynie lada jaką klingę. Zadzierała głowę, spoglądając na niego bez lęku, szukając jego spojrzenia w czerwonych wizjerach hełmu. Zgadywał, że bliżej było jej poprzednio do niewolnicy niż pełnoprawnego członka bandy.


Wyjął z dłoni trupa nieźle wykonany pistolet laserowy, zdarł z ciała ładownice. Pokazał dziewczynie jak przeładować broń i wcisnął ją jej w dłonie wraz z magazynkami. Była zaskoczona, ale już po chwili uśmiechnęła się i chciwie zacisnęła palce na pistolecie. Narmer-Ra odwrócił się bez słowa, skupiając na szturmie. Ciągle naprzód, wykurzając obrońców ogniem i granatami, mordując ich jednego po drugim. Wiązki laserów i pociski fastrygowały półmrok korytarzy i bębniły o starożytną zbroję rodem z Prospero, ale Space Marine najbezpieczniejszy był w samym gąszczu walki, gdzie jego siła, szybkość i uzbrojenie stanowiły najlepszą ochronę! Zbliżał się do mostka, zabijając bez wytchnienia, w międzyczasie rejestrując brak eksplozji i odrzutu dział - widać było, że załoga Barbspine miała teraz większe zmartwienia niż chęć dogryzienia Demise! Pod łukowatym przejściem prowadzącym na pomost bojowy zgromadziła się prawdziwa ciżba obrońców, którzy odpowiednio przygotowani i właściwie dowodzeni mogliby rozstrzelać topniejący pododdział szturmowy. Ale Legionista Tysiąca Synów nie miał zamiaru do tego dopuścić! Wprost na plecach uciekających w panice kultystów wpadł w środek tłumu wśród eksplozji granatów i strumieni krwi. W korytarzu rozpętała się masakra, ludzie Narmer-Ra z desperacją wbili się w załogę Barbspine w ślad za Kosmicznym Marine, druzgocząc obronę. Legionista Tysiąca Synów rąbał, ciął i strzelał, usiłując złamać ducha załogi. Ciosy spadały jak grad na jego pancerz wspomagany, a ból ran i stłuczeń dodawał mu sił. Androgyniczny olbrzym pochwycił go w niedźwiedzi uścisk, wyjąc niezrozumiałe przekleństwa, a Astarte stracił równowagę i zatoczył się, usiłując uwolnić ramiona. Trzask lasera zabrzmiał tuż obok jego hełmu, a czaszka jego przeciwnika niemal eksplodowała od strzału z przyłożenia. Mutant runął z hukiem przewracanej nagrobnej płyty. Narmer-Ra odwrócił się, zaskoczony. To dziewczyna przyszła mu na pomoc! Zalana krwią, dźgała Slaaneshytę u swych stóp szybkimi, morderczymi pchnięciami, bezlitośnie wykańczając rannego. Marine nie czekał, rzucił się na stojących najbliżej opancerzonych drzwi. Ryknął z bólu, gdy ostrze wbiło mu się pod pachę, raniąc głęboko. Zawirował ze zwinnością która mogła zadziwić u kogoś tak masywnego, rozłupał czaszkę atakującego i staranował całym ciężarem kolejnego obrońcę, miażdżąc go o gródź. Lewe ramię miał bezwładne, a jego organizm pracował na najwyższych obrotach, by zaleczyć obrażenia i pozwolić walczyć ze szczytową wydajnością.

- Panie, poczekaj! - usłyszał, gdy przystanął by sięgnąć do rany i uwolnić się od wbitej klingi. Dziewczyna złapała za rękojeść i ze stęknięciem wyrwała broń z ciała Narmer-Ra. Nic dziwnego, że ta przebiła pancerz Maximus - tylko żebrom zrośniętym na podobieństwo tarczy w procesie kreacji Kosmicznego Marine zawdzięczał, że cios miecza energetycznego nie przeszył go na wylot! Krew płynęła obficie, ale komórki Larramana już zaczynały swą pracę, a Anioł Śmierci potrafił walczyć z gorszymi obrażeniami! Nawet okaleczony, Jeden z Tysiąca był morderczym przeciwnikiem i zabijał bezlitośnie, wreszcie przełamując opór Slaaneshytów i zmuszając ich do ucieczki, kiedy morale pozostałych jeszcze przy życiu załamało się. Rozpalony zwycięstwem Marine wzniósł miecz i dołączył do triumfalnego ryku ocalałych ludzi, szukając spojrzeniem dziewczyny. Żyła, przetrwała jakoś tę jatkę i wpatrywała się w niego rozognionymi oczyma, krzycząc wraz z innymi. Miecz w jej dłoni jeszcze dymił od krwi Legionisty.

