Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2021, 09:11   #262
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2519.01.33; fst (8/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centrum miasta; świątynia Mananna
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno


Pirora




Z rana mogła stwierdzić, że jej ciało odczuwa wczorajsze harce. A może to była kumulacja z wszystkich poprzednich dni i nocy. Ale tym razem balety z dziewczynami w wynajętym pokoju w “Żaglach” skończyły się względnie szybko bo nieco po północy. W końcu jak wróciły z “Tygrysicy” to już była z połowa wieczoru. Więc tym razem chociaż rano chciałoby się pospać trochę dłużej za te nieprzespane noce to trzeba było wstać. Pomogła jej Irina. A jak milcząca brunetka pomagała wyszykować się swojej pani na mszę jak jeszcze na zewnątrz panowała poranna szarówka do drzwi rozległo się pukanie i zapukał sympatyczny rudzielec od pani kapitan. Bo jakoś wczoraj wieczorem Rose nie miała nic przeciwko pożyczyć Pirorze rudzielca na poranne występy. A jak oznajmiła Benona jak przyszła kapitan jeszcze spała w najlepsze po tych wczorajszych baletach. A ona sama była całkiem podekscytowana dzisiejszą wizytą. Też była nowa w mieście i znała pewnie niewiele więcej osób niż averlandzka panna.

Panna van Dyke pierwszy raz miała okazję odwiedzić świątynie Mananna. Przynajmniej pierwszy raz tak okazałą. W końcu był to bóg mórz i oceanów więc w głębi lądu nie był zbyt popularny. Tamtejszym ciekom wodnym raczej patronował Taal, jak część dzikiej przyrody jakiej był ojcem. Ale tutaj, w morskim porcie nad brzegiem morza nie było dziwne, że to właśnie pan mórz był na pierwszym miejscu więc i świątynie miał najokazalsza. W każdym razie niczego sobie. Ładne witraże w oknach z morskimi scenami i chyba jakimiś cudami Mananna. Pełne statków, marynarzy, modlących się kapłanów z uniesionymi rękami stojących po pas w morskiej wodzie. Do tego morskie potwory, burze, sztormy i inne morskie niebezpieczeństwa. Ściany i kolumny też były wymalowane w liczne wzory fal, ryb i statków. Nawet ołtarz był w formie statku a mównica w formie dziobu prującego morskie fale. Całkiem ładnie pomalowany, ładny kontrast między brązem kadłuba a błękitem i bielą spienionych fal. Za nim wznosiła się kilkumetrowa rzeźba silnego, mężczyzny z brodą. Siedzącego na rybim tronie i potężnym trójzębem w dłoni. Poręcze jego tronu były uformowane jakby pod jedną dłonią miał delfina a na drugim przysiadł jakiś ptak. Kapłan z, podobnym trójzębem jak u patrona świątyni, wyglądał jak jakiś wilk morski i miał potężny głos zupełnie jakby wykrzykiwał rozkazy na statku.

Wierni śpiewali jakieś psalmy które on zaintonował ale te były poświęcone ich patronowi więc Pirora ich nie znała. Ale stojący obok Keller już tak. Tak jak obiecał przyjechał po nią dorożką aby zabrać ją na mszę. I jednocześnie pełnił rolę przewodnika. Był niemniej szarmancki jak wczoraj i naprawdę można się było poczuć jak wybranka jakiegoś rycerza z jakiejś opowieści. Wprowadził ją do środka świątyni i zajął jakieś miejsce. Bardziej z przodu niż z tyłu ale jeśli jak to zwykle miało miejsce w świątyniach miejsca odzwierciedlały pozycję społeczną to ten chyba 4-ty rząd w jakim siedli sugerował niezłą ale nie najwyższą. Za nimi było całkiem sporo wiernych. Ale widocznie Keller nie grał pierwszych skrzypiec w miejskiej hierarchii bo z nimi a zwłaszcza przed nimi byli naprawdę bogato ubrani państwo. Całe rodziny. Widocznie jak wszędzie to była właśnie też okazja by zademonstrować innym swoje bogactwo, pozycję no i oddanie pokłon dobrym bogom.

Mimo, że jak przyjechała na w pół zamrożona do tego miasta może nieco więcej niż tydzień temu i wówczas nie znała tu nikogo to w ten Festag już wyłowiła z tego dostojnego tłumu kilka znajomych twarzy. W pierwszym rzędzie rozpoznała Kamilę van Zee dzięki jej charakterystycznym, czarno - granatowym lokom. Dzisiaj ładnie ufryzowanym w elegancki kok ze zotymi szpilkami. Obok niej stał postawny mężczyzna ale nie widziała jego twarzy.

Samo kazanie też było niczego sobie. Kapłan mówił, że pierwsze pół zimy mają już za sobą i zostało przetrwać drugą połowę. Ta była trudniejsza ale nie powinni zapomnieć i miłosierdziu dla bliźnich i potrzebujących. Tak jak zacny marynarz pamięta by pomóc rozbitkom na morzu bez względu na to kim są. Wierni pokiwali głowami pokornie na znak zgody. Za to do gustu tym ludziom morza lub z nim związanych bardziej przypadło jak kapłan mówił o wiośnie. Jaka przychodzi po każdej zimie. Jak wiatr znów wypełni żagle i statki znów ruszą na szlak. To brzmiało jak bajka i obietnica, jak nadzieja która chyba wielu podtrzymywała na duchu podczas tych zimowych miesięcy.

I ostrzegał rybaków przed zdradliwymi wodami, wirami i potworami. W końcu z całej morskiej braci tylko oni w swoich wątłych łodziach wypuszczali się na morze aby nadal łowić ryby. Dziś właśnie w intencji ich bezpiecznego powrotu była poświęcona modlitwa. By nawet syreni lament nie skusił ich na wodne manowce bo z tego ino śmierć w lodowatych odmętach a przeca w domu czeka wdowa z dzieciakami których szkoda zostawić wdową a ich sierotami by dla jakiejś morskiej ladacznicy stracić życie i głowę. Ale polecał poświęcone amulety jakie miały chronić przed takim urokiem.

Msza dobiegła końca a wierni bez pośpiechu zaczęli opuszczać świątynie. Całkiem sporo z nich zbliżało się do kapłana aby zamienić z nim słowo czy dwa. A on ich witał, rozmawiał, przyjmował podziękowania za udaną mszę i zachowywał się jak rybak swojej ławicy wiernych.

Na zewnątrz stały niewielkie kramy gdzie między innymi można było kupić różne pamiątki, precjoza, święte medaliki i obrazki także te o jakich mówił dzisiaj kapłan. To była też naturalna okazja aby po wyjściu ze świątyni jeszcze porozmawiać ze znajomymi czy rodziną. Dzieciaki wyzwolone z nakazów religii ganiały się pomiędzy dorosłymi albo toczyły prawdziwą wojnę na śnieżki. Matki próbowały je przywołać do porządku i do siebie z różnym skutkiem. Toczyły się głośniejsze i swobodniejsze rozmowy. Ten etap był chyba taki sam jak w Averlandzie. Zwłaszcza jak dla wielu była to rzadka okazja aby spotkać swoich znajomych jakich często nie widzieli przez cały tydzień. Porozmawiać o tym tygodniu co minął albo co miał ich czekać. Priora mogła być pewna, że nie spotka tu swojej ulubionej pani kapitan. Bo jak zrozumiała z wczorajszej rozmowy podczas jednej z przerw w wieczornych zabawach de la Vega miała dylemat czy w związku z planowaną wyprawą powinna udać się do świątyni Ulryka co był panem zimy czy raczej Taala co był panem przyrody. Świątynia tego drugiego była ponoć druga pod względem wielkości i okazałości w tym mieście. Ulryk zaś wyraźnie był marginalizowany do dwóch najważniejszych bóstw w tym mieście. No ale akurat na taką wyprawę w środku zimy to dobrze było aby okazał swoją łaskę. I tak wczoraj jakoś Rose nic nie mówiła o modłach w świątyni pana mórz i oceanów dzisiaj. I rzeczywiście jakoś jej nigdzie nie widziała.

- I jak wrażenia? - zapytał uprzejmie Jonas gdy wyszli ze świątyni. Chyba był ciekaw jak co ktoś z trzewi lądu sądzi o tej morskiej mszy. Chwilę później natrafili na znajome twarze. Przed świątynią stała kilkuosobowa grupka. Bogato odziana, w solidne i piękne futra w jakich nie musieli się obawiać porannego mrozu. Panowie jako symbol władzy mieli przypasane miecze albo rapiery do pasa. Obaj byli w średnim wieku i widocznie się znali w najlepsze bo rozmawiali ze sobą swobodnie. Ich Pirora nie znała. Tak samo jak kobiety w podobnym do nich wieku jaka pewnie była małżonką jednego z nich. Za to może o krok od nich rozmawiały ze sobą dwie, znacznie młodsze od nich kobiety. Też widać było, że się znają i czują się swobodnie. I te już panna van Dyke miała okazję poznać kilka dni temu. Kamila van Zee nawet w eleganckim kożuszku olśniewała swoją egzotyczną urodą. I jeśli mężczyzna przy którym stała był jej ojcem to na pierwszy rzut oka nie było widać podobieństwa. On miał zdecydowanie mniej egzotyczną urodę, raczej taką powszechną w Imperium. Żadnej ciemnej karnacji ani włosów tak czarnych, że prawie granatowych. Za to ta druga z dziewcząt to była Petra von Schneider. Więc możliwe, że ta para starszych państwa to byli jej rodzice. I wyglądało na to, że oba pokolenia obu rodzin rzeczywiście żyją ze sobą w niezłej komitywie. A oprócz tego jeszcze gdzieś jej mignęła twarz czarnowłosej, wdowiej siostry w wierze.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południe miasta; cmentarz miejski
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno



Versana



Intensywne życie towarzyskie dawało mnóstwo intensywnych przeżyć i niemało satysfakcji. Ale zdecydowanie nie sprzyjało porannemu wstawaniu. Bo co tu ukrywać rano Versana z pomocą Breny jeszcze jakoś wstała, zjadła śniadanie i wyszła z domu. Jakoś tak siłą rozpędu. Ale podczas podróży przez poranne miasto miała okazję boleśnie odczuć intensywność ostatniego dnia. Całego. Poranne latanie po mieście za Rosą i zakupami, wszystko na przemian na mrozie i cieple ogrzanych wnętrz. Potem kilka dzwonów mroźnego pustkowia podczas marszu na arenę, czekanie na rozpoczęcie walk i znów powrót do miasta przez ten cały mróz i zaspy. Tylko po to aby dotrzeć do portu na pewną, starą kogę i spotkanie z mistrzem i braćmi w wierze. A zaraz potem jak już właściwie był wieczór znów do “Pełnych żagli” i znów do portu na trening strzelecki. Wreszcie kolejny marsz przez mroźne i mroczne miasto znów do ulubionej tawerny ulubionej pani kapitan na wieczorne i nocne harce. Wreszcie powrót do domu i sen. Dobrze, że nie balowały z dziewczynami do białego rana. Tylko jakoś się koło północy spotkanie skończyło. I teraz czuła w kościach każdą godzinę i krok tej wczorajszej bieganiny i wygibasów. Co tu ukrywać była zmęczona. I niewyspana. Zwłaszcza, że był to kolejny intensywny dzień z rzędu. Ciało i głowa domagały się odpoczynku i przede wszystkim snu. A tu z samego rana znów zasuwała przez poranne miasto i świeży śnieg jaki napadał w nocy do świątyni Mananna a zaraz potem na cmentarz.

- Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy. Ale wczoraj jeszcze bawiła się na całego.

No a dzisiaj była tutaj. Na cmentarzu. I nie wyglądało to zbyt dobrze. Zima i na nim odcinęła swoje piętno. Śnieg jaki napadał w nocy w mieście ktoś już w większości odgarnął albo właśnie odgarniał. Chociaż na głównych ulicach i tak by się dało jak nie przejechać wozem czy saniami to chociaż przejść pieszo. Ale cmentarz widocznie był mniej popularny od głównych ulic. Tutaj od rana ludzie odwiedzających swoich bliskich co już spali snem wiecznym zdążyli wydeptać tylko główne ścieżki. Potem na boczne alejki pomiędzy nagrobkami prowadziły już tylko pojedyncze ślady. Tam gdzie był ich cel wędrówki nagrobki były odgarnięte ze śniegu i leżały zielone gałązki iglaków co zastępowało zimą kwiaty. Czasem ktoś zostawił płonący ogarek w słoiku. A gdzieniegdzie ludzie dopiero modlili, stali przy nagrobkach lub przychodzili. Więc trochę ich było ale panowała cmentarna atmosfera gdy ludzie jak w świątyni rozmawiali przyciszonymi głosami i zachowywali powagę. Zresztą często ogrody Morra były właśnie uznawane za świątynię jemu poświęconą. Zwłaszcza na prowincji jak nie było mu poświęconej oddzielnej świątyni albo chociaż kapliczki.

Pani van Drasen chociaż musiała przebić się przez śnieżne zaspy pomiędzy alejkami nagrobek swojego męża znalazła mimo wszystko bez problemów. Nie było łatwo do niego dotrzeć przez te świeże, puszyste zaspy w porannym bardzo mroźnym powietrzu ale w porównaniu do wczorajszej wycieczki za miasto to był to spacerek. No i gdzieś na tym kończyły się dobre wieści.

Cmentarz może nie był jakiś ogromny. Był równie nowy jak całe miasto czyli wątpliwe by jakiś nagrobek miał więcej niż 80 lat. Starsze chowano na starym cmentarzu po drugiej stronie rzeki. Tam gdzie przed tą chybioną inwestycją rybacy z wioski chowali swoich zmarłych. I chyba nadal to robili. Ale większość zmarłych chowano właśnie tutaj, na tym nowym cmentarzu. I chociaż miał jeszcze sporo miejsca na pochówki to jednak i sporo już tych nagrobków się uzbierało przez ostatnie dekady. Zwłaszcza jakby się chciało osobiście przejść je wszystkie. No i tutaj zaczynały się schody.

Nie miała pojęcia który z nagrobków mógłby interesować Buldoga. Nie znała ani personaliów pochowanej osoby ani daty pogrzebu. Co z miejsca wiele utrudniało. Do tego o ile ktoś właśnie nie przyszedł do swoich zmarłych bliskich albo nie był trochę wcześniej to zdecydowana większośc nagrobków była przysypana śniegiem. Ten zalegał zaspami na mogiłach więc nawet nie dało się odczytać kto tam jest pochowany.

No i sam Buldog. Wcześniej go nie spotkała więc nie miała pojęcia jak wygląda. Nie znała też jego imienia ani nazwiska bo Buldog to pewnie jego przezwisko. Więc właściwie każdy z mężczyzn jakiego mijała albo widziała gdzieś między mogiłami mógł nim być. Do tego w zimie wszyscy byli opatuleni zimowymi kożuchami i futrami, w kapturach, chustach i czapkach, z postawionymi kołnierzami, zawinięci szalikami dla ochrony przed zimnem. Ale też przy okazji utrudniało się zorientowanie z kim ma się do czynienia. Zwłaszcza jak się kogoś nie znało za bardzo. Albo w ogóle. Szef nocnych strażników z kazamat mógł ją minąć tuż obok a mogła go nie rozpoznać. A nawet nie było pewności czy gdzieś tu jest albo przyjdzie. W końcu nawet jak Olena mówiła prawdę to nie było wiadomo czy on jej mówił prawdę. A nawet jak tak to była jeszcze cała reszta dnia. Chociaż zwykle ludzie przychodzili na cmentarz po porannej mszy która sądząc po dźwiękach dzwonów niedawno się skończyła. Ale trochę musiało potrwać nim fala ze świątyń dotrze na cmentarz. Na razie sądząc po zbliżających się odgłosach dzwonów i żałobnych psalmach do cmentarza chyba zbliżał się jakiś kondukt żałobny. Możliwe bo w jednym miejscu cmentarza stało kilka opatulonych na zimowo sylwetek z czarnymi chustami lub wstążkami oznaczającymi żałobę po zmarłej osobie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; magazyny; magazyn Gergievów
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: jasno, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno


Vasilij



Dzień dobrych bogów zaczął się bardzo mroźnym i pochmurnym porankiem. Ale przynajmniej nie wiało i nie padało. Z drugiej strony wczoraj ranek też był ładny i dopiero w południe powiało mocniej tworząc zimową kurzawę. Ale ranek dzisiaj był dość spokojny za oknami.

Vasilij nie miał wczoraj wieczorem jakichś większych przygód to i rano wstał całkiem wypoczęty. I przy śniadaniu w biurze swojej faktorii miał okazję aby przemyśleć sobie to i owo. Jak choćby pierwsze spotkanie ze Starszym. Przyjął go jak zagubionego syna co się wreszcie odnalazł. Więc znów był pełnoprawnym członkiem ich małej, tajnej społeczności. Ale podczas rozmowy powiedział całkiem sporo na sprawy jakie interesowały młodszego członka kultu. Było nad czym się zastanawiać.

Z chłopakami też mniej więcej doszedł do porozumienia. Sebastian chociaż przyjął propozycję współpracy dość obojętnie z tym badaniem ciał to jednak obiecał pomóc w tej sprawie. Ale jak od śmierci ostatniej ofiary minęło już tyle dni to rzeczywiście mogła być już w grobie albo złożą ją tam lada chwila. Mogło już być za późno by coś tu oglądać. Strupas zaś też obiecał pomóc. No ale jak to sam powiedział to jak zarzucanie sieci na ryby. Mógł zarzucić by rozpytać się po znajomych o tego napastnika no ale było nie do przewidzenia czy i jak tak to co i kiedy się złapie w taką sieć. Tak czy inaczej oba te działania wymagały czasu i raczej nie było co liczyć na natychmiastowe wyniki.

Ze zdobyciem mapy mogło nie być tak prosto. Nawet jak gdzieś w ratuszu jakąś mieli to wątpliwe aby ot tak dawali ją obejrzeć na żądanie. A w Festag i tak wszystkie urzędy były zamknięte. Poza tym nie było pewności czy taka mapa mogła nadawać się do jego planów. Zwykle ludzie po prostu opisywali sobie co i jak dojść ewentualnie pytając kogoś o drogę i obywali się bez map. Polegali na swojej pamięci i języku. I zwykle to się sprawdzało, zwłaszcza jak się znało miasto.

No i Starszy powierzył mu osobiste zadanie. Znalezienie nowej kryjówki kultu. Dyskretnej gdzie nikt by przypadkiem nie zaglądał i tym bardziej nie przeszkadzał. I jeszcze parę innych spraw wyszło z tych wczorajszych rozmów na “Adele”. No a dzisiaj był nowy dzień i można było próbować nowych rzeczy.

Dziś przy śniadaniu znów chłopcom towarzyszyły te trzy kupione parę dni temu psy. Wydawały się wciąż być maskotkami całej bandy i rzucali im coś ze stołu radośnie obserwując jak biegają po te kawałki z pańskiego stołu. Jeden z chłopaków wrócił z wieściami, że w porcie znaleziono pustą łódź jednego z rybaków. Właściwie to znaleziono ją chyba wczoraj, jak inni wypłynęli z rana na morze. Ale dopiero jak wrócili to wieść się rozniosła. Dziwna sprawa bo łódź była cała, tylko tego rybaka brakowało. Jakoś inni nie chcieli dać wiary aby taki doświadczony rybak wypadł za burtę. Jednak i tak mogło być. W takiej zimnej wodzie to wystarczyło parę chwil jak ktoś by nie dał rady się wdrapać na łódź od razu to mógł już potem nie mieć sił na taki wyczyn. Więc z drugiej strony nic aż tak niezwykłego ale nie było o czym za bardzo gadać to gadali przy śniadaniu o tym.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Zbożowa; zaśnieżona ulica
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno



Egon


Ranek pod “Wesołym warkoczem” rzeczywiście był całkiem wesoły. No i to pomimo pochmurnego poranka za oknami. Na oko wyglądało na bardzo mroźny poranek. Chociaz bez wiatru i nic nie padało ani wiatr nie zamiatał ulic. Nie wszystkim jednak humor dopisywał. Przy sąsiednim stole siedział jakiś pogrążony w smutku i przygnębieniu młodzieniec. Może syn kupców albo szlachciców. W każdym razie nie tak biednie ubrany ale wydawał się nie zwracać na innych uwagi. Nawet na ładne warkoczyki jakie tu pracowały nie zwracał uwagi.

Wczoraj zaś Egon miał okazję przyjrzeć się nie tylko włosom Rabi. Ale także tym wdziękom jakie normalnie skrywało ubranie. Zajęła się nim jak należy i raczej nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Pozwalało spuścić nieco pary. Pewnie domyśliła się dlaczego wybrał ją a potem tak przygląda się jej ranom. Ale nic nie mówiła. Dała się obejrzeć skoro takie było życzenie klienta.

Rany zdążyły się już zabliźnić. Dobrze, że nie miała ich na twarzy i skryte pod ubraniem. Bo kobiety i to o takim zawodzie na pewno nie pomagały takie grube pręgi na skórze. Miała ich kilka na ramionach. Pewnie tak jak mówiła, że się nimi zasłaniała przed ciosami. Rany były zadane parami. Jakby to było jakieś podwójne ostrze albo pazury. Potężne uderzenia jakie głęboko weszły i rozszarpały ciało. Blizny były grube gdzieś na palec i różowiły się na bladej skórze dziewczyny. Jeszcze potężniejsze ślady miała na plecach. Napastnik sieknął ją na odlew. Miała ślad prawie przez całe plecy. Z tego co mówiła, to sięgnął ją od łopatki w dół. Jak szła ulicą od tyłu. Zaczęła się w ostatniej chwili odwracać gdy usłyszała szybkie kroki na śniegu i może to ją uratowało. Zaraz potem sieknął ją przez całe plecy powalając na śnieg. To było potężne uderzenie. Też takie podwójne pręgi jak te komplety co miała na ramionach. Ale tam były krótsze jak to coś trafiało na barierę zdesperowanej dziewczyny w postaci jej ramion. Dopiero na plecach, to pierwsze uderzenie poszło w całej okazałości. Siły napastnikowi nie brakowało. I rany wydawały się podobne do tych jakie widział na ciele Boshówny w katafalku świątyni Morra. Co mogło sugerować ile mimo wszystko Rabi miała szczęścia, że nie skończyła podobnie jak barmanka z “Pełnego kufla”.

Potem jak przyszła Vrisika ciekawa wieści z samego rana poszli na tą Zbożową skrzyżowaną z Rudą. Ale mogli podziwiać głównie same zaspy co znów napadały w nocy. Rano dopiero je odgarniali aby zrobić chociaz przejście na środku ulicy oraz do poszczególnych drzwi. Na poboczu rosły hałdy zleżałego śniegu momentami wyższe od człowieka. I dokładano kolejne szufle z tego co napadał ostatniej nocy. Z tego co mówiła Rabi to to się zdarzyło jakoś ze dwa tygodnie temu. Może nie całe bo jakoś w środku tygodnia to było a wczoraj mieli już prawie Festag.

- Ja tu widzę głównie śnieg. - skwitowała złodziejka cmokając z niezadowoleniem. Nawet jak wówczas gdzieś tu napastnik dopadł Rabi to dzisiaj właśnie widać było głównie śnieg. Ten co od tamtego czasu tu napadał i ten co leżał tu wcześniej. A za każdym razem gdy napadał mieszkańcy ulicy odwalali go na pobocza chociaż na tyle aby dało się wyjść z domu i dojść na środek ulicy a potem dalej tam gdzie mieli swoje sprawy do załatwienia. Dziś też wielu z nich spieszyło do świątyń aby oddać cześć należną prawym bogom. Dało się poznać po żywszych kolorach odświętnych ubrań w jakich ich mijali. Sama Rabi nie pamiętała zbyt wiele z tego zdarzenia. Obudziła się dopiero w łóżku kilka dni później. Z relacji rodziny wiedziała, że znaleźli ją sąsiedzi co akurat wyszli już rano do roboty ona sama tego nie pamiętała.


---



Mecha 50

Egon; gojenie ran; (ODP); 50+20=70 rzut: Kostnica 14 > 70-14=56 > du.suk = +2 ŻYW (14+2=16/17)

Kornas; gojenie ran; (ODP); 40+20-20=40; rzut: Kostnica 10 > 40-10=30 > ma.suk = +1 ŻYW (6+1=7/14)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline