Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2021, 18:55   #53
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

Rozdział trzeci, abo raptu infernalnego inauguracyia, czyli wszędy chaos, trwoga i pożoga, a
takoż wielce tajemniczych zjawisk incipit


Rzec chaos, to mało. Dodać trwoga, lęk i zgorszenie, to nic nie powiedzieć. Dorzucić rejwach, harmider i ferment wszelkich osobliwości, to tak, jakby wcale tego co się tej nocy wyprawiło nie opisać. Jednako, jak się diobły i charakterniki do roboty biorę, to cóż inszego powstać może.
Nie inaczej też rapt piekielny, któryż to książę Asmodeusz zlecił, się był rozpoczął.

Podwórze dworu Duniewiczów z przedpieklem mógłbyś pomylić, wszak tylko tam takie jęki i wrzaski, wszak tylko tam ogień gorący bucha na wiela metrów ku górze i tam tylko czorty tak sobie swawolą i dogadzają. Gdybyż wielki mistrz flamandzki Hieronymus van Aken, żył był jeszcze, to oczy swe mógłby nasycić iście piekielnymi widokami, które później mógłby zawrzeć w swym wielkim tryptyku Sąd Ostateczny. A gdyby na odwagę się zebrał, to i zapewne imić Bimbrowskiego do pozowania byłby namówił.

Hulankę więc zaczęły diobły na całego, żadnego umiarkowania w swych czynach już nie ukazując.

Imić Kociebor Kotowski
Helenka, co pod Kotowskim służyła, zgodnie z życzeniem jego, kręgi magiczne kopytami w ziemi rycować poczęła. Iskry oślepiające spod jej podków wielkimi pióropuszami strzelały. Zaklęcia szkaradne z gęby Kociebora, niczym strumień żwawy spływały obficie. Mrok, jakby wokół zgęstniał, a i woń siarki spod ziemi ulatniać się zaczęła.

Kotowski wodze swej kobyłki poluzował i w tym momencie gafę wielgą popełnił. Żadnem bowiem sposobem nie mógł przygotowany być na to co się stanie.

Helenka dęba stanęła i potężne obłoki pary z jej nozdrzy strzeliły. Nim imić Kotowski zorientować się zdołał, już jego kobyłka w gęsty mrok popędziła z grzbietu go uprzednio zrzucając.

W ogromną to konfuzję Kociebora wprawiło i potężną skazą na jego szlacheckim i piekielnym honorze było. Rzyć miał stłuczoną i całe plecy obolałe. Na domiar złego, nie kto inny się nad nim pochylał, ino stary Anzlem.
Sługa Duniewiczów krucyfiks w dłoni dzierżąc z wolna jął zbliżał się ku Kotowskiemu.
- W rzyć? W rzyć, godasz? W rzyć, to ci święty archanioł Gabryiel miecz ognisty wrazi! Fora ze dwora, czorcie przeklęty! Fora!- wrzeszczał, jak natchniony stary Anzelm.


Imić Arkadiusz Bimbrowski
Otyły Pan, co to impuls do swawoli dał, w iście swoim żywiole był. Hasał on po podwórzu Duniewiczów, jakby go sam książę Asmodeusz do takich zabaw natchnął. Uśmiech tyleż rubaszny, co obleśny z jego nabrzmiałej gęby nie schodził, gdy dziewki służebne w panice przed nim w podskokach czmychały, gdy parobki lękiem zdjęci na ziemię padali. Darł się imić Bimbrowski na całe gardło, rżenie strwożonych koni przekrzykując, wszem i wobec nowinę piekielną obwieszczając.
A brzuch jego z każdą chwilą pęczniał niczym balon z trzewi wołu uczyniony. Zdawało się, że lada momentum rogaty szlachcic eksploduje i z wielgim hukiem w proch się obróci.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.

Zamiast tego imić Bimbrowski z nagła swego ogiera wstrzymał i z mieszaniną zdziwienia i przerażenia w dal się wpatrywał.
Ze wzgórza na jakim dwór Duniewiczów się znajdował, doskonała panorama na okolicę się rozpościerała. Dzięki temu dojrzał Bimbrowski, jak drogą od północy grupa konnych z pochodniami ku nim zmierza. Blask jasny od nich był i pijanica wiedział, że nie tylko samych żagwi to zasługa. Wiela ich było i niechybnie za chwil parę, oddział ten do bram dworu zawita.


Acan Lewko
Z całej czeredy jeno chorąży Czarnej Nowiny, szaleństwu infernalnego raptu nie dał się porwać. Zamiast, jak pozostali jego kompani lęk i grozę w służebnych wzbudzać i sławę swego księcia głosić, do dworu się z wolna zbliżył i przez okiennice do środka łypać.
Rzecz oczywista panienki Urszuli wypatrywał, abo też ciotuchny jej ukochanej. Los mu sprzyjał, bo już gdy przez drugą okiennicę zajrzał, to oczom jego ukazała się niewiasta młoda w sama białą halkę odziana. Długie blond włosy na podobieństwo welonu na jej plecy opadały. Panienka na klęczkach na środku izby tkwiła. Niechybnie w modlitwie pogrążoną była, bo nie tylko oczy w górę wzniesione miała, ale nawet łapczywego spojrzenia czarta nie wyczuła. A i blask jakiś taki niebiański od niej bił, że się aż imić Lewko wzdrygnął z lekka.
Wraz począł czart w głowę zachodzić, jak też do środka się dostać. Zamierzał już siłą okiennice sforsować, gdy spostrzegł że niewiasta lico w jego stronę zwróciła. Spojrzenia ich się skrzyżowały i niemal iskry w tym momencie strzeliły, tak potężne starcie wrogich sił to było.
Lewko pół kroku się cofnął i z całej swej cielesnej potęgi w drewniane skrzydła okna zasłaniające uderzył. W mig w drobne drzazgi wszytko się rozleciało i w tej chwili ujrzał imić Lewko, jak blond niewiasta uroczym uśmiechem go obdarza, jakby go zachęcała abo się z nim droczyła.
Pochwyciła panienka poły swej halki w dłonie i ruszyła biegiem w stronę drzwi. Lewko natychmiast przez wybite okno do środka izby wskoczył i jakże go jasność niebiańska nie porazi, jakże moc Przenajświętszej Dziewicy go w sam środek jego czarciej duszy nie uderzy, jakże go potęga Chrystusa Zmartwychwstałego w tył nie odrzuci.
I wyleciał chorąży piekielny na sam środek podwórza, rzyć i plecy sobie boleśnie obijając.

Ostatnim co ujrzał, nim mocy Boga na swym czarcim ciele nie doświadczył, to widok drobniutkiej niewiasty, co się kłębach blado niebieskiej mgły rozpływa.


Imić Gabryiel Czarniawa
Zaiste prosty i nieskomplikowany był umysł Jędrzeja. Wójt jeno o dobrych żniwach myślach, o zdrowiu swoim i całej swojej rodziny i o tym, by się zimnego piwa w upalny dzień napić. Żadne inne troski jego duszy nie zaprzątały. Długo się więc musiał Czarniawa naszukać, coby jakieś istotne dla siebie fakty z tej pustki wyłowić.

- I pamiętaj Jędrzeju, że to właśnie tobie to ważkie zadanie powierzamy.- pomarszczone lico Rozalii Duniewicz w chybotliwym blasku świec, wyglądało, jakby je kto w kamieniu wyrzeźbił. Ciotuchna Urszuli z uwagą i dbałością tłumaczyła wójtowi, co mu czynić wypada.
- Najsamprzód w broń duchową się uzbrójcie. Różaniec święty odmawiajcie rano i z wieczora. O duszy czystość dbajcie, bo jeśliby tylko cień grzechu na was spoczął, to wnet czorty łacny przystęp do was będą mieć. Niechaj ksiądz domy wszytkie z samego rana pobłogosławi i mszę błagalną o bezpieczeństwo Urszuli niechaj odprawi. I przede wszystkim wici rozpuść, że Duniewiczowie o pomoc proszą i niechaj kto w Boga wierzy, a i dobro ojczyzny ma na względzie, czym prędzej do dworu przybywa, bo wielga bitwa się tutaj rozegrać może. Każda szabla nam się przyda. Bywaj Jędrzeju i niech Bóg ma was wszystkich w opiece, my zaraz wyruszamy…”


Scena rozmowy Jędrzeja z ciotką Rozalią wnet się urwała i wąpierz nie zdołał się dowiedzieć, dokąd też Urszula i jej opiekunka wyruszyły.
Rubaszny rechot po całej okolicy się rozniósł i z koncetracyi Gabryiela wybił. Niechybnie, to imić Bimbrowski doskonale się we dworze bawił i w ten sposób obwieszczał to całemu światu. Żal martwe serca wąpierza ścisnął, że go z kompanami przy tej paradnej zabawie nie ma. Obiecał jednak sobie, że jego noga we dworze Duniewiczów niepostanie i słowa danego zamierzał dotrzymać.
Już chciał ponownie do umysłu Jędrzeja sięgnąć, aby także i jego ciało opanować, gdy wtem na szyję mu się Lidka rzuca i najgorętszymi całusami zaczyna obdarowywać. Żar niewieścich ust pieścił jego czoło, policzka i szyję, całe ciało w dziwne drżenie wprawiając. Woń krwi dziewiczej otumaniała zmysły i zdrowy rozsądek w kąt odsyłała.
- Bierz mnie panie - szeptała mu do ucha Lidka - Bierz mnie całą. Jam twoja. Tak długo na twe przybycie czekała. tak długo modły wznosiłam, tak wiele łez wylałam. Bierz mnie panie, jam twoja. Zabierz mnie panie stąd, bom do ciebie należę, do nikogo innego.

Czarniawa choć wiele w swym życiu, a takoż i nieżyciu widział, to szczerość, odwaga i lubieżność wiejskiej dziewuchy, w wielgą konfuzyię go wprawiła. Na domiar złego oniemiały Jędrzej, cały czas się w niego wpatrywał oczyma całkowicie przytomności pozbawionymi.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 18-04-2021 o 20:48.
Ribaldo jest offline