Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2021, 15:43   #70
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Hartford (by Makao/Stalowy)

Przysłuchujcie się starym przedmiotom
Bo jak pewien chasyd powiedział
Stare rzeczy gadają ze sobą
Stare rzeczy lubią pośpiewać

Przysłuchujcie się starym przedmiotom
Pochylajcie nad nimi się częściej
Może kiedyś pod zimną powłoką
Usłyszycie bijące tam serce


Przy prowizorycznym piecyku zrobionym z gruzowego paleniska na którym nałożono kawał blachy siedział Julian. Paląca się pod blachą kostka paliwowa rzucała odrobinę światła poza palenisko rzucając na ściany długie cienie. Na metalu grzał się w czajniku woda. Mechwojownik podśpiewywał kawałkiem szmaty przecierając spoczywające na jego kolanach ostrze.

Przysłuchujcie się starym przedmiotom
Bo jak pewien chasyd powiedział
Stare rzeczy gadają ze sobą
Stare rzeczy lubią pośpiewać

Uklęknijcie przy siwym zegarze
Co latami godziny wybijał
O z minionych opowie coś zdarzeń
On niejedną opowie wam miłość…

Innym razem zajrzyjcie do lustra
Które dawno zaczęło już szarzeć
Jeśli tylko nie zwiedzie was pustka
To gdzieś z głębi wyłonią się twarze…

https://www.youtube.com/watch?v=t2OtFowtnSI

Z oddali słychać było też szum spawarek. Ukryte w przepastnych trzewiach zrujnowanej hali przemysłowej mechy przechodziły doraźne naprawy pod okiem techników i monterów. Piloci mieli chwilę wytchnienia i odpoczynku.

Nie wszyscy jednak spali, co dało się dostrzec choćby po Jacksonie, lecz nie on sam pełnił swoją wartę przy ogniu, łapiąc te parę rzadkich chwil wytchnienia w, zdawałoby się, niekończącej potyczce ostatnich tygodni, gdzie poszczególne dni zlewały się w jedno, ciągłe pasmo nerwowego działania i stresu wypalającego komórki mózgowe sztuka po sztuce. Mogło się odnieść wrażenie, że tkwią w ruinach od zawsze, a ich przeszłość stanowiła jedynie sen, blaknący w perspektywie długich, frontowych godzin.

W noce takie jak ta szło się pogubić, stracić wiarę w wyrwanie z matni zasiek oraz okopów. Kane wydawało się, że już zawsze będzie ich witać ciemne, pochmurne niebo i wszechobecny zapach smaru, a potem krwi i palonego prochu, gdy dostawali te nikłe momenty, aby móc zamknąć oczy. Sen jednak też nie przynosił ukojenia, jedynie rozpoczynał nowe natarcie wśród gruzów i popiołu, gdy zrujnowanymi uliczkami zamiast z ocalałymi kompanami, kroczyło się ramię w ramię wśród umarłych. W podobnej perspektywie lepiej już było po prostu się przejść… po prostu spróbować przetrwać do świtu, gdy nadejdą nowe rozkazy.

Może z tego powodu światło ognia zwabiło sierżant z mroków alejek między reperowanymi mechami na w miarę otwarty teren hali, a może chodziło o coś tak absurdalnie irracjonalnego jak… śpiew? Co by to nie było, zadziałało jak magnes na udręczoną duszę. Nogi w ubłoconych butach szurały ciężko po podłodze, aż cała, wysoka sylwetka rudzielca znalazła się w ciepłym blasku. Wtedy też dziewczyna kucnęła, obejmując ramionami kolana i słuchała, nie chcąc burzyć magii chwili. W ich teraźniejszym świecie mało kto śpiewał.
Chyba że była to pieśń pogrzebowa nad grobem kogoś znajomego.

Woda się zagrzała, więc Jackson zdjął czajnik z blachy, nalał wrzątku do metalowego kubka i podał go Sarze. W środku na powierzchni parującej wody pływała torebka z herbatą od której rozchodził się powoli ciemny kolor. Pachniało owocami.

- Cała moja audioteka została na komputerze w domu. Na telefonie miałem zaledwie jej ułamek. Czasem próbuję je śpiewać by zapamiętać chociaż trochę z tego co miałem. - powiedział spokojnie - Dopóki jeszcze pamiętam. A już zaczynam zapominać jak wyglądał mój pokój. Jakie książki stały na półkach. Najwyraźniej pamiętam… prastary plakat z warhammerem. Tym samym którego pilotuję. A minęło tak niewiele czasu...

- Wierzysz w przeznaczenie? Może właśnie to była twoja przyszłość, na którą patrzyłeś od małego nawet nie zdając sobie z tego sprawy. - Kane mruknęła cicho, patrząc jak powoli płyn w kubku zmieniał barwę. Podniosła naczynie do twarzy i zaciągnęła się, zamykając na moment oczy. Metal przyjemnie grzał zziębnięte dłonie, wlewając w ciało tak potrzebne pokrzepienie.
- Znajdziesz mi gitarę i chwyty do swoich piosenek, a mogę ci robić za podkład… chyba jeszcze pamiętam jak się gra. Dawno nie grałam, w sumie odkąd... - zakręciła lekko kubkiem oraz głową, a potem upiła łyk i westchnęła.
- Dobra herbata… dzięki - posłała okularnikowi blady uśmiech, chociaż w kącikach jej oczu szkliły się mokre krople - Dużo tego miałeś? Czego najchętniej słuchasz? Może coś znam .*

- Proszę bardzo. Wątpię by istniało przeznaczenie. Co najwyżej naturalne predyspozycje do czegoś. - Julian wstał ze swojego miejsca i podwinął rękaw - Niestety… żadnych nut i chwytów… a i gitarry bym nigdzie nie znalazł. Mam tylko to co mi zostało w głowie z tych kilkudziesięciu gigabajtów… wszystkiego. - lekko stąpając skierował się ku wolnemu kawałkowi podłogi.

Zaczął pstrykać palcami, rozłożył ręce szeroko i postąpił parę kroków do przodu nucąc pojedyncze nuty, wykonując potem stąpnięcie i powrót.

- Nie mam gustu muzycznego. Albo inaczej… czasem instrument, czasem śpiew, czasem muzyka żenująca, czasem podniosła, czasem mocna i ostra, czasem spokojna i łagodna.
Nucił dalej wykonując ten przedziwny taniec.

- Wiesz… całe życie unikałem kłopotów. A ktoś kiedyś powiedział że nawet z kłopotów powinniśmy się cieszyć. Bo życie to kłopoty… tylko śmierć nie jest kłopotem.

Na widok pląsów Sarah wybałuszyła oczy nie do końca pewna co właśnie widzi. Patrzyła zakłopotana, zmieniając po chwili minę na zaintrygowaną aż wreszcie parsknęła w herbatę.
- Nieważne, jak bardzo życie daje człowiekowi w kość, zawsze jest lepsze niż to drugie, co? - spytała, biorąc pierwszy niewielki łyk. Przy ognisku rozeszło się usatysfakcjonowane “mmmm!”
-Ojc… pułkownik zawsze się wkurzał kiedy widział mnie z gitarą - wypaliła nagle, zawieszając wzrok na ogniu -Twierdził, że niepotrzebnie zajmuję uwagę rzeczami kompletnie bez znaczenia i niegodnymi jakiegokolwiek zainteresowania. Że rzępolą i szarpią druty tylko życiowe ofermy które nie umieją wykrzesać z siebie żadnego… - zacięła się, więc przepiła to herbatą i podjęła - Dlatego za pierwsze zarobione na pomocy sąsiadom pieniądze kupiłam gitarę i trzymałam ją w szklarni, gdzie i tak nie chodził. Ćwiczyłam na wygłuszonych strunach, a potem w akademiku mogłam już ją normalnie powiesić na ścianie… chyba że wpadał na inspekcję to lądowała u kumpla z pokoju obok - uśmiechnęła się blado - Znajdź mi gitarę, a zagram ci coś, czego może jeszcze nie znasz. Za drugą herbatę nawet ci zaśpiewam.

- Mam jej jeszcze trochę i chętnie posłucham. Tam w torbie w blaszanym pudełku. Pij z tego samego kubka. Zrobiłem palenisko i parzę herbę by nie wyglądać na kompletnego świra. - mruczał dalej pląsając ostrożnie potem znów się odezwał - Moi rodzice i mój brat potrafili grać na gitarze. Ponoć nic tak nie umilało wieczorów jak dźwięk gitary. Nie zdołali mnie nauczyć. W ogóle do instrumentów nie miałem drygu. Za to dużo rysowałem. Całe zeszyty i podręczniki pobazgrane ołówkiem… ech. Często czynności pozornie bezużyteczne są potrzebne i przydatne. Rozwijają to co niewidoczne. Wiedziałaś że obszar równowagi dzieli przestrzeń w mózgu z obszarem odpowiadającym za zdolności lingwistyczne? Najwięksi myśliciele i naukowcy dawnych czasów łączyli ze sobą często różne i nie mające ze sobą nic wspólnego dziedziny?

Dziewczyna zamyśliła się i minęło z pół minuty zanim się odezwała.
- W takim razie u mnie równowaga motoryczna przejęła dominującą rolę nad lingwistyką. Nie umiem się wyrażać choćby we własnym języku… nie idzie mi. - przyznała cicho - Żaden ze mnie mówca, mam problem żeby wyartykułować swoje myśli… ubrać je w słowa. Często chciałabym coś powiedzieć, ale mnie zatyka. Otwieram usta i nie daję rady wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chyba że to kwestie służbowe. W innym wypadku… bywa ciężko. Najgorzej w sytuacjach tych… no… prywatnych. Poza służbą. Ciągle mam wrażenie, że powiem coś nie tak, źle się wyrażę bo co innego myślę, a co innego zrozumie… ta druga strona. Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości. Z drugiej strony ludzie oczekują pewnych słów, deklaracji. Zapewnień…

- Za to odpowiada co innego. Bo powiesz spokojnie że wyindywidualizowałaś się z rozentuzjazmowanego tłumu bo król karol królowej karolinie kupił korale koloru koralowego, prawda? - Julian podskoczył i skłonił się głęboko jak trefniś na królewskim dworze - Miałem to samo jeżeli chodzi o kontakty z ludźmi. Chowałem się w domu. Rosłem na maminsynka. Marzyłem tylko by być jak bohaterowie książek… śmiały i rozważny. Silny i inteligentny. Otwierałem się najpierw dla pojedynczych ludzi. Potem dla przyjaciół. Przed tłumem przywdziewam maskę profesjonalizmu i powagi. Jakoś to idzie. Trzeba rozmawiać i nauczyć się nie przejmować błędami. Zbudować pewność siebie. Gdy mnie uczysz samoobrony mówisz to tak że mógłbym słuchać godzinami. Mów o rzeczach w których czujesz się mocna. To pomaga. Hmmm… może opowiesz mi o swoim mechu?

-Standardowe COM-2D Commando zawiera dwie różne wyrzutnie SRM, 4-rurową Coventry i Shannon Six Shooter, każda z jedną toną amunicji… - sierżant zaczęła, a potem nagle westchneła, podnosząc spojrzenie na inżyniera i pokręciła spokojnie głową, zmieniając pozycję z kucek na siad po turecku.
- Przy tobie aż tak się nie denerwuję - przyznała, a na jej twarzy odbił się smutek - Gorzej z resztą. Byłeś kiedyś w sytuacji, gdy nie powiedziałeś czegoś a p… potem było za późno? - zadała ciche pytanie, dorzucając prawie szeptem - Czegoś ważnego. Bardzo. Mnie to się zdarza cały czas… i chyba znowu spierdoliłam.

Spokojnym krokiem Jackson podszedł do Sary i usiadł obok niej. Ostrożnie wyjął jej z dłoni kubek i sam upił łyk.
- Miałem szczęście nigdy tego nie doświadczyć. Choć w mojej rodzinie… zdarzyły się takie sytuacje. I widziałem jak krewni cierpią z tego powodu. - powiedział równie cicho.

- Farciarz. Zazdroszczę - padła głucha odpowiedź. Sierżant oparła łokcie o kolana i pochyliła się, garbiąc plecy. Wydawała się o dobre 30 cm niższa niż zazwyczaj.
-Myślałam że coś mi poradzisz, ale… to dobrze. Dobrze, że nie masz doświadczenia z tym na własnej skórze. Pewnie… powinnam po prostu skleić pizdę - prychnęła ponuro, z irytacją - Nie wiem co bym chciała powiedzieć… znaczy wiem, ale to głupie. Zresztą… - przycięła się na chwilę nim podjęła - Chciałabym umieć mieć wszystko w dupie.

Zapadła cisza bowiem Julian nic nie odpowiedział Kane. Zamiast tego przysunął się bliżej i niedelikatnie objął ją chudym ramieniem dość mocnym uściskiem.
- Chodź bliżej do ognia. - pociągnął ją w kierunku paleniska i podał kubek z gorącą herbatą - Są rzeczy które brzmią głupio gdy się je mówi, ale to co kryje się za słowami jest ważniejsze. - mruknął wpatrując się w ogień.

Wpierw Sarah stężała, a potem skurczyła w sobie mocno zaciskając dłonie na kubku.
- Pułkownik Kane zginął w ataku na Venegas. Bratanek prawdopodobnie też, nie ma o nich żadnych wieści. Tak samo jak o Willliamie. Marthę i Annie zamordowali na paradzie w Newport. Wątpię aby mój brat wciąż żył, tak samo jak Mark… nigdy nie powiedziałam im… - zwiesiła głowę, a kubek zrobił się mocno rozmazany.
-Nie… pusto mi. Źle. A teraz jeszcze… a nieważne - utopiła słowa w herbacie, biorąc solidny łyk jakby mógł on przegnać drążący kości chłód.*

Julian chwilę milczał.
- Mama umarła na naszych rękach. Zdołaliśmy się z nią pożegnać. Odeszła gdy uwolnili nas komandosi. - rzekł ponuro - Gdy pierwszy raz zadzwoniłem do taty powiedział mi że dołączą do niego jego rodzice, którzy też mieszkali w Newport. Zginęli podczas ewakuacji Venegas. Rodzice mamy mieszkają w Middlebury, nie mam żadnych wieści co z nimi. Jedynie wiem że brat mieszkający w Burlington jest cały wraz z rodziną. Kuzynostwo i wujostwo… nie mam o nich żadnych informacji. Nie myślę o tym, bo mam co robić. A gdy nie mam to sobie znajduję zajęcie. A jak nie znajduję to śpiewam i się wygłupiam. Ech… jedyne co mogę już teraz zrobić to żyć tak by mogli być ze mnie dumni.

- Przynajmniej… został ci ktokolwiek - Kane mruknęła, oddając naczynko. Patrzyła w ogień zaszklonymi oczami - Ojca zadowoliłabym dopiero gdybym zginęła chwalebnie i przestała kalać nazwisko… ale nieważne. Już i tak… go nie ma. A ja nie wiem co dalej. - wzięła w dłoń kawał patyka żeby machinalnie dźgać żar ogniska byle tylko zająć czymś dłonie i uwagę - Teoretycznie kiedyś wojna się skończy. Kiedyś znów staniemy na nogi, wrócimy do życia. Po co odbudowywać dom, skoro nie ma nikogo kto by w nim mieszkał? Chyba że z kimś, kto się nade mną zlituje… bo chyba lepsze to niż nic. Tylko litość… mnie wkurwia… i sama nie wiem co już myśleć. Miałeś kiedyś dziewczynę, Julian? -zapytała nagle.

Wpatrując się w ogień Julian słuchał z uwagą Sary. Płomienie odbijały się w jego okularach tańcząc radośnie pod blachą. Jackson musiał zdjąć czajniczek by nie gwizdał non stop. Lecz gdy padło pytanie o dziewczynę dłoń zacisnęła się mocniej na rączce, oczy się nieznacznie rozszerzyły, szczęki zacisnęły, a palce wbiły się mocniej w ramię Kane. Oddech stał się wyraźnie słyszalny na tle oddalonego spawarkowego szumu.

Próbował parę razy coś powiedzieć ale za każdym razem się powstrzymywał.

- Nie jesteś osobą nad którą by ktokolwiek musiał się litować. - mruknął, wstał i zaczął krążyć wte i we wte starając się wyraźnie uspokoić - Bardziej wzbudzasz u innych zazdrość i poczucie niskiej wartości… nie dorastają ci do pięt… nie wiedzą ile dałaś z siebie by dojść tam gdzie jesteś… ile cię to kosztowało wysiłku… umniejszają cię by… kurwa. Kurwa!

Chwycił z podłogi kawał żelbetonu i wrzeszcząc cisnął nim w przestrzeń. Ze wściekłym grymasem chwycił kolejny okruch i rzucił go przez halę.

Ciężko było ukryć wzdrygnięcie, do tej pory policjantka nie widziała go tak wzburzonego. Smutnego i rozczarowanego polityką Minutemen - to prędziej. Wzięła dyskretny wdech.
-Przepraszam, nie chciałam… cię urazić ani w żaden sposób zdenerwować. - mówiła spokojnym, wyważonym tonem. Musiała do tego przełknąć gorzką pigułkę, bo znowu spierdoliła, chociaż nie wiedziała co i dlaczego - Ale… dziękuję. To… bardzo miłe, że tak uważasz. Postaram się nie… więcej nie sprawiać ci zawodu.- na moment ją przycięło. Opuściła wzrok na własne ręce - Usiądź proszę, nie będę już nic mówić.*

Cały dygocząc z wściekłości okularnik cisnął kolejnym kawałkiem o ziemię. Odgłos był satysfakcjonujący ale beton się nie skruszył. Za to dłonie Juliana były całe poocierane. Zacisnął je ze złości i ruszył na Kane z dzikim spojrzeniem.
- Zawód? Zawód?! Jaki kurwa zawód?! - wycedził - Całe moje życie towarzyskie i kurwa uczuciowe to jeden wielki jebany zawód!
Siadł na ziemi i przywalił pięścią w podłogę.
- Jeden wielki pieprzony dowcip. I na czyich teraz barkach spoczywa ich kurewski los? Kto morduje tysiące by te chuje miały gdzie mieszkać? Na plecach tego dziwoląga Jacksona. Pojeba Jacksona. Chudzielca Jacksona. Stulejarza Jacksona. - Julian zakrył oczy dłonią i pociągnął nosem.
Zapadła krótka cisza.
- Niczym mnie nie uraziłaś. To ja przepraszam że musiałaś to oglądać… ja… sama wiesz że pewne rzeczy bolą bardzo długo. A moimi uczuciami i poświęceniem… często wzgardzano.

Milcząc Sarah przesunęła się, siadając tuż obok i wzięła inżyniera za rękę.
-Pokaż - poprosiła cicho, z kieszeni na piersi wyjmując chustkę. Zaczęła się przyglądać uważnie kończynie, usuwając delikatnie krew i zabrudzenia.
- Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni nagle odkrywają… albo raczej my odkrywamy… że od początku chodziło im tylko o ich własną wygodę. - westchnęła cicho - Ewentualnie… a nie będę ci smędzić. Nie przepraszaj, nie masz za co. Gniew jest zrozumiały. Pojeb i Wysryw… powinniśmy założyć skeczowy duet - spróbowała się uśmiechnąć.

Wyciągając dłonie Julian milczał gapiąc się w ogień. Choć oczyszczanie zadrapań bolało, nawet nie drgnął.
- Myślę, że oboje moglibyśmy smęcić godzinami. Nigdy nie pomyślałaś że te wyzwiska to dlatego że wkurwiło kogoś że tacy jak my wolą pozostać sobą niż podporządkowywać się cudzemu widzimisię? - mruknął.

-Ojciec chciał dla mnie jak najlepiej… chyba - sierżant wzruszyła ramionami trochę bezradnie. Skrzywiła się.
-Mógł jednak wybrać inne metody, nie zaprzeczę. Z drugiej strony wtedy nie byłabym sobą… znaczy tym, kim jestem teraz. Nie… nie wiem czy to ta wersja którą byłam i miałam być, czy taka jaką chciał… zrobić pan pułkownik w co wątpię, bo go zawodziłam co krok. Niemniej jestem… żyję, egzystuję i chyba… nie ma sensu roztrząsać co by było gdyby. - mówiła, uparcie patrząc na ich dłonie - Zawsze zazdrościłam tym potrafiącym się zbuntować. Powiedzieć “ej, to nie jest coś czym chcę się zajmować. Myślę inaczej, nie zgadzam się z tobą”... tak, ojciec był wkurwiony Akademią. Nie powiem jak z resztą bo… powiedzmy że do początku wojny za bardzo… nie ten… ekhm. - zrobiła krótką przerwę - Mało kto wytrzymywał towarzystwo pułkownika Kane, choćby był jedynie cieniem na horyzoncie. Patrząc na naszą aktualną sytuację i twoje słowa… - rzuciła mu szybkie spojrzenie - Ci którzy wyłamują się z powszechnie ustanowionego schematu norm albo obyczajów są uznawani za dziwaków, czarne owce… element wywrotowy. Ten wadliwy trybik niechcący się kręcić razem z resztą trybików w maszynie zwanej Systemem. Tylko jak przychodzi co do czego zwykła “normalna” ludzka masa zbija się w kupę czekając aż ktoś ich dalej poprowadzi za rączki. Pozbawieni… ach, wybacz. Dusza rebelianta się odzywa - skończyła zakłopotana.

- Nerd, dziad z depresją, psychopatka, syn-prezesa, czarna owca i twardogłowa samurajka. Bym powiedział że najlepszymi wojownikami jakich mógł wystawić System są we wspaniałej większości rebelsi. - rzekł Julian przenosząc wzrok na Kane - Mnie rodzice porównywali non stop do brata, ale szybko zrozumieli że tak nie powinno się dziać. Swoje baty dostałem od rówieśników. Nie potrafiłem oddać, nie potrafiłem się postawić. Jedyne co mogłem zrobić to być takim jakim chciałem pomimo plucia i wyśmiewania.
Westchnął i znów spojrzał w ogień.
- Bardzo późno miałem pierwszą dziewczynę. Byliśmy rok. Powiedziała mi po tym czasie że jestem dla niej zbyt dobry, rozpłakała się i w ogóle. Dwa tygodnie później zobaczyłem jak nocą na przystanku wciska sobie dłoń jakiegoś skurwysyna do swoich majtek. Choć w głowie nazwałem ją cholerną suką to parę miesięcy jakbym nie kontaktował. Potem też nie było lepiej. “Dziecinny jesteś z tym swoim hobby”, powiedziała kobieta która rok później została samotną matką bo nowy, bardziej dorosły chłop uznał że nie jest chętny na zakładanie rodziny. Dalej... za spokojny, zbyt przejmujący się, zbyt cherlawy, zbyt poważny. A gdy pojawił się DMem już nagle to wszystko przestało być dla nich problemami, ciekawe prawda? I to niby ja w każdej historyjce byłem ten pojebany. - Jackson mówił z wyraźną goryczą - Za to że starałem się być dla kogoś najlepszą wersją siebie i tak jak należy poświęcałem się dla drugiej połowy.
Zamilkł na dłuższą chwilę aż wzdrygnął się.
- Gdy mi się to wszystko przypomina… krew mnie zalewa. Miałem tylko paru przyjaciół… gdy już komuś zaufam a on mi wbije nóż w plecy… nie znoszę tego dobrze. I nie potrafię zapomnieć.

- My tą ekipą otwieramy oczy niedowiarkom - dziewczyna mruknęła, gdy zapadla cisza. Trawiła słowa towarzysza, kiwając do nich głową. Plusami bycia odludkiem było zdecydowanie mało międzyludzkich dramatów… które rodzinka wyrabiała ponad normę. Pokrętnie pocieszała myśl, że nie inni pod kątem również nie mieli jak w serialowej, perfekcyjnej rodzinie z szerokimi, amerygańskimi uśmiechami.
-Dlaczego mam wrażenie, że ludzie są… pojebani? Zwłaszcza kobiety - rzuciła w kierunku ognia i pomasowała palcami nasadę nosa - Co za pojebane, tępe dzidy. Wstyd mi za nie, tak nie powinno być. Jake też op… - drgnęła i popatrzyła spłoszona na Juliana, ale szybko wypuściła wstrzymywanie w płucach powietrze, po prostu mówiąc dalej - Jake też się naciął… Jezu, on jest taki niziutki - zaśmiała się cicho, gubiąc część melancholii.
- Zapomnienie, a wybaczenie to zupełnie co innego - poruszyła kolejną kwestię - Wybacz, ale nie zapominaj. Lepiej wybaczyć, odpuścić… sobie. Przechowywana w sobie złość zatruwa nas samych i więzi. Wybaczając odpuszczasz własnemu sumieniu, uwalniasz się. - zrobiła dłuższą przerwę aż wreszcie opadły jej ramiona.
-Nie mogę się z nim skontaktować, z Jake’iem. Ilekroć próbuję… słyszę że jego status jest tajny. Co jeśli wpakowali go w jakąś kabałę i nie żyje, albo siedzi w niewoli, a nam nie chcą powiedzieć żeby nie… siać defetyzmu i utrzymać na linii frontu w miarę jednym psychicznym kawałku? Martwię się o niego.*

Julian uśmiechnął się w końcu, położył dłoń na ramieniu Sary. Przez chwilę patrzył na nią życzliwie.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję... Surowość Ishidy to solidny gwarant tego że gdyby coś się stało Jake’owi to dowiedzielibyśmy się o tym. Wróci. Zobaczysz. - uścisnął jej ramię - Heh… cieszę się że jesteście razem. Zawsze dobrze widzieć szczęście przyjaciół. Będziecie siebie potrzebować by dotrwać do końca w jednym kawałku.

Nastała niezręczna cisza, policjantka uśmiechała się ale dość sztucznie, jakby odruchowo.
-O ile nie jest mu wygodnie i to nie chwilowe - sztywno wzruszyła ramionami, biorąc kubek herbaty i zamilkła.*

Na milczenie i słowa Kane Julian spojrzał na nią ze zdziwieniem, konsternacją, ale i troską. Nie wiedział jednak co powiedzieć do Sary. Pocieszyć? Przekonywać że wszystko w porządku? Sam się nasłuchał nieraz takich rzeczy. Takich pieprzonych frazesów.
- Co widzisz na jego twarzy kiedy patrzy w twoje oczy? Co widzisz w jego oczach? - zapytał w końcu.

Ruda zmarszczyła brwi, patrząc na niego z podejrzliwością we własnych oczach.
- Źrenice? - spytała wreszcie, przybierając niezbyt mądrą minę - białka, rogówka, tęczówki… coś jeszcze pamiętam w biologii. Do czego zmierzasz?

Okularnik zagryzł wargę, a policzki podjechały mu do góry w niemym “o w mordę”.
- No czy z troską na ciebie patrzy? Z miłością? Czy czujesz się przy nim bezpieczna? Czy jak uśmiechasz się do niego to odpowiada uśmiechem? Czy patrzy ci w oczy czy gdzieś błądzi wzrokiem naokoło albo co gorsza zjeżdża mu non stop na dół? Czy wzbudza w tobie zaufanie? - zaczął wymieniać - Czy patrzy się na ciebie jak na kogoś z kim chce spędzić resztę życia, czy też jak na zdobycz, trofeum lub zabawkę którą rzuci w cholerę jak mu się znudzi?

-A jak się patrzy na trofeum? - odpowiedziała pytaniem, drapiąc się po karku. Myślała, a prosty gest w tym pomagał.
- Tak jakby zamiast na ciebie patrzył z satysfakcją na puchar. Albo i nie patrzy tylko kurczowo cię by obejmował i rozglądał się czy inni faceci patrzą za wami z zazdrością - wyjaśnił pilot.
- Martwi się - przyznała wreszcie - Za bardzo, przecież nie ma o co. Powinien sobą się przejmować. N… nie mną, poradzę sobie. Muszę - opadły jej barki.
- Powiedział, że teraz tylko on mi został i ma rację… poradzę sobie, nie trzeba się nade mną litować. Mówił też inne rzeczy - zamilkła aby napić się herbaty - Nie ufam sobie, jak mam ufać komuś innemu? Ale… nie chcę żeby znikał. Żeby coś mu się stało. Dobrze gdy jest… obok. Sernik mi przyniósł, nie uciekł jak… miałam gorsze momenty. Da się… czuć afekt po tak krótkim czasie? - sapnęła głucho - Powiedział że mnie kocha, a ja zrobiłam to co zwykle. Uniknęłam... konfrontacji z tym, czego w głowie nie umiem ogarnąć. Co byś zrobił na moim miejscu?

- Jak przynosi ciasto i nie zwiewa gdy jesteś nie do zniesienia to kocha. - rzekł po chwili zastanowienia Julian - Jak jest ci źle i nikogo nie chcesz widzieć ale on i tak przychodzi a ty jednak cieszysz się że po prostu jest z tobą to znak że ty też darzysz go uczuciem. Na twoim miejscu zadałbym sobie pytanie: kocham go bo go potrzebuję czy potrzebuję go bo go kocham? I nie martw się - trudne czasy pomagają ludziom się zbliżyć do siebie. To nie jest wcale za szybko.

Kane milczała przez dłuższą chwilę patrząc w płomienie trawiąc słowa okularnika.

- Dlaczego ciasto? - zapytała
- Co ciasto?
- Dlaczego jak przynosi ciasto to znaczy że kocha.

Julian uśmiechnął się znów.
- Dlatego że myślę iż wino ma za dużo podtekstów, znaczeń i niewypowiedzianych obietnic. Ciasto to prosta, jednoznaczna deklaracja że chce się by druga osoba miło i przyjemnie spędziła czas.

Kane zaśmiała się cicho i pokiwała głową. Oboje siedzieli w milczeniu wpatrując się w ogień, ciesząc się chwilami relatywnego spokoju.

***

Przez całe Hartford drobne szaleństwa Juliana były jego kotwicą poczytalności w koszmarze wojny. Malowane na burcie sylwetki mechów jako kill-count, chwile samotnego oddawania się tańcom i muzyce, w końcu mechowe graffiti - z którego chyba najbardziej wyróżniało się dodanie do łba drapieżnego kota rycerskiego hełmu. Jackson dawał wentylował szaleństwa walk, które próbowały odciskać na nim piętno. Z wielką satysfakcją odkrył że czas intensywnych walk szlifował jego umiejętności a pilotaż stawał się coraz bardziej płynni i instynktowny.

Jedyne chwile kiedy z odmętów przeszłości przywoływał maskę powagi były momenty łączności z bazą. Uprosił pana Ishidę by ten zatrzymał Jonathana Jacksona w bazie. Z sobie tylko znanych powodów stary azjata umieścił go na dyżurce, ale zgodnie z tym o co prosił też Julian dał dostęp do warsztatów i uprawnienia konserwatorskie. Wymiany wiadomości między synem a ojcem były dość lakoniczne lecz Julian wiedział że dobrze postąpił - ojciec nigdy nie był skory do wylewności a praca zawsze była kotwicą stabilności, a teraz zajęcie pozwalało mu przetrawić rodzinną tragedię.
A tragedia była. Tak jak powiedział Kane, jedynie pewny los był jego brata i jego bliskich. Reszta krewnych Jacksonów albo zginęła albo nie było z nią kontaktu. Obaj znosili to w milczeniu, przepracowując swoje troski i gniew, woląc nie dzielić się nim z innymi.
By mieć pewność że z ojcem wszystko na pewno w porządku Julian napisał do Ishidy, który dość krótko stwierdził że jest zadowolony ze starszego Jacksona, który odznacza się wyjątkową powagą i sumiennością w wykonywanych obowiązkach, choć czasem zabiera ze sobą na dyżur swoje zwierzę domowe. Informacja ta niezwykle ucieszyła pilota - od Newport Winston nie odstępował ojca na krok i był nie do zniesienia gdy zostawał sam. Pomimo że Jonathan starał się do tego nie przyznawać to widać było że bardzo się zbliżył do zwierzęcia i w pewien sposób pomagali sobie na wzajem przejść traumę.

 
Stalowy jest offline