- Ładunki melta, szybko! Pilnować korytarzy! - rozkazał, sprawdzając jednocześnie czy ramię wraca do sprawności. Saperzy zamocowali miny i zdetonowali je jednocześnie, niszcząc gródź. Z pomieszczenia mostka buchnął dym a wrzaski poparzonych załogantów dały znać o potędze przeciwpancernych ładunków.Narmer-Ra wpadł jako pierwszy, dwoma strzałami masakrując najbliższych głupców którzy nie wypuścili broni.
- Kto tu dowodzi?! - ryknął, zmierzając ku skulonym, oszołomionym kultystom.
- Ja… - wybełkotał któryś, a Jeden z Tysiąca doskoczył do niego, złapał go za gardło i uderzył jego głową o konsoletę. Czaszka i mózg rozprysnęły się jak strzaskany młotem arbuz.
- Kto tu dowodzi?! - warknął wściekle raz jeszcze.
- Ty, panie! - nawet w spaczonych dotknięciem Rujnujących Potęg umysłach zamigotać mogła iskra rozsądku i jeden czy dwaj “oficerowie” wykrzyknęli w panice. - Poddajemy się!
Narmer-Ra zatrzymał się z ręką o włos od gardła następnego kultysty.
- Ogłoście załodze że ma rzucić broń i słuchać się rozkazów - polecił. - I łączcie z Demise!

Odwrócił się do swych ludzi, rozdzielając zadania, słuchając komunikatów z krążownika i od sił naziemnych Chana. A potem odwrócił się do dziewczyny.


Po raz pierwszy od paru dni odblokował i zdjął hełm, odsłaniając łysą czaszkę i spoglądając w dół, na małą, szczupłą postać. Przyglądał się własnymi oczyma, nie przez siatkę celowniczą i informacje na wyświetlaczu, niejasno oceniając, że mimo brudu i łachmanów, według ludzkich standardów dziewczyna jest młoda i ładna. Stężała pod jego spojrzeniem, ale nie odwróciła wzroku.
- Jak się nazywasz? - zapytał, tknięty nagłą ciekawością.
- MerNeith, panie - odpowiedziała, a zdumiony Narmer-Ra z wrażenia zakołysał się i zamarł.

Brzmienia tego imienia nie słyszał od… tysiącleci, od zniszczenia Prospero chyba. To nie było możliwe! A jednak…

- Czy coś się stało, panie? - zapytała, widząc jego zdumienie. Potrząsnął głową.
- Wszystko… dobrze - odpowiedział. - MerNeith… - powtórzył. Wypowiedziała to z taką samą intonacją i akcentem jak… tam i wtedy, na Prospero.

Potrząsnął głową. Jeszcze będzie czas na roztrząsanie tego.
- MerNeith, wrócę tu. Do tego czasu pilnuj okrętu. Nie zawiedź mnie - powiedział z naciskiem, wpatrując się w nią. - Wrócę.
Skinęła głową a jej oczy płonęły.


Kanonierka zabrała go na Kymeris raz jeszcze. Jego pancerz był uszkodzony, a ciało dopiero naprawiało rany, ale nie mógł przegapić swojej szansy. Zbyt długo żył w rozpaczy.
- Wszystko jest pyłem - powtarzał, ale na przekór temu cień nadziei zagościł w jego umyśle. Po raz pierwszy od tysięcy lat miał za czym podążać. I dlatego spadał jak kamień ku powierzchni planety, zostawiając Barbspine pod kontrolą ludzi Chana. i MerNeith.

Nie mógł jej wyrzucić z pamięci, nie wiedział dlaczego, ale tak właśnie było. Może, gdyby był człowiekiem, łatwiej byłoby mu to zrozumieć, ale Kosmiczny Marine nie potrafił. Potrafił jedynie odsunąć ją w głąb, przynajmniej na razie. Bo teraz musiał się skupić na szturmie na Świątynię Kłamstw.

I wraz z Seline, Ch’Lorem i Zodem zaatakował siedzibę Eliki Wieszczki, paląc jej strażników, dobijając rannych i mordując wycofujących się. Sektoth Szeptacz Fałszów umknął, by lizać rany na swym krążowniku, trup Vorxeca Calvariusa dopalał się na równinie Kymeris, a teraz Seline Doron ścierała się z mistyczką w samym środku jej siedziby. Po paru chwilach napięcia, Narmer-Ra nie przeszkadzał Heretyczce - wystarczyło że nie wchodzili sobie w paradę, ich cele nie były zbieżne. Wystarczyło że odszukał starożytną mapę i wskazówki spisane ręką Magnusa Czerwonego. Prymarchy. Ojca. Łatwowiernego słabeusza i fałszywego zbawiciela, tego, który powiódł Legion do potępienia, ale teraz nie miało to znaczenia. Narmer-Ra z Prospero, z pododdziałów szturmowych Ósmego Bractwa, Jego syn, miał mapę i punkt zaczepienia do dalszych poszukiwań. Nic go już tutaj nie trzymało.




Dawny Legionista stał na mostku rajdera i w milczeniu obserwował Demise. MerNeith dotrzymała słowa i Barbspine pozostał pod kontrolą ludzi Chana kiedy Narmer-Ra podróżował między Kymeris, Demise i rajderem. Teraz dziewczyna stała obok niego, spoglądając z uwagą na ten sam ekran co ogromny Marine.


Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy pierwsza jaskrawa eksplozja wykwitła na śródokręciu krążownika. Narmer-Ra uspokajająco położył dłoń na jej ramieniu. Po chwili drugi, tym razem czerwony kwiat wybuchu pojawił się na rufie, zaraz podkreślony gigantycznymi wyładowaniami energii przebiegającymi po kadłubie.
- Co się stało?! - zapytała MerNeith.
- Bomby melta zdetonowały magazyn amunicyjny, komorę reaktorów i główne łącze przesyłowe - wyjaśnił Marine i spojrzał na nią, ignorując kolejne bezgłośne błyski i szalejące na kadłubie Demise płomienie, zasilane uciekającym powietrzem. Patrzyła na niego ze zdumieniem, ale zaraz uśmiechnęła się, a jej oczy znowu zalśniły.
- Odlatujemy - domyśliła się.
- Tak - skinął. - Poczekaj na mnie, MerNeith, a ja…
- Wrócisz - odpowiedziała. - Wiem.

Uśmiechnął się w odpowiedzi i nałożył hełm, wizjery błysnęły czerwonym światłem. MerNeith patrzyła na niego tak, jak… Nie, już nie pamiętał kiedy ktoś mu się przyglądał tak roziskrzonymi oczyma i co to budziło w jego duszy. Odwrócił się i wyszedł, by rozprawić się z ludźmi Chana. A przynajmniej z najwierniejszymi jego poplecznikami. Na ekranie za nim błyskały kolejne eksplozje rozdzierające Demise, a oficerowie na mostku Barbspine przyglądali się temu z wytrzeszczonymi oczami. MerNeith wyciągnęła pistolet wymownym gestem, tak samo wymownym jak błyszczący miecz energetyczny, dając kultystom do zrozumienia by nie robili sobie jakichś nadziei.

Będzie na niego czekała. Zapewne święta nie była, ale i on również. Przez te tysiące lat przeżył tyle, że żadną miarą nie mógł udać że i jego nie dotknęło zepsucie. Wymaszerował, dudniąc butami o stal pokładu i zaciskając dłonie na broni.

Seline Doron miała rację. Przeciwnicy Ku'tan Chana zostali pokonani, a Kymeris stała się mu podległa. Postanowienia Paktu zostały dopełnione. Nikt nie ustalił jednak, co miało nastąpić później. Kacykowi z manią wielkości niczego nie był winien, zwłaszcza lojalności, a Błękitny Horror miał trochę racji, kiedy wygłaszał swoje enigmatyczne przepowiednie. Narmer-Ra z Tysiąca Synów wyruszał w poszukiwaniu lekarstwa na swój największy lęk.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline