Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2021, 16:40   #71
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry - Siwy odwzajemnił uśmiech. - Historia jest drzwiami, przez które przeszła teraźniejszość. Wie pan kim jest ten człowiek? - Podszedł do obrazka i wskazał wysuszonego mężczyznę stojącego obok starca. - Przypomina mi kogoś - wyjaśnił.

- Niewiele o nim wiadomo - odpowiedział pracownik muzeum. - To bardziej taka legenda. Wie pan, były nawet dyskusje czy go tutaj umieszczać, skoro trudno powiedzieć czy w ogóle istniał. Ale ludzie lubią takie bajędy - przewrócił wymownie oczami. - To podobno członek pomniejszej szlachty z piętnastego wieku. Miał rządzić kawałkiem ziemi i mieszkać w twierdzy, na którą szanowny pan właśnie spogląda. Potem zjawił się ten przyjemny jegomość - zaakcentował ironicznie kustosz, wskazując na portret ślepca. - Szybko wygryzł książątko z interesu i wrzucił je do własnych lochów. Biedak miał tam oszaleć, dlatego przedstawia się go w taki sposób.

- Piętnasty wiek… - powtórzył Lwyd kręcąc z niedowierzaniem głową, bardziej do siebie, niż kustosza, po czym odezwał się już głośniej. - Coś zostało z tej twierdzy? Można ją zwiedzić?

Wyciągnął telefon i uruchomił aplikację z mapą. Kiedy jednak ponownie spojrzał na okularnika, dostrzegł w jego oczach błysk licencjonowanego służbisty.
- To kompletna ruina. Wstęp do takich miejsc jest surowo wzbroniony - zadeklarował akademickim tonem.

- Oh… - westchnął detektyw najwyraźniej zawiedziony, opuszczając jednocześnie rękę z telefonem. - Na prawdę? Nie ma żadnego sposobu? Nawet z przewodnikiem?

- Absolutny zakaz. Względy bezpieczeństwa. Może gdyby stać nas było na dobrych konserwatorów… ale wie pan, kto by przejmował się takimi peryferiami - teraz głos kustosza nabrał realnego żalu.

- Szkoda, wielka szkoda - odparł chowając telefon do kieszeni, - ale oczywiście rozumiem. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Właśnie… - podniósł palec podłapując myśl, - słyszałem kilka lokalnych legend, dość hmmm… specyficznych, że tak powiem. Na przykład o starcu z gór, od razu skojarzyła mi się z tym ślepcem z obrazu, lub o święcie Eisteddfod, które w tym regionie obchodzone było w dość… - szukał przez chwilę właściwych słów, - no właśnie “specyficzny” sposób. Czy to się wszystko jakoś wiąże? Czy to tylko moja wyobraźnia?

Detektyw spojrzał na kustosza z zaciekawieniem, przykładając w zamyśleniu palec do warg. Drugi z mężczyzn tylko skinął głową i uśmiechnął się lekko. Fakt, że przyjezdny wykazywał realne zainteresowanie lokalnymi historiami, rzeczywiście w jakiś sposób go łechtał.

- To ciekawe, że pan o tym mówi. Faktycznie Eisteddfod wyglądało u nas inaczej - zrobił przerwę i przez chwilę łowił coś w zakamarkach swojej pamięci. - Lokalni mieli wykorzystywać ten obrządek jako rodzaj przykrywki. W rzeczywistości chodziło ponoć o rytuały nawiązujące do przyrody. To nie jest tak nieprawdopodobne, w końcu każda kultura jakoś personifikowała otaczające ją żywioły. Tu mielibyśmy po prostu kolejny odłam, który próbował to robić na swój sposób. Różnica może polegała na tym, że mieszkańcy traktowali sen jako inherentną częścią natury. To właśnie motyw śnienia powtarza się w wielu zapiskach z tamtego okresu. A co do ślepca… czy sugeruje pan, że to wszystko było elementem jakiejś większej psychozy? - kustosz podrapał się po brodzie. - Lubimy zaklinać historię i tworzyć z niej ciekawe opowieści, ale zazwyczaj za legendami stoją całkiem prozaiczne i „ludzkie” motywacje. Stary tyran, jak to mówią, upił się władzą, to prawda. Tylko że w tamtych czasach nie było to znowu takie wyjątkowe. Oczywiście, niczego nie można wykluczyć w sposób ostateczny.

Lwyd aż rozdziawił usta, gdy mężczyzna wspomniał o śnieniu, z czego zdał sobie sprawę gdy kustosz zakończył wypowiedź.

- To ciekawe, że wspomina pan o snach - powiedział odrywając palec od ust. - Pewien lokalny artysta, może pan zna, Blake Winston, on też utrzymywał, że miał realne sny, o jakimś korytarzu. Utrzymywał, że powoli zatraca rozróżnienie między snem a jawą i że korytarz go przywołuje. - Zamyślił się nim podjął temat ponownie. - Zresztą, zdaje się, że oszalał ale... Spotkałem się też z kukłą z patyków i gałęzi, zawieszoną na drzewie. Czy to możliwe, że obchody tego święta w tej starej, mroczniejszej formie zachowały się do dzisiaj? Chętnie dowiedziałbym się więcej o zapiskach odnośnie śnienia, jeśli znalazłby pan dla mnie trochę więcej czasu.

Opiekun muzeum zmarszczył brwi.

- Oczywiście znam pana Winstona. Jego syn przekazał nam zresztą jego obrazy. Artyści mają swoje dziwactwa, ale nic nie wskazywało, że tak to się skończy. Szkoda człowieka, szkoda… - mężczyzna machnął ręką, jakby chciał już przegonić smutny temat i przejść do następnego. - Jest pan pewien, że widział prawdziwy totem? Może to była jakaś zabawka dzieciaków z okolicy? Musiałbym to zobaczyć i ocenić, ale do tego czasu naukowy obowiązek każe mi w to wątpić - puścił oczko do rozmówcy, sugerując, że traktuje to raczej jako żart. - Jeśli chodzi natomiast o moje skromne usługi, nigdzie się nie wybieram, więc możemy przejść do rzeczy nawet teraz.

- Hmmm… - detektyw wyciągnął komórkę. I odnalazł film od Carmichell. - Niech pan spojrzy na to. Może nie najlepszej jakości ale… Do czego to w ogóle mogło służyć?

Huw widział po rozmówcy, że nadal podchodzi do tematu co najmniej sceptycznie. Kiedy jednak nachylił się on nad ekranem, jego twarz nabrała powagi.

- Rzeczywiście, nie wygląda to na zwykłe wygłupy - przyznał wreszcie. - Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby przypominało pierwotnie stosowane totemy. Musimy więc uznać, że mamy w okolicy jakichś rekonstruktorów. Co jest zastanawiające, bo tacy hobbyści zazwyczaj z nami współpracują. Przyznam panu, że w sumie to nie wiem co o tym sądzić.

- No dobrze - Lwyd potarł skronie. - Załóżmy, że ktoś chciałby wznowić kult... właściwie nie wiem czego, przywrócić lub kultywować dawne wierzenia. Przyzwać moc, która dawała... - westchnął. - Widzi pan, poruszam się po terenie, którego nie do końca rozumiem. Czysto hipotetycznie. Czy to możliwe, że ktoś zadałby sobie tyle trudu, żeby przywołać jakąś nieznaną siłę czy istotę? Co chciałby przez to uzyskać? Czy historia jest nam w stanie odpowiedzieć na to pytanie?

- Tutaj mnie pan zaciekawił - odpowiedział kustosz, śląc szeroki uśmiech. - Widzę, że nie zadowalają pana proste odpowiedzi. Cóż, sprawy mają się tak, że Sionn to zwyczajnie nudne miejsce. Może podkopuję dołki pod własne kompetencje - ostentacyjnie rozłożył ręce. - Ale taka jest prawda. Kulty i spiski to ostatnia rzecz, jakiej bym się tu spodziewał, pan wybaczy. Z drugiej strony czemu nie moglibyśmy sobie tak hipotetycznie podeliberować.

Okularnik spojrzał na makietę i strzepnął z siebie niewidzialny pyłek. Huw szybko odgadł, że tamten się nad czymś zastanawia. Rybka nie złapała jeszcze haczyka, ale chyba zmierzało to w odpowiednim kierunku. Facet zapewne stale powtarzał o powstawaniu okolicznych gór, wypiętrzeniach skorupy ziemskiej oraz pierwszych osadnikach. Tymczasem nagle przyszedł do niego obcy gość, którego nie interesowała historia z podręcznika, ale dziwne rytuały oraz kukły z lasu. To musiało przynajmniej dawać do myślenia.

- Powiem tak - podjął znowu jajogłowy. - Mamy na miejscu bibliotekę ze starymi odbitkami, wycinkami z gazet i tak dalej. Oficjalnie nie jest gotowa do zwiedzania, bo próbujemy ją zdigitalizować. Myślę jednak, że możemy zrobić wyjątek i przejrzeć materiały. I tak frekwencja jest jaka jest, więc co za różnica - wskazał na pustkę wokół siebie. - Przyznam szczerze, że robię to również z przekory. Chcę udowodnić, że wszystko to co prawda ciekawy, ale wciąż zbieg okoliczności.

- Oczywiście - szeroki uśmiech zagościł na twarzy detektywa. - Na prawdę doceniam poświęcony czas i chciałbym aby mnie pan przekonał, że nie ma żadnych mrocznych kultów. Chętnie też spojrzę na te zapiski o śnieniu. Huw Lwyd - wyciągnął dłoń, - badacz tajemnic.

- Lloyd Erwood - mężczyzna chętnie odwzajemnił gest. - Jestem tu każdym po trochu. A teraz proszę za mną.
Obydwaj wrócili do sali, którą poprzednio zwiedzał Huw. Lloyd tym razem poprowadził Siwego do skrzydłowych drzwi. Wstępu dalej bronił niedużej grubości łańcuch. Na metalowych ogniwach wisiała tabliczka z zakazem wstępu, lecz kustosz odpiął jakąś klamrę i zaprosił detektywa do środka.
Dalej znajdowała się średnich rozmiarów sala, którą oświetlały dwa srebrne żyrandole. Pod nimi umiejscowiono stanowiska z komputerami oraz maszyny przywodzące na myśl coś pomiędzy skanerem, a mechaniczną prasą. Zapewne to one przenosiły papierowe archiwa do elektronicznej wersji. Zdawały się to potwierdzać woluminy, teczki oraz tomiszcza, czekające na swoją kolej w oszklonych regałach, które z kolei uzupełniały resztę pomieszczenia.
Erwood podszedł do jednego z komputerów i uruchomił jednostkę. Kiedy wystukiwał jakieś komendy, rzucił jednocześnie przez ramię:
- Nie wszystko jeszcze mamy w systemie, ale jest tego całkiem sporo. Proszę spojrzeć jak to działa. Tutaj wpisujemy interesujący nas obszar geograficzny - wskazał na kolejne z wyskakujących okienek. - W tym przypadku będzie to same Sionn. Dalej podajemy kluczowe frazy. Wewnętrzny intranet powinien przeanalizować związek między nimi i wskazać najtrafniejszy wynik. Dla przykładu: „tartak”, „lata sześćdziesiąte” - mężczyzna wpisał obydwa człony i odczekał chwilę. - To miejsce już nie funkcjonuje, ale było kiedyś ważnym punktem dla lokalnej gospodarki - wyjaśnił, wciąż czekając na wynik.
Moment później ekran wyświetlił artykuł z jakiejś gazety. Przedstawiał on kilkunastu robotników, którzy w pocie czoła uwijali się nad długimi belami drewna. Tekst traktował o tym, w jaki sposób materiał był obrabiany i wysyłany do Anglii oraz Irlandii. Lloyd wcisnął jakiś klawisz i system przeskoczył do następnej zakładki. Tym razem wyglądało to na pracę naukową. Dla odmiany jej autor zwiastował rychłe zamknięcie tartaku w związku z jakimiś obostrzeniami. Dalej stało o przeniesieniu ludzkiej siły do nieodległej manufaktury, która produkowała części samochodowe. Niby nic specjalnie pasjonującego, ale rzeczywiście dawało pewien ogląd na możliwości samego systemu.
Kustosz skasował wyniki wyszukiwarki i wskazał Huwowi krzesło.
- To co, zechce pan spróbować?

- Bardzo chętnie! - Lwyd z zapałem usiadł na podsunięte miejsce, gdy jednak położył palce na klawiaturze zmarkotniał. Wszystko co wiedział było w sferze domysłów i niedopowiedzeń. Żadnych nazwisk, konkretów. Czy system wyszuka cokolwiek? Nie dowie się jeśli nie spróbuje. Westchnął, po czym wklepał dwa zwroty, które zaprzątały mu umysł: starzec z gór, śnienie.

Komputer buczał przez dłuższą chwilę, jakby wewnątrz umieszczono dziesiątki metalowych owadów. Wreszcie wyrzucił informację, której źródłem był odpowiednik jakiejś encyklopedii, aczkolwiek spisanej dość luźnym językiem.

„Prawdopodobnie miałeś na myśli: legenda o Ślepym Rozpruwaczu.

Siedzibą lokalnego władyki mogła być tzw. twierdza na górze Maddox. Wiadomo, że okres jego panowania przypadał na okolice XVI wieku, jednak poza tym nie zachowało się wiele weryfikowalnych informacji. Rozpruwacz, bo takie miano miał dostać pod koniec życia, znany był z rozpustnego życia. Z czasem prócz pijatyk i orgii zaczął lubować się w torturach oraz wymyślnych kaźniach. Twierdzono, że książę popada w szaleństwo ze względu na osłabienie zmysłów, przez które nie mógł doznawać „konwencjonalnych” uciech. Kiedy na dobre zaczął tracić wzrok i słuch, jego tyrania tylko przybierała na sile. Ostatecznie zbuntowane chłopstwo oraz okoliczni górale wdarli się nocą na twierdzę Maddox, gdzie mieli dokonać zbiorowego linczu. Niektóre źródła podają, że nim puścili miejsce z dymem, w lochach budowli znaleźli poprzedniego władykę. Był on kompletnie oszalały i stale powtarzał, aby zostawić go w spokoju. Miał powtarzać, że „już dawno nie należy do tego świata, lecz do mnogości korytarzy”. Dalszy los mężczyzny nie jest znany.”


Lwyd był zdumiony odpowiedzią.

- Niesamowite - odparł szczerze. - Rozumiem, że mowa o tych dwóch mężczyznach z obrazka. Świetna robota Lloyd. Jestem naprawdę…

Nagły przebłysk nie pozwolił mu dokończyć myśli. Sięgnął ponownie po telefon.

- Widziałeś gdzieś może to?

Erwood wyciągnął szyję, aby dojrzeć symbol i w zadumie podrapał się po policzku. Już wcale nie ukrywał, że i jemu udzieliły się emocje Huwa.

- Niech mnie zastrzelą, jeśli pamiętam. Coś jakby znajome, ale gdzie to mogłem widzieć… - założył ręce na siebie, spoglądając na symbol z innego kąta. - Do czego właściwie zmierzamy? Jaki to może mieć związek z legendą?

- Być może żaden - odparł Siwy i zdał sobie sprawę, że odruchowo sięgnął po fajkę i ustnikiem dotknął dolnej wargi. - Oh... Proszę się nie przejmować, nie zapalę - uspokoił kustosza. - To silniejsze ode mnie. Pozwala zebrać myśli. Wydawać by się mogło - wrócił do wątku, - że ten symbol nie ma żadnego związku z legendą o Ślepym Rozpruwaczu. Ten symbol narysował Winston Blake. Ten sam, który podarował obrazy muzeum.

Rozparł się wygodnie na krześle, z fajką między zębami i przymkniętymi powiekami, zastanawiając się chwilę jak najlepiej podjąć przerwaną opowieść. Jak pozbierać te elementy układanki, które powoli zaczynały do siebie pasować jak dobrze dobrane puzzle.

- I tutaj zaczyna się najlepsze - powiedział w końcu wyjąwszy fajkę. - Winston mówił o korytarzu, którym podąża, który go przyzywa. - Wskazał ustnikiem ekran monitora. - "Mnogość korytarzy". Taaak. Można by pomyśleć, że Winston musiał znać lokalną legendę. Może zresztą tak i było. Był inteligentnym, oczytanym mężczyzną, ale...

Lwyd wstał i podszedł do okna. Wyjrzał krótko, bez zainteresowania. Odwrócił się w końcu do niego tyłem i, oparł o parapet. Spojrzał na Lloyda. Było widać, że historia, którą opowiada, bardzo dotyka go osobiście i wywołuje głębokie uczucia, że nie jest to po prostu jakaś zasłyszana opowiastka. Lwyd był w jakiś, nieznany Erwoodowi sposób z nią osobiście związany.

- Ale malarz nie był jedynym - kontynuował. - Trafiłem tutaj za agentem ubezpieczeniowym z Liverpool. On też śnił o korytarzach, które doprowadzały go do obłędu. Leczył się psychiatrycznie. Dostał zaproszenie do Sionn. Obiecywano mu, że tutaj rozwikła ich zagadkę. Nigdy go nie odnalazłem. Znam trzy kolejne osoby, które śniły o korytarzach i szukają tutaj w Sionn odpowiedzi, bo je tutaj zaproszono. Jedna z nich już zaginęła. W snach pojawia się też ten człowiek, który jest przedstawiony na obrazie. Szlachcic, który popadł w obłęd. Brzmi niewiarygodnie? Wiem, że tak.

Siwy zamilkł gryząc ustnik. Nie będąc pewien, czy pracownik muzeum już nie wziął go za wariata. Czy nie poprosi grzecznie ale stanowczo, żeby sobie już poszedł, czy nie wymówi się teraz brakiem czasu.

- Jest pan człowiekiem pełnym zagadek, panie Huw - odpowiedział po dłuższym milczeniu kustosz. - Normalnie bym w to wszystko nie uwierzył, ale… ten agent, o którym pan mówił... chyba tutaj był. Zresztą dał popalić nie tylko mi, bo ogólnie nagabywał ludzi i gadał bez składu.

Lloyd podszedł do okna i uchylił żaluzje. Stał tak jakiś czas, spoglądając na obrys dalekich gór.

- Elijah Addington. Chyba tak się nazywał, prawda? To właśnie on pokazał mi ten symbol. Wypytywał co może oznaczać i czy ma jakieś konotacje historyczne. Nie miałem pojęcia o czym w ogóle mówi. Myślałem raczej, że jest naćpany i kazałem mu wyjść - Erwood odwrócił się i rozłożył szeroko ręce w bezradnym geście. - Ale teraz widzę, że to bardziej złożone. Niech pan mi tylko powie, że to nie jest jakiś bardzo skomplikowany żart i za chwilę nie wpadnie tu telewizja z kamerami.

- Obawiam się, że to nie żart - odparł Huw. Zmartwiło go, że Addington też tutaj był. To znaczy, że szukał jak on. To znaczy, że Lwyd ciągle był kilka kroków za nim. Zmartwiło go, że mimo iż przed chwilą wydawało mu się, że robi postępy w śledztwie, ciągle może skończyć jak agent ubezpieczeniowy. - Tak, to jego szukałem. Dawno tutaj był? Czegoś się dowiedział? Ma pan pojęcie gdzie mógł się udać?

- Oh, to było kilka miesięcy temu. Jeszcze jakoś w maju - Lloyd przysunął sobie krzesło i usiadł. Jego mina zdradzała, że wciąż tkwi w nim niepewność. - Ode mnie niczego się nie dowiedział. Może Lysa powiedziałaby panu coś więcej, w końcu to u niej chyba wynajmował pokój. Choć i tu nie mogę wiele obiecać - zdjął okulary i przetarł je własną koszulką. - Facet miał bzika. Zanim zniknął na dobre, inni widzieli go gdzieś na szlakach. To okrutne co teraz powiem, ale pewnie od dawna leży na dnie jakiejś kotliny.

Huwowi coraz trudniej było skupić się na słowach Erwooda. Coś było nie tak i ledwie kiedy opiekun muzeum skończył mówić, Lwyd zdał sobie sprawę z natury zjawiska. Miał coraz silniejsze wrażenie czyjejś obecności tuż za swoimi plecami. W swoim fachu nauczył się obserwować ludzi i wiedział też, gdy sam był obserwowany. Kiedy jednak odwrócił się, ujrzał tylko drzwi, którymi wszedł tu wraz z kustoszem. Być może były to jednak tylko jego nerwy.

- Hmmm… - mruknął Lwyd roztargniony. Może to nerwy a może… ktoś z tamtej strony rzeczywistości. - Chciałbym być bardziej optymistyczny, ale może pan mieć rację. Czyli ten symbol nic panu nie mówi? Może spróbujemy wpisać ten tekst do tej sprytnej maszynki? Może nam coś podpowie?

- Wpisać nie zaszkodzi. Spróbujmy.

Zasiedli z powrotem do komputera, po czym Huw szybko wklepał odpowiednią frazę. I tym razem musieli odczekać dłuższą chwilę, aż system przeżuje nową informację. Siwy w międzyczasie spoglądał po sali, gdyż ciągle wydawało mu się, że ktoś za chwilę wyjdzie zza regałów. Pomieszczenie wyglądało jednak na zupełnie puste.

- Mamy coś - mruknął nagle Lloyd, wskazując na ekran. - Bardzo mało, ale zawsze. Wygląda na to, że w maju ktoś wypisał podobny slogan na budynku kościoła - streścił skan krótkiego artykułu o wandalach w mieście. - Po interwencji księdza Gregoryego napis usunięto, potem jest wypowiedź jakiejś kobiety o wychowaniu młodzieży… i w sumie tyle.

- Niewiele - westchnął detektyw. - Mówił pan wcześniej o notatkach odnośnie śnienia… - zawiesił głos.

- W tym przypadku akurat wszystko mam tutaj - Lloyd przyłożył palec do swojej głowy. - Trochę tego przerobiłem. No chyba, że będzie pan chciał mocno wchodzić w szczegóły. Ale po kolei - mężczyzna strzelił knykcami i chytrze się uśmiechnął. - Może po prostu zacznę, a pan będzie zadawał pytania. A zatem… jeszcze za czasów pierwotnego Eisteddfod tutejsi faktycznie wierzyli, że świat snów jest połączony z naszym. I to nie w ten sposób, w jaki ludzie rozumieją, dajmy na to, senniki. Nie chodziło o szepty podświadomości, ale coś na rodzaj rzeczywistości, która może przenikać naszą. Czy dotychczas mówię zrozumiale?

Huw usiadł ponownie na krześle, wychylił się w stronę rozmówcy i głaskając ustnikiem fajki dolną wargę chłonął każde słowo.

- Tak, tak - powiedział zniecierpliwiony dalszym ciągiem, - proszę kontynuować.

- Tutaj zaczyna robić się ciekawie - podjął znów Lloyd. - Mówiłem już, że lokalsi łączyli śnienie z siłami przyrody. Uznawali, że nocne mary to rzecz tak naturalna, jak płynąca w rzece woda. Te rytuały, o których rozmawialiśmy, miały służyć komunikacji z pewną… jaźnią - kustosz zagryzł w zadumie wargę. - To chyba najlepsze określenie. Według mojej wiedzy to nie był żaden bożek, ale rodzaj bezosobowego bytu albo energii. To coś miało trzymać okoliczny ekosystem w ryzach - Lloyd ponownie przerwał, dając rozmówcy chwilę na przetrawienie informacji.

- A totemy miały wzmacniać więź między tymi dwoma hmmm… universami? - podpowiedział.

- Dokładnie tak. Podczas rytuałów tubylcy wchodzili w stan śnienia na jawie. Druga strona potrzebowała kontaktu z ludźmi, a konkretnie ich snami. Wierzono, że karmi się nimi i zamienia w siłę, dzięki której wszystko trwa w równowadze.

- No dobrze, dobrze… - w całej historii Lwydowi brakowało ciągle jakiegoś elementu układanki. - Ale dlaczego właściwie tubylcy byli zainteresowani karmieniem tego bytu? Dawał im jakąś moc w zamian? Jakąś obietnicę życia po śmierci? Wie pan… każda religia, każdy kult się na tym opiera.

- Tutaj musimy skupić się na tych, którzy przewodniczyli obrządkom. Roboczo nazywamy ich „starszymi”. Pańska uwaga jest słuszna, bo logika podpowiada, że musieli mieć jakąś korzyść. Osobiście podejrzewam, że byli to manipulanci, którzy rzekomym kapłaństwem zyskiwali jakieś tam wpływy - Lloyd zawahał się i przyłożył kciuk do ust. - Chyba że idziemy w kierunku teorii, według której ci ludzie naprawdę w to wszystko wierzyli. Ale wtedy nie wiem co sobie roili. Widzi pan, nawet po tylu latach wciąż mamy wiele znaków zapytania. Przypominam, że Eisteddfod było prawdopodobnie fasadą służącą temu, aby nikt nie oskarżył tutejszych o czary. Ci ludzie dość skutecznie dbali o swoje tajemnice.

- I później co? Kult zanikł? Albo zszedł do podziemia? - dociekał Huw. - Coś szczególnego się stało, że nagle o nim ucichło?

- W końcu plotki dotarły do Kościoła. Oko opatrzności potrafiło mieć jastrzębi wzrok, a status innowiercy nie był wtedy zbyt modny.

Siwy włożył fajkę w zęby i w zamyśleniu gryzł ustnik. Wszystko się układało w całość. Góra Maddox. Czy to tam powinien szukać odpowiedzi? Karmili snami jakiś byt, który w końcu ich pożre i zamieni w śliniących się wariatów. Dalej nie wiedział jak to przerwać.

- To wszystko co mi pan opowiedział - przerwał milczenie wyciągając fajkę z ust, - jest niezmiernie interesujące. Zaskakujące, że taka mała miejscowość może skrywać tak fascynujące tajemnice i historie. Chciałbym pana, panie Erwood prosić o ostatnią przysługę. Załóżmy, roboczo, czysto hipotetycznie, że w lasach góry Maddox, w okolicy, rzeczywiście istnieje tajemniczy byt, który karmi się snami, że od piętnastego wieku istnieje grupa ludzi, która go karmi. W pewnym momencie represje ze strony Kościoła są tak duże, że wyznawcy tej siły schodzą do podziemia. W dalszym ciągu dokarmiają to coś, nie dają mu jednak tyle by miał wystarczająco dużo mocy, lecz by przetrwał. Głodny, wściekły, może osłabiony. Czasy się zmieniają. Potęga kościoła maleje. Większość ludzi nie pamięta o tej sile. Byt domaga się nowej energii. Więcej i więcej. Kult ciągle trwa, chce zaspokoić głód swojego pana. Wybiera ofiary. Nie może ich wybierać wśród okolicznych mieszkańców, bo to ściągnęłoby od razu uwagę miejscowej policji. Dlatego sprowadza ich z całej Wielkiej Brytanii. Przyjeżdżają, tak jak Addington i znikają. Istnieją też osoby, które eliminują ciekawskich, rozpytujących o totemy rozwieszane po lasach.

Lwyd wzrok miał utkwiony w kustoszu ale jego oczy patrzyły przez niego. Zanurzony w wizji, którą teraz kreślił.

- Jednocześnie osoby - kontynuował Huw, - których snami miał się karmić byt, to rozumiem najmniej, widzą w nich postać tego szaleńca z góry Maddox, który ciągle żyje w śnieniu, zawieszony między rzeczywistością a snem i kreśli symbol oka w płomieniu, i twierdzi, że istnieje droga ucieczki. Nieważne! - machnął ręką, jakby chciał cofnąć wypowiedziany wątek i wrócić do poprzedniego. - Czysto teoretycznie. Gdyby taki kult ciągle istniał, gdyby ten byt był prawdą... Gdzie by miał swoją siedzibę? Jak można by ten byt pozbawić mocy nad ludźmi? Czy istniały na ten temat jakiekolwiek zapiski?

Lloyd wysłuchał Huwa ze skupieniem, po czym w milczeniu zrobił rundkę wokół stołu z komputerem. Wreszcie przysunął sobie z powrotem jedno z krzeseł i opadł ciężko na siedzisko. Chyba nie wiedział jak na to wszystko zareagować, co wciąż było lepsze od uznania detektywa za czubka.

- Gdybym nie znał dobrze historii Sionn, to bym powiedział, żeś pan zwyczajnie zwariował - stwierdził poważnym tonem. - Ale w tej historii faktycznie widać pewne niepokojące zależności. Wciąż jednak będę twierdził, że jacyś fanatycy podczepili się pod starą religię. I jak oni rzeczywiście mogą istnieć, tak nie kupuję reszty. To musi mieć logiczne wytłumaczenie - bronił się kustosz. - Dlatego sądzę, że pańskie pytania wybiegają poza moje kompetencje. Może oprócz tej siedziby… - Erwood zmarszczył czoło i na moment się zawahał. - Mam pewien pomysł, ale samo mówienie o tym byłoby mało profesjonalne z mojej strony.

- Lloyd. Panie Erwood - poprawił się, - w ciągu pół godziny dowiedziałem się od pana więcej niż w przeciągu paru dni kręcenia się po okolicy. Proszę mówić wprost. Jakkolwiek niedorzeczne by się to panu zdawało. Chyba nic nie jest w stanie zadziwić mnie w tej całej historii. Proszę…

- Chodzi o to, że tam również nie wolno wchodzić. Tak między nami to teoretycznie, bo nikt tego nie sprawdza - Lloyd tupnął kilka razy nogą pod dyktando gorączkowych myśli.

Huw wiedział jak szybko potrafi zjednywać sobie ludzi. Był to wręcz dar, dzięki któremu jego rozmówcy nieraz mimowolnie się wygadywali. Ot, kilka słów i nagle łączyła ich z Siwym dziwna więź. Jednocześnie część z nich potrafiła wyczuć, że jest pod dziwnym wpływem. Reakcje na to były różne: jedni płynęli z prądem i odkrywali karty, inni, w tym Lloyd, doznawali pewnego rozdarcia.

- Ujmę to w ten sposób. W okolicy leży miasteczko… gdzie łatwo o dyskrecję - Lloyd lekko nachylił się do Huwa. - Gdybym chciał załatwić coś na uboczu, kierowałbym się właśnie tam. Oczywiście ani ja, ani pan nie mamy takich aspiracji, więc skończmy już ten temat - skwitował kustosz i znów odchylił się na siedzeniu.

Siwy wyczuł, że mężczyzna i tak przekroczył barierę, której przekroczyć nie zamierzał. Nie chciał go naciskać, wypytywać o te tajemnicze miasteczko, tym bardziej, że przypomniała mu się historia opowiedziana przez Connora i miał podejrzenie graniczące z pewnością, że chodzi o to samo miejsce.

- Dziękuję panie Erwood - wyciągnął dłoń. - Rozmowa z panem była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Jestem pod wrażeniem wiedzy, którą się pan ze mną podzielił.

Uścisnęli sobie mocno dłonie i pożegnali. Przemierzając długie, wysokie korytarze muzeum Lwyd ciągle czuł jakby ktoś go obserwował. To nieuchwytne uczucie, że ktoś mu się przyglądał zniknęło wkrótce gdy opuścił budynek. To była efektywna rozmowa.
Czas najwyższy odwiedzić to zapomniane miasteczko. Przed tym jednak Huw zamierzał zadzwonić do Paula i Robin, a w następnej kolejności dowiedzieć się co też porabia komisarz.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest teraz online