|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-04-2021, 11:15 | #261 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
25-04-2021, 09:11 | #262 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 50 - 2519.01.33; fst (8/8); przedpołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centrum miasta; świątynia Mananna Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno Pirora Z rana mogła stwierdzić, że jej ciało odczuwa wczorajsze harce. A może to była kumulacja z wszystkich poprzednich dni i nocy. Ale tym razem balety z dziewczynami w wynajętym pokoju w “Żaglach” skończyły się względnie szybko bo nieco po północy. W końcu jak wróciły z “Tygrysicy” to już była z połowa wieczoru. Więc tym razem chociaż rano chciałoby się pospać trochę dłużej za te nieprzespane noce to trzeba było wstać. Pomogła jej Irina. A jak milcząca brunetka pomagała wyszykować się swojej pani na mszę jak jeszcze na zewnątrz panowała poranna szarówka do drzwi rozległo się pukanie i zapukał sympatyczny rudzielec od pani kapitan. Bo jakoś wczoraj wieczorem Rose nie miała nic przeciwko pożyczyć Pirorze rudzielca na poranne występy. A jak oznajmiła Benona jak przyszła kapitan jeszcze spała w najlepsze po tych wczorajszych baletach. A ona sama była całkiem podekscytowana dzisiejszą wizytą. Też była nowa w mieście i znała pewnie niewiele więcej osób niż averlandzka panna. Panna van Dyke pierwszy raz miała okazję odwiedzić świątynie Mananna. Przynajmniej pierwszy raz tak okazałą. W końcu był to bóg mórz i oceanów więc w głębi lądu nie był zbyt popularny. Tamtejszym ciekom wodnym raczej patronował Taal, jak część dzikiej przyrody jakiej był ojcem. Ale tutaj, w morskim porcie nad brzegiem morza nie było dziwne, że to właśnie pan mórz był na pierwszym miejscu więc i świątynie miał najokazalsza. W każdym razie niczego sobie. Ładne witraże w oknach z morskimi scenami i chyba jakimiś cudami Mananna. Pełne statków, marynarzy, modlących się kapłanów z uniesionymi rękami stojących po pas w morskiej wodzie. Do tego morskie potwory, burze, sztormy i inne morskie niebezpieczeństwa. Ściany i kolumny też były wymalowane w liczne wzory fal, ryb i statków. Nawet ołtarz był w formie statku a mównica w formie dziobu prującego morskie fale. Całkiem ładnie pomalowany, ładny kontrast między brązem kadłuba a błękitem i bielą spienionych fal. Za nim wznosiła się kilkumetrowa rzeźba silnego, mężczyzny z brodą. Siedzącego na rybim tronie i potężnym trójzębem w dłoni. Poręcze jego tronu były uformowane jakby pod jedną dłonią miał delfina a na drugim przysiadł jakiś ptak. Kapłan z, podobnym trójzębem jak u patrona świątyni, wyglądał jak jakiś wilk morski i miał potężny głos zupełnie jakby wykrzykiwał rozkazy na statku. Wierni śpiewali jakieś psalmy które on zaintonował ale te były poświęcone ich patronowi więc Pirora ich nie znała. Ale stojący obok Keller już tak. Tak jak obiecał przyjechał po nią dorożką aby zabrać ją na mszę. I jednocześnie pełnił rolę przewodnika. Był niemniej szarmancki jak wczoraj i naprawdę można się było poczuć jak wybranka jakiegoś rycerza z jakiejś opowieści. Wprowadził ją do środka świątyni i zajął jakieś miejsce. Bardziej z przodu niż z tyłu ale jeśli jak to zwykle miało miejsce w świątyniach miejsca odzwierciedlały pozycję społeczną to ten chyba 4-ty rząd w jakim siedli sugerował niezłą ale nie najwyższą. Za nimi było całkiem sporo wiernych. Ale widocznie Keller nie grał pierwszych skrzypiec w miejskiej hierarchii bo z nimi a zwłaszcza przed nimi byli naprawdę bogato ubrani państwo. Całe rodziny. Widocznie jak wszędzie to była właśnie też okazja by zademonstrować innym swoje bogactwo, pozycję no i oddanie pokłon dobrym bogom. Mimo, że jak przyjechała na w pół zamrożona do tego miasta może nieco więcej niż tydzień temu i wówczas nie znała tu nikogo to w ten Festag już wyłowiła z tego dostojnego tłumu kilka znajomych twarzy. W pierwszym rzędzie rozpoznała Kamilę van Zee dzięki jej charakterystycznym, czarno - granatowym lokom. Dzisiaj ładnie ufryzowanym w elegancki kok ze zotymi szpilkami. Obok niej stał postawny mężczyzna ale nie widziała jego twarzy. Samo kazanie też było niczego sobie. Kapłan mówił, że pierwsze pół zimy mają już za sobą i zostało przetrwać drugą połowę. Ta była trudniejsza ale nie powinni zapomnieć i miłosierdziu dla bliźnich i potrzebujących. Tak jak zacny marynarz pamięta by pomóc rozbitkom na morzu bez względu na to kim są. Wierni pokiwali głowami pokornie na znak zgody. Za to do gustu tym ludziom morza lub z nim związanych bardziej przypadło jak kapłan mówił o wiośnie. Jaka przychodzi po każdej zimie. Jak wiatr znów wypełni żagle i statki znów ruszą na szlak. To brzmiało jak bajka i obietnica, jak nadzieja która chyba wielu podtrzymywała na duchu podczas tych zimowych miesięcy. I ostrzegał rybaków przed zdradliwymi wodami, wirami i potworami. W końcu z całej morskiej braci tylko oni w swoich wątłych łodziach wypuszczali się na morze aby nadal łowić ryby. Dziś właśnie w intencji ich bezpiecznego powrotu była poświęcona modlitwa. By nawet syreni lament nie skusił ich na wodne manowce bo z tego ino śmierć w lodowatych odmętach a przeca w domu czeka wdowa z dzieciakami których szkoda zostawić wdową a ich sierotami by dla jakiejś morskiej ladacznicy stracić życie i głowę. Ale polecał poświęcone amulety jakie miały chronić przed takim urokiem. Msza dobiegła końca a wierni bez pośpiechu zaczęli opuszczać świątynie. Całkiem sporo z nich zbliżało się do kapłana aby zamienić z nim słowo czy dwa. A on ich witał, rozmawiał, przyjmował podziękowania za udaną mszę i zachowywał się jak rybak swojej ławicy wiernych. Na zewnątrz stały niewielkie kramy gdzie między innymi można było kupić różne pamiątki, precjoza, święte medaliki i obrazki także te o jakich mówił dzisiaj kapłan. To była też naturalna okazja aby po wyjściu ze świątyni jeszcze porozmawiać ze znajomymi czy rodziną. Dzieciaki wyzwolone z nakazów religii ganiały się pomiędzy dorosłymi albo toczyły prawdziwą wojnę na śnieżki. Matki próbowały je przywołać do porządku i do siebie z różnym skutkiem. Toczyły się głośniejsze i swobodniejsze rozmowy. Ten etap był chyba taki sam jak w Averlandzie. Zwłaszcza jak dla wielu była to rzadka okazja aby spotkać swoich znajomych jakich często nie widzieli przez cały tydzień. Porozmawiać o tym tygodniu co minął albo co miał ich czekać. Priora mogła być pewna, że nie spotka tu swojej ulubionej pani kapitan. Bo jak zrozumiała z wczorajszej rozmowy podczas jednej z przerw w wieczornych zabawach de la Vega miała dylemat czy w związku z planowaną wyprawą powinna udać się do świątyni Ulryka co był panem zimy czy raczej Taala co był panem przyrody. Świątynia tego drugiego była ponoć druga pod względem wielkości i okazałości w tym mieście. Ulryk zaś wyraźnie był marginalizowany do dwóch najważniejszych bóstw w tym mieście. No ale akurat na taką wyprawę w środku zimy to dobrze było aby okazał swoją łaskę. I tak wczoraj jakoś Rose nic nie mówiła o modłach w świątyni pana mórz i oceanów dzisiaj. I rzeczywiście jakoś jej nigdzie nie widziała. - I jak wrażenia? - zapytał uprzejmie Jonas gdy wyszli ze świątyni. Chyba był ciekaw jak co ktoś z trzewi lądu sądzi o tej morskiej mszy. Chwilę później natrafili na znajome twarze. Przed świątynią stała kilkuosobowa grupka. Bogato odziana, w solidne i piękne futra w jakich nie musieli się obawiać porannego mrozu. Panowie jako symbol władzy mieli przypasane miecze albo rapiery do pasa. Obaj byli w średnim wieku i widocznie się znali w najlepsze bo rozmawiali ze sobą swobodnie. Ich Pirora nie znała. Tak samo jak kobiety w podobnym do nich wieku jaka pewnie była małżonką jednego z nich. Za to może o krok od nich rozmawiały ze sobą dwie, znacznie młodsze od nich kobiety. Też widać było, że się znają i czują się swobodnie. I te już panna van Dyke miała okazję poznać kilka dni temu. Kamila van Zee nawet w eleganckim kożuszku olśniewała swoją egzotyczną urodą. I jeśli mężczyzna przy którym stała był jej ojcem to na pierwszy rzut oka nie było widać podobieństwa. On miał zdecydowanie mniej egzotyczną urodę, raczej taką powszechną w Imperium. Żadnej ciemnej karnacji ani włosów tak czarnych, że prawie granatowych. Za to ta druga z dziewcząt to była Petra von Schneider. Więc możliwe, że ta para starszych państwa to byli jej rodzice. I wyglądało na to, że oba pokolenia obu rodzin rzeczywiście żyją ze sobą w niezłej komitywie. A oprócz tego jeszcze gdzieś jej mignęła twarz czarnowłosej, wdowiej siostry w wierze. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południe miasta; cmentarz miejski Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno Versana Intensywne życie towarzyskie dawało mnóstwo intensywnych przeżyć i niemało satysfakcji. Ale zdecydowanie nie sprzyjało porannemu wstawaniu. Bo co tu ukrywać rano Versana z pomocą Breny jeszcze jakoś wstała, zjadła śniadanie i wyszła z domu. Jakoś tak siłą rozpędu. Ale podczas podróży przez poranne miasto miała okazję boleśnie odczuć intensywność ostatniego dnia. Całego. Poranne latanie po mieście za Rosą i zakupami, wszystko na przemian na mrozie i cieple ogrzanych wnętrz. Potem kilka dzwonów mroźnego pustkowia podczas marszu na arenę, czekanie na rozpoczęcie walk i znów powrót do miasta przez ten cały mróz i zaspy. Tylko po to aby dotrzeć do portu na pewną, starą kogę i spotkanie z mistrzem i braćmi w wierze. A zaraz potem jak już właściwie był wieczór znów do “Pełnych żagli” i znów do portu na trening strzelecki. Wreszcie kolejny marsz przez mroźne i mroczne miasto znów do ulubionej tawerny ulubionej pani kapitan na wieczorne i nocne harce. Wreszcie powrót do domu i sen. Dobrze, że nie balowały z dziewczynami do białego rana. Tylko jakoś się koło północy spotkanie skończyło. I teraz czuła w kościach każdą godzinę i krok tej wczorajszej bieganiny i wygibasów. Co tu ukrywać była zmęczona. I niewyspana. Zwłaszcza, że był to kolejny intensywny dzień z rzędu. Ciało i głowa domagały się odpoczynku i przede wszystkim snu. A tu z samego rana znów zasuwała przez poranne miasto i świeży śnieg jaki napadał w nocy do świątyni Mananna a zaraz potem na cmentarz. - Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy. Ale wczoraj jeszcze bawiła się na całego. No a dzisiaj była tutaj. Na cmentarzu. I nie wyglądało to zbyt dobrze. Zima i na nim odcinęła swoje piętno. Śnieg jaki napadał w nocy w mieście ktoś już w większości odgarnął albo właśnie odgarniał. Chociaż na głównych ulicach i tak by się dało jak nie przejechać wozem czy saniami to chociaż przejść pieszo. Ale cmentarz widocznie był mniej popularny od głównych ulic. Tutaj od rana ludzie odwiedzających swoich bliskich co już spali snem wiecznym zdążyli wydeptać tylko główne ścieżki. Potem na boczne alejki pomiędzy nagrobkami prowadziły już tylko pojedyncze ślady. Tam gdzie był ich cel wędrówki nagrobki były odgarnięte ze śniegu i leżały zielone gałązki iglaków co zastępowało zimą kwiaty. Czasem ktoś zostawił płonący ogarek w słoiku. A gdzieniegdzie ludzie dopiero modlili, stali przy nagrobkach lub przychodzili. Więc trochę ich było ale panowała cmentarna atmosfera gdy ludzie jak w świątyni rozmawiali przyciszonymi głosami i zachowywali powagę. Zresztą często ogrody Morra były właśnie uznawane za świątynię jemu poświęconą. Zwłaszcza na prowincji jak nie było mu poświęconej oddzielnej świątyni albo chociaż kapliczki. Pani van Drasen chociaż musiała przebić się przez śnieżne zaspy pomiędzy alejkami nagrobek swojego męża znalazła mimo wszystko bez problemów. Nie było łatwo do niego dotrzeć przez te świeże, puszyste zaspy w porannym bardzo mroźnym powietrzu ale w porównaniu do wczorajszej wycieczki za miasto to był to spacerek. No i gdzieś na tym kończyły się dobre wieści. Cmentarz może nie był jakiś ogromny. Był równie nowy jak całe miasto czyli wątpliwe by jakiś nagrobek miał więcej niż 80 lat. Starsze chowano na starym cmentarzu po drugiej stronie rzeki. Tam gdzie przed tą chybioną inwestycją rybacy z wioski chowali swoich zmarłych. I chyba nadal to robili. Ale większość zmarłych chowano właśnie tutaj, na tym nowym cmentarzu. I chociaż miał jeszcze sporo miejsca na pochówki to jednak i sporo już tych nagrobków się uzbierało przez ostatnie dekady. Zwłaszcza jakby się chciało osobiście przejść je wszystkie. No i tutaj zaczynały się schody. Nie miała pojęcia który z nagrobków mógłby interesować Buldoga. Nie znała ani personaliów pochowanej osoby ani daty pogrzebu. Co z miejsca wiele utrudniało. Do tego o ile ktoś właśnie nie przyszedł do swoich zmarłych bliskich albo nie był trochę wcześniej to zdecydowana większośc nagrobków była przysypana śniegiem. Ten zalegał zaspami na mogiłach więc nawet nie dało się odczytać kto tam jest pochowany. No i sam Buldog. Wcześniej go nie spotkała więc nie miała pojęcia jak wygląda. Nie znała też jego imienia ani nazwiska bo Buldog to pewnie jego przezwisko. Więc właściwie każdy z mężczyzn jakiego mijała albo widziała gdzieś między mogiłami mógł nim być. Do tego w zimie wszyscy byli opatuleni zimowymi kożuchami i futrami, w kapturach, chustach i czapkach, z postawionymi kołnierzami, zawinięci szalikami dla ochrony przed zimnem. Ale też przy okazji utrudniało się zorientowanie z kim ma się do czynienia. Zwłaszcza jak się kogoś nie znało za bardzo. Albo w ogóle. Szef nocnych strażników z kazamat mógł ją minąć tuż obok a mogła go nie rozpoznać. A nawet nie było pewności czy gdzieś tu jest albo przyjdzie. W końcu nawet jak Olena mówiła prawdę to nie było wiadomo czy on jej mówił prawdę. A nawet jak tak to była jeszcze cała reszta dnia. Chociaż zwykle ludzie przychodzili na cmentarz po porannej mszy która sądząc po dźwiękach dzwonów niedawno się skończyła. Ale trochę musiało potrwać nim fala ze świątyń dotrze na cmentarz. Na razie sądząc po zbliżających się odgłosach dzwonów i żałobnych psalmach do cmentarza chyba zbliżał się jakiś kondukt żałobny. Możliwe bo w jednym miejscu cmentarza stało kilka opatulonych na zimowo sylwetek z czarnymi chustami lub wstążkami oznaczającymi żałobę po zmarłej osobie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; magazyny; magazyn Gergievów Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek Warunki: jasno, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno Vasilij Dzień dobrych bogów zaczął się bardzo mroźnym i pochmurnym porankiem. Ale przynajmniej nie wiało i nie padało. Z drugiej strony wczoraj ranek też był ładny i dopiero w południe powiało mocniej tworząc zimową kurzawę. Ale ranek dzisiaj był dość spokojny za oknami. Vasilij nie miał wczoraj wieczorem jakichś większych przygód to i rano wstał całkiem wypoczęty. I przy śniadaniu w biurze swojej faktorii miał okazję aby przemyśleć sobie to i owo. Jak choćby pierwsze spotkanie ze Starszym. Przyjął go jak zagubionego syna co się wreszcie odnalazł. Więc znów był pełnoprawnym członkiem ich małej, tajnej społeczności. Ale podczas rozmowy powiedział całkiem sporo na sprawy jakie interesowały młodszego członka kultu. Było nad czym się zastanawiać. Z chłopakami też mniej więcej doszedł do porozumienia. Sebastian chociaż przyjął propozycję współpracy dość obojętnie z tym badaniem ciał to jednak obiecał pomóc w tej sprawie. Ale jak od śmierci ostatniej ofiary minęło już tyle dni to rzeczywiście mogła być już w grobie albo złożą ją tam lada chwila. Mogło już być za późno by coś tu oglądać. Strupas zaś też obiecał pomóc. No ale jak to sam powiedział to jak zarzucanie sieci na ryby. Mógł zarzucić by rozpytać się po znajomych o tego napastnika no ale było nie do przewidzenia czy i jak tak to co i kiedy się złapie w taką sieć. Tak czy inaczej oba te działania wymagały czasu i raczej nie było co liczyć na natychmiastowe wyniki. Ze zdobyciem mapy mogło nie być tak prosto. Nawet jak gdzieś w ratuszu jakąś mieli to wątpliwe aby ot tak dawali ją obejrzeć na żądanie. A w Festag i tak wszystkie urzędy były zamknięte. Poza tym nie było pewności czy taka mapa mogła nadawać się do jego planów. Zwykle ludzie po prostu opisywali sobie co i jak dojść ewentualnie pytając kogoś o drogę i obywali się bez map. Polegali na swojej pamięci i języku. I zwykle to się sprawdzało, zwłaszcza jak się znało miasto. No i Starszy powierzył mu osobiste zadanie. Znalezienie nowej kryjówki kultu. Dyskretnej gdzie nikt by przypadkiem nie zaglądał i tym bardziej nie przeszkadzał. I jeszcze parę innych spraw wyszło z tych wczorajszych rozmów na “Adele”. No a dzisiaj był nowy dzień i można było próbować nowych rzeczy. Dziś przy śniadaniu znów chłopcom towarzyszyły te trzy kupione parę dni temu psy. Wydawały się wciąż być maskotkami całej bandy i rzucali im coś ze stołu radośnie obserwując jak biegają po te kawałki z pańskiego stołu. Jeden z chłopaków wrócił z wieściami, że w porcie znaleziono pustą łódź jednego z rybaków. Właściwie to znaleziono ją chyba wczoraj, jak inni wypłynęli z rana na morze. Ale dopiero jak wrócili to wieść się rozniosła. Dziwna sprawa bo łódź była cała, tylko tego rybaka brakowało. Jakoś inni nie chcieli dać wiary aby taki doświadczony rybak wypadł za burtę. Jednak i tak mogło być. W takiej zimnej wodzie to wystarczyło parę chwil jak ktoś by nie dał rady się wdrapać na łódź od razu to mógł już potem nie mieć sił na taki wyczyn. Więc z drugiej strony nic aż tak niezwykłego ale nie było o czym za bardzo gadać to gadali przy śniadaniu o tym. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Zbożowa; zaśnieżona ulica Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek Warunki: zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno Egon Ranek pod “Wesołym warkoczem” rzeczywiście był całkiem wesoły. No i to pomimo pochmurnego poranka za oknami. Na oko wyglądało na bardzo mroźny poranek. Chociaz bez wiatru i nic nie padało ani wiatr nie zamiatał ulic. Nie wszystkim jednak humor dopisywał. Przy sąsiednim stole siedział jakiś pogrążony w smutku i przygnębieniu młodzieniec. Może syn kupców albo szlachciców. W każdym razie nie tak biednie ubrany ale wydawał się nie zwracać na innych uwagi. Nawet na ładne warkoczyki jakie tu pracowały nie zwracał uwagi. Wczoraj zaś Egon miał okazję przyjrzeć się nie tylko włosom Rabi. Ale także tym wdziękom jakie normalnie skrywało ubranie. Zajęła się nim jak należy i raczej nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Pozwalało spuścić nieco pary. Pewnie domyśliła się dlaczego wybrał ją a potem tak przygląda się jej ranom. Ale nic nie mówiła. Dała się obejrzeć skoro takie było życzenie klienta. Rany zdążyły się już zabliźnić. Dobrze, że nie miała ich na twarzy i skryte pod ubraniem. Bo kobiety i to o takim zawodzie na pewno nie pomagały takie grube pręgi na skórze. Miała ich kilka na ramionach. Pewnie tak jak mówiła, że się nimi zasłaniała przed ciosami. Rany były zadane parami. Jakby to było jakieś podwójne ostrze albo pazury. Potężne uderzenia jakie głęboko weszły i rozszarpały ciało. Blizny były grube gdzieś na palec i różowiły się na bladej skórze dziewczyny. Jeszcze potężniejsze ślady miała na plecach. Napastnik sieknął ją na odlew. Miała ślad prawie przez całe plecy. Z tego co mówiła, to sięgnął ją od łopatki w dół. Jak szła ulicą od tyłu. Zaczęła się w ostatniej chwili odwracać gdy usłyszała szybkie kroki na śniegu i może to ją uratowało. Zaraz potem sieknął ją przez całe plecy powalając na śnieg. To było potężne uderzenie. Też takie podwójne pręgi jak te komplety co miała na ramionach. Ale tam były krótsze jak to coś trafiało na barierę zdesperowanej dziewczyny w postaci jej ramion. Dopiero na plecach, to pierwsze uderzenie poszło w całej okazałości. Siły napastnikowi nie brakowało. I rany wydawały się podobne do tych jakie widział na ciele Boshówny w katafalku świątyni Morra. Co mogło sugerować ile mimo wszystko Rabi miała szczęścia, że nie skończyła podobnie jak barmanka z “Pełnego kufla”. Potem jak przyszła Vrisika ciekawa wieści z samego rana poszli na tą Zbożową skrzyżowaną z Rudą. Ale mogli podziwiać głównie same zaspy co znów napadały w nocy. Rano dopiero je odgarniali aby zrobić chociaz przejście na środku ulicy oraz do poszczególnych drzwi. Na poboczu rosły hałdy zleżałego śniegu momentami wyższe od człowieka. I dokładano kolejne szufle z tego co napadał ostatniej nocy. Z tego co mówiła Rabi to to się zdarzyło jakoś ze dwa tygodnie temu. Może nie całe bo jakoś w środku tygodnia to było a wczoraj mieli już prawie Festag. - Ja tu widzę głównie śnieg. - skwitowała złodziejka cmokając z niezadowoleniem. Nawet jak wówczas gdzieś tu napastnik dopadł Rabi to dzisiaj właśnie widać było głównie śnieg. Ten co od tamtego czasu tu napadał i ten co leżał tu wcześniej. A za każdym razem gdy napadał mieszkańcy ulicy odwalali go na pobocza chociaż na tyle aby dało się wyjść z domu i dojść na środek ulicy a potem dalej tam gdzie mieli swoje sprawy do załatwienia. Dziś też wielu z nich spieszyło do świątyń aby oddać cześć należną prawym bogom. Dało się poznać po żywszych kolorach odświętnych ubrań w jakich ich mijali. Sama Rabi nie pamiętała zbyt wiele z tego zdarzenia. Obudziła się dopiero w łóżku kilka dni później. Z relacji rodziny wiedziała, że znaleźli ją sąsiedzi co akurat wyszli już rano do roboty ona sama tego nie pamiętała. --- Mecha 50 Egon; gojenie ran; (ODP); 50+20=70 rzut: Kostnica 14 > 70-14=56 > du.suk = +2 ŻYW (14+2=16/17) Kornas; gojenie ran; (ODP); 40+20-20=40; rzut: Kostnica 10 > 40-10=30 > ma.suk = +1 ŻYW (6+1=7/14)
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-04-2021, 19:10 | #263 |
Reputacja: 1 |
|
27-04-2021, 03:26 | #264 |
Reputacja: 1 | Angestag (7/8); Wieczór; tawerna “Pełne żagle”; Versana, Rosa - Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy. - Coś o tym wiem. - brunetka pokiwała głową w zrozumieniu. Sama od dłuższego nie ma kiedy odetchnąć by spędzić chociażby wieczór w swoim fotelu rozłożonym na wprost kominka popijając gorący kompot z suszu. Teraz jednak będzie musiała wygospodarować trochę czasu. Wszak dostała od Starszego Księgę z wiedzą tajemną i nie ma zamiaru przetrzymywać jej w nieskończoność. - Jest jednak jeszcze jedna sprawa a znasz mnie już na tyle, że wiesz iż nie będę owijać w bawełnę. - podjęła temat interesów współkultysty - Jeszcze jedne z moich dobrych znajomych byłby zainteresowany dołączeniem się do twojej karawany. - od wstępu wyjaśniła na czym rzecz polega - Jest to człowiek zaufany rzecz jasna. Sprytny i dyskretny. Taki powiedzmy… - zadumała - ...kupiec czy przedsiębiorca. - wymieniła kilka zalet kolegi aby przedstawić go w korzystniejszym świetle - Myślę, że współpraca z nim, o ile się zdecydujesz rzecz jasna, może przynieść ci wiele korzyści na kilku płaszczyznach. - podkreślała kolejne atuty Cichego - Nie czuje się jednak na sile by za niego dogadywać wszystkie szczegóły. Co byś powiedziała na spotkanie z nim twarzą w twarz? Tu albo w innym przybytku. - Zaczynam się zastanawiać Ver czy to był dobry pomysł, żeby ci się wypaplać o tym transporcie. Co chwila się dowiaduję, że ktoś z twoich znajomych chce do mnie dołączyć. Może jeszcze rozpowiadasz, że to ma być transport srebra przez dzikie ostępy? - Rose niby mówiła jakby żartobliwie ale jednak dało się wyczuć brak ekscytacji i zachwytu taką wiadomością. Oparła się tyłkiem o blat stołu i sięgnęła po jeden z kielichów jakie na nim stały. Obsłużyła się jakby ta prosta czynność miała pozwolić jej na chwilę namysłu. - Nie wiem. Nie mam przekonania. Nie znam go. To, że ktoś jest twoim kolegą nie znaczy, że musi być moim. Poza tym jak Ulryk pozwoli to zamierzam ruszyć może nie w Wellentag ale już pewnie w Aubentag jak się da to czemu nie. Więc no jeszcze jakieś zmiany na ostatnią chwilę no nie sa mi na rękę. Jakieś kolejne sanie albo kombinacja jak upchnąć dodatkowe skrzynie na już upchanych pakach. - Estalijka pokręciła głową na znak, że wcale nie jest przekonana do takiego pomysłu. Głównie tym, że trzeba by do już ułożonej układanki w ostatniej chwili dodać dodatkowy i obcy dla niej element. - Będąc szczerą to niezbyt mnie interesuje co ty tam będziesz transportować. - odparła z delikatną nonszalancją tak by nie urazić lwicy morskiej - Twój transport. Twoja sprawa. Nie mam zamiaru wtykać w to nosa. Pytałaś o przewodnika to ci go załatwiłam i na tym skończyło się moje ingerowanie w twój interes. - nie mówiła tego ani ze złością ani z oburzeniem. Chciała jednak by ta kwestia pomiędzy nimi była jasna. - W pewnym sensie jednak cię rozumiem. - odparła wtórując estalijsce z kielichem - Nie będę więc obrażona jeżeli odmówisz. - uśmiechnęła się delikatnie puszczając oczko w celu rozluźnienia sytuacji, która stała się nieco napięta. Nie chciała wywierać na Rosie presji. Pozostawiła więc jej wolną rękę w kwestii podjęcia decyzji co do dodatkowego “bagażu” w trakcie transportu do stolicy Nordlandu. - Jak na kogoś kto uznaje, że mój transport to mój transport to co chwila mi kogoś podsyłasz kto chciałby się zabrać. - zauważyła Estalijka raczej niezbyt ubawiona uwagami rozmówczyni. Upiła łyk ze swojego kielicha patrząc jak na jednym z łóżek dziewczyny też zrobiły sobie przerwę i paplały ze sobą wesoło i beztrosko. - Kto to jest? - zapytała zastanawiając się widocznie nad odpowiedzią. - Człowiek siedzi w transporcie. - zaczęła - Tyle, że miejskim. Podobnie jak Trójhak z resztą. Tyle, że ten ma zdecydowanie większe zaplecze. - dodała - Umówmy się na spotkanie we troje oczu lub jak wolisz to sami się spotkajcie i przedyskutujcie sprawę. Jeżeli zdecydujesz po niej, że nie jesteś zainteresowana jego ofertą to odmówisz i tyle. Duży jest to jakoś sobie poradzi. - wyjaśniła jak według niej najlepiej byłoby rozegrać tą sytuację uśmiechając się serdecznie - Warto jednak mieć znajomości tak by różni ludzie mieli u nas dług wdzięczności. Wszak bez tego nie udałoby mi się znaleźć potrzebnego ci przewodnika. - podkreśliła ten istotny szczegół. Gdyby nie Dana Rosa wciąż musiałaby szukać kogoś kto poprowadzi tą całą karawanę z “gorącym towarem”. - Skoro zaś już jesteśmy przy interesach i nim trafimy do wyra. - zamoczyła usta w winie - Wspominałaś iż zamierzasz zostawić tu dziewczynki. Co więc powiesz na to, że udało mi się zorganizować im wszystkim pracę. Mianowicie byłby kelnerkami w trakcie odbywających się średnio co tydzień czy dwa Aren. - spojrzała pytająco oczekując reakcji pani kapitan - Nic by im nie groziło a mogłyby zarobić na siebie i ciebie rzecz jasna. - dodała - Pozwolisz mi się nimi zaopiekować w trakcie twojej nieobecności chociażby w temacie tych “przedstawień”? - Wiesz Ver po co je sobie kupiłam? - Estalijka o czarnych włosach spojrzała na czarnowłosą rozmówczynie. - Po to abym jak wracam tutaj ktoś na mnie czekał. Najlepiej z promiennym uśmiechem i rozchylonymi ramionami. Nie obrażę się oczywiście za rozchylone uda jeśli ładne. No ale głównie po to. Dlatego tak mnie wkurzyło jak dzisiaj wracam do siebie i zamiast tego wszystkiego mam pusty pokój. I sama musiałam się ogarnąć w łaźni. - brew ciemnowłosej kapitan nieco uniosła się do góry aby zaznaczyć, że taki powrót do swojego pokoju był jej bardzo nie w smak. - No ale oddałaś mi swoje zabaweczki na jutro to jesteśmy kwita. - wzruszyła ramionami na znak, że uważa te rachunki za wyrównane. - Dlatego zostawię te dziewczęta tutaj. Dokładnie tutaj. Więc oddam je do dyspozycji Pirorze. Widzę, że się nieźle dogadują między sobą. No i jak wrócę będę je miała wszystkie na miejscu. Ale jak chcesz to mogą robić za kelnerki na tej arenie. Ale nie zapominajcie, że one są moje. I mają na mnie czekać. Wkurzę się jak coś im się stanie albo ich nie będzie. Naprawdę się wkurzę Ver. - odparła Rose dając znać, że pod pewnymi warunkami jest skłonna użyczyć swoich dziewcząt do obsługi areny ale Versana musiałaby zapewnić im bezpieczeństwo. - A z tym twoim kolegą no Ver, do cholery, nie traktuj mnie jak dziecko. Ja nie wiem. Masz mnie za głupią? - spojrzała z nieco przekrzywionej głowy jakby dawała koleżance obrócić słowa w żart czy coś podobnego. - Naraziłaś mój transport jakiemuś tutejszemu przemytnikowi i chcesz mnie z nim spotkać bo to wielce dla mnie korzystne. I co? Mam się z nim spotkać w ciemno? Nawet mi nie powiesz kto to jest? No chyba nie mówisz tego wszystkiego poważnie Ver. Po koleżeńsku ci mówię, że nie ze mną takie numery przy robieniu interesów. - pokręciła głową jeszcze raz dając znać, że takie umawianie się z obcym w ciemno i na ostatnią chwilę przed ruszeniem w trasę jest jej kompletnie nie na rękę. - Los twoich zabaweczek nie jest mi obojętny Roso. - zdziwiłą ją taka reakcja pani kapitan - Troszczę się o nie równie mocno jak i ty. - zapewniała znajomą - Przyznam jednak, że nieco smucą mnie twoje słowa. - spochmurniała delikatnie nie chcąc psuć miłej atmosfery wieczoru - Myślałam, że sobie ufamy. Tymczasem ty podchodzisz do mnie jak ja bym ci krzywdę zrobiła. Czy kiedykolwiek wystawiłam cię do wiatru? - spojrzała pytająco nie oczekując jednak odpowiedzi. Swoją drogą porównanie, którego użyła Ver wydało się jej dość trafne biorąc pod uwagę to, że rozmawia z kobietą w której życiu tak wiele zależy od tego zjawiska atmosferycznego. - Wracając więc do mojego znajomego i twojego niezagrożonego transportu. - podkreślenie tej informacji było w jej ocenie konieczne - To mam na myśli Cichego. O ile jego ksywa cokolwiek ci mówi. Ja zaś nic nie kombinuje za twoimi plecami droga Ros i wielce smucące jest to, że tak do tego podeszłaś. - westchnęła - No ale cóż. Masz prawo do swoich przekonań i przemyśleń. - dodała - Przekaże więc mu, że ze spotkania nici. - wzruszyła ramionami. Wszak sama nic nie traciła. Nie chciała jednak psuć swojej relacji z żywiołową estalijką. Cichy jest obrotny więc na pewno poradzi sobie w inny sposób. - To twoje zdrowie. Za powodzenie twojej inwestycji. - uniosła kufel wstając z krzesła - Niech Bogowie mają na nią baczenie. - No zdrowie. - de la Vega stuknęła się swoim kielichem oddając toast i upijając łyk. - Ale nie bierz mnie pod włos Ver. Jakbyś nie wiadomo jaką łaskę i przysługę mi robiła. Nie lubię tego. Nie znam, żadnego Cichego i nie prosiłam cię byś naganiała ochotników na moją wyprawę. Poszłam ci na rekę z tym Karlikiem. Ja nic z tego nie mam, że pozwolę dołączyć jego sanie z obstawą. Nic. Żaden zysk tylko dodatkowe sanie do pilnowania po drodze. A teraz jakiś Cichy. Nie znam go. O naziwsko pytałam co mi jakąś ksywę podajesz. Zresztą nie ważne. Nie uśmiecha mi się dodatkowe sanie dodawać w ostatniej chwili jak już wszystko mam zapięte na ostatni guzik. Prosiłam cię o przewodnika. Znalazłaś mi kogoś i bardzo ci za to dziękuję. A dalej już sama dogadałam się z Daną ona się zgodziła na moją zapłatę więc to już umowa między nią a mną. A z dziewczynami po prostu nie lubię jak ktoś bierze moje rzeczy bez pytania. Jak na statku mam sprawę, że ktoś coś komuś wziął bez pytania i do mnie to dotrze to w ruch idzie kot o dziwięciu ogonach. To poważna sprawa. I nic by się nie stało z tymi dziewczynami jakbyś mi o tym wcześniej powiedziała. Raczej bym się zgodziła tak jak teraz się zgadzam byście z nich korzystały jak mnie nie będzie byle były całe i zdrowe jak wrócę. I mają na mnie czekać. Po prosty nie lubię jak ktoś mi grzebie w moich rzeczach bez pytania. I miesza się w moje sprawy jak o to nie prosiłam. No ale, że cię lubię to ci mówię to wszystko zamiast skasować znajomość z tobą czy co innego. I dlatego jak widzisz dzisiaj spędzamy wieczór razem. Ale proszę cię byś miała na uwadzę to co ci powiedziałam bo jak się okażę, że strzępiłam język na darmo to też tego nie lubię. - estalijska oficer wyrzuciła z siebie dłuższą wypowiedź. Mówiła szybkim i zdecydowanym tonem wyjaśniając jak sobie wyobraża warunki dalszej współpracy i pokojowej egzystencji między nimi. Wyglądało jakby uważała, że Versana nadużyła jej zaufania i wolała to wyjaśnić skoro była okazja. I nawet była gotowa to przełknąć ale dawała znać, że lepiej aby takie uchybienia się nie powtarzały w przyszłości. - Mówiłam, że ksywa nic ci nie powie. Co więc dałoby imię. Swoją drogą w półświatku szybciej człowieka po tym pierwszym idzie odszukać. - tak też było. Ver znała przypadki gdzie kilku wspólników z ciemnej strony miasta potrafiło dobijać z sobą interesy od lat nie znając swoich imion nawet. - W każdym razie przekaże mu informację iż sprawy związane z karawaną masz dopięte na ostatni guzik i nie zamierzasz już nic zmieniać. - uśmiechnęła się pojednawczo wodząc palcem po krawędzi kielicha - A co do dziewczynek. Widocznie opacznie zrozumiałam kiedy dogadywałyśmy szczegóły wzajemnych wymian naszymi “zabaweczkami”. - nie było to ani kłamstwo ani do końca prawda - Mogę cię przeprosić jeżeli jednak tak to cię uraziło a na moją obronę dodać mogę tylko tyle iż próbowałam z tobą to obgadać ale po imprezie w kapitanacie byłaś, hmmm… - zadumała - ...jakby to rzecz. Kłodą. - wystawiła język w żartobliwym geście - Wcześniej zaś, hmmmm… - zadumała ponownie - ...wydawałaś się być zbyt zajęta… - spojrzenie Ver skupiło się na chwilę na jej kuzynce - ...Pirorą. - sprośny uśmieszek zawitał na twarzy Ver - Ale spokojnie. Nie jestem zazdrosna. Chociaż czuję się trochę porzucona. - zachichotała popijając wino - Nie można jednak ci zarzucić złego gustu. - wyszczerzyła ząbki po przełknięciu grzdyla - W każdym razie myślę, że dobrze zaopiekuje się zarówno Ajnur jak i Beną. - pośpiesznie spojrzała na wspomniane przed chwilą kobiety - Ucząc ich manier i etyki. Obyś tylko później potrafiła się z nimi dogadać Ros. - zaśmiała się w głos. Kapitani pokroju Rosy, będący nieokiełznanymi, nie lubiącymi wpisywać się w jakieś sztywne ramy zazwyczaj drwili z salonowych zwyczajów. - Proszę jednak uprzedź moją kuzynkę o tej Arenie. O tym co w tym temacie ustaliliśmy. - uniosła ponownie kufel na znak dogadania się w kwestii pracy dla niewolnic. - I to jest jedna z tych rzeczy dla jakich nie mam ochoty się kontaktować z tym twoim Cichym. Nic nie chcesz mi o nim powiedzieć. Rzucasz jakimiś ksywami jak wiesz, że nie jestem stąd i ze szczurów lądowych jak już znam to nazwiska a ksywy niekoniecznie. Ale jemu powiedziałaś, że chodzi o wyprawę kapitan Rose de la Vega. Prawda? Czyli Ver jak dla mnie bardziej sprzyjasz jemu niż mnie w tej sprawie. On wie do kogo by się dołączał i z kim miałby się spotkać a ja mam jakiegoś “Cichego” co mi nic nie mówi. Dlatego nie, nie chcę się z nim spotykać i się ugadywać jak to jakaś wasza tajna tajemnica. - powiedziała szybko zdradzając irytację takim podejściem od koleżanki. - Vasilij Gergiev. - rzuciła nieco na odwal się - Roso. Przecież jakbyś miała go znać to znałabyś z ksywy i imienia. Zmienia coś, to że powiedziałam ci jak się on nazywa? - spojrzała unosząc jedną brew - Czym się zajmuje i jak się przedstawia już wiesz. Tajemnic żadnych nie robię i mam wrażenie, że to ty doszukujesz się czegoś czego nie ma. Karawanie nie grozi ryzyko ani z mojej ani z jego strony. Nawet jakbyś miała mu odmówić. Ja zaś nie latam po byle kim rozgadując o tym co zamierzasz zrobić. Sam Vas ma też taką a nie inna ksywę nie bez powodu. Tyle. - nie mogła wytrzymać. Wciąż panowała nad sobą jednakże ta dociekliwość w te raczej zbędne szczegóły ze strony wilczycy morskiej nieco poruszyła Ver. - Ale mniejsza. Nie to nie. Przekaże mu info. Temat dla mnie jest zakończony. - rzuciła nie chcąc już wracać do tego zagadnienia. - Natomiast z dziewczynami było minęło. To prawda, że zgodziłam się je wypożyczać w obie strony dlatego teraz też zostawiam je tutaj. No a Pirora jest na miejscu to może je mieć na oku. Polubiły się chyba. Z tobą zresztą chyba też. Pożyczasz mi jako rekompensatę obie dziewczyny na jutro i jesteśmy kwita w tej sprawie. Nie ma co do tego wracać. Ale jak widzę sprawę pożyczania to już powiedziałam. - dodała wskazując brodą na leżące obok siebie półnagiie ciała. - Dobra Ver, było minęło. Jutro albo pojutrzę będę wyjeżdżać. Nie wiem czy się jeszcze będziemy widzieć czy nie. Ale nie chciałabym się z tobą rozstawać w gniewie. Myślę, że kobiety naszego formatu mogą sobie puścić płazem takie drobnostki. - machnęła wolną dłonią i w końcu się uśmiechnęła. Na znak zgody uniosła trzymany kielich do wspólnego toastu dając znać, że powiedziała już swoje i teraz jest gotowa celebrować resztę tego wieczoru. - Jasne, że tak. - odparła zgadzając się z przedmówczynią - Matek sobie nie pomordowałyśmy i działamy na swoją korzyść a nie odwrotnie. - dodała - Masz we mnie przyjaciółkę a nawet… - zatrzymałą się na chwilę z dalszą wypowiedzią - ...kogoś więcej. - puściła jej oczko łapiąc za biodro - Cieszę się też z tego, że potrafimy na chłodno szczerze ze sobą porozmawiać mimo czasami nieco odmiennych spojrzeń na świat. - przyciągnęła ją do siebie sprzedając całusa w policzek - Co byś więc powiedziała przed odjazdem na rundkę po karczmach w celu zawitania do “Czerwonej sukienki” i przepuszczeniu tam paru miedziaków w karty? - Ja bym powiedziała, że bardzo chętnie. No ale chcieć to nie zawsze oznacza móc. - Rose pocałowała Versanę w usta i też się uśmiechnęła. Wydawało się, że jak mogła wyrzucić z siebie tą złość na co miała żal to teraz już oczyściło to jej serce i dusze i znów się robiła pierwszorzędnym kompanem do zabawy. - Jutro sobie odpuszczę. Muszę się wyspać, pomodlić, przygotować. W Wellentag ostatnia zbiórka. No a w Aubentag jak nie będzie śnieżycy i innych takich to ruszamy w trasę. - przedstawiła koleżance swoje plany na najbliższe dni. I wedle takiego grafiku to margines na wspólne spotkania i zabawy był niezbyt duży. - Ale myślę, że na miejscu mamy wyborne towarzystwo które nas zabawi. Jak myślisz, od czego zaczniemy? - zapytała wskazując kielichem na damskie towarzystwo już po pierwszych zabawach integracyjnych rozłożone w różnych konfiguracjach na różnych łóżkach. - Szkoda, że mi… - spojrzała na resztę zgromadzonych - ...nam uciekasz. Chciałam zorganizować polowanie. Nawet dopytywałam o to Dane ta jednak odmówiła ze względu na pracę na twoją rzecz i termin, który ustaliłaś. - posmutniała i to nie teatralnie. Na prawdę było jej żal tego iż Rosa odjeżdża. Versana miała jeszcze cichą nadzieję, żę Pirora jakoś wpłynie na decyzję pani kapitan aby ta ich nie opuszczała. Wszak byłaby z niej pierwszorzędna siostrzyczka. - Jak to od czego zaczniemy? - spytałą sarkatsycznie - Pozwolimy naszym zabaweczkom usługiwać nam. Niech zaczną może wpierw od ciebie. Wszak wiszę ci malutką przysługę, którą zamierzam już teraz zacząć spłacać. Ostatnio edytowane przez Pieczar : 01-05-2021 o 09:36. |
27-04-2021, 13:28 | #265 |
Reputacja: 1 | Przedpołudnie; Nordland; Neues Emskrank; świątynia Mananna; Pirora i Jonas Keller, |
29-04-2021, 17:41 | #266 |
Reputacja: 1 | Przedpołudnie; Nordland; Neues Emskrank; Cukiernia; Pirora, Beno i Jonas Keller |
29-04-2021, 17:43 | #267 |
Reputacja: 1 | Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Pod wielorybem”; Pirora, Karlik, Starszy |
29-04-2021, 17:45 | #268 |
Reputacja: 1 | Popołudnie; Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Pod Pełnymi żaglami”; Pirora i Łasica |
29-04-2021, 18:04 | #269 |
Reputacja: 1 | Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Mewa” ; Pirora, Łasica |
01-05-2021, 09:36 | #270 |
Reputacja: 1 | Festag (8/8); Przedpołudnie; pod świątynią Mananna; Versana Stała z boku bacznie obserwując opuszczających przybytek Pana Mórz wiernych. Nie lubiła wchodzić do środka świątyń, żadnego z upodobanych Imperium Bóstw. Nie lekceważyła jednak ich mocy sprawczych, których skutki zbyt często dało się odczuć w ludzkim świecie Jej uwadze nie uszła ani wychodząca w towarzystwie dopiero co poznanego nawigatora czy tam oficera Pirora ani Kamila z Petrą stojące na dwa kroki przed rodzicami. Ów mężczyzna, jak mu tam było Jonas Keller, mimo wprawiające w zachwyt aparycji, elegancji i etykiety nie przypadł Versanie do gustu. W jego spojrzeniu było coś co wzbudzało jej zadumę i podejrzenia. Wdowa nie miała jednak zamiaru psuć atmosfery romantycznego spotkania jej kuzyneczki z tym tajemniczym człowiekiem morza. Mimo wszystko martwiła się o przyszłą członkinie swojej komórki. ~ Intryga to moje drugie imię. ~ pomyślała widząc jak siostrzyczka w wierze wsiada do dorożki dżentelmena, który zarówno jej jak i pozostałym dziewczętom podawał dłoń. Swoje kroki skierowała jednak ku dwóm arystokratkom. Ojciec Kamili wszak znał sporą część kapitanów i ich pierwszy oficerów. Ver jednak miała do pogadania również z ciemnoskórą artystką. Ich wczorajsze spotkanie nie doszło do skutku ze względu na Arenę. Wdowa liczyła jednak, że wiersz jaki jej posłała za pośrednictwem Malcolma nieco złagodzi niesmak, który mogła pozostawić jej absencja na dogadanym wcześniej spotkaniu, w trakcie którego miały omawiać szczegóły malowanego przez córkę szefa kapitanatu obrazu. - Witajcie. - zagadała kłaniając się wyżej usytuowanym w hierarchii społecznej rodzinom - Niech Bogowie Wam błogosławią. - jasnym było, które bóstwa Ver ma na myśli - To chyba za ich sprawą nasze drogi skrzyżowały się dzisiaj. Dostrzegłam również Pirorę w towarzystwie pewnego zacnego jegomościa. Nie chciałam jednak psuć im uroku dzisiejszego spotkania. - wspomniała o kuzynce nawiązując do żeglarza o którego miała zamiar wypytać ojca Kamili. Wszystko jednak w swoim czasie. - Tak rozmawiałyśmy z nimi przez chwilę. Dobrze cię widzieć Versano. Chyba nie bywasz zbyt często na porannych mszach w tej świątyni. - Kamila przywitała wdowę z miłym uśmiechem. Potwierdziła, że jej kuzynka tu była i rozmawiały z nią przez chwilę. - Zawsze byłaś spostrzegawcza. - z uśmiechem na ustach zrewanżowała się małym komplementem w kierunku Kamili na jej wzmiankę o niezbyt częstych wizytach Versany w przybytku Pana Mórz - Czy mój dorożkarz dostarczył mój liścik? Mam nadzieję, że nie masz mi za złe? - spojrzała potulnie nie przestając się uśmiechać. - O tak, dostałam. Dziękuję za pamięć i piękny wiersz. Jestem pod wrażeniem. No nic się nie stało najwyżej umówimy się na kiedy indziej. - ciemnoskóra szlachcianka uśmiechnęła się przyjemnie i chyba ten liścik przypadł jej do gustu bo mówiła o nim bardzo ciepło. - Dziękuję za te miłe słowa. - odparła z serdecznym uśmiechem na ustach - Myślisz, że powinnam spróbować swoich sił w poezji? - spojrzała zagadkowo na arystokratke - Przyznam szczerze, że trochę się nagłowiłam nad tymi paroma wersami ale dostarczyło mi jednocześnie masę dobrej zabawy. - dodała - Co powiesz na jutro w południe? Może udałoby mi się już coś naskrobać nawet. - zaproponowała składając niejako zobowiązanie. - Jutro w południe? - panna van Zee zmrużyła oczy zerkając na Petrę jakby się zastanawiając chwilę jak to wyglądają jej plany na dzień jutrzejszy. - Tak, myślę, że jutro w południe może być. A ten wiersz ładnie ci wyszedł, zwłaszcza jak to twój pierwszy. Powinnaś częściej coś pisać. - dodała pogodnym tonem zachęty do takiego artystycznego wysiłku. - Niezmiernie się cieszę. - wyraźnie szczęśliwsza Ver uśmiechnęła się do obu arystokratek - Postaram się więc na jutro coś przygotować. - dodała - A póki co wybaczcie ale wybieram się na cmentarz. - spojrzała w kierunku ogrodów Morra - No chyba, że jest coś w czym wam mogę pomóc? - spojrzała pytająco na Kamilę i jej towarzyszkę. - Nie, mamy wszystko co trzeba. Dziękuję. - panna van Zee pokręciła głową w futrzanej czapce ze srebrnego lisa i nie zatrzymywała dłużej wdowy. Festag (8/8); Przedpołudnie; nowy cmentarz miejski; Versana Stała pośród tych wszystkich nagrobków. Część z nich była widocznie odwiedzana przez krewnych zmarłego, gdyż nie przykrywała je gruba warstwa śniegu Inne natomiast wyglądały na porzucone na wskutek albo wyprowadzki pozostałej rodziny albo masowej śmierci całego rodu. Wdowa jednak nie zaprzątała sobie tym głowy dzisiaj. Przybyła tu w innym celu i na nim postanowiła skupić całą swoją uwagę. Sprawę utrudniało jednak niezbyt dobre zidentyfikowanie Buldoga. Miała jednak pomysł na to jak sobie z tym poradzić. ~ Znaleźć muszę jakiego ciecia, kopidołka lub grabaża. ~ pomyślała chwytając schowaną za nagrobkiem zmiotkę ~ Kto jak nie oni będą wiedzieć gdzie leżą poszczególni zmarli. ~ wzięła się więc za oporządzanie grobu męża wyczekując chwili jak, któryś z pracowników cmentarza przechadzać się będzie nieopodal. Śnieg poddawał się opornie. Ten co spadł ostatniej nocy schodził lekko, jak puch. Ale pod spodem był ten stary co leżał tu od tygodni. Ten nie poddawał się tak łatwo i trzeba było go raczej zbijać i odłupywać bryła po bryle aby się go pozbyć. To było całkiem rozgrzewające zajęcie. W międzyczasie ludzie jacy pewnie też przyszli tu po porannej mszy rozeszli się po całym cmentarzu. Też podobnie jak czarnowłosa wdowa oporządzali nagrobki swoich bliskich. Czasem pojedynczo, czasem całymi rodzinami. Ale wszystko też niejako uciszyło się gdy na cmentarz dotarł kondukt żałobny jaki do tej pory było tylko słychać. Sądząc po ubraniach nie chowano dzisiaj nikogo znacznego. Ale grupa żałobników była całkiem spora. To jednak mogło też tłumaczyć gdzie są grabarze i podobni opiekunowie zmarłych i cmentarza. Bo kondukt zbliżył się do owego miejsca na cmentarzu gdzie już wcześniej czekało kilka sylwetek. Teraz odbywało się tam ostatnie pożegnanie prowadzone przez kapłana Morra co dało się poznać po czarnym habicie jaki miał na sobie. Ver nie przerywała swojego zajęcia. Nie śpieszyła się jednak. Obserwowała wciąż ceremonię pogrzebową i otoczenie chcąc znaleźć jakiegoś wolnego pracownika ogrodu Morra, który mógłby jej pomóc w tym raczej męczącym zadaniu. Ceremonia pogrzebowa trwała na tyle długo, że dłonie wdowy po kupcu zdążyły porządnie zgrabieć od tego zimna i pracy w śniegu. W końcu jednak skończyła się gdy było już pogranicze późnego ranka i południa. Żałobnicy po kolei rozchodzili się a grób pustoszał. W końcu zostało czterech grabarzy co zakopywali grudy zmarzniętej ziemi oraz dwie czy trzy osoby. Versana odłożyła więc niezbyt dobrze dopasowane narzędzie do takich warunków jak dzisiaj i ruszyła w kierunku grabarzy chowając dłonie w komin by nieco je rozgrzać. Gdy przechodziła obok żałobników złożyła im kondolencje z okazji utraty najbliższej osoby a następnie podeszła do pracowników cmentarza. - Pochwalony. - rzekła by zwrócić na siebie ich uwagę. Z resztą takie przywitanie najlepiej pasowało do miejsca, w którym się znajdowali. - Panowie mi wybaczą tą bezpośredniość ale potrzebowałabym waszej pomocy. - od pierwszych słów jej twarz rozświetlił szeroki i serdeczny uśmiech - Grób mojego zmarłego męża zasypał śnieg i skuł lód. Ja zaś w swoich rękach mam siły niewiele więcej jak drobny niziołek. Bylibyście tak mili i mi pomogli? - zapytałą - Nie zajmie to wam więcej aniżeli dwa pacierzę ja zaś odwdzięczę jak należy. - postukała się po pasię za któy zatknięty byłą sakiewka. Chciała mieć pewność, że kopidołki zrozumieją co ma na myśli. - No to zaraz, skończymy tutaj i pójdziemy do pani. - odezwał się jakiś brzuchaty wąsacz w średnim wieku. Rzeczywiście jeszcze trochę tych grud zmarzniętej ziemi wymieszanej ze zleżałym śniegiem im zostało. Z pół pacierza później było już po wszystkim, grabarze pożegnali się z ostatnimi żałobnikami i we czterech, dzierżąc łopaty ruszyli w stronę czekającej wdowy. - To o co chodzi? - zapytał ten sam z brzuchem i wąsami co odezwał się przy pogrzebie. - Tak jak widać. - wskazała nagrobek męża który mimo wcześniejszych jej starań wciąż był skuty lodem spoczywającym pod śnieżną pościelą - Nie mam ani narzędzi ani wystarczająco krzepy by z tym sobie poradzić. - posmutniała spoglądając na grabarzy licząc na ich inicjatywę. - No to żaden kłopot. Ale mamy tylko łopaty. To się zbije to co na wierzchu ale nie przy samym kamieniu bo zostaną rysy. - odparł grabarz widocznie mając wprawę w takich cmentarnych pracach. Za sprawą kilku łopat rzeczywiście ten zleżały i zaskorupiały śnieg szybko zmiatał na ziemię przy nagrobku. Zostawała jednak cienka warstwa chyba bardziej lodu niż śniegu przy samym kamieniu. Łopata jako narzędzie była już zbyt mało precyzyjna do takiej roboty a mocniejcze uderzenia mogły zarysować kamień. - Wielce wam wdzięczna jestem panowie. - odparła serdecznie sięgając do mieszka - Mam do was jeszcze jedno pytanie. Poszukuje nagrobku należącego do kobiety bliskiej pewnemu człowiekowi. Może moglibyście mi pomóc go zlokalizować. Wszak znacie teren ogrodów Morra jak własną kieszeń. - wyciągnęła kilka monet. Uwzględniła jednak to iż informacja kosztuje. - Chodzi mi o mogiłę, która odwiedza niejaki Buldog. - rzekła nie owijając więcej w bawełnę - To ponoć szef nocnej straży w miejskich kazamatach. Na twarzach czterech mężczyzn wykwitła konsternacja. Patrzyli po sobie i dyskutowali chwilę ale dało się poznać, że ksywa nic im nie mówi. Nie wiedzieli o kogo chodzi. Jednak jeden z nich po dłuższej wymianie zdań coś sobie przypomniał. - Jest taki jeden. Nie wiem czy to ten co pani pyta. Ale kiedyś słyszałem, że to jakiś wykidajło, strażnik miejski no to może i z kazamat. Tam przeca takich biorą. No i on coś chodził w sprawie nagrobka załatwiać. I to miało być dla jakiejś kobiety. Może to ten ale nie wiem. Nie wiem jak się nazywa. - powiedział niepewnym głosem i z pewnym ociąganiem. Bo opis chociaż był podobny do tego o jaki pytała wdowa to jednak nie było wiadomo czy to to o co pyta. - Nie dowiem się póki nie zobaczę. - podsumowała dumania jednego z mężczyzn - A gdzie ten nagrobek znaleźć mogę? Widzieliśta tego hunctwota dzisiaj? - wolała być przygotowana na taką ewentualność. - No my dzisiaj to działaliśmy na pogrzebie od rana. Ciężko rozkopać tą ziemię w zimie. Już wczoraj musielimy zacząć. Kilofami musieliśmy kuć. Ale dzisiaj jeszcze też bo w nocy śniegu napadało. To my nie rozglądali się za bardzo. - powiedział ten wąsaty co chyba był najbardziej rozmowny z całej czwórki. A inni zawtórowali mu kiwaniem głowami i pomrukami. - A ten nagrobek tej kobiety to był gdzieś z brzegu. Tam przy rzece gdzieś, nie daleko. Trzeci, czwarty, piąty rząd. - ten co skojarzył jakiegoś osobnika nieco podobnego do opisu podanego przez kobietę wskazał w stronę krawędzi cmentarza jaka leżała przy rzece. To była jakaś wskazówka chociaż zawężało obszar do całego pasa grobów przy nabrzeżu ale nie wskazywało konkretnego nagrobka. Ver więc sięgnęła po kilka monet i sypnęła je na wyciągniętą dłoń tego, który zdawał się przewodzić grupie, dziękując przy tym uprzejmie za obie fatygi. Następnie zaś kilkoma na pozór czułymi słowami pożegnała się ze zmarłym mężem i odeszła. Wszystko czynione było na modę ogólno przyjętej wiary. W rzeczywistości jednak wdówka polecała duszę bóstwom chaosu. Kolejna alejka, kolejne nagrobki. Kultystka szła w kierunku, który wskazali jej grabarze. Nie śpieszyła się. Szła dystyngowanie uważnie obserwując otoczenie. Liczyła na to iż uda się jej odnaleźć zarówno nagrobek jak i odwiedzającego go klawisza. Nagrobki były różne. Większe i mniejsze, najwięcej było przeciętnych. I tak było na całym cmentarzu. Zdecydowana większość była jednak przysypana śniegiem. Więc napisy na wielu z nich były zasłoniętę tą świeżą, białą zasłoną. Sądząc po datach to nie były to najświeższe nagrobki. Sprzed kilku, kilkunastu lat. Ale rzadko starsze niż dwie dekady. Świeże groby kopano w innej części cmentarza albo dodawano do rodzinnych grobowców jeśli któraś rodzina była na tyle sytuowana by wykupić sobie więcej niż jedno miejsce. A część grobów była zamieciona ze śniegu, stała na nich świeczka czy dwie w słoiku i gałązki iglaków w zimie zastępujące kwiaty. Jeszcze gdzie indziej ktoś właśnie odwiedzał grób. Czy to samotnie czy całymi rodzinami. W końcu to była popularna pora aby po odprawieniu modłów w świątyni i oddaniu czci bogom iść na cmentarz aby oddać cześć zmarłym. Ruch na cmentarzu był więc i dość spory. Tu jakaś pewnie matka goniła nastoletnie i małe dzieci aby zgarniały śnieg z płyty nagrobka, tam wycieczka rodzinna rozmawiała ze sobą wskazując coś na grób nad jakim stali. Jeszcze dalej jakiś mężczyzna zgarniał szmatą śnieg z nagrobka a niedaleko starsza pani patrzyła w zadumie na nagrobek, resztę cmentarza albo kto wie na co jeszcze. Ver więc dyskretnie perfumując się zawiniętym wcześniej Grubsonowi z magazynu afrodyzjakiem zbliżyła się do samotnego mężczyzny. Niby od tak, niby jakby czegoś a raczej kogoś szukała. Nie chciała wzbudzać jednak zbytnich podejrzeń. W prawdzie interesowały ją personalia osoby, której ów kawaler grób oporządzał. Zależało jej jednak na dyskrecji. Tą zaś potrafiła zachować. Nie przeszła niezauważona. Mężczyzna spojrzał na nią słysząc skrzypiący pod jej butami śnieg a może i widząc kątem oka. Ale nie poświęcił jej większej uwagi wracając do przerwanego na chwilę zajęcia. Był masywniejszy od Versany. Może nie tak jak Kornas albo Egon ale jednak na pewno nie był chuchrem. Nawet jeśli rozpięty i luźno zwisający kożuch nieco optycznie go powiększał. Był w średnim wieku i miał surową twarz. Na pewno nie była to twarz dandysa ani amanta. Ścierał śnieg z nagrobka jakiejś Amelii. Ale nazwisko było jeszcze nieczytelne tak samo jak daty na tablicy. Wygląd pospolitego chama pasował idealnie do obrazu pracownika zasranych kazamat. Ver musiała więc teraz zidentyfikować stojącego opodal osobnika. Przeszła obok przecierając dłonią płyty nagrobne tak by móc dostrzec dane leżącego tam zmarłego. W pewnym momencie zatrzymała się na chwilę obok dorodnego mężczyzny i przyjrzała mogile. - Pochwalony. - zagaiła przyciszonym głosem - Małżonka? - zapytała trzymając splecione dłonie przed sobą - Wyrazy kondolencji. Rozumiem stratę. - postanowiła poczekać na reakcję żałobnika. --- Versana: - 5 PZ Ostatnio edytowane przez Pieczar : 02-05-2021 o 18:03. |