Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2021, 11:15   #261
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Jak opuścili zacumowaną do nabrzeża krypę to okazało się, że w międzyczasie zaczęło sypać śniegiem. Chociaż bez silnego wiatru to było to całkiem spokojne zjawisko. Kultyści pojedynczo i w duetach opuszczali kogę i rozpraszali się w gąszczu miejskich ulic mieszając się z wieczornym ruchem. Egon był jednym z nich i szedł przed siebie aż doszedł do karczmy w jakiej Schwartz mówił, że zwykle pracowała Rabi.

“Długa łódź” rzeczywiście okazała się długa jak łódź. Główne pomieszczenie było nietypowo wąskie ale długie właśnie. Przy czym wejście było od tego węższego końca i drugi koniec wydawał się dość odległy. Po lewej stronie był szynkwas długi na może połowę pomieszczenia. Za to panowało przyjemne światło i ciepło w odróżnieniu od mroźnej, ciemnej ulicy zasypywanej przez świeży śnieg. Była wieczorowa pora gdy wszelkie karczmy i tawerny przeżywały swój szczyt popularności, gdy witali tam ludzie wstępujący na kufelek czegoś po pracy czy choćby na kolację. Tak i teraz było tutaj całkiem gwarno i tłoczno.

Egon wszedł, rozglądając się ukradkiem. Lokale, gdzie kurtyzany były jedną z kolejnych pozycji w menu, były bardzo popularne w miastach portowych i Neues Emskrank nie było tutaj żadnym wyjątkiem. Marynarze, zmęczeni miesiącami braku towarzystwa, chętnie wydawali swoje ciężko zarobione pieniądze w okolicznych zamtuzach. Sam Egon czasem korzystał z ich usług, aczkolwiek rzadko, bowiem w istocie bardziej interesujące dla niego były walki i krew niż znudzone oczy prostytutek.

Egon, przysiadłszy się do szynkwasu, najpierw zamówił piwo, a gdy upił nieco z antałka, tradycyjnym zwyczajem kazał sobie dolać jeszcze i zagaił do karczmarza:

- Szukam Rabi - rzekł, nie uznając za stosowne wyjaśniać celu swojej wizyty. - Znajomy jestem, chciałbym z nią pogadać jakie parę pacierzy.

- Tam siedzi. Ta w bordowej sukni. - karczmarz uśmiechnął się pod nosem słysząc słowa klienta ale wskazał leniwym ruchem dłoni na drugi koniec szynkwasu. Tam prawie na samym końcu siedziały przy nim dwie, młode kobiety. Jedna rzeczywiście była w bordowej kuchni. Siedziały i rozmawiały ze sobą sądząc po swobodnym zachowaniu i ubiorze to wyglądały na panienki jakie czekają na kolejnego klienta.

Egon skinął głową. Widząc, że kobiety w zasadzie nie robiły niczego innego, podszedł do nich, kłaniając się.

- Ano witam, witam - rzekł Egon. - Wieczór długi, towarzystwo by się przydało - dodał bez ogródek. - Smutno pijać wino samemu - rzekł, patrząc na reakcję kobiet.

- Ano witamy, witamy kochaniutki. Trafiłeś do właściwych dziewczyn. Możemy dotrzymać ci towarzystwa i zapewnić rozrywkę. Za skromną opłatą oczywiście ale to chyba nie jest duży kłopot dla takiego dużego kawalera co? - odparła ta w bordowej sukni całkiem kokieteryjnym tonem. Co w połączeniu z niezłą figurą i frywolnym spojrzeniem jaki obiecywał wiele przyjemności stanowiło całkiem przyjemny efekt.

- Towarzystwo warte swojej ceny - Egon uśmiechnął się krzywo - Choć ja w zasadzie z Rabi tylko. No i zanim przejdziemy do konkretów, chciałbym pogadać najpierw, taki kaprys mam. To co, otwieramy to wino?

- Jak masz to otwieraj. I jeszcze pokój trzeba wynająć. - Rabi i jej koleżanka przyjęła decyzję klienta z zawodowym spokojem. Ino zasugerowały mu jeszcze co za formalności powinien dopełnić aby skorzystać z jej usług.

Egon podszedł do karczmarza i rzekł:

- Daj no, panie, jedną flaszę wina. Potrzebowałbym też pokój na jaką godzinę albo dwie, ja konkretny jestem, nie potrzebuję na całą noc.

Sam Egon zamierzał wygospodarować kurtyzanę na pewnie krócej - potrzebował dowiedzieć się od niej informacji, a jedynym sposobem, by nie wypaść na kogoś podejrzanego, była rozmowa w cztery oczy.

- To będzie 5 monet. - odparł karczmarz jakoś wcale nie zaskoczony takim zamówieniem od klienta. Odwrócił się do regałów i tam zdjął z półki jedną z butelek, dwa kubki i jeszcze klucz od pokoju.

Egon wpłacił, co trzeba u karczmarza, który podał mu klucz do izdebki na górze i skinął brodą na Rabi, ostatecznie sam skierował kroki na górę. Wewnątrz było ciemno, ale lampa olejowa była pełna, toteż Egon rozpalił ją.

Jego oczom ukazał się prosty pokój urządzony, zdawałoby się, nieco na modłę wschodnią, a przynajmniej taki chyba chciano tutaj osiągnąć efekt: zwyczajne łóżko na dwie osoby miało nad sobą zaimprowizowaną draperię, która była krzywa w paru miejscach. Na jednej ze ścian wisiał dywan, jeden z tych orientalnych, który przedstawiał, zdawało się, ogród i parę kwiatów, choć Egon musiał przyznać, że wyblakłe włókna równie dobrze mogły przedstawiać kosz z owocami. Obok łóżka znajdowała się nieco topornie ociosana komoda, mały stolik, natomiast zaraz przed drzwiami znajdował się nieco większy stół, na którym postawiono lampę i parę kielichów. Ot, było tutaj w miarę porządnie, ale daleko było temu miejscu do bycia przytulnym.

Egon rozpalił lampę olejową na stole, która rozświetliła pokój i rozsiadł się na jednym z krzeseł podbitych materiałem. Z zaskoczeniem stwierdził, że było całkiem wygodne. Odkorkował wino i nalał do dwóch kielichów nieco, wiedząc, że sprawa pójdzie szybko, a przynajmniej miał taką nadzieję.

- Ano - skinął głową Egon, czekając, aż prostytutka dołączy do niego przy stole. - Miejscówka całkiem niezła, posiedzieć i pogadać można - rzekł.

Mówił przez parę chwil o “Długiej Łodzi” i paru nic nie znaczących szczegółach dnia dzisiejszego, chcąc, żeby dziewczyna rozluźniła się. Ostatecznie, temat o którym będą rozmawiać, nie będzie należał do najprzyjemniejszych.

Kiedy tylko poczuł, że wino zaczęło działać, rzekł do Rabi:

- Wszakowoż przyjemności nie są jedyną sprawą, dla której przyszedłem tutaj. Słyszałem, że na mieście grasuje potwór jakiś, gadają, że wampir to jest. Ktoś wychodzi z ukrycia i atakuje młode kobiety. Zdążył zabić jedną z moich przyjaciółek, toteż zastanawiam się… Czy przypadkiem o tym nie słyszałaś?

- Słyszałam. - odparła kwaśno dziewczyna siedząca z kielichem w dłoni na drugim krześle. I wydawało się, że nic więcej już nie powie. Ale jednak dodała coś jeszcze. - Mnie też napadł. Nie mam pojęcia kto. Zaszedł mnie od tyłu. Nie widziałam go. To pewnie po to chciałeś właśnie mnie? - uśmiechnęła się na koniec bez większej wesołości gdy domyśliła się co mogło kierować motywami klienta przy wyborze karczmy i dziewczynki.

- Ano, szukamy tego, co zacukał te dziewczyny - rzekł Egon. - Nie widziałaś go… Opowiedz mi o tym nieco więcej. Kto to był? Kto próbował ciebie zabić? Czy masz jakichś wrogów, którzy mogliby to zrobić? Czego używał, noża, pazurów, gdzie to dokładnie było? - Egon zasypał dziewczynę pytaniami.

- Nie wiem czego używał. Zaszedł mnie od tyłu jak wracałam rano do domu. Jeszcze ciemno było. Usłyszałam coś za sobą ale zanim zdążyłam się odwrócić sieknął mnie w plecy. A potem jak upadłam znowu. Próbowałam się zasłaniac rękami to mi je prawie połamał. Krzyczałam i płakałam a w końcu chyba straciłam przytomność. Ocuciłam się u znajomego cyrulika. Poskładał mnie do kupy jak mnie koleżanki do niego zawlokły. A tego co mnie napadał nie widziałam. Wielki musiał być. Śmierdział. Jak kanały albo bagno. To było prawie przy domu, sąsiedzi mnie znaleźli. Niedaleko skrzyżowania ze Zbożową i Rudą. - Rabi nie miała za bardzo ochoty rozmawiać o tym tragicznym dla siebie wydarzeniu. Więc mówiła szybko jakby jak najszybciej chciała skończyć ten temat. Upiła na koniec łyk z kielicha i jak zamilkła wzruszyła po chwili ramionami dajć znać, że to tyle co ma do powiedzenia w temacie tej napaści.

- Hmm… - mruknął Egon, namyślając się. - Niech i tak będzie - rzekł, nie chcąc drążyć tematu, który zapewne sprawiłby jej przykrość.

- W takim razie, za to, że jesteś tutaj i rozmawiamy - Egon wzniósł toast, zamierzając przejść na inne tematy, aby nieco udobruchać prostytutkę. - Dopijmy wino… Noc wszakże nie tak młoda.

Później nieco, kiedy Rabi została przekonana dobrym winem, że złe tematy i groza mordu odeszła z powrotem do wspomnień (skąd zapewne miała nie raz jeszcze straszyć ją nie jeden raz), studiował ciało dziewczyny, mając nadzieję, że nie miała mu za złe chwilowego powrotu do przeszłości, w której próbował ją zamordować jakiś potwór. Za punkt honoru uznał sobie, żeby znaleźć rany Rabi, a później znaleźć pazury, które te rany zadały.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 25-04-2021, 09:11   #262
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2519.01.33; fst (8/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centrum miasta; świątynia Mananna
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno


Pirora




Z rana mogła stwierdzić, że jej ciało odczuwa wczorajsze harce. A może to była kumulacja z wszystkich poprzednich dni i nocy. Ale tym razem balety z dziewczynami w wynajętym pokoju w “Żaglach” skończyły się względnie szybko bo nieco po północy. W końcu jak wróciły z “Tygrysicy” to już była z połowa wieczoru. Więc tym razem chociaż rano chciałoby się pospać trochę dłużej za te nieprzespane noce to trzeba było wstać. Pomogła jej Irina. A jak milcząca brunetka pomagała wyszykować się swojej pani na mszę jak jeszcze na zewnątrz panowała poranna szarówka do drzwi rozległo się pukanie i zapukał sympatyczny rudzielec od pani kapitan. Bo jakoś wczoraj wieczorem Rose nie miała nic przeciwko pożyczyć Pirorze rudzielca na poranne występy. A jak oznajmiła Benona jak przyszła kapitan jeszcze spała w najlepsze po tych wczorajszych baletach. A ona sama była całkiem podekscytowana dzisiejszą wizytą. Też była nowa w mieście i znała pewnie niewiele więcej osób niż averlandzka panna.

Panna van Dyke pierwszy raz miała okazję odwiedzić świątynie Mananna. Przynajmniej pierwszy raz tak okazałą. W końcu był to bóg mórz i oceanów więc w głębi lądu nie był zbyt popularny. Tamtejszym ciekom wodnym raczej patronował Taal, jak część dzikiej przyrody jakiej był ojcem. Ale tutaj, w morskim porcie nad brzegiem morza nie było dziwne, że to właśnie pan mórz był na pierwszym miejscu więc i świątynie miał najokazalsza. W każdym razie niczego sobie. Ładne witraże w oknach z morskimi scenami i chyba jakimiś cudami Mananna. Pełne statków, marynarzy, modlących się kapłanów z uniesionymi rękami stojących po pas w morskiej wodzie. Do tego morskie potwory, burze, sztormy i inne morskie niebezpieczeństwa. Ściany i kolumny też były wymalowane w liczne wzory fal, ryb i statków. Nawet ołtarz był w formie statku a mównica w formie dziobu prującego morskie fale. Całkiem ładnie pomalowany, ładny kontrast między brązem kadłuba a błękitem i bielą spienionych fal. Za nim wznosiła się kilkumetrowa rzeźba silnego, mężczyzny z brodą. Siedzącego na rybim tronie i potężnym trójzębem w dłoni. Poręcze jego tronu były uformowane jakby pod jedną dłonią miał delfina a na drugim przysiadł jakiś ptak. Kapłan z, podobnym trójzębem jak u patrona świątyni, wyglądał jak jakiś wilk morski i miał potężny głos zupełnie jakby wykrzykiwał rozkazy na statku.

Wierni śpiewali jakieś psalmy które on zaintonował ale te były poświęcone ich patronowi więc Pirora ich nie znała. Ale stojący obok Keller już tak. Tak jak obiecał przyjechał po nią dorożką aby zabrać ją na mszę. I jednocześnie pełnił rolę przewodnika. Był niemniej szarmancki jak wczoraj i naprawdę można się było poczuć jak wybranka jakiegoś rycerza z jakiejś opowieści. Wprowadził ją do środka świątyni i zajął jakieś miejsce. Bardziej z przodu niż z tyłu ale jeśli jak to zwykle miało miejsce w świątyniach miejsca odzwierciedlały pozycję społeczną to ten chyba 4-ty rząd w jakim siedli sugerował niezłą ale nie najwyższą. Za nimi było całkiem sporo wiernych. Ale widocznie Keller nie grał pierwszych skrzypiec w miejskiej hierarchii bo z nimi a zwłaszcza przed nimi byli naprawdę bogato ubrani państwo. Całe rodziny. Widocznie jak wszędzie to była właśnie też okazja by zademonstrować innym swoje bogactwo, pozycję no i oddanie pokłon dobrym bogom.

Mimo, że jak przyjechała na w pół zamrożona do tego miasta może nieco więcej niż tydzień temu i wówczas nie znała tu nikogo to w ten Festag już wyłowiła z tego dostojnego tłumu kilka znajomych twarzy. W pierwszym rzędzie rozpoznała Kamilę van Zee dzięki jej charakterystycznym, czarno - granatowym lokom. Dzisiaj ładnie ufryzowanym w elegancki kok ze zotymi szpilkami. Obok niej stał postawny mężczyzna ale nie widziała jego twarzy.

Samo kazanie też było niczego sobie. Kapłan mówił, że pierwsze pół zimy mają już za sobą i zostało przetrwać drugą połowę. Ta była trudniejsza ale nie powinni zapomnieć i miłosierdziu dla bliźnich i potrzebujących. Tak jak zacny marynarz pamięta by pomóc rozbitkom na morzu bez względu na to kim są. Wierni pokiwali głowami pokornie na znak zgody. Za to do gustu tym ludziom morza lub z nim związanych bardziej przypadło jak kapłan mówił o wiośnie. Jaka przychodzi po każdej zimie. Jak wiatr znów wypełni żagle i statki znów ruszą na szlak. To brzmiało jak bajka i obietnica, jak nadzieja która chyba wielu podtrzymywała na duchu podczas tych zimowych miesięcy.

I ostrzegał rybaków przed zdradliwymi wodami, wirami i potworami. W końcu z całej morskiej braci tylko oni w swoich wątłych łodziach wypuszczali się na morze aby nadal łowić ryby. Dziś właśnie w intencji ich bezpiecznego powrotu była poświęcona modlitwa. By nawet syreni lament nie skusił ich na wodne manowce bo z tego ino śmierć w lodowatych odmętach a przeca w domu czeka wdowa z dzieciakami których szkoda zostawić wdową a ich sierotami by dla jakiejś morskiej ladacznicy stracić życie i głowę. Ale polecał poświęcone amulety jakie miały chronić przed takim urokiem.

Msza dobiegła końca a wierni bez pośpiechu zaczęli opuszczać świątynie. Całkiem sporo z nich zbliżało się do kapłana aby zamienić z nim słowo czy dwa. A on ich witał, rozmawiał, przyjmował podziękowania za udaną mszę i zachowywał się jak rybak swojej ławicy wiernych.

Na zewnątrz stały niewielkie kramy gdzie między innymi można było kupić różne pamiątki, precjoza, święte medaliki i obrazki także te o jakich mówił dzisiaj kapłan. To była też naturalna okazja aby po wyjściu ze świątyni jeszcze porozmawiać ze znajomymi czy rodziną. Dzieciaki wyzwolone z nakazów religii ganiały się pomiędzy dorosłymi albo toczyły prawdziwą wojnę na śnieżki. Matki próbowały je przywołać do porządku i do siebie z różnym skutkiem. Toczyły się głośniejsze i swobodniejsze rozmowy. Ten etap był chyba taki sam jak w Averlandzie. Zwłaszcza jak dla wielu była to rzadka okazja aby spotkać swoich znajomych jakich często nie widzieli przez cały tydzień. Porozmawiać o tym tygodniu co minął albo co miał ich czekać. Priora mogła być pewna, że nie spotka tu swojej ulubionej pani kapitan. Bo jak zrozumiała z wczorajszej rozmowy podczas jednej z przerw w wieczornych zabawach de la Vega miała dylemat czy w związku z planowaną wyprawą powinna udać się do świątyni Ulryka co był panem zimy czy raczej Taala co był panem przyrody. Świątynia tego drugiego była ponoć druga pod względem wielkości i okazałości w tym mieście. Ulryk zaś wyraźnie był marginalizowany do dwóch najważniejszych bóstw w tym mieście. No ale akurat na taką wyprawę w środku zimy to dobrze było aby okazał swoją łaskę. I tak wczoraj jakoś Rose nic nie mówiła o modłach w świątyni pana mórz i oceanów dzisiaj. I rzeczywiście jakoś jej nigdzie nie widziała.

- I jak wrażenia? - zapytał uprzejmie Jonas gdy wyszli ze świątyni. Chyba był ciekaw jak co ktoś z trzewi lądu sądzi o tej morskiej mszy. Chwilę później natrafili na znajome twarze. Przed świątynią stała kilkuosobowa grupka. Bogato odziana, w solidne i piękne futra w jakich nie musieli się obawiać porannego mrozu. Panowie jako symbol władzy mieli przypasane miecze albo rapiery do pasa. Obaj byli w średnim wieku i widocznie się znali w najlepsze bo rozmawiali ze sobą swobodnie. Ich Pirora nie znała. Tak samo jak kobiety w podobnym do nich wieku jaka pewnie była małżonką jednego z nich. Za to może o krok od nich rozmawiały ze sobą dwie, znacznie młodsze od nich kobiety. Też widać było, że się znają i czują się swobodnie. I te już panna van Dyke miała okazję poznać kilka dni temu. Kamila van Zee nawet w eleganckim kożuszku olśniewała swoją egzotyczną urodą. I jeśli mężczyzna przy którym stała był jej ojcem to na pierwszy rzut oka nie było widać podobieństwa. On miał zdecydowanie mniej egzotyczną urodę, raczej taką powszechną w Imperium. Żadnej ciemnej karnacji ani włosów tak czarnych, że prawie granatowych. Za to ta druga z dziewcząt to była Petra von Schneider. Więc możliwe, że ta para starszych państwa to byli jej rodzice. I wyglądało na to, że oba pokolenia obu rodzin rzeczywiście żyją ze sobą w niezłej komitywie. A oprócz tego jeszcze gdzieś jej mignęła twarz czarnowłosej, wdowiej siostry w wierze.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; południe miasta; cmentarz miejski
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno



Versana



Intensywne życie towarzyskie dawało mnóstwo intensywnych przeżyć i niemało satysfakcji. Ale zdecydowanie nie sprzyjało porannemu wstawaniu. Bo co tu ukrywać rano Versana z pomocą Breny jeszcze jakoś wstała, zjadła śniadanie i wyszła z domu. Jakoś tak siłą rozpędu. Ale podczas podróży przez poranne miasto miała okazję boleśnie odczuć intensywność ostatniego dnia. Całego. Poranne latanie po mieście za Rosą i zakupami, wszystko na przemian na mrozie i cieple ogrzanych wnętrz. Potem kilka dzwonów mroźnego pustkowia podczas marszu na arenę, czekanie na rozpoczęcie walk i znów powrót do miasta przez ten cały mróz i zaspy. Tylko po to aby dotrzeć do portu na pewną, starą kogę i spotkanie z mistrzem i braćmi w wierze. A zaraz potem jak już właściwie był wieczór znów do “Pełnych żagli” i znów do portu na trening strzelecki. Wreszcie kolejny marsz przez mroźne i mroczne miasto znów do ulubionej tawerny ulubionej pani kapitan na wieczorne i nocne harce. Wreszcie powrót do domu i sen. Dobrze, że nie balowały z dziewczynami do białego rana. Tylko jakoś się koło północy spotkanie skończyło. I teraz czuła w kościach każdą godzinę i krok tej wczorajszej bieganiny i wygibasów. Co tu ukrywać była zmęczona. I niewyspana. Zwłaszcza, że był to kolejny intensywny dzień z rzędu. Ciało i głowa domagały się odpoczynku i przede wszystkim snu. A tu z samego rana znów zasuwała przez poranne miasto i świeży śnieg jaki napadał w nocy do świątyni Mananna a zaraz potem na cmentarz.

- Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy. Ale wczoraj jeszcze bawiła się na całego.

No a dzisiaj była tutaj. Na cmentarzu. I nie wyglądało to zbyt dobrze. Zima i na nim odcinęła swoje piętno. Śnieg jaki napadał w nocy w mieście ktoś już w większości odgarnął albo właśnie odgarniał. Chociaż na głównych ulicach i tak by się dało jak nie przejechać wozem czy saniami to chociaż przejść pieszo. Ale cmentarz widocznie był mniej popularny od głównych ulic. Tutaj od rana ludzie odwiedzających swoich bliskich co już spali snem wiecznym zdążyli wydeptać tylko główne ścieżki. Potem na boczne alejki pomiędzy nagrobkami prowadziły już tylko pojedyncze ślady. Tam gdzie był ich cel wędrówki nagrobki były odgarnięte ze śniegu i leżały zielone gałązki iglaków co zastępowało zimą kwiaty. Czasem ktoś zostawił płonący ogarek w słoiku. A gdzieniegdzie ludzie dopiero modlili, stali przy nagrobkach lub przychodzili. Więc trochę ich było ale panowała cmentarna atmosfera gdy ludzie jak w świątyni rozmawiali przyciszonymi głosami i zachowywali powagę. Zresztą często ogrody Morra były właśnie uznawane za świątynię jemu poświęconą. Zwłaszcza na prowincji jak nie było mu poświęconej oddzielnej świątyni albo chociaż kapliczki.

Pani van Drasen chociaż musiała przebić się przez śnieżne zaspy pomiędzy alejkami nagrobek swojego męża znalazła mimo wszystko bez problemów. Nie było łatwo do niego dotrzeć przez te świeże, puszyste zaspy w porannym bardzo mroźnym powietrzu ale w porównaniu do wczorajszej wycieczki za miasto to był to spacerek. No i gdzieś na tym kończyły się dobre wieści.

Cmentarz może nie był jakiś ogromny. Był równie nowy jak całe miasto czyli wątpliwe by jakiś nagrobek miał więcej niż 80 lat. Starsze chowano na starym cmentarzu po drugiej stronie rzeki. Tam gdzie przed tą chybioną inwestycją rybacy z wioski chowali swoich zmarłych. I chyba nadal to robili. Ale większość zmarłych chowano właśnie tutaj, na tym nowym cmentarzu. I chociaż miał jeszcze sporo miejsca na pochówki to jednak i sporo już tych nagrobków się uzbierało przez ostatnie dekady. Zwłaszcza jakby się chciało osobiście przejść je wszystkie. No i tutaj zaczynały się schody.

Nie miała pojęcia który z nagrobków mógłby interesować Buldoga. Nie znała ani personaliów pochowanej osoby ani daty pogrzebu. Co z miejsca wiele utrudniało. Do tego o ile ktoś właśnie nie przyszedł do swoich zmarłych bliskich albo nie był trochę wcześniej to zdecydowana większośc nagrobków była przysypana śniegiem. Ten zalegał zaspami na mogiłach więc nawet nie dało się odczytać kto tam jest pochowany.

No i sam Buldog. Wcześniej go nie spotkała więc nie miała pojęcia jak wygląda. Nie znała też jego imienia ani nazwiska bo Buldog to pewnie jego przezwisko. Więc właściwie każdy z mężczyzn jakiego mijała albo widziała gdzieś między mogiłami mógł nim być. Do tego w zimie wszyscy byli opatuleni zimowymi kożuchami i futrami, w kapturach, chustach i czapkach, z postawionymi kołnierzami, zawinięci szalikami dla ochrony przed zimnem. Ale też przy okazji utrudniało się zorientowanie z kim ma się do czynienia. Zwłaszcza jak się kogoś nie znało za bardzo. Albo w ogóle. Szef nocnych strażników z kazamat mógł ją minąć tuż obok a mogła go nie rozpoznać. A nawet nie było pewności czy gdzieś tu jest albo przyjdzie. W końcu nawet jak Olena mówiła prawdę to nie było wiadomo czy on jej mówił prawdę. A nawet jak tak to była jeszcze cała reszta dnia. Chociaż zwykle ludzie przychodzili na cmentarz po porannej mszy która sądząc po dźwiękach dzwonów niedawno się skończyła. Ale trochę musiało potrwać nim fala ze świątyń dotrze na cmentarz. Na razie sądząc po zbliżających się odgłosach dzwonów i żałobnych psalmach do cmentarza chyba zbliżał się jakiś kondukt żałobny. Możliwe bo w jednym miejscu cmentarza stało kilka opatulonych na zimowo sylwetek z czarnymi chustami lub wstążkami oznaczającymi żałobę po zmarłej osobie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; magazyny; magazyn Gergievów
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: jasno, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno


Vasilij



Dzień dobrych bogów zaczął się bardzo mroźnym i pochmurnym porankiem. Ale przynajmniej nie wiało i nie padało. Z drugiej strony wczoraj ranek też był ładny i dopiero w południe powiało mocniej tworząc zimową kurzawę. Ale ranek dzisiaj był dość spokojny za oknami.

Vasilij nie miał wczoraj wieczorem jakichś większych przygód to i rano wstał całkiem wypoczęty. I przy śniadaniu w biurze swojej faktorii miał okazję aby przemyśleć sobie to i owo. Jak choćby pierwsze spotkanie ze Starszym. Przyjął go jak zagubionego syna co się wreszcie odnalazł. Więc znów był pełnoprawnym członkiem ich małej, tajnej społeczności. Ale podczas rozmowy powiedział całkiem sporo na sprawy jakie interesowały młodszego członka kultu. Było nad czym się zastanawiać.

Z chłopakami też mniej więcej doszedł do porozumienia. Sebastian chociaż przyjął propozycję współpracy dość obojętnie z tym badaniem ciał to jednak obiecał pomóc w tej sprawie. Ale jak od śmierci ostatniej ofiary minęło już tyle dni to rzeczywiście mogła być już w grobie albo złożą ją tam lada chwila. Mogło już być za późno by coś tu oglądać. Strupas zaś też obiecał pomóc. No ale jak to sam powiedział to jak zarzucanie sieci na ryby. Mógł zarzucić by rozpytać się po znajomych o tego napastnika no ale było nie do przewidzenia czy i jak tak to co i kiedy się złapie w taką sieć. Tak czy inaczej oba te działania wymagały czasu i raczej nie było co liczyć na natychmiastowe wyniki.

Ze zdobyciem mapy mogło nie być tak prosto. Nawet jak gdzieś w ratuszu jakąś mieli to wątpliwe aby ot tak dawali ją obejrzeć na żądanie. A w Festag i tak wszystkie urzędy były zamknięte. Poza tym nie było pewności czy taka mapa mogła nadawać się do jego planów. Zwykle ludzie po prostu opisywali sobie co i jak dojść ewentualnie pytając kogoś o drogę i obywali się bez map. Polegali na swojej pamięci i języku. I zwykle to się sprawdzało, zwłaszcza jak się znało miasto.

No i Starszy powierzył mu osobiste zadanie. Znalezienie nowej kryjówki kultu. Dyskretnej gdzie nikt by przypadkiem nie zaglądał i tym bardziej nie przeszkadzał. I jeszcze parę innych spraw wyszło z tych wczorajszych rozmów na “Adele”. No a dzisiaj był nowy dzień i można było próbować nowych rzeczy.

Dziś przy śniadaniu znów chłopcom towarzyszyły te trzy kupione parę dni temu psy. Wydawały się wciąż być maskotkami całej bandy i rzucali im coś ze stołu radośnie obserwując jak biegają po te kawałki z pańskiego stołu. Jeden z chłopaków wrócił z wieściami, że w porcie znaleziono pustą łódź jednego z rybaków. Właściwie to znaleziono ją chyba wczoraj, jak inni wypłynęli z rana na morze. Ale dopiero jak wrócili to wieść się rozniosła. Dziwna sprawa bo łódź była cała, tylko tego rybaka brakowało. Jakoś inni nie chcieli dać wiary aby taki doświadczony rybak wypadł za burtę. Jednak i tak mogło być. W takiej zimnej wodzie to wystarczyło parę chwil jak ktoś by nie dał rady się wdrapać na łódź od razu to mógł już potem nie mieć sił na taki wyczyn. Więc z drugiej strony nic aż tak niezwykłego ale nie było o czym za bardzo gadać to gadali przy śniadaniu o tym.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Zbożowa; zaśnieżona ulica
Czas: 2519.I.32; Festag (8/8); ranek
Warunki: zewnątrz jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, b.mroźno



Egon


Ranek pod “Wesołym warkoczem” rzeczywiście był całkiem wesoły. No i to pomimo pochmurnego poranka za oknami. Na oko wyglądało na bardzo mroźny poranek. Chociaz bez wiatru i nic nie padało ani wiatr nie zamiatał ulic. Nie wszystkim jednak humor dopisywał. Przy sąsiednim stole siedział jakiś pogrążony w smutku i przygnębieniu młodzieniec. Może syn kupców albo szlachciców. W każdym razie nie tak biednie ubrany ale wydawał się nie zwracać na innych uwagi. Nawet na ładne warkoczyki jakie tu pracowały nie zwracał uwagi.

Wczoraj zaś Egon miał okazję przyjrzeć się nie tylko włosom Rabi. Ale także tym wdziękom jakie normalnie skrywało ubranie. Zajęła się nim jak należy i raczej nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Pozwalało spuścić nieco pary. Pewnie domyśliła się dlaczego wybrał ją a potem tak przygląda się jej ranom. Ale nic nie mówiła. Dała się obejrzeć skoro takie było życzenie klienta.

Rany zdążyły się już zabliźnić. Dobrze, że nie miała ich na twarzy i skryte pod ubraniem. Bo kobiety i to o takim zawodzie na pewno nie pomagały takie grube pręgi na skórze. Miała ich kilka na ramionach. Pewnie tak jak mówiła, że się nimi zasłaniała przed ciosami. Rany były zadane parami. Jakby to było jakieś podwójne ostrze albo pazury. Potężne uderzenia jakie głęboko weszły i rozszarpały ciało. Blizny były grube gdzieś na palec i różowiły się na bladej skórze dziewczyny. Jeszcze potężniejsze ślady miała na plecach. Napastnik sieknął ją na odlew. Miała ślad prawie przez całe plecy. Z tego co mówiła, to sięgnął ją od łopatki w dół. Jak szła ulicą od tyłu. Zaczęła się w ostatniej chwili odwracać gdy usłyszała szybkie kroki na śniegu i może to ją uratowało. Zaraz potem sieknął ją przez całe plecy powalając na śnieg. To było potężne uderzenie. Też takie podwójne pręgi jak te komplety co miała na ramionach. Ale tam były krótsze jak to coś trafiało na barierę zdesperowanej dziewczyny w postaci jej ramion. Dopiero na plecach, to pierwsze uderzenie poszło w całej okazałości. Siły napastnikowi nie brakowało. I rany wydawały się podobne do tych jakie widział na ciele Boshówny w katafalku świątyni Morra. Co mogło sugerować ile mimo wszystko Rabi miała szczęścia, że nie skończyła podobnie jak barmanka z “Pełnego kufla”.

Potem jak przyszła Vrisika ciekawa wieści z samego rana poszli na tą Zbożową skrzyżowaną z Rudą. Ale mogli podziwiać głównie same zaspy co znów napadały w nocy. Rano dopiero je odgarniali aby zrobić chociaz przejście na środku ulicy oraz do poszczególnych drzwi. Na poboczu rosły hałdy zleżałego śniegu momentami wyższe od człowieka. I dokładano kolejne szufle z tego co napadał ostatniej nocy. Z tego co mówiła Rabi to to się zdarzyło jakoś ze dwa tygodnie temu. Może nie całe bo jakoś w środku tygodnia to było a wczoraj mieli już prawie Festag.

- Ja tu widzę głównie śnieg. - skwitowała złodziejka cmokając z niezadowoleniem. Nawet jak wówczas gdzieś tu napastnik dopadł Rabi to dzisiaj właśnie widać było głównie śnieg. Ten co od tamtego czasu tu napadał i ten co leżał tu wcześniej. A za każdym razem gdy napadał mieszkańcy ulicy odwalali go na pobocza chociaż na tyle aby dało się wyjść z domu i dojść na środek ulicy a potem dalej tam gdzie mieli swoje sprawy do załatwienia. Dziś też wielu z nich spieszyło do świątyń aby oddać cześć należną prawym bogom. Dało się poznać po żywszych kolorach odświętnych ubrań w jakich ich mijali. Sama Rabi nie pamiętała zbyt wiele z tego zdarzenia. Obudziła się dopiero w łóżku kilka dni później. Z relacji rodziny wiedziała, że znaleźli ją sąsiedzi co akurat wyszli już rano do roboty ona sama tego nie pamiętała.


---



Mecha 50

Egon; gojenie ran; (ODP); 50+20=70 rzut: Kostnica 14 > 70-14=56 > du.suk = +2 ŻYW (14+2=16/17)

Kornas; gojenie ran; (ODP); 40+20-20=40; rzut: Kostnica 10 > 40-10=30 > ma.suk = +1 ŻYW (6+1=7/14)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-04-2021, 19:10   #263
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Świt; Nordland; Neues Emskrank; Tawerna “Pod pełnymi żaglami” ; Benona, Irina julius i James


Pirora zgodnie z ustaleniami z Irina została obudzona dostatecznie wcześnie. Po pierwsze przydała się jej poranna kąpiel po drugie do odpowiednio stronie ubrać skoro z innymi osobami miała uczestniczyć w paradzie świętoszkowaty próżności. No i oficer Keller za odwagę zasłużył by towarzyszyć jej kiedy wygląda najlepiej.

Irina miała już wszystko przygotowane a Julius organizował im śniadanie do pokoju jak i drugą dorożkę dla siebie Iriny i Jamesa. Nawet ochroniarz był na nogach szykując się do wyjścia.

Kąpiel była letnia by nie rozleniwić dziedziczki z samego rana ale też kiedy wyjdzie na zimno nie powinna odczuć zbyt wielkiego szoku po niskiej temperaturze na zewnątrz. Irina przygotowała słoneczna sukienkę na wyjście do świątyni a Priora pochwaliła ten wybór. Włosy zostały upięte w fantazyjny skomplikowany kok i Pirora zażyczyła sobie by ozdobione zostały grzebykiem z pszczołami. Jedynie jej peleryna była szara, z grubego materiału. Był to tutejszy wyrób kupiony podczas pierwszej wyprawy na zakupy.

Pirora i Julius zjedli śniadanie podczas gdy Irina układała blondynce włosy. Potem przyszła Benona i siedzieli już we czwórkę.

- Beno poczęstuj się. Irina musi skończyć mnie malować. Później zejdziemy na dół i poczekamy na Pana Kellera, Irino ty, James i Julius weźmiecie druga dorożkę. Benona pojedzie ze mną a i przygotuj mi prostą szarą spódnicę z pasującym gorsetem po spacerze będę chciała się w nią przebrać. - Powiedziała Pirora kiedy Irina nakładała na nią lekki makijaż, przybysze a Averlandu wiedzieli, że będą wyglądać inaczej niż tutejsi mieszkańcy. Może nie bardziej bogato niż najbogatsi mieszkańcy ale inaczej też wystarczyło by zwrócić na siebie uwagę.




Ranek; Nordland; Neues Emskrank; Dorożka w drodzę do świątyni ; Benona, Pirora Jonas Keller,

Pirora wraz ze świtą zeszła na dól a niedługo po nich pojawił się pan Jonas Keller.
- Ach panie Keller widzę że jest pan słowny. - Przywitała się blondynka podając mu dłoń do ucałowania. Ponownie pachnie fiołkami, prawie wiosennie.

- Benone widział pan wczoraj, ale mojej świty pan nie poznał. Moja pokojówka i towarzyszka Irina Vetinskaya, jej brat Julius Vetinskay nasz chłopak od wszystkiego i James Lurid mój ochroniarz. - Jej świta kłania się panu Kellerowi wywołana z nazwisk. - Chyba nie ma co próżnować idziemy?

- Tak jest, jedźmy. - nawigator przyjechał ubrany w zgrabny, wyszywany kożuszek z ładnym, chyba nawet posrebrzanym kordzikiem u pasa. Tacy jacy nosili rycerze i kawalerowie z dobrych domów gdy nie wypadało taszczyć pochwy z mieczem czy rapierem albo było to zbyt niewygodne.

Na przywitanie ucałował wyciągniętą ku niemu dłoń a ze służbą przywitał się skinieniem głowy. Potem wyciągnął dłoń aby pomóc blondynce wejść po stopniach dorożki. Nawet przy okazju Benona załapała się na ten zaszczyt bo pewnie nie co dzień kawaler o tej pozycji usługiwał jej w ten sposób. Co skwitowała promiennym uśmiechem do swojej pani nim ów kawaler zwinnie wskoczył do środka dorożki zamykając za sobą drzwi i stukając w ścianę aby dać znać dorożkarzowi do odjazdu.

- Pozwolę sobie zauważyć, że w tej kreacji wygląda panienka olśniewająco. - powiedział jakby przez ten krótki czas od wejścia do tawerny miał okazję przyjrzeć się ubiorowi panny z południa. Siedzieli naprzeciwko siebie bo służka jak wypadało przyzwoitce usiadła obok swojej pani.

- Jak się udały plany na wczorajszy wieczór? - zagaił uprzejmie okazując zainteresowanie co się działo wczoraj po ich rozstaniu.

- Zdecydowanie umie pan sprawić komuś przyjemność pochlebstwami. - Blondynka obdarzyła mężczyznę uśmiechem. - Mój wieczór był udany, choć więcej radości chyba miała moja kuzynka Versana. Pani kapitan de la Vega uczy ją szermierki i strzelania z pistoletu. Mnie jakoś nie ciągnie do tych aktywności, choć podejrzewam że panu nie są one obce.

- Owszem aczkolwiek jako nawigator częściej pracuję z kompasem i mapami. Czasem ze starymi dziennikami i zapiskami podróżników. To potrafi być bardzo porywające. Jak czytanie powieści przygodowej. Tylko wiadomo, że zdarzyła się naprawdę. Czasem los takich poprzedników jest wspaniały, czasem tragiczny a czasem tajemniczy. - powiedział barwnie opowiadając jak to wygląda jego praca nawigatora pokładowego.

- I pani van Drasen ma ciekawe hobby ośmielę się zauważyć. A co na to pan van Drasen? - zapytał zaciekawiony takimi wieściami na temat przelotnie poznanej wczoraj czarnowłosej kuzynki blondynki z jaką teraz rozmawiał.

- Podobno każde hobby jest na swój sposób ciekawe. Moja ciotka za młodu kolekcjonowała motyle. Co do mojej kuzynki sama dopiero ją poznaję więc jest ona dla mnie tajemnicą przynajmniej jeszcze. Z tego co wiem Pana van Drasen już nie ma. Nie wiem dokładnie jak to się stało wydawało mi się niestosowne drążyć ten temat. Jednak jako wdowa moja kuzynka chyba może sobie pozwolić na więcej niż ja. - Pirora wyjaśniła te małe szczegóły dotyczące Versany, być może wzbudziła ciekawość pana oficera do starszej kobiety. Jakiś głosik wewnątrz mówił jej że niestety dopuszczanie “kuzynek’ do jej celów może skończyć się że przejmą jej zabawę niczym dziki w lesie.

- Oh, nie wiedziałem. Przykra sprawa. - żachnął się mężczyzna zajmujący przednią ławę dorożki. Ale bez jakiejś przesady. Raczej mógł być bardziej zaskoczony wdowieństwem poznanej wczoraj kobiety niż przejęty.

- Chociaż przyznam, że kolekcjonowanie motyli to coś czego bardziej bym się spodziewał po kobiecie jaką stać na jakieś hobby. A ty moja droga? Czym się pasjonujesz w wolnym czasie? - nawigator spojrzał z zaciekawieniem na rozmówczynię. Na siedzącą tuż obok niej pokojówkę zdawał się ledwo przyjmować do wiadomości jej istnienie.

- Ja maluje obrazy, czytam książki, powieści lub sztuki teatralne jak i poezje, ostatnio zaczęłam projektować stroje. Kuzynka Versana wpadła na pomysł by jej służki miały coś co wyróżnia je w tłumie. No i jak przekonał się pan wczoraj lubię tańczyć i poznawać nowe osoby. - Pirora mówiła będąc zapatrzona na pana oficera, mężczyźni lubią kiedy kobiety poświęcały im pełną uwagę.

- No, no, kobieta o wielu talentach i zainteresowaniach. - brwi nawigatora uniosły się w górę gdy wyraził się z uznaniem o szerokim wachlarzu hobby o jakim wspomniała rozmówczyni.

- A czy gdzieś można zobaczyć twoje kreacje? A taniec tak, rzeczywiście dało się to wczoraj odczuć. Przyznam, że i mnie on sprawia przyjemność. Zwłaszcza jak trafi mi się odpowiednia partnerka. Może więc umówimy się gdzieś gdzie da się spokojnie potańczyć? Nie w dzień boży naturalnie, nie ośmieliłbym się na tak niemoralną propozycję. Ale w tygodniu? Myślę, że znam odpowiedni do tego lokal. - gładko zaproponował swojej rozmówczyni patrząc na nią wyczekująco.

- Sypie pan pochlebstwami dzisiaj bardzo chojnie. Moje kreacje są chwilowo tylko na papierze ale myślę że w ciągu dwóch tygodni będzie pan mógł je zobaczyć na połowie o ile nie wszystkich dziewczętach mojej kuzynki i pani kapitan. - Odpowiedziała malarka lekko się rumieniąc. - Będę zaszczycona przyjąć kolejne zaproszenia na tańce choć rozumie pan że nie mogę przyjść sama pani kapitan i kuzynka pewnie będa nalegac by towarzyszyla mi przyzwoitka w końcu nigdy nic nie wiadomo co młodym ludziom przyjdzie do głowy bez nadzoru. - blondynka brzmiała niewinnie i oczywiście kusząco.

Czarnowłosy amant słuchał ładnie i składnie, wydawał się być jak najbardziej “na tak” z tym co mówiła rozmówczyni ale jak blondynka dotarła do towarzystwa czy eskorty pozostałych znajomych nieco uniósł brwi jakby tutaj mu coś zgrzytnęło. Spojrzał gdzieś za okna a Priroa złowiła kątem oka jak siedząca obok niej Beno lekko zaciska kciuki niemo życząc jej powodzenia z tym umawianiem się.

- Oczywiście nie mogę odmówić tak uroczej prośbie tak uroczej kobiety. Chociaż moją skromną opinią chyba nie ma co robić z tego zaproszenia zbyt wielkiego tłoku ani widowiska. Ale naturalnie dostosuję się do życzenia panienki. - jeśli czuł jakąś gulę w gardle na te dodatkowe przyzwoitki na tym ewentualnym spotkaniu to gładko to przełknął i okrasił odpowiednim dla kawalera z jego pozycją tonem.

- A jaki wieczór by panience pasował? - zapytał czekając aż poda jakiś konkretny dzień na takie spotkanie.

- Wielki tłok? Panie Keller czy sugeruje pan, że chciałam sprowadzić na to spotkanie całą armię przyzwoitek? - blondynka zaśmiałą się życzliwie - Myślę że Benona poradzi sobie z nami… no chyba, że oficerowi marynarki nie wypada towarzyszyć dwóm kobietom na raz? Jeśli jednak poradzi pan sobie z nami to w Wellentag mam wolny wieczór.

- Doprawdyż? - mężczyzna uśmiechnął się jakby usłyszał to co chciał usłyszeć. I na moment trawił tą informację. Spojrzał też na Benonę chyba pierwszy raz na dłużej jakby dopiero teraz raczył ją zauważyć. Mogło to też być spowodowane też jej energicznym kiwaniem rudą głową gdy bardzo ochoczo zgodziła się na takie asystowanie swojej pani w spotkaniu. Dało się wyczuć, że z trudem trzyma w ryzach swoją ekscytację aby dalej zachować milczenie.

- Wellentag brzmi znakomicie. Przyjadę po panie jutro wieczorem. O 7-mym dzwonie może być? - Keller znów zwrócił się bezpośrednio do siedzącej naprzeciwko niego blondynki pytając ją o zdanie w detalach jutrzejszego spotkania.

- Będzie idealnie. Och dojeżdżamy na miejsce prawda?- dziewczyna przytaknęła na propozycję i zauważyła że chyba dojeżdżają do świątyni.

- Tak, już jesteśmy na miejscu. - pasażer wyjrzał przez okno i potwierdził domysły pasażerki. Rzeczywiście parę chwil później dorożkarz zatrzymał powóz i trójka pasażerów wysiadła na zaśnieżoną ulicę. Nie byli ani pierwsi ani ostatni.
 
Obca jest offline  
Stary 27-04-2021, 03:26   #264
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Angestag (7/8); Wieczór; tawerna “Pełne żagle”; Versana, Rosa

- Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy.

- Coś o tym wiem. - brunetka pokiwała głową w zrozumieniu. Sama od dłuższego nie ma kiedy odetchnąć by spędzić chociażby wieczór w swoim fotelu rozłożonym na wprost kominka popijając gorący kompot z suszu. Teraz jednak będzie musiała wygospodarować trochę czasu. Wszak dostała od Starszego Księgę z wiedzą tajemną i nie ma zamiaru przetrzymywać jej w nieskończoność.

- Jest jednak jeszcze jedna sprawa a znasz mnie już na tyle, że wiesz iż nie będę owijać w bawełnę. - podjęła temat interesów współkultysty - Jeszcze jedne z moich dobrych znajomych byłby zainteresowany dołączeniem się do twojej karawany. - od wstępu wyjaśniła na czym rzecz polega - Jest to człowiek zaufany rzecz jasna. Sprytny i dyskretny. Taki powiedzmy… - zadumała - ...kupiec czy przedsiębiorca. - wymieniła kilka zalet kolegi aby przedstawić go w korzystniejszym świetle - Myślę, że współpraca z nim, o ile się zdecydujesz rzecz jasna, może przynieść ci wiele korzyści na kilku płaszczyznach. - podkreślała kolejne atuty Cichego - Nie czuje się jednak na sile by za niego dogadywać wszystkie szczegóły. Co byś powiedziała na spotkanie z nim twarzą w twarz? Tu albo w innym przybytku.

- Zaczynam się zastanawiać Ver czy to był dobry pomysł, żeby ci się wypaplać o tym transporcie. Co chwila się dowiaduję, że ktoś z twoich znajomych chce do mnie dołączyć. Może jeszcze rozpowiadasz, że to ma być transport srebra przez dzikie ostępy? - Rose niby mówiła jakby żartobliwie ale jednak dało się wyczuć brak ekscytacji i zachwytu taką wiadomością. Oparła się tyłkiem o blat stołu i sięgnęła po jeden z kielichów jakie na nim stały. Obsłużyła się jakby ta prosta czynność miała pozwolić jej na chwilę namysłu.

- Nie wiem. Nie mam przekonania. Nie znam go. To, że ktoś jest twoim kolegą nie znaczy, że musi być moim. Poza tym jak Ulryk pozwoli to zamierzam ruszyć może nie w Wellentag ale już pewnie w Aubentag jak się da to czemu nie. Więc no jeszcze jakieś zmiany na ostatnią chwilę no nie sa mi na rękę. Jakieś kolejne sanie albo kombinacja jak upchnąć dodatkowe skrzynie na już upchanych pakach. - Estalijka pokręciła głową na znak, że wcale nie jest przekonana do takiego pomysłu. Głównie tym, że trzeba by do już ułożonej układanki w ostatniej chwili dodać dodatkowy i obcy dla niej element.

- Będąc szczerą to niezbyt mnie interesuje co ty tam będziesz transportować. - odparła z delikatną nonszalancją tak by nie urazić lwicy morskiej - Twój transport. Twoja sprawa. Nie mam zamiaru wtykać w to nosa. Pytałaś o przewodnika to ci go załatwiłam i na tym skończyło się moje ingerowanie w twój interes. - nie mówiła tego ani ze złością ani z oburzeniem. Chciała jednak by ta kwestia pomiędzy nimi była jasna.

- W pewnym sensie jednak cię rozumiem. - odparła wtórując estalijsce z kielichem - Nie będę więc obrażona jeżeli odmówisz. - uśmiechnęła się delikatnie puszczając oczko w celu rozluźnienia sytuacji, która stała się nieco napięta. Nie chciała wywierać na Rosie presji. Pozostawiła więc jej wolną rękę w kwestii podjęcia decyzji co do dodatkowego “bagażu” w trakcie transportu do stolicy Nordlandu.

- Jak na kogoś kto uznaje, że mój transport to mój transport to co chwila mi kogoś podsyłasz kto chciałby się zabrać. - zauważyła Estalijka raczej niezbyt ubawiona uwagami rozmówczyni. Upiła łyk ze swojego kielicha patrząc jak na jednym z łóżek dziewczyny też zrobiły sobie przerwę i paplały ze sobą wesoło i beztrosko.

- Kto to jest? - zapytała zastanawiając się widocznie nad odpowiedzią.

- Człowiek siedzi w transporcie. - zaczęła - Tyle, że miejskim. Podobnie jak Trójhak z resztą. Tyle, że ten ma zdecydowanie większe zaplecze. - dodała - Umówmy się na spotkanie we troje oczu lub jak wolisz to sami się spotkajcie i przedyskutujcie sprawę. Jeżeli zdecydujesz po niej, że nie jesteś zainteresowana jego ofertą to odmówisz i tyle. Duży jest to jakoś sobie poradzi. - wyjaśniła jak według niej najlepiej byłoby rozegrać tą sytuację uśmiechając się serdecznie - Warto jednak mieć znajomości tak by różni ludzie mieli u nas dług wdzięczności. Wszak bez tego nie udałoby mi się znaleźć potrzebnego ci przewodnika. - podkreśliła ten istotny szczegół. Gdyby nie Dana Rosa wciąż musiałaby szukać kogoś kto poprowadzi tą całą karawanę z “gorącym towarem”.

- Skoro zaś już jesteśmy przy interesach i nim trafimy do wyra. - zamoczyła usta w winie - Wspominałaś iż zamierzasz zostawić tu dziewczynki. Co więc powiesz na to, że udało mi się zorganizować im wszystkim pracę. Mianowicie byłby kelnerkami w trakcie odbywających się średnio co tydzień czy dwa Aren. - spojrzała pytająco oczekując reakcji pani kapitan - Nic by im nie groziło a mogłyby zarobić na siebie i ciebie rzecz jasna. - dodała - Pozwolisz mi się nimi zaopiekować w trakcie twojej nieobecności chociażby w temacie tych “przedstawień”?

- Wiesz Ver po co je sobie kupiłam? - Estalijka o czarnych włosach spojrzała na czarnowłosą rozmówczynie. - Po to abym jak wracam tutaj ktoś na mnie czekał. Najlepiej z promiennym uśmiechem i rozchylonymi ramionami. Nie obrażę się oczywiście za rozchylone uda jeśli ładne. No ale głównie po to. Dlatego tak mnie wkurzyło jak dzisiaj wracam do siebie i zamiast tego wszystkiego mam pusty pokój. I sama musiałam się ogarnąć w łaźni. - brew ciemnowłosej kapitan nieco uniosła się do góry aby zaznaczyć, że taki powrót do swojego pokoju był jej bardzo nie w smak.

- No ale oddałaś mi swoje zabaweczki na jutro to jesteśmy kwita. - wzruszyła ramionami na znak, że uważa te rachunki za wyrównane.

- Dlatego zostawię te dziewczęta tutaj. Dokładnie tutaj. Więc oddam je do dyspozycji Pirorze. Widzę, że się nieźle dogadują między sobą. No i jak wrócę będę je miała wszystkie na miejscu. Ale jak chcesz to mogą robić za kelnerki na tej arenie. Ale nie zapominajcie, że one są moje. I mają na mnie czekać. Wkurzę się jak coś im się stanie albo ich nie będzie. Naprawdę się wkurzę Ver. - odparła Rose dając znać, że pod pewnymi warunkami jest skłonna użyczyć swoich dziewcząt do obsługi areny ale Versana musiałaby zapewnić im bezpieczeństwo.

- A z tym twoim kolegą no Ver, do cholery, nie traktuj mnie jak dziecko. Ja nie wiem. Masz mnie za głupią? - spojrzała z nieco przekrzywionej głowy jakby dawała koleżance obrócić słowa w żart czy coś podobnego.

- Naraziłaś mój transport jakiemuś tutejszemu przemytnikowi i chcesz mnie z nim spotkać bo to wielce dla mnie korzystne. I co? Mam się z nim spotkać w ciemno? Nawet mi nie powiesz kto to jest? No chyba nie mówisz tego wszystkiego poważnie Ver. Po koleżeńsku ci mówię, że nie ze mną takie numery przy robieniu interesów. - pokręciła głową jeszcze raz dając znać, że takie umawianie się z obcym w ciemno i na ostatnią chwilę przed ruszeniem w trasę jest jej kompletnie nie na rękę.

- Los twoich zabaweczek nie jest mi obojętny Roso. - zdziwiłą ją taka reakcja pani kapitan - Troszczę się o nie równie mocno jak i ty. - zapewniała znajomą - Przyznam jednak, że nieco smucą mnie twoje słowa. - spochmurniała delikatnie nie chcąc psuć miłej atmosfery wieczoru - Myślałam, że sobie ufamy. Tymczasem ty podchodzisz do mnie jak ja bym ci krzywdę zrobiła. Czy kiedykolwiek wystawiłam cię do wiatru? - spojrzała pytająco nie oczekując jednak odpowiedzi. Swoją drogą porównanie, którego użyła Ver wydało się jej dość trafne biorąc pod uwagę to, że rozmawia z kobietą w której życiu tak wiele zależy od tego zjawiska atmosferycznego.

- Wracając więc do mojego znajomego i twojego niezagrożonego transportu. - podkreślenie tej informacji było w jej ocenie konieczne - To mam na myśli Cichego. O ile jego ksywa cokolwiek ci mówi. Ja zaś nic nie kombinuje za twoimi plecami droga Ros i wielce smucące jest to, że tak do tego podeszłaś. - westchnęła - No ale cóż. Masz prawo do swoich przekonań i przemyśleń. - dodała - Przekaże więc mu, że ze spotkania nici. - wzruszyła ramionami. Wszak sama nic nie traciła. Nie chciała jednak psuć swojej relacji z żywiołową estalijką. Cichy jest obrotny więc na pewno poradzi sobie w inny sposób.

- To twoje zdrowie. Za powodzenie twojej inwestycji. - uniosła kufel wstając z krzesła - Niech Bogowie mają na nią baczenie.

- No zdrowie. - de la Vega stuknęła się swoim kielichem oddając toast i upijając łyk. - Ale nie bierz mnie pod włos Ver. Jakbyś nie wiadomo jaką łaskę i przysługę mi robiła. Nie lubię tego. Nie znam, żadnego Cichego i nie prosiłam cię byś naganiała ochotników na moją wyprawę. Poszłam ci na rekę z tym Karlikiem. Ja nic z tego nie mam, że pozwolę dołączyć jego sanie z obstawą. Nic. Żaden zysk tylko dodatkowe sanie do pilnowania po drodze. A teraz jakiś Cichy. Nie znam go. O naziwsko pytałam co mi jakąś ksywę podajesz. Zresztą nie ważne. Nie uśmiecha mi się dodatkowe sanie dodawać w ostatniej chwili jak już wszystko mam zapięte na ostatni guzik. Prosiłam cię o przewodnika. Znalazłaś mi kogoś i bardzo ci za to dziękuję. A dalej już sama dogadałam się z Daną ona się zgodziła na moją zapłatę więc to już umowa między nią a mną. A z dziewczynami po prostu nie lubię jak ktoś bierze moje rzeczy bez pytania. Jak na statku mam sprawę, że ktoś coś komuś wziął bez pytania i do mnie to dotrze to w ruch idzie kot o dziwięciu ogonach. To poważna sprawa. I nic by się nie stało z tymi dziewczynami jakbyś mi o tym wcześniej powiedziała. Raczej bym się zgodziła tak jak teraz się zgadzam byście z nich korzystały jak mnie nie będzie byle były całe i zdrowe jak wrócę. I mają na mnie czekać. Po prosty nie lubię jak ktoś mi grzebie w moich rzeczach bez pytania. I miesza się w moje sprawy jak o to nie prosiłam. No ale, że cię lubię to ci mówię to wszystko zamiast skasować znajomość z tobą czy co innego. I dlatego jak widzisz dzisiaj spędzamy wieczór razem. Ale proszę cię byś miała na uwadzę to co ci powiedziałam bo jak się okażę, że strzępiłam język na darmo to też tego nie lubię. - estalijska oficer wyrzuciła z siebie dłuższą wypowiedź. Mówiła szybkim i zdecydowanym tonem wyjaśniając jak sobie wyobraża warunki dalszej współpracy i pokojowej egzystencji między nimi. Wyglądało jakby uważała, że Versana nadużyła jej zaufania i wolała to wyjaśnić skoro była okazja. I nawet była gotowa to przełknąć ale dawała znać, że lepiej aby takie uchybienia się nie powtarzały w przyszłości.

- Mówiłam, że ksywa nic ci nie powie. Co więc dałoby imię. Swoją drogą w półświatku szybciej człowieka po tym pierwszym idzie odszukać. - tak też było. Ver znała przypadki gdzie kilku wspólników z ciemnej strony miasta potrafiło dobijać z sobą interesy od lat nie znając swoich imion nawet.

- W każdym razie przekaże mu informację iż sprawy związane z karawaną masz dopięte na ostatni guzik i nie zamierzasz już nic zmieniać. - uśmiechnęła się pojednawczo wodząc palcem po krawędzi kielicha - A co do dziewczynek. Widocznie opacznie zrozumiałam kiedy dogadywałyśmy szczegóły wzajemnych wymian naszymi “zabaweczkami”. - nie było to ani kłamstwo ani do końca prawda - Mogę cię przeprosić jeżeli jednak tak to cię uraziło a na moją obronę dodać mogę tylko tyle iż próbowałam z tobą to obgadać ale po imprezie w kapitanacie byłaś, hmmm… - zadumała - ...jakby to rzecz. Kłodą. - wystawiła język w żartobliwym geście - Wcześniej zaś, hmmmm… - zadumała ponownie - ...wydawałaś się być zbyt zajęta… - spojrzenie Ver skupiło się na chwilę na jej kuzynce - ...Pirorą. - sprośny uśmieszek zawitał na twarzy Ver - Ale spokojnie. Nie jestem zazdrosna. Chociaż czuję się trochę porzucona. - zachichotała popijając wino - Nie można jednak ci zarzucić złego gustu. - wyszczerzyła ząbki po przełknięciu grzdyla - W każdym razie myślę, że dobrze zaopiekuje się zarówno Ajnur jak i Beną. - pośpiesznie spojrzała na wspomniane przed chwilą kobiety - Ucząc ich manier i etyki. Obyś tylko później potrafiła się z nimi dogadać Ros. - zaśmiała się w głos. Kapitani pokroju Rosy, będący nieokiełznanymi, nie lubiącymi wpisywać się w jakieś sztywne ramy zazwyczaj drwili z salonowych zwyczajów.

- Proszę jednak uprzedź moją kuzynkę o tej Arenie. O tym co w tym temacie ustaliliśmy. - uniosła ponownie kufel na znak dogadania się w kwestii pracy dla niewolnic.

- I to jest jedna z tych rzeczy dla jakich nie mam ochoty się kontaktować z tym twoim Cichym. Nic nie chcesz mi o nim powiedzieć. Rzucasz jakimiś ksywami jak wiesz, że nie jestem stąd i ze szczurów lądowych jak już znam to nazwiska a ksywy niekoniecznie. Ale jemu powiedziałaś, że chodzi o wyprawę kapitan Rose de la Vega. Prawda? Czyli Ver jak dla mnie bardziej sprzyjasz jemu niż mnie w tej sprawie. On wie do kogo by się dołączał i z kim miałby się spotkać a ja mam jakiegoś “Cichego” co mi nic nie mówi. Dlatego nie, nie chcę się z nim spotykać i się ugadywać jak to jakaś wasza tajna tajemnica. - powiedziała szybko zdradzając irytację takim podejściem od koleżanki.

- Vasilij Gergiev. - rzuciła nieco na odwal się - Roso. Przecież jakbyś miała go znać to znałabyś z ksywy i imienia. Zmienia coś, to że powiedziałam ci jak się on nazywa? - spojrzała unosząc jedną brew - Czym się zajmuje i jak się przedstawia już wiesz. Tajemnic żadnych nie robię i mam wrażenie, że to ty doszukujesz się czegoś czego nie ma. Karawanie nie grozi ryzyko ani z mojej ani z jego strony. Nawet jakbyś miała mu odmówić. Ja zaś nie latam po byle kim rozgadując o tym co zamierzasz zrobić. Sam Vas ma też taką a nie inna ksywę nie bez powodu. Tyle. - nie mogła wytrzymać. Wciąż panowała nad sobą jednakże ta dociekliwość w te raczej zbędne szczegóły ze strony wilczycy morskiej nieco poruszyła Ver.

- Ale mniejsza. Nie to nie. Przekaże mu info. Temat dla mnie jest zakończony. - rzuciła nie chcąc już wracać do tego zagadnienia.

- Natomiast z dziewczynami było minęło. To prawda, że zgodziłam się je wypożyczać w obie strony dlatego teraz też zostawiam je tutaj. No a Pirora jest na miejscu to może je mieć na oku. Polubiły się chyba. Z tobą zresztą chyba też. Pożyczasz mi jako rekompensatę obie dziewczyny na jutro i jesteśmy kwita w tej sprawie. Nie ma co do tego wracać. Ale jak widzę sprawę pożyczania to już powiedziałam. - dodała wskazując brodą na leżące obok siebie półnagiie ciała.

- Dobra Ver, było minęło. Jutro albo pojutrzę będę wyjeżdżać. Nie wiem czy się jeszcze będziemy widzieć czy nie. Ale nie chciałabym się z tobą rozstawać w gniewie. Myślę, że kobiety naszego formatu mogą sobie puścić płazem takie drobnostki. - machnęła wolną dłonią i w końcu się uśmiechnęła. Na znak zgody uniosła trzymany kielich do wspólnego toastu dając znać, że powiedziała już swoje i teraz jest gotowa celebrować resztę tego wieczoru.

- Jasne, że tak. - odparła zgadzając się z przedmówczynią - Matek sobie nie pomordowałyśmy i działamy na swoją korzyść a nie odwrotnie. - dodała - Masz we mnie przyjaciółkę a nawet… - zatrzymałą się na chwilę z dalszą wypowiedzią - ...kogoś więcej. - puściła jej oczko łapiąc za biodro - Cieszę się też z tego, że potrafimy na chłodno szczerze ze sobą porozmawiać mimo czasami nieco odmiennych spojrzeń na świat. - przyciągnęła ją do siebie sprzedając całusa w policzek - Co byś więc powiedziała przed odjazdem na rundkę po karczmach w celu zawitania do “Czerwonej sukienki” i przepuszczeniu tam paru miedziaków w karty?

- Ja bym powiedziała, że bardzo chętnie. No ale chcieć to nie zawsze oznacza móc. - Rose pocałowała Versanę w usta i też się uśmiechnęła. Wydawało się, że jak mogła wyrzucić z siebie tą złość na co miała żal to teraz już oczyściło to jej serce i dusze i znów się robiła pierwszorzędnym kompanem do zabawy.

- Jutro sobie odpuszczę. Muszę się wyspać, pomodlić, przygotować. W Wellentag ostatnia zbiórka. No a w Aubentag jak nie będzie śnieżycy i innych takich to ruszamy w trasę. - przedstawiła koleżance swoje plany na najbliższe dni. I wedle takiego grafiku to margines na wspólne spotkania i zabawy był niezbyt duży.

- Ale myślę, że na miejscu mamy wyborne towarzystwo które nas zabawi. Jak myślisz, od czego zaczniemy? - zapytała wskazując kielichem na damskie towarzystwo już po pierwszych zabawach integracyjnych rozłożone w różnych konfiguracjach na różnych łóżkach.

- Szkoda, że mi… - spojrzała na resztę zgromadzonych - ...nam uciekasz. Chciałam zorganizować polowanie. Nawet dopytywałam o to Dane ta jednak odmówiła ze względu na pracę na twoją rzecz i termin, który ustaliłaś. - posmutniała i to nie teatralnie. Na prawdę było jej żal tego iż Rosa odjeżdża. Versana miała jeszcze cichą nadzieję, żę Pirora jakoś wpłynie na decyzję pani kapitan aby ta ich nie opuszczała. Wszak byłaby z niej pierwszorzędna siostrzyczka.

- Jak to od czego zaczniemy? - spytałą sarkatsycznie - Pozwolimy naszym zabaweczkom usługiwać nam. Niech zaczną może wpierw od ciebie. Wszak wiszę ci malutką przysługę, którą zamierzam już teraz zacząć spłacać.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 01-05-2021 o 09:36.
Pieczar jest offline  
Stary 27-04-2021, 13:28   #265
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przedpołudnie; Nordland; Neues Emskrank; świątynia Mananna; Pirora i Jonas Keller,


Świątynia boga morza była imponująco zdobiona. Malarka zastanawiała się jak bardzo świątynie jej boga potrafią cieszyć oczy ale niestety nie dane było jej żadnej zobaczyć. Służba wraz z Beno udali się na tyły świątyni przynajmniej na razie.

~ Nie spodziewałam się że Manann ma tak imponujące świątynie ~ pochylając się w stronę officera, wyszeptała mu te słowa do ucha tak cicho, że nie wiadomo było czy je usłyszał.

~ To ciekawe co byś powiedziała na Bazylikę Mananna w Marienburgu. ~ lekko uśmiechnął się pod nosem gdy odszeptał swoją odpowiedź. Ale nie zdradzał za bardzo chęci do rozmowy podczas mszy.


- Przyznam się że nawet nie wiedząc czego się spodziewać jestem pod wrażeniem. Malowidła w świątyni naprawde oddają charakter Mananna. - Powiedziała powoli idąc między dobrze ubranymi szlachcicami. - Mam nadzieje że nie przeszkadza panu że pójdziemy wymienić przyjemności z paroma moimi znajomymi? - Zapytała Kellera kierując się do do Kamili i Petry. Kątem oka wyłapała jeszcze Juliusa który chyba zaznajomił się z paroma urwisami w swoim wieku.

- Ależ skądże. - zaprzeczył ruchem głowy na znak, że nie ma nic przeciwko. I sprawnie nakierował ich oboje w kierunku rozmawiającej grupki. Z paru kroków najpierw młode damy zauważyły ich, że nadchodzą a gdy się przywitali to i starsi państwo spojrzeli na nich z uprzejmym zainteresowaniem.

- Witaj Piroro. Miło cię widzieć. Pięknie wyglądasz. - zagaiła Kamila obrzucając nadchodzący duet szybkim spojrzeniem.

- Panie pozwolą, że się przedstawię. Porucznik Jonas Keller. Do usług. - skinął dziarsko mężczyzna strzelając przy tym obcasami co panny z dobrych domów przywitały z ciepłymi uśmiechami.

- Kamila van Zee. A to moja przyjaciółka, Petra von Schneider. A to nasi rodzice. - Kamila wzięła na siebie obowiązki gospodyni przedstawiając swoją gromadkę gdzie wszyscy stali dość blisko siebie. Chociaż starsze pokolenie obu panien stało kilka kroków dalej więc tylko na nich wskazała gestem co porucznik skwitował skinieniem głowy starszym i bardziej poważanym gościom.

Pirora podobnie jak Keller skłoniła się lekko stojącym dalej rodzicom obu panien. Następnie szybko wróciła uwagą do swoich znajomych.

- Dziękuję za komplement Kamilo, wy obie również wyglądasz promieniście. Cieszę się, że znowu was widzę, choć patrzę na więcej nieznajomych twarzy. Nawet Annemette ani Madeleine nie udało mi się wyłowić z tego tłumu. - Przyznała blondynka udając rozczarowanie z tego powodu. - Udało ci przeczytać więcej wierszy z tomiku? Mam nadzieje że nasi poeci dorastają do twoich oczekiwań.

- Tak, dziękuję, bardzo mi przypadły do gustu te wiersze. Prawdziwy powiew świeżości, tutaj to trudno o coś nowego na odpowiednim poziomie. Dobrze, że chociaż Nije ma prawdziwy talent do tworzenia własnej poezji. - Kamila pokiwała głową energicznie i pozwoliła sobie na komplement pod względem averlandzkiej poezji. Ale też pod adresem nieobecnej dzisiaj poetki z ich kółka poetyckiego.

- A Madeleine widziałam ale widocznie gdzieś się minęłyśmy. Była z Thomasem. - Petra rozejrzała się po okalających ich grupkach podobnie rozmawiających znajomych ale coś wśród nich nie dało się dojrzeć ani von Richterów ani żadnej znajomej twarzy.

- A będziesz może na następnym spotkaniu? Koniecznie wpadnij, będzie nam szalenie miło jak się pojawisz. - gospodyni kółka poetyckiego dla dam z towarzystwa zapytała z sympatycznym uśmiechem o kolejną wizytę w swojej rezydencji.

- Bo teraz to pewnie macie inne plany. - von Schreiden uśmiechnęła się z wesołym błyskiem w oku chociaż pytanie i ton głosu był jak najbardziej niewinny i na miejscu.

- Owszem, obiecałem odwieźć pannę van Dyke po mszy. - zgodził się porucznik dając znać, że raczej mają już zarezerwowany czas na ten po mszy. Ale nie nagabywał na natychmiastowe zakończenie spotkania.

- Jak tylko dasz mi znać kiedy jest kolejne spotkanie na pewno nie przegapię tego zaproszenia. A jak skończysz ten tomik mogę ci jeszcze pożyczyć parę które mam ze sobą. - Zaproponowała Pirora Kamili ale na jej wspomnienie o nawigatorze blondynka uśmiechnęła się i dodała. - Pan Keller miał rzeczywiście odeskortować mnie po mszy ale też wydaje się mi się że miał odpowiedzieć o Bazylice Mananna w Marienburgu. - Wspominając o innej świątyni spojrzała na oficera z pewnego rodzaju uśmieszkiem.

- O tak, to prawda, jest co opowiadać, to wspaniała świątynia, nie widziałam piękniejszej świątyni poświęconej Manann’owi. - Kamila wydawała się w pełni rozumieć temat rozmowy i go popierać. Albo po prostu ze względu na zasady dobrego wychowania nie drążyła prywatnych spraw innych ludzi gdy ci sobie tego nie życzyli.

- Panienka była w Marienburgu? - zapytał zaciekawiony oficer bo panna van Zee mówiła z takim przekonaniem jakby widziała tą świątynie na własne oczy.

- O tak, my pochodzimy z Marienburga. Dopiero kilka lat temu przenieśliśmy się tutaj jak papa dostał tutaj posadę. - wyjaśniła zgrabnie ciemnoskóra i ciemnowłosa kobieta z iście naturalną gracją.

- No nic to na pewno macie mnóstwo spraw do omówienia. Nie będziemy was zatrzymywać. A te spotkania Piroro to są z Bezahltag po zmroku. Czasem coś się zmienia ale to wtedy staram się zawiadomić kogo mogę. A właśnie gdzie cię szukać w razie potrzeby? - Kamila chyba nie chciała być natrętna więc była gotowa zakończyć dyskusję ale nijako temat o poetyckich spotkaniach przypomniał jej, że nie zna adresu nowej koleżanki.

- Tak jak ci pisałam w liście, tawerna “Pod pełnymi żaglami” choć już poczyniłam pierwsze kroki w poszukiwaniu własnych czterech kątów. Choć zanim je wyremontuje i urzadze trochę jeszcze potrwa. - Przyznała van Dake. - No nic czas na nas, Kamillo Petro miło mi że udało mi się was zobaczyć choć na chwilę. - Było to grzeczne pożegnanie blondynka poczekała aż Jonas też pożegna się ze szlachciankami i rusza na ten obiecany spacer.

Towarzystwo młodych błękitnokwistych pożegnało się grzecznie i z uprzejmymi uśmiechami a w końcu Keller i van Dyke ruszyli pomiędzy gromadkami wiernych ku bramie wyjściowej gdzie czekały dorożki i sanie tych którzy nimi przyjechali.

- Nie sądziłem, że znasz córkę kapitana portu. I córkę szefa artylerii. - powiedział po trochu z zaskoczeniem a trochę z uznaniem dla takich koneksji. Na chwilę umilkli gdy znów wsiedli do dorożki jaką tu przyjechali. A kawaler Keller znów okazał się dżentelmenem proponując paniom pomocne ramię nim sam wsiadł na swoje poprzednie miejsce. Potem zastukał w ścianę za sobą dając znak do odjazdu.

- Panie Keller myślę że im lepiej mnie pan pozna to przekona się pan jak łatwo przychodzi mi nawiązywanie nowych kontaktów. - Pirora odpowiedziała mu nonszalancko.

- Dorożka? Myślałam, że miał być to spacer i opowieść o bazylice. - blondynka zaśmiała się widząc ten gest. - Skoro wracamy szybszym środkiem transportu to czy mogę pana zaprosić na kolejkę ciepłego grzańca?

- To ja miałem zamiar panią zaprosić na coś gorącego. Ale na piechotę to nieco kawałek więc lepiej podjechać. Proszę mi zaufać. - powiedział spokojnie gdy już dorożka ruszyła zaśnieżonymi ulicami. Z początku niezbyt gładko gdy na drogę spod świątyni wyjeżdżały też inne pojazdy. Ale jak się nieco oddalili od świątyni jazda znacznie się wyrównała. Nie jechali zbyt długo. Dorożka zatrzymała się a trójka pasażerów wysiadła. Nawigator polecił dorozkażowi czekać po drugiej stronie więc ten skinął głową i odjechał. A przed nimi zamiast kolejnego kwartału kamienic albo magazynów jakie zwykle dominowały nie tylko w tym mieście wznosił się płot z solidnych, żelaznych prętów. A za nim… Coś jakby ogród. Chociaż przez te śnieżne zaspy jakie deformowały kształty nie można było być tego do końca pewnym.

- Zapraszam na spacer drogie panie. - mężczyzna wystawił swoje ramię dla Pirory a jej służka zgrabnie flankowała ją z drugiej strony nie pozwalając sobie na okazanie poufałości.

- To park miejski. Odkryłem go przypadkiem. Jak się jest na przymusowej, kilku miesięcznej przepustce w tym mieście no to chociaż można pozwiedzać. O ile mi wiadomo został zaprojektowany jako perła i ozdoba tego miasta jak je budowano. Niestety jak widać obecnie nie jest w najlepszym stanie. Myślę, że nawet lepiej, że śnieg okrył większość. - tłumaczył tonem przewodnika jak przechodzili przez żelazną bramę otwartą na oścież. Alejki były całkiem nieźle wydeptane a i pośród śnieżnych brył widać było innych spacerowiczów. Czasem całe rodziny, czasem pojedyncze sylwetki albo pary. Tam i tu dzieci niezmordowanie okładały się śnieżkami albo próbowały coś ulepić ze śnieżnego materiału. Wyglądało jakby chociaż częściowo park spełniał swoje pierwotne założenia i był celem wycieczek mieszkańców w ich rzadko wolnym czasie.

Van Dake wzięła Kellera pod rękę i ruszyła raźnie prowadzona przez oficera, nawet opierała się czasem o pana oficera kiery wiatr zawiał mocniej.
- Świat potrafi być piękny okryty pierzynką śniegu. Ale wracając do tej bazyliki co jest nie porównywalna z tą tutaj.

- Jest wspaniała. - zaczął opowiadać mężczyzna i przyjemnie opowiadał. Miał spokojny i pewny siebie głos. Z jakiego jednak przebijała duma i ekscytacja bo uważał się za rodowitego Marienburczyka więc trochę jakby był też i współwłaścicielem albo współtwórcą tego sakralnego cuda.

Z zachwytem opowiadał o tym, że widział wiele świątyń Mananna. Dużych i małych, bogatych i ubogich. Od mroźnego Kisleva przez bretońskie wybrzeże aż po Estalię i Tileę. Wiele uznał za pięknych lub ciekawych ale dało się wyczuć, że z niemałą dumą przyznawał, że ta w Marienburgu jest naj. Największa, najpiękniejsza, najbogatsza, zaprojektowana z największym rozmachem i ciesząca się największym autorytetem. Dlatego zowią ją też Wielką Świątynią a i tam przebywa matriarchini całego obecnego kultu Mananna. Co dodatkowo dodawało jej splendoru.

Poza tym miała ciekawy zamysł architektoniczny. Bo po to aby kapłanom i wiernym ułatwić kontakt z patronem mórz i oceanów dziedziniec świątyni był położony w taki sposób, że przypływ go zalewał morską wodą. Więc stało się po kostki a czasem po kolana w wodzie i można było czuć szum fal i rytmiczny oddech morza. To zbliżało do pana oceanów. Był też ogromny złoty posąg Mananna na tronie wszechoceanu. Postawą podobny do tego tutaj bo większość rzeźb w świątyniach przedstawiała króla mórz w tej królewskiej pozie aby oddać jego majestat. Jednak ten tutaj posąg, chociaż też całkiem udany i niczego mu nie brakowało. To jednak w porównaniu do marienburskiej głównej siedziby kultu wyglądał jak ubogi krewny. Bardzo ubogi krewny. Ten posąg w Bazylice zdawał się wznosić po sam dach świątyni i był tak ustawiony, że światło jakie wpadało przez witraże sprawiało wrażenie, że w mroku i cieniach siedzi sam bóg na prawdziwym tronie. To było niesamowite!

W miarę jak szli we trójkę przez zaśnieżony park a Keller z werwą opowiadał o tych cudach architektury sakralnej znikała jego nieco formalna postawa jaką powinien się cehcować ktoś z dobrego towarzystwa. I pozwalał sobie a to mocniej przytulić do siebie dłoń trzymanej kobiety a to ją na krótko objąć jakby chciał jej pokazać rozmach i wielkość rzeczy i majestatu o jakich opowiadał. I całkiem sprawnie opowiadał, widocznie musiał być dość sprawnym mówcą potrafiącym przekonać do swoich racji. Nawet Benona jaka niejako była na uboczu tego opowiadania i słuchania też wydawała się zafascynowana tą opowieścią jakiej dała się ponieść.

- No tak teraz sama mam ochotę pojechać do stolicy wraz z panią kapitan na dniach, ale z drugiej strony raczej bym jej przeszkadzała w podróży więc będę musiała wytrzymać do wiosny i może wybrać się na jakąś krótką wycieczkę wtedy. - Pirora powiedziała z przejęciem kiedy Keller skończył opisywać świątynie.

- Oj tak, naprawdę warto. - zaśmiał się oficer ciesząc się chyba z wrażenia jakie wywarł na rozmówczyniach. A tymczasem przeszli przez park i zbliżali się do przeciwległej bramy, też żelaznej i też otwartej.

- Masz może ochotę na dalszą przechadzkę czy może na coś gorącego? Tu na rogu mają świetną cukiernię, naprawdę polecam. - wskazał gestem w stronę wydeptanej alejki parku prowadzącej w inną stronę parku lub w stronę otwartej bramy za jaką miała się kryć druga alternatywa.

- Panie Keller, oczywiście że dam się przekupić słodyczami i czymś ciepłym do picia. Zwłaszcza jak jest to połączone z poznaniem nowego miejsca. - Pirora powiedziała w wesołym podekscytowaniu obdarzając pana oficera przepięknym uśmiechem. Odwróciła się szybko do Benony i posłała jej też podobny by dodać jej trochę otuchy zwłaszcza że Jonas zazwyczaj ignorował jej obecność, co było zrozumiałe ale niewolnica mogła nie być do tego przyzwyczajona.

- Niezmiernie miło mi to słyszeć milady. - odparł z uśmiechem Jonas i nakierował ramię swojej towarzyszki w kierunku wyjścia z parku. Benona poszła im w sukurs a swojej pani odwdzięczyła się ciepłym uśmiechem na znak, że wszystko w porządku i nic złego jej się nie dzieje.


 
Obca jest offline  
Stary 29-04-2021, 17:41   #266
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przedpołudnie; Nordland; Neues Emskrank; Cukiernia; Pirora, Beno i Jonas Keller


Cukiernia okazała się przylegać do jednej z ulic jakie wychodziły obok parku miejskiego. Więc jak wyszli z bramy to nadal był całkiem przyjemny i niezbyt odległy spacer do tego miejsca. Już z ulicy wabiły oczy kolorowe napisy i rysunki słodkości na szybie wystawowej. Nad nią szyld “Cukiernia Hilkera” z dorysowanymi roladami obwieszczał co to za miejsce. Na samym oknie wystawowym też kusiły wzrok te ciasta i rolady jakie wyglądały całkiem smakowicie. Przed wejściem kilkoro dzieci zerkało ciekawie na te niedostępne dla siebie łakocie ale kawaler Keller, podobnie jak większość przechodniów ich zignorował. Zresztą one nie były na tyle bezczelne albo zdesperowane by otwarcie żebrać czy prosić o coś.

- Ano tak. Dlatego lepiej tu nie przychodzić w Festag zaraz po porannej mszy. - powiedział porucznik gdy do drzwi podszedł pierwszy ale jak je otworzył to poczekał aż pani i jej służka wejdą do środka. Dotarł do nich zaraz potem i we trójkę mogli rozejrzeć się po tej cukierni. Gwar rozmów, śmiechów i liczne sylwetki przy stołach sprawiały wrażenie, że nie ma tu się jak wcisnąć. Ale zapachy rzeczywiście były warte swojej ceny. Trochę jak w piekarni no a trochę jak w cukierni. Ładnie się komponowały ze smakołykami kuszącymi z wystawy i regałów.

- Może tam spróbujmy. - powiedział po chwili lustracji Jonas lekko dając znak brodą gdzieś za szynkwas gdzie widać było jakąś wnękę. A jak tam podeszli okazało się, że to całkiem niemałe pomieszczenie. Widocznie miało kształt “L” i zakręcało za szynkwasem co od samego wejścia nie było od razu widoczne.

- O. Tam jest chyba miejsce. - powiedział porucznik wskazując na jeden z wolnych pod oknem stołów. Wręcz świecił pustkami w porównaniu do zatłoczonych sąsiadów jakie obsiadały całe rodziny ale chyba także i młodzi ludzie jacy przyszli się tu spotkać przy jakichś słodkościach. Keller pomógł paniom się rozpłaszczyć bo wewnątrz panowało przyjemne ciepło i powiesił okrycia na hakach przy ich stole.

- Tak moje panie. Teraz czeka nas najtrudniejsze zadanie. Czyli muszą się panie zdecydować czego sobie życzą skosztować. - powiedział zapraszając gestem w stronę szynkwasu gdzie za nim było widać większość regałów zastawionych wypiekami cukierniczymi.

Pirora potrzebowała dłuższej chwili by zorientować się w całym pysznym asortymencie. Wszystko wyglądało przepysznie i choćby chciała pewnie nie uda jej się skosztować wszystkiego. Koniec końców zdecydowałam się na mokre ciastko. Był to małe ciastko nasączone słodkim rumem i polane śmietanką. Blondynka wyczuła smak orzechów i deserowych przypraw.

- Panie Keller czy jest pan tutaj częstym bywalcem? - Zapytała w przerwach pomiędzy delektowaniem się smakiem tych łakoci.

Benna za to wzięła kawałek “bogatego ciasta” były w nim orzechy, owoce z nalewek, suszone owoce. I wyglądało naprawde kolorowo. Służka możliwie że nie jadła nigdy czegoś takie bo miny jakie stroiła przy jedzeniu mówiły że chyba smakuje coś lepszego niż same życie.

- Kolega polecił mi to miejsce jako odpowiednie dla zabrania damy na pani poziomie. Mam nadzieję, że ci się spodoba. - powiedział uprzejmie mężczyzna gdy zajęli przy stole pozycje podobne do tej z dorożki. Pani i jej służka po jednej stronie a on po drugiej. Benona pozwoliła sobie na drobny, przemycony uśmieszek gdy stali w kolejce i wybierali coś dla siebie. I chyba nawet w roli przyzwoitki na dość bocznym torze to i tak bawiła się przednie w tym poznawaniu nowych zakątków i smaków tego miasta. Chociaż dało się wyczuć, że Keller nie poświęca jej wiele uwagi i raczej ledwo raczy zauważać. Nawet gdy mówił do nich obu to w gruncie rzeczy mówił do blondynki która w tym żeńskim duecie grała główne skrzypce i jej służąca nie mogła się z nią równać. Przynajmniej nawigator tak zdawał się je traktować.

- Proszę. - kelnerka podeszła i zestawiła z tacy coś co Jonas zamówił dla nich wszystkich. Obiecywał, że na pewno nie będą rozczarowane. Kelnerka zestawiła z tacy trzy, smukłe szklanki pełne ciemno brązowego płynu. Gdzie na wierzchu było nieco bitej śmietany ufryzowanego w finezyjny zawijas. Co optycznie stanowiło ciekawy kontrast.

- Dziękujemy. Musicie tego koniecznie spróbować. - zachęcał mężczyzna sam dając przykład gdy wziął łyżeczkę i zamieszał w swojej szklance. - To zamorskie kakao. Smakuje wybornie. Jak mam okazję to chętnie korzystam z tego przysmaku. Spróbowałem raz przypadkiem w bodajże w Margericie i z miejsca się zakochałem w tym smaku. Nie przypomina niczego czego miałem okazję próbować na wybrzeżach Starego Świata. - wyjaśniał z czym mają do czynienia i chyba był ciekaw ich reakcji.

- Kakao! Słyszałam o nim, niestety nigdy nie udało mi się na nie natrafić. Owszem w Averlandzie mamy czasem dostawy kawy i pieprzu choć to rzadkie rarytasy. Panie Keller jestem całkowicie pod wrażeniem przewidzianych przez pana atrakcji. - Dziewczyna nie kłamała, oficer rzeczywiście przygotował się do tego spaceru. Panna van Dake poczuła się odpowiednio kokietowana i jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do wynagrodzenia Jonasa w odpowiedni sposób to właśnie się one rozwiały.

Pirora wzięła szklankę i powąchała najpierw, przyjemny gorzki zapach ciężki zapach dostał się do nosa blondynki za nim wzięła je do ust zamknęła oczy by tylko jej zmysł smaku grał teraz pierwsze skrzypce. Smak był gorzki ale nie kwaśny jak w przypadku kawy zapach też był inny. Śmietana przełamywała to swoim lekko słodkim smakiem. Podobnie jak kawa, kakao było dobrym dodatkiem do słodkości wprowadzalo rownowagę smaków.

- Mhmmm… coś wspaniałego. - Zamrucząla blondynka nadal z zamkniętymi oczyma. Kiedy je na nowo otworzyła dostrzegła że Benona zerka na nią z dziwnym uśmiechem. Podobnie jak nawigator.

- Coś nie tak? - Zapytała a Benona dala jej dyskretnie znak że coś nie tak z jej nosem. Pirora nie zwróciła uwagi że na jego czubku znalazła się odrobina śmietany.

- Cieszę się, że przypadł ci do gustu ten smak. - odparł skromnie mężczyzna siedzący po drugiej stronie stołu ale dało się wyczuć, że reakcja kobiety go satysfakcjonuje i zwyczajnie cieszy. A tej plamki na jej nosie sprawnie udał, że nie dostrzega niczego niestosownego i nawet na moment spojrzał w okno aby blondynka mogła doprowadzić się do porządku.

- A jakieś smakołyki macie tam u was na południu? - zagaił gdy już sytuacja z plamką bitej śmietany została opanowana i znów mogli się cieszyć smakiem zamorskiego rarytasu, słodkości na talerzykach i rozmową z interesującym partnerem.

- Na pewno mamy dużo suszonych i nalewkowych owoców, przynajmniej w zimę w sezonie oczywiście są świeże. Tradycyjne ciasta, jak rwańce, makowce, serniki, dżemy i konfitury. Jednej rzeczy której reszta Imperium nie uświadczy jeszcze bo pojawiło się to u na niedawno. Cydr, to rodzaj alkoholu z jabłek lub gruszek, ma krótki okres fermentacji i niestety przez problemy z przechowywaniem można go dostać tylko u nas na przełomie lata i jesieni. Drugi to piwo maślane, to już jest trunek na bazie piwa z przyprawami, masłem i śmietaną podawany na ciepło. Jak tylko urządzę się w którejś kamienic na pewno zaproszę cię na chwalenie się własnymi kątami to proszę Irinę by zrobiła je bo jest to jedna z tych rzeczy które są przepyszne i można je zrobić na bazie każdego piwa. Choć jeśli pytasz czy mam jakieś ulubiony słodki przysmak to owszem ale uzależnione są od pór roku. Uwielbiam szarlotkę z jesiennych jabłek, cynamonowe rolki w zimę i ciasto z rabarbarem w okresie lata.

- Brzmi bardzo kusząco. A za takie zaproszenie na degustację będę zobowiązany. Przyznam, że nie znam tych specyfików o jakich mówisz. Ja jestem z Marienburga ale po różnych portach zdarzało mi się próbować różnych kuchni. Trudno mi teraz wybrać coś odpowiedniego. Na swój sposób każda nacja ma swój indywidualny smak w kuchni. Jakieś danie typowe tylko dla niej, czasem nawet dla danego miasta. Ja sam nigdy nie zapomnę pieczonego węża. Przyrządził go nam jakiś arabski kucharz gdy byliśmy w Tobaro. W Tilei. Spróbowałem przyznam z pewną obawą ale jednak okazało się całkiem niezłe. A nawet smaczne. Trochę jak mięso z królika. Ale tylko trochę. Bardzo chude więc dość suche samo w sobie. Ale odpowiedni sos, właściwie to prawie gulasz bardzo pomaga załatać tą pewną niedogosność. - opowiadał z werwą gdy tak mówił o wyjątkowej potrawie jaką zdarzyło mu się próbować na odległym południu kontynentu.

- A ty Piroro bywałaś w jakiś wycieczkach? Poza tą tutaj oczywiście. - zapytał zaciekawiony jak wygląda dorobek podróżniczki z Averlandu.

- Cóż na tak dalekie i kształcące wojażę poza granicę imperium nie miałam niestety szans. Swego czasu udało mi się zwiedzić parę naszych księstw jak Hochland, Stirland, Talabekland, Middenland. Teraz Nordland.Choć część z nich zwiedziłam z okna karety bez zatrzymywania się po większych miastach. Oczywiście uprzedzając kolejne pytanie chciałabym zwiedzić Estalie i Tilee. Języki juz znam szkoda by było nie skorzystać. Między innymi dlatego nawiązała tak dobry kontakt z panią kapitan. Dzięki niej mogłam odświeżyć swój Estalijski. Na co dzień rzadko go używam. Pan pewnie zna mnóstwo języków do Marienburga w końcu przypływają statki z całego świata. Przy nim Neues Emskrank musi wyglądać jak wioska rybacka. - Pirora kontynuowała w najlepsze tę rozmowę próbując swojego ciastka. W pewnym momencie wzięła kawałek na widelec ale zamiast je zjeść skierowała go w stronę nawigatora. - Mhmm to ciasto jest przepyszne panie Keller musi pan spróbować.

- Rzeczywiście przepyszne. - zgodził się Jonas kiwając z uznaniem głową gdy przeżuwał ten słodki kawałek ściągnięty ustami z widelczyka blondynki jaki ta go poczęstowała.

- A bez przesady, bywałem już w wioskach rybackich, w porównaniu do nich to miasto to prawdziwa metropolia. - roześmiał się pogodnie dając znać, że chyba nie uważa tego miejsca za największą dziurę na wybrzeżach Starego Świata jaki zwiedził.

- Z językami zaś to różnie. Znam klasyczny, zaleta klasycznego wykształcenia no i niejako podstawowy język do czytania wielu map. Niby umiem się dogadać po bretońsku, tileańsku, kislevsku czy estalijsku ale przyznam, że orłem nie jestem. I zapewne dla tubylców to musi komicznie wyglądać dlatego nie ośmielę się mówić, że znam te języki. Zwykle na statku jest ktoś kto zna potrzebny język. Nasz kapitan choćby świetnie mówi zarówno po bretońsku jak i estalijsku. - powiedział ze swadą ale skromnie przyznał się, że pod względem znajomości języków ekspertem nie jest.

- Cóż podobno czasem wystarczy znać tyle języka by się dogadać z druga stroną. Niemniej chyba najgorzej jest poznać język a go nie używać, dlatego cieszę się że kapitan de la Vega zgodziła się mnie podszkolić w rozmowkach. Jakie są plany waszej załogi i kapitana na wiosnę? Powrót do Marienburga i dalej w szeroki świat? - Zapytała o plany na przyszłość nawigatora.

- Dokładnie tak. Jak tylko przyjdzie wiosna to ruszamy na szlak. Najpierw Marienburg a potem się zobaczy. Pewnie dalej na południe. - nawigator zgodził się z domysłami rozmówczyni i mówił o tym tak wesoło jakby nie mógł się doczekać do tej wiosny i powrotu na statek i szlak.

Blondynka zaśmiała się cicho. - Och widzę, że plotki że marynarze mają tylko jedną prawdziwą miłość i jest to ocean są prawdą. Będziecie coś zabierać z Nordlandu na sprzedaż czy kapitan ‘Złoty’ jesteszcze nie ma takich planów?

- Tak, pewnie coś zabierzemy. Po co ma płynąć pusta ładownia? - nawigator roześmiał się słysząc tą żartobliwą uwagę o miłości marynarzy. A odpowiedział lekkim tonem na to pytanie o jeszcze dość odległy cel wiosennego rejsu.

- A skąd to zainteresowanie frachtem morskim? Kobiety i ludzie spoza branży raczej rzadko o to pytają. - zaciekawił się skąd u rozmówczyni zainteresowanie takim tematem.

- No zgodnie z powiedzeniem “Jeśli wkroczysz między wony musisz krakać tak jak one” próbuje nauczyć się krakać niczym ludzie z północy, i poznać tematy rozmów ludzi morza. Dzięki temu nie wyjdę na głupiutką blondyneczkę z południa, jak i nie będę się nudzić podczas rozmów bo nie będę wiedzieć czego one dotyczą. - blondynka przyznała się bez bicia obdarzając oficera chytrym ale uroczym uśmiechem - Toteż pomyślałam że temat co można wywieźć na handel z tego miasta dalej w świat jest neutralnym tematem do rozmowy… no chyba że to informacje objęte tajemnicą handlową i właśnie popełniłam faux pas. Popełniłam? - Po odpowiedzi officera Pirora kontynuowała.

- Wiele tematów które są dla mnie nowe i nieznane wzbudza moja ciekawość Panie Keller.

- Jesteś bardzo ciekawska świata moja droga. - wyjaśnienia rozmówczyni chyba zadowoliły i nieco rozbawiły nawigatora z Marienburga. Pokiwał głowa i wbił widelczyk w kawałek swojego ciastka. Przeżuł je spokojnie nim się odezwał ponownie.

- Nie wiem na ile cię to naprawdę interesuje i nie chciałbym cię zanudzać. Ale stąd zwykle wywozi się drewno i produkty z drewna. Bo poza miastem to tu są prawie same lasy więc drewna jest w bród. Oprócz tego nieco towarów luksusowych i gotowych z głębi lądu. Ale to nie teraz tylko latem. To jest właśnie słabość tego miejsca. Nie wiem kto wpadł na ten “genialny” pomysł aby zbudować tu port. - zaczął mówić i rzeczywiście się rozgadał jakby te morskie tematy były mu bliskie i dobrze znane.

- Port inny niż wioska rybacka nie ma tu racji bytu. Miasto nie ma dobrego połączenia z głębią lądu jak Marienburg czy Erengard. Więc transport z resztą kraju drogą lądową jest mocno utrudniony a ta Salt to nie Reik. Albo można z drugiej strony. Czyli inwestycję zakończono przedwcześnie. Powinni albo jakoś oszalować tą Salt aby zrobić ją spławną albo zbudować porządny trakt chociaż do Saltburga. No a o ile wiem tam z Saltburga są już drogi na południe z resztą kraju to już to by miało wtedy sens. A tak to taka trochę wyspa ten port tutaj dlatego póki się to nie zmieni no raczej nie ma co liczyć na rozwój miasta na mianę chociaż Erengardu o Marienburgu nie wspominając. - brzmiało jakby nawigator miał całkiem nieźle sprecyzowany pogląd na walory i wady tego miasta. Tak okiem morskiego wędrowca i morskiego frachtu.

- No ale dla nas to nawet dobrze, że jest ten port. Bo tak to od Erengardu do Marienburga właściwie nie było gdzie się zatrzymywać. No jest jeszcze Salkalten w Ostlandzie ale podobnie wygląda jak tutaj. W każdym razie odkąd Marienburg usamodzielnił się to Imperium nie ma portu z prawdziwego zdarzenia. - dodał jakby na zakończenie swoich wniosków w tych morskich tematach. Popatrzył na blondynkę siedzącą po drugiej stronie stołu i cicho się roześmiał.

- Mam nadzieję, że cię nie zanudziłem. Niestety jak się z marynarzem zaczyna rozmowę o morzach, statkach i portach to tak to właśnie wygląda, ciężko nam się zatrzymać. - powiedział przepraszającym tonem.

- Czy wyglądam na ululaną do snu tym tematem? Nie, panie Keller to bardzo ciekawe co pan mówi. I moim zdaniem ma pan bardzo konstruktywne uwagi. - blondynka zauważyła kończąc swoje ciastko i powoli dopijając kakao. - I chętnie bym posłuchała o ty więcej ale niestety nasz czas powoli dobiega końca, może w drodze na tańce opowie mi pan więcej, albo umówimy się jeszcze na kolejne spotkanie?

- Tak a te tańce to jutro wieczorem jak mniemam? O 7-mym dzwonie może być? Przyjadę po ciebie. - Keller też skończył i swoje ciastko i swoje kakao więc był skłonny przystać na propozycję blondynki.

- Będzie idealnie - potwierdziła blondynka chwytając spojrzenie Jonasa swoimi błękitnymi oczyma - choć możesz dać mi wskazówki jakiego typu to miejsce bym mogla dobrać odpowiedni strój.

Później cała trójka wyszła z kawiarni i rozpoczęła podróż dorożka spowrotem do tawerny w której mieszkała van Dake. Kiedy się zatrzymali blondynka powstrzymała już wstającego Kellera.
- Beno idź przedem ja zaraz dołącze. - Kiedy służka wysiadła z pojazdu Pirora zwróciła się do patrzącego na nią pytająco mężczyznę.

- Chciałam zadać dosyć bezpośrednie pytanie jeśli można. Na moje wspomnienie o Beno jako mojej przyzwoicie dosyć kiepsko ukrył pan niezadowolenie z tego. Czy mam rozumieć że ma pan plany natury ‘nieprzyzwoite’? Bo być może zamiast Beno powinnam poprosić panią kapitan by czyniła te honory… ona przynajmniej umie strzelać. - Pytanie malarki padło z taką lekkością i z takim uśmiechem ze strony kobiety, że trudno było pomyśleć że oczekuje poważnej odpowiedzi. Właściwie wyglądało jakby trochę podśmiewa się z oficera.

- Absolutnie, bardzo cię przepraszam jeśli moje zachowanie wprawiło cię w zakłopotanie. - czarnowłosy brodacz chyba nieco zdziwił się takim rodzajem pytania i jego bezpośredniością ale szybko sprostował swoje wcześniejsze słowa.

- Oczywiście dostosuję się niezależnie od tego kogo będziesz chciała jutro zabrać na te tańce. Proszę nie kłopocz się moją osobą. Tak czy inaczej przyjdę jutro o 7-mym dzwonie. I zapraszam do “Pełnego kufla”. Mają tam wspaniałą orkiestrę, niczego sobie trunki i dużo miejsca dla tańczących. - mówił szybko i zdecydowanie jakby miał już całkiem nieźle ułożony plan na jutrzejszy wieczór niezależnie od tego kogo Pirora zdecyduje się zabrać.

- Rozumiem w takim razie będę gotowa i postaram się nie przynieść panu wstydu wśród kolegów - Zaśmiała już szczerze i bez skrępowania dziewczyna. - I naprawde dobrze mi się dziś z panem spędzało czas. Dziekuje. - Na do widzenia posłała mu rozczulający uśmiech który prawidłowo odczytany powinien zapewnić mężczyznę że jego poczynania zapewniają dobry skutek.
 
Obca jest offline  
Stary 29-04-2021, 17:43   #267
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Pod wielorybem”; Pirora, Karlik, Starszy

Pirora wysiadła z dorożki przed karczmą, niestety nie miała czasu by pobłądzić po mieście. Do tego chciała się przebrać w coś mniej strojnego. W końcu na takie postacie lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Prosta sukienka z gorsetem i rozpuszczone falowane włosy nadawały jej bardziej wygląd córki kupca niż szlachcianki. Wystarczyło teraz czekać na jakiś znak od “rodziny”. Usiadła i zamówiła gorące wino.

Siedziała tak na dwa czy trzy łyki gdy podeszła do niej jedna z kelnerek. Chociaż niczego już nie zamawiała. - Mam przekazać, że wuj Karl czeka na górze pod 2-ką. - powiedziała wskazując na schody prowadzące na górę, pewnie do wynajmowanych pokoi.

- Dziękuje. - odpowiedziała blondynka i wstała zostawiając swój kubek. skierowała się na piętro odnajdując drzwi numer dwa. Zerknęła parę razy za siebie by sprawdzić czy nie jest śledzona i weszła do pokoju.

Sam pokój nie robił wrażenia sam z siebie. Ot kolejna, standardowa “2-ka” do wynajęcia. Ona sama zajmowała podobny pokój w “Pełnych”. Zdecydowanie na pierwszy plan wybijał się mężczyzna. Potężnie zbudowany, z olbrzymim brzuszyskiem i sumiastymi wąsami. Był od niej pewnie ze dwa albo i trzy razy starszy i cięższy. Sprawiał jednak solidne wrażenie. Jak jakiś kupiec czy ktoś jemu podobny. Przez chwilę nic nie mówił tylko otaksował wzrokiem drobniejszego od siebie gościa.

- Pirora van Dyke. Sporo urosłaś odkąd cię ostatni raz widziałem. Gdybym nie wiedział kim jesteś to pewnie bym cię nie poznał. - powiedział w ramach przywitania pozwalając sobie na nieco nostalgiczny ton. Zupełnie jakby naprawdę po wielu latach spotkał kogoś ze swojej rodziny. Ale na końcu uśmiechnął się i wyciągnął ramiona jakby czekał aż krewna podejdzie aby się z nim przywitać.

- Miło mi cię powitać osobiście. Jestem wuj Karl. Chociaż w rodzinie zwykle mówią mi Karlik. - przedstawił się wreszcie uśmiechając się życzliwie jak na dobrego wujaszka przystało.

- Wóju, serce mi się raduje że zastaję cię w pełnym zdrowiu. - Powiedziała mocno teatralnie blondynka zdejmując swój kaptur całkowicie odsłaniając swoją twarz i bujne loki. Dopiero wtedy podchodząc do mężczyzny przyjmując się w te wyciągnięte ramiona.

- Przyznam, że moja “kuzynka” Versana nie wprowadziła mnie zbytnio w etykietę północnych zwyczajów rodzinnych. - Przyznała się lekko zakłopotana.

- Wybacz moja droga. Przyznam, że kompletnie nas zaskoczył twój przyjazd. Tak bez ostrzeżenia i w środku zimy. Musieliśmy się naradzić co tu z tobą począć. - przyznał grubas klepiąc plecy swojego gościa. Ale puścił ją wreszcie i cofnął się o krok chcąc się jej z bliska lepiej przyjrzeć.

- Wyrosłać na piękną kobietę Piroro. Mam nadzieję, że cieszysz się dobrym zdrowiem. Jak podróż? Czy coś wiesz o swoim ojcu? Dołączy jakoś do nas? - zapytał szybko jedno pytanie po drugim.

- Już ci mówię wszystko jak na spowiedzi wujaszku. - Powiedziała zdejmując pelerynę i usadawiając się na krześle. - Nie wiem jak bardzo obszerne wyjaśnienia Ojciec wam wysłał. Mi też oszczędził zbędnych szczegółów. Mieliśmy przyjechać razem zostawić prezenty złożyć wyrazy szacunku i pojechać dalej. Niestety dostał wiadomość która mocno go wzburzyła. Jak zwykle mi oszczędził szczegółów kazał przyjechać przekazać prezenty i poczekać tutaj na niego albo wiadomość od niego. Co znaczyć może że zostanę do później wiosny albo i dłużej. Pewnie będzie się kontaktować przez ciebie. Niestety muszę rozpatrywać najgorszy scenariusz, że nie dostaniemy żadnego listu. - Przyznała z zakłopotaniem czekając na reakcję mężczyzny.

- Ah tak. - z początku reakcja była dość skromna. Mężczyzna tylko przytaknął nie bardzo właściwie wiadomo której części wieści czy ich całości czy jeszcze czemu innemu. Po czym przez chwilę trawił te słowa w milczeniu.

- Szkoda. Wspaniały był niegdyś z niego towarzysz. A i partner w interesach. Szkoda, że nie może do nas dołączyć. - westchnął nieco z żalem jakby z papą Pirory dzielił całkiem miłe wspomnienia które nawet po latach były ciepło.

- No ale cóż, nic na to teraz nie poradzimy. Pozostaje nam czekać na wieści od niego. Jeśli byś dostała list czy inną wiadomość od niego daj mi proszę znać. Ja zrobię to samo jeśli on skontaktuję się pierwej ze mną. - powiedział jakby wracając do dnia dzisiejszego i bieżących spraw. A w nich jak żadne z nich nie miało kontaktu z ojcem panny van Dyke to nie bardzo mogli coś poradzić na jego nieobecność.

- A teraz czas abyś poznała kogoś. To nasz mistrz. Głowa rodziny. Nie musisz się go obawiać. Ale lepiej traktuj poważnie to co on mówi. My tu wszyscy tak robimy. To nasz mistrz, mędrzec, wódz i nauczyciel. - powiedział gdy widocznie nie tylko z nim miała się dziś spotkać Pirora. Głos zrobił mu się nieco bardziej uroczysty jakby czekało ją spotkanie z ważną personą.

- Rozumiem, choć wiesz wujku że u nas jest trochę inna etykieta, maniery, czy nawet dziwactwa. Drobne wskazówki by zrobić dobre pierwsze dobre wrażenie będą miło widziane. - Podsunęła Karlikowi niewypowiedzianą prośbę w dosyć uroczym tonie.

- To nic strasznego. Będzie w masce. Zawsze jest w masce. Ale poza tym po prostu chcę cię poznać. Wyrobić sobie opinię kim jesteś. Nie wiem o co może cię pytać. Po prostu najlepiej chyba odpowiedzieć. A jak nie będziesz znała jakiejś odpowiedzi to się przyznaj. Najgorsze co możesz zrobić to skłamać i jak się pozna na tym, że kłamiesz albo coś zatajasz. To może wzbudzić nieufność i nie będzie wyglądać dobrze. Może będzie cię pytał o ojca i wasze rodzinne sprawy i zwyczaje. A może nie. Nie wiem. On z każdym rozmawia trochę inaczej. Myślę, że początek masz niezły. Inaczej nie doszłoby do tego spotkania. Każdy z nas w swoim czasie przechodził podobną rozmowę. I raczej każdy kto by miał do nas dołączyć również będzie. - powiedział podopiecznej dla dodania jej otuchy. Ale brzmiało jakby każdego z kultystów czekał taki egzamin w chwili oficjalnego przystąpienia do zboru.

- Oczywiście, no dobrze nie każmy mu czekać w takim razie i nie martw się jestem przyzwyczajona do masek chociaz u nas zazwyczaj z nimi nie nosi się żadnych ubrań n aspotkaniach innymi. - Pirora pozwoliła sobie na mały sprośny żart w obecności Karlika. blondynka odruchowo poprawiła swoje włosy i spódnicę.

- Dobrze. Więc chodźmy. - uśmiechnął się wujaszek i delikatnie położył swoją wielką łapę na łopatkach blondynki kierując ją w stronę drzwi. Sam zresztą dał przykład i też ruszył ku nim. Wyszli na korytarz a potem on zapukał specyficznym rytmem w drzwi sąsiedniego pokoju.

- Otwarte! - ze środka doszedł ich zdecydowany, męski głos. Grubas nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Cofnął się aby Pirora mogła wejść do środka. A w środku czekał na nią mężczyzna. Stał odwrócony plecami do wejścia. Był ubrany w togę jaką zwykle używali mędrcy, kapłani i mnisi. Sponad głowy coś mu wystawało, pewnie ta maska o jakiej mówił Karlik.

- Wejdźcie proszę. - odparł gospodarz łagodnym, zapraszającym tonem. Jak otwarło się drzwi to już można było sobie pozwolić na normalny ton rozmowy.

Pirora weszła do środka, nie czuła strachu, raczej ciekawość i podekscytowanie. Zatrzymala się parę kroków od nieznajomego. Za nią usłyszała jak drzwi się zamknęły. Nawet nie spojrzała czy Karlik wszedł za nią do środka. Skłoniła się jak rodowita szlachcianka przed kimś o wyższej pozycji niż ona.

- Mistrzu, nazywam się Pirora van Dake i jestem rada, że zaszczycasz mnie tym spotkaniem. - Nadal tkwiła w ukłonie, jednak była tu gościem a rozgrywki polityczne między enklawami potrafiły się kończyć krwawo jeśli jedna ze stron poczuła się obrażona. Van Dake postanowiła rozegrać to grzecznie i poczekać aż ‘Mistrz’ powie, że może wyjść z ukłonu.

- A witaj, witaj moje dziecko. - gdy drzwi się zamknęły, Pirora znalazła się w środku i odezwała się pierwsza mężczyzna w todze odwrócił się do niej frontem. Rzeczywiście miał na twarzy maskę tylko z otworami na oczy jaka całkowicie zasłaniała twarz. A kaptur czy coś podobnego zasłaniała włosy. Ale za to głos i gest miał całkiem przyjazne. Podszedł do niej z wyciągniętymi dłońmi i objął jej ramiona. Też trochę jak ojciec albo jakiś opiekun do dziecka które przybyło mu pod opiekę. Przy okazji też niejako nakłonił kobietę aby się wyprostowała. Okazało się, że jest od niej wyższy ale może po części przez tą dość wysoką maskę jaka nieco przewyższała czubek jego głowy. Ale jednak jakiś masywny nie był. Raczej typ mędrca, kapłana czy uczonego niż wojownika bazującego na swojej sile.

- Cieszę się, że możemy się wreszcie spotkać osobiście. Karlik trochę mi opowiadał ale raczej o twoim ojcu. Wybacz te środki ostrożności ale naprawdę nie spodziewaliśmy się twojej wizyty. No ale teraz wreszcie możemy się spotkać osobiście. - mówił ciepłym, przyjaznym głosem i pomimo maski skrywającej jego twarz wydawało się, że uśmiecha się życzliwie.

- Ja jestem Starszy. Wszyscy się tak do mnie zwracają w naszej rodzinie. Więc ty również tak możesz. - przedstawił się wreszcie aby dopełnić formalności tego spotkania. - Jak się czujesz moje dziecko? Czy podróż albo już tutaj na miejscu coś ci doskwiera? - zapytał dając dojść do słowa swojej rozmówczyni.

- Starszy. - Dziewczyna powtórzyła próbując jak ta nazwa zlewa się z jej języka. By stwierdzić że nazwa pasuje do tego mężczyzny. - Sama podróż przebiegła bez przygód, zaczynam zadomowić się w mieście poznawać mieszkańców, zdobywać przyjaciół. Szukam też własnego kąta mieszkanie w tawernie jest na dłuższą metę uciążliwe, mój pokój nie mieści zbyt wielu gości. - Uśmiechnęła się przy ostatnim sformułowaniu trochę bezczelnie i wyzywająco. - Nie wiem też co dokładnie spowodowało że ojciec tak szybko zawrócił do Averlandu. Nie wiem czy wujek Karlik wspominał moja rodzina zajmuje się pozyskiwaniem rzadkich dzieł sztuki. Mam nadzieję że kuzynka Versana przekazała cztery z nich jako prezent? Cudowne prawda? Niestety ich pozyskiwanie, przechowywanie i przewożenie jest dosyć niebezpiecznym zajęciem. Nie będę ukrywać że poza bardzo przyziemnym powodem naszej podróży było znalezienie mi męża o odpowiedniej pozycji i w strategicznym miejscu co by usprawnić szlak handlowy. Drugim było nawiązanie kontaktu z waszą enklawa. Ojciec liczył że jako miasto portowe moglibyście robić za drugą bramę wejścia tych dzieł do Imperium. - Wyjaśniła plan ojca o którym wiedziała. - No jak Starszy widzi jego nieobecność trochę niweczy te plany. Tak więc czekać mam na jego wiadomość ale sama wolę szykować się na najgorsze i jednak zadomowić się tutaj. Chyba, że jako głowa rodziny uznasz mnie za zbyt wielkie ryzyko dla rodziny...wtedy prosze o azyl do wiosny kiedy będe mogła wyruszyć w swoją stronę. - blondynka zakończyła swój wywód mając nadzieję że udzieliła Mistrzowi wystarczających informacji na temat swojej pozycji w mieście.

- Ah, tak, te dzieła sztuki. Przepiękne! Prawdziwa ozdoba kolekcji, jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za ten dar. I twojemu ojcu oczywiście. Jeszcze nie mieliśmy czegoś takiego a przyznam, że chociaż słyszałem o takich wytworach to jeszcze nie miałem ich przyjemności podziwiać osobiście. - mężczyzna za maską pokiwał nią na znak zgody i aprobaty. Wydawał się podziwiać te dzieła sztuki i doceniać taki podarek.

- Z tym miejscem zamieszkania i wszelką możliwą pomocą nie przejmuj się. Co nam się uda to ci pomożemy. Nie zostawimy cię tutaj samej moje dziecko. Coś mi nawet Łasica mówiła ostatnio, że chyba macie jakieś plany w tej materii. Myślę, że nawet jeśli nie dziś czy jutro to w końcu uda ci się znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. - znów skinął głową i lekko nakierował dłonią ramię nowej podpiecznej jakby zapraszał ją gestem do spaceru. Ale, że to był tylko pokój w gospodzie to zbyt wiele miejsca nie było przeto ten spacer był dość symboliczny. Karlik w tym czasie milczał. Usiadł przy stole na jakiej stała patera z kawałkami ciasta i ze dwie butelki wina z gotowymi kubkami i przysłuchiwał się rozmowie. Dało się wyczuć, że to Starszy grał tutaj główną rolę i na niego spadł ciężar rozmowy z nową w ich grupce.

- Tak, myślę, że teraz możemy wdrożyć się w nasze sprawy. - zastanowił się mistrz ceremonii gdy złożył dłonie na plecach i dość symbolicznym tempem spacerował wzdłuż pokoju. Raczej częściej przystawali aby porozmawiać niż rzeczywiście maszerowali.

- Zanim to jednak zrobię chciałbym się jednak upewnić jaki status ma twoja służba. Ten ochroniarz i służąca. Bo przyznam, że jak dotarły do mnie wieści to nieco mnie to zaskoczyło. Nie wiem czy dziewczęta ci przekazały ale u nas albo ktoś jest w naszej małej społeczności albo nie jest i wówczas nic o niej nie wie. Nie ma tak w pół kroku. Mozna oczywiście mieć kogoś w otoczeniu kto nie jest wtajemniczony w sprawy naszej rodziny ale właśnie powinien on czy ona pozostać na zewnątrz. Albo czas go wtajemniczyć. Ale nie ma tak okrakiem na płocie to no na takie coś nie możemy pozwolić. - wyglądało na to, że pierwsze uprzejmości i powitania mieli za sobą i przeszli do etapu omawiania już dość praktycznych spraw kultu. I tutaj znów wyszła ta różnica między zwyczajami panującymi na północy a południu kraju. Starszy wydawał się to traktować dość poważnie bo od tego zaczął.

- Tak, ta sprawa pozwolisz Starszy że opowiem ci co nieco o enklawie w Averlandzie. Gdyż już w rozmowach z panią van Drasem wyszły nam pewne różnice kulturowe. Myślę że będzie wtedy łatwiej pojąć dlaczego w domostwach czlonkow rodzin sa osoby które wiedzą ale nie są członkami rodziny. Może usiądziemy jest tego trochę, a kto wie może parę naszych podejść do niektórych spraw przypadnie wam do gustu. - Pirora uśmiechnęła się i skierowała do stołu gdzie otworzyła wino i rozlała na trzy kubki.

- Nasza enklawa nie jest mała niby mamy małe komórki w których się najczęściej obracamy ale to nie znaczy że jesteśmy sobie obcy. Same zbory muszą odbywać się pod przykrywką bali wyższych sfer bo inaczej nie wytłumaczy się takiej ilości osób. No i w moim przypadku taka forma bardziej pasuje do wielbicieli Księcia Chaosu. -

- No i tutaj dochodzimy do pierwszej różnicy, ktoś taki jak Nadia, chodzi mi o jej pochodzenie i status społeczny, nigdy nie był były pełnoprawnym członkiem kultu. Jest za nisko urodzona, nie umie się obyć w towarzystwie innym niż służba i pewnie nie ma pojęcia o mankamentach sztuki, polityki czy obycia w wyższych strefach. Niemniej tacy nisko urodzeni są nam potrzebni, ktoś kto będzie naszym płaszczem moralnym dla reszty miasta. Ktoś kto sprawi że na wspomnienie nazwiska van Dake pomyśli wpierw o rodzinie która przyjęła do siebie na służbę niemowę z dzieckiem i otoczyła ja opieka dała jej dach nad głowa i pracę. Zdecydowanie stawia nas to lepiej w oczach rożnych warstw społecznych czyż nie? -

- No ale to nie wszystko co dla nas robią, wyższe sfery nie lubią brudzić sobie rąk, nie lubią organizować sobie sami schadzek to wszystko robia wlasnie ci nasi “przyjaciele rodziny” wiedzą tyle ile chcemy żeby wiedzieli. To głównie służba i najbliżsi ochroniarze, którzy byli sprawdzani przez długi czas zanim zostali ‘oświeceni’ co do ludzi dla których pracują. Patrzymy na to jak reagują na nasze zwyczaje, omskniecia języka, tajne spotkania czy schadzki. Czasem dajemy się przyłapać na aktach i patrzymy na ich reakcje. Jeśli spełnia nasze oczekiwania zostali wtajemniczeni, ale nigdy nie zostają częścią kultu. Jeśli nie spełnią naszych oczekiwań… cóż świat w jakim żyjemy jest niesprawiedliwy i niebezpieczny nie ma dnia żeby ktoś nie znalazł zwłok w zaułku. -

- Już konkretnie na moim przykładzie. Irina to niemowa nawet jakby chciała to raczej nie powie nic do straży, z drugiej strony widzi że ja i mój ojciec jako innowiercy o dosyć swobodnym podejściu do własnej moralności traktujemy ją i jej brata lepiej niż ktokolwiek inny. Wie że stojąc u mego boku ma życie jakiego nigdy nie zaznała by na służbie u innego szlachcica. No i jest świadoma że kiedy inkwizycja zapuka do drzwi nie będzie rozróżniała osoby wiedzącej od wyznawcy, wszyscy z takiego domu trafiają na stos więc w interesie jej, jej brata i jej kochanka by pilnować siebie i mnie. -

- Mój ochroniarz James, pochodzi Bretonii, był pasterzem ale uciekł do Imperium by zmienić swoje życie. Były żołnierz, zwerbował go mu ojciec, więc jest związany z nasza rodziną dłużej niż Irina. Jest ciekawa osobą, on nie wierzy w bogów, żadnych. Choć lepiej byłoby powiedzieć że nie wyznaje ich. Jego przypadek jest podobny co Iriny choć on zostaje też ze względu na nią. - Pirora upiła wina by zwilżyć gardło.

- Ach, jak nasza służba mają status ‘nietykalnych’ w naszym rozumieniu oznacza to, że inni członkowie nie mogą ich wykorzystywać do własnych intryg bez naszego udziału. Nie mogą też ich samowolnie karać czy przypadku moich współ wiernych nie mogą ich zaciągnąć do łóżka… jeśli ktoś taki natomiast sam do ciebie przyjdzie to już inna sprawa. Podobny status “nietykalnych” dostaną też osoby w mieście całkowicie nie związane z nami. Które muszą z jakiegoś powodu być trzymane w całkowitej niewiedzy. Podobnie jest z celami na nowych członków. Versana mówiła, że macie poważne plany co do Kamili van Zee więc u nas byłaby oznaczona tym statutem co znaczyłoby, że tylko wskazani akolici mogą ją kusić do przystąpienia do kręgu a reszta może co najwyżej obserwować. -

- Nie wiem czy to co powiedziałam uspokoiło was czy zaniepokoiło. Pozostaje mi tylko powiedzieć że za moją trójkę slóżby ręcze, że ostatnia rzecza jaką by zrobili to polecieli do łowców wskazywać nas palcami. Niemniej rozumiem, że może wydawać się to balansowaniem na krawędzi dla jak Starszy wspomniał ‘małej’ społeczności. Nie chce pozbywać się mojej służby ale mogę odsunąć ich od spraw ‘rodzinnych’ drastycznie lub całkowicie jeśli taka będzie twoja wola. Skoro północ nie ma tak wybiórczych wymogów co do swoich członków być może za jakiś czas sami przyjdą do mnie z chęcią wejścia do rodziny. I osobiście uważam że skoro Versana i Nadia nie miały problemu by bez ogródek przy pierwszym spotkaniu powiedzieć mi kogo czczą, jakie mają cele, włamywać mi się do pokoju kiedy mam już towarzystwo i liczyć, że nikt nie będzie zadawał niezręcznych pytań. Sypiać z łowczynią czarownic licząc że ta nie połączy faktów tatuaży węża na ciele i całkowite niesprawdzenie mnie choćby dłuższa obserwacją. Tak mysle, że moja służba ktora przynajmniej zna podstawowa zasadę by trzymać jezyk za zębami nie powinna stanowić żadnego problemu. - Pirora zamilkła w końcu czekając na reakcje Starszego no i Karlika. Owszem postanowiła wrzucić Versanę i Łasicę pod przysłowiowy powóz ale sama Pirora wolała swoja wierną słuzbę niż gadatliwe i nierozwazne siotry.

- Tak. Interesujące jest to co mówisz moje dziecko. - Starszy pokiwał głową i zrobił gest jakby chciał sięgnąć do swojej twarzy czy brody ale dłoń trafiła na maskę. Postukał w nią palcami gdy jeszcze przez parę chwil zastanawiał się nad tym wszystkim.

- No cóż, być może tam na południu macie inny system. I wam się on sprawdza. Brzmi jakby tak właśnie było. No ale niestety tutaj działamy inaczej. Mamy znacznie mniejszą komórkę gdzie wszyscy się znają. Jak w rodzinie. Nie stać nas aby się bawić w wielkich panów i ich służbę. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Tak to u nas działa. - powiedział zerkając ponad róg stołu na siedzącą obok blondynkę.

- Zaś ośmielę się zauważyć, że moim zdaniem ten James czy Irina wedle standardów moich jak i zapewne łowców czarownic, są w kulcie. Znasz chyba zasady. Każdy powinien meldować natychmiast o śladach zepsucia. Jak tego nie zrobi jest współwinny. Co najwyżej ich rola w kulcie jest inna. Nie biorą w pełni udziału w tych zabawach o jakich mówisz. I być może u was, jak macie wiecej i liczniejszych komórek to to działa. Ale nas nie stać na takie podziały. Na stosie wszyscy będziemy płonąć tak samo. - pozwolił sobie dostrzec parę uwag na temat różnic w organizacji zborów tutaj i w rodzimych stronach van Dyke’ów.

- Co do twojej służby nie każę ci ich odprawiać, mordować ani nic takiego. Jak ci wiernie służą i jesteś z nich zadowolona to niech ci służą dalej. Ale trzymaj ich z daleka od spraw naszego zboru. Albo wprowadź ich do rodziny jeśli uważasz, że się do tego nadają. W naszej grupie jest miejsce dla każdego kto wyznaje naszą wiarę. Nie ograniczamy się do czczenia jednego patrona. Jesteśmy tolerancyjni na tyle by pomieścić różnych wyznawców. Więc zapewne nie jesteśmy tak jednorodnie wyprofilowaną grupą jak w twoich rodzinnych stronach. Jak mówię mało nas jest i jesteśmy otoczeni przez morze wrogów. Jedynie skrytość i spójność może nam pomóc przetrwać a nawet rozwinąć działalność. Dlatego póki twoja służba nic o nas nie wie to niech tak zostanie. - powiedział całkiem prosto nie siląc się na jakieś opowieści o potężnej organizacji do jakiej nowa ma zaszczyt przystąpić. Raczej brzmiało jakby przystąpiła do grupki spiskowców narażonej na wykrycie. Więc priorytetem było trzymanie się razem.

- Zaś widzę, że masz pewne zastrzeżenia co do naszej organizacji i ostrożności. - pokiwał głową a w głosie dało się słyszeć zastanowienie. - A cóż takiego wiesz o nas? - zapytał z zaciekawieniem. - Jakbyś chciała pobiec do władz i zameldować o niecnych, przebrzydłych kultystach to co byś powiedziała? - zagaił na ten temat jaki sama Pirora poruszyła.

- W takim razie odsunąć ich od naszych spraw definitywnie, ale pozwolę sobie wspomnieć że tutaj nie patrzy się na rodowód i jeśli będa chieli wstąpić w szeregi rodziny będzie taka możliwość. Potem dam im czas by sami do mnie przyszli. - Oznajmiła Pirora w sprawie Jamesa i Iriny kończąc ten temat.

- To nie zastrzeżenia jedynie uwagi po krótkotrwałej obserwacji. Jako opiekunowi swojej komórki na pewno zależy ci by przetrwała i mogła się cieszyć dobrobytem a nie płonęła na stosie w kolejny Festag. Toteż nawet jeśli uznasz moje uwagi za niepotrzebnym dmuchaniem na zimne dobrze by było jednak przynajmniej mnie wysłuchać. W końcu jeśli przyjdzie nam zapłonąć to pewnie razem więc także w moim najlepszym interesie jest dbać by tak się nie stało. - Pirora odwołała się do poczucia obowiązku i wspólnego dbania o dobro zboru aby trochę złagodzić wcześniejsze insynuacje niekompetencji.

- Ja, jako niosąca z wami te same wartości nie polecę nigdzie, ale przypadki podstawionych członków kultu przez inkwizycję to nie bajki nawet w Averladzie straciliśmy dobrych ludzi przez czyjąś bute i nieostrożność. Owszem wiem za mało by hipotetycznie wskazać wszystkich członków ale gdybym była podstawioną łowczynią czarownic już wiedziałam o wiele za dużo by być zignorowana przez tutejszych łowców czarownic… chyba, że tutejsi to tylko farsa i są to podstawieni członkowie który tworzą tylko pozory przynależności wtedy pozostaje mi tylko schylić czoła przed takim zabezpieczeniem. - Pirora starała się mówić rzeczowo bez osadzania pobudek raczej skutek niech Starszy sam wyciągnie wnioski płynące z jej słów.

- Nie, tutejsi łowcy czarownic to nie jest farsa. Są naprawdę niebezpieczni. Nigdy nie wiadomo kto dla nich naprawdę pracuje i lub chociaż donosi. - przyznał Starszy dając znać, że lepiej się ich wystrzegać.

- Natomiast co do twoich uwag to owszem, wezmę je pod uwagę. Zgadzam się, że na razie wiesz o nas zbyt mało by coś tak naprawdę zepsuć. To na co możesz się poskarżyć to najwyżej na niestosowne zachowanie niezgodne z moralnością. Może jedno włamanie którego też nikomu nie zgłosiłaś. To prawda, gdybyś pracowała dla naszych wrogów mogłabyś zacząć jako ich wtyka. To jest niestety ryzyko związane z każdą tajną organizacją. Próba zwerbowania kogoś nowego to jednocześnie ryzyko zwerbowania wtyczki albo słabego ogniwa. Ale bez werbowania kolejnych członków organizacja zostanie zamknięta sama w sobie. Wypaczy sama siebie. To dopływ świeżej krwi sprawia napływ nowych mocy i pomysłów, nowych możliwości. - wyglądało jakby Starszy podchodził do tego dość filozoficznie. Jak do jakiejś siły natury czy czegoś równie nieuniknionego na co śmiertelnicy nie bardzo mają wpływ. Mogą się próbować dostosować. I jako do skalkulowanego ryzyka. Które w dłuższej perspektywie jest nie do uniknięcia.

- Dobrze moje dziecko czy jest coś co chciałabyś jeszcze omówić? - zapytał gdy przez dłuższą chwilę się nie odzywał tylko stukał palcami w blat stołu jakby zastanawiał się nad czymś. W końcu jednak zaczął nową myśl w tej dyskusji.

- Starszy jestem świadoma że moja wypracowana w domu pozycja nic tutaj nie znaczy i że jak każdy nowy zaczynam budować moją pozycję od zera jak dopiero narodzone dziecko. Chce wiedzieć kto jest moim mentorem? Do kogo mam się zwrócić w razie problemu, lub odkrycia, komu będę pomagać i przed kim będę odpowiadać za swoje działania? - Pirora zapytała o dosyć ważną rzecz jej zdaniem. Spodziewała się że może być to van Drasen ale miała co do tego miała mieszane uczucia. Bała się że ta sprowadzi ją do roli prostytutki wyższych sfer.

- Tak, to ważne pytanie. Przyznam, że sam się nad tym zastanawiam. - odparł Starszy znów stukając palcami o blat stołu. - A jak ci się układa współpraca z naszymi dziewczętami? Bo z nimi chyba miałaś najwięcej doczynienia. - zanim odpowiedział to sam zadał Pirorze swoje pytanie.

- Cóż nie nazwałabym tego współpracą, raczej pierwszym wrażeniem. Myślę że nie miałabym problemu współpracować z żadną z nich choć uważam że niektóre ich taktyki nie są wystarczająco subtelne w stosunku do tych do których jestem przyzwyczajona. Uważam że inicjatywa teatru ma potencjał i być może mogłabym pomóc swoim doświadczeniem i obyciem w tych tematach. Z drugiej strony nie znam innych możliwości. Myślę że możemy uznać, że pomogę każdemu z rodziny kto będzie tego potrzebował. Choć moje zdolności są raczej w nawiązywaniu nowych kontaktów, znajomości sztuki, poezji, jej wyceny i promowania. - Pirora wypowiedziała się szczerze i wyczuciem.

- Moje dziecko jak mówiłem jesteśmy dość małą rodziną. I nie bardzo możemy sobie pozwolić aby wybrzydzać kto by chciał lub nie chciał ze sobą współpracować. Nie stać nas na to. Oczywiście jest pewna doza elastyczności i staramy się dopasować te zadania i współpracę jak to tylko możliwe no ale nie zawsze jest możliwe. - Starszy odpowiedział biorąc nieco głębszy wdech jakby zamierzał powiedzieć coś nieco więcej niż krótkie zdanie.

- Widzę, że dziewczęta wprowadziły cię co nieco w temat teatru. - odparł niekoniecznie zadowolonym tonem. - No cóż, to właśnie one, głównie Versana, zajmują się tą sprawą. Więc raczej byście musiały ze sobą współpracować w tej sprawie. Twoja znajomość sztuki rzeczywiście mogła by się tutaj przydać. A oficjalnie i tak jesteście kuzynkami więc to by wyglądało dość naturalnie. Swoja drogą kto wymyślił te kuzynki? - powiedział obracając w myślach ten pomysł i tą współpracę na jaką raczej byłyby skazane obie kuzynki.

- Jak już powiedziałam, będę współpracować z każdym kogo mi wskażecie, ale moje uwagi nadal zamierzam mówić głośno przynajmniej tobie Starszy. - Pirora wolała sprostować swoje poddańcze stanowisko gdyż odczuwała że Starszy chyba albo jej nie słuchał albo nie rozumiał tego co mówi. - Kuzynki wyszły z żartu. Z uwagi, że Karlik w wiadomości mianował się wujkiem Karlem uznałam za zabawne panią van Drasen mianować ciotunią po zorientowaniu się, że jest trochę za młoda na to miano powiedziałam coś że chyba powinnam ja mianowac moją kuzynką i Versana porostu to podchwyciła. W dosyć improwizowany sposób wymysliłyśmy skomplikowaną historię rodzinna która powinna odwrócić jakąkolwiek uwage od tego że nie łączy nas prawie nic poza mitem rodzinnym. - Wyjaśniła blondynka gotowa streścić historię jaką podała kółku poetyckiemu.

- Tak… - maska lidera zboru poruszyła się z góry na dół przyjmując do wiadomości te wyjaśnienia z zamyślonym tonem. - No cóż, nic już na to nie poradzimy. Trzeba szyć z tego co jest. - rozłożył dłonie na boki zerkając na Karlika. Ten w odpowiedzi wzruszył ramionami.

- Cieszy mnie twoja wola współpracy moje dziecko. To jest ważniejsze niż wszystko inne. Współpraca. Nie stać nas na wybrzydzanie i fanaberie. Każdy w naszej wierze jest naszym bratem i siostrą. - postukał palcem w blat stołu niejako wracając do poprzedniego szybszego stylu wypowiedzi. Przyjął widocznie ze zrozumieniem i ulgą tą ofertę współpracy.

- W takim razie skoro masz taką artystyczną duszę i wolę współpracy wydajesz się odpowiednią osobą aby zająć się sprawą tego teatru. I pomóc Versanie w organizacji i całej reszcie. Ona w tym najgłębiej z nas siedzi więc na pewno wdroży się we wszystkie detale. - powiedział patrząc na rozmówczynię przez szpary swojej maski.

- Musisz też podać jakieś adresy kontaktowe. Jakieś dwa czy trzy inne gdzie możesz odberać wiadomość od kogoś z nas. Do tego poszukaj kilka kryjówek gdzie będzie ci łatwo zajść i sprawdzić czy nie ma jakiejś wiadomości od nas. Albo jakbyś sama miała wiadomość do przekazania. Nie zawsze jest czas i okazja na osobiste spotkania. Takie jak dzisiaj to raczej wyjątek a nie reguła. Karlik pomoże ci z tymi adresami. - mówił sprawnie i szybko jakby rozmowa wróciła na znajome tory i wiedział jak się po nich poruszać. Grubas siedzący po drugiej stronie stołu skinął swoją wielką głową na znak, że przyjął to do wiadomości i zgodził się pomóc w organizacji komunikacji nowej z resztą grupy.

- Myślę że dopóki mieszkam w tawernie to musi być moje główne miejsce kontaktu. Nie znam jeszcze miasta tak dobrze by definitywnie wskazać coś odpowiedniego. Na pewno będzie łatwiej kiedy znajdę sobie własną kamienicę. Być może do tej pory Versana i Nadia będa modły robić za moje kontakty główne? W końcu jeśli podtrzymujemy nasze kuzynostwo nikt nie będzie się dziwić, że spędzamy razem czas czy pielęgnujemy kontakt. - Zasugerowała malarka patrząc na obu mężczyzn. .

Obaj spojrzeli na siebie i milczeli przez chwilę. Zamaskowany mężczyzna znów zaczął stukać palcem w blat stołu. - Tak, rozumiem, brak znajomości miasta może ci nieco utrudniać znalezienie odpowiedniej skrytki. - mistrz pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Tak, “Żagle” mogą na razie być twoim głównym adresem kontaktowym. Na pewno dla obu dziewcząt skoro i tak tam goszczą całkiem często. Nam właściwie też to póki co wystarczy. - mówił jakby robił jakieś ustępstwo ze względu na ten brak znajomości miasta u nowej.

- Niemniej dobrze by było abyś znalazła sobie jakieś kryjówki do zostawiania tobie i nam wiadomości. W jakimś pustym budynku czy podobnym miejscu. Gdzieś gdzie będziesz mogła zajrzeć wychodząc czy wracając z karczmy czy idąc do sklepu. Myślę, że jak poprosisz Łasicę to ci pomoże. Ona ma doświadczenie w takich sprawach. Ale potraktuj to jako test i poważnie. Każdy z nas ma swoje miejsca kontaktowe które jest zobowiązany sprawdzać i gdzie inni z nas mogą przekazać wiadomość. Bo jak mówię, nie zawsze jest możliwość spotkać się osobiście. Więc dużo częściej posługujemy się takimi pośrednimi metodami. - powiedział tłumacząc jak mentor nowej uczennicy w klasie jak tutaj to działa i dlaczego to takie ważne.

- Owszem i znajdę, ale nie będę nikogo narażać, zadowalając się pierwszym lepszym poluzowanym kamieniem na pierwszej lepszej ulicy. Muszę wypracować sobie jakąś rutynę która będzie do mnie pasować, nie dziwić tutejszych i nie być narażona na przypadkowe odkrycie. Po tym spotkaniu idę z Nadią oglądać kamienicę którą mogłabym przejąć. Rozejrzymy się za takim miejscem. - Zapewniła mężczyzn o jej chęci współpracy ale zaznaczyła, że woli do sprawy podejść ostrożnie i z głową. - Druga sprawa czy pisać bez ogródek czy używacie szyfru?

- No to jak będziesz się widzieć z Łasicą to ją o to zapytaj. Coś chyba powinna ci podpowiedzieć. A Karlik ci zostawi listę punktów kontaktowych do nas. - Starszy skinął głową przyjmując te wyjaśnienia do wiadomości i znów wskazał palcem na Karlika. Ten potwierdził ruchem swojego byczego łba, że tak zrobi.

- Nie wszyscy z nas są piśmienni. Na przykład Łasicy nie masz co zostawiać żadnych liścików. Zaś co do reszty krótkie wiadomości. Zwykle prośba o spotkanie od razu z propozycją miejsca i czasu by oszczędzić zbędną wymianę karteczek. Dobrze też napisać datę. Musisz brać pod uwagę, że jak na przykład zostawisz wiadomość rano to ktoś może ją odczytać wieczorem albo następnego dnia. Właśnie Łasica ma dość napięty grafik i praktycznie jest dla nas niedostępna przez cały dzień. Dopiero wieczorami coś z nią można się umawiać. Ale większość z nas ma swoje zajęcia więc raczej rzadko się zdarza, że tak zaraz za dzwon czy dwa otrzyma się czyjąś odpowiedź. - mistrz zboru wyjaśnił jak to działa system łączności między kultystami. Raczej nie było to dziwne bo nawet oficjalne listy i posłańcy też działali w podobnym trybie.

Po tym wszystkim czas ich spotkania dobiegł końca. Pirora założyła swoją pelerynę i na odchodne skłoniła się nisko Starszemu.

- Jeszce raz dziekuje Starszy za spotkanie i przyjęcie do waszej rodziny. - Powiedziała z szacunkiem czekając aż Mistrz ją odprawi.

- Oczywiście moje dziecko. Bacz na siebie i rozważ proszę naszą dzisiejszą rozmowę. Niech nasi patroni sprawują nad tobą pieczę. - zamaskowany mężczyzna pożegnał się niczym dostojny kapłan tajemniczej religii. Potem razem z Karlikiem Pirora opuściła ten pokój i wrócili do sąsiedniego w którym spotkała się z nim na początku.

Grubas przekazał jej listę skrytek które może używać by kontaktować się z wyznaczonymi osobami. Lista co prawda niewiele jej mówiła. Z nazw rozpoznała tylko “Wesołą mewę” w jakiej na dzisiejszy wieczór zapraszała ją Łasica i faktycznie była to tawerna jaka była podana jako jej adres kontaktowy. Poza tym były jeszcze skrytki aby zostawiać informacje dla Karlika i Versany. Te nazwy jednak niewiele jej mówiły chociaż wujek spędził z nią nieco czasu tłumacząc gdzie to jest i jak tam dojść to coś jej się rozjaśniło. Więc wyszło na to, że pewnie Łasica albo Versana i tak by musiała ją zaprowadzić do tych miejsc.
 
Obca jest offline  
Stary 29-04-2021, 17:45   #268
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Popołudnie; Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Pod Pełnymi żaglami”; Pirora i Łasica

Pirora siedziała przy stole jaki przez ostatni tydzień zazwyczaj zajmowała z Rose lub którąś z koleżanek. Więc i trochę jakby stał się to jej stół. Na zewnątrz była już druga połowa dnia ale jeszcze było widno. I jakoś w tą porę była mniej więcej umówiona z Łasicą. Z gośćmi nie było tak pełno jak to się zacznie po zmroku za dwa, trzy, cztery dzwony ani jak to było o poranku jak większość gości jadała śniadanie. Teraz było więc dość pusto jak na wieczorne i poranne standardy tego lokalu. Ale jakoś nikt nie sprawiał jej przykrości ani się nie przystawiał nawet jak akurat tym razem siedziała sama przy stole. Aż ktoś znów wszedł do tawerny i tym razem był to ktoś znajomy. Tym razem Łasica była w skórzanych spodniach a nie w grubej, zimowej spódnicy. Zamachała do niej wesoło ale najpierw podeszła do szynkwasu i coś tam zamieniła z kelnerką ze dwa słowa. Potem wznowiła raźny marsz przez główną salę korzystając z okazji by sprzedać klapsa przechodzacej obok kelnerce. Ta pisnęła zaskoczona chyba nie spodziewając się takiego numeru od kobiety ale jakoś przeszło to w żart bo obie się w końcu uśmiechnęły do siebie. Wreszcie Nadia zacumowała do stołu obok Pirory.

- Witaj Blondyneczko! Ślicznie wyglądasz! Gotowa na podbój tajmiczych zakamarków miasta?! Tylko daj mi odetchnąć i coś na rozgrzewkę. - zaćwierkała bezczelnie i radośnie śmiejąc się wesoło. A mówiła jakby miała bilet na jakąś ekscytującą wycieczkę związaną ze zwiedzaniem miasta. Tylko chciała posiedziec chwilę i wypić coś na rozgrzewkę bo wskazała w stronę szynkwasu gdzie przed chwilą się zatrzymała na moment.

- Gotowa! Jak widzisz nawet się trochę przebrałam co bym nie świeciła kasą i nie przyniosła ci wstydu w tym półświatku. Choć mogę poczekać jeszcze chwilę aż się czegoś napijesz. - blondynka odpowiedziała Nadi choć nie mogła się doczekać aż wyrusza i mowa jej ciała okazywala zniecierpliwienie.

- Świetnie! Tak trzymać! - zaśmiała się Łasica klepiąc koleżankę przyjacielsko po ramieniu. Przerwała bo ta sama kelnerka jaką zaczepiła trochę wcześniej gdy szła do stołu przyniosła jej teraz kufel grzańca.

- Ooo… Ale cieplutkie… - Nadia z przyjemnością objęła dłońmi to płynne ciepło i grzała od niego dłonie. - Chyba wiem gdzie pójdziemy. Tak miałam niezłą zagwostkę. Bo pełno jest pustych domów za darmola i pełno jest czyichś domów jakie można odkupić za grubą kasę. No ale te puste no trzeba władować kasę w remont a te gotowe nie ale właśnie kosztują grubą kase. Ale coś chyba mam dla ciebie. Niezła lokalizacja, w centrum miasta, trochę od Placu Targowego. Wiesz gdzie to? Tam co targ jest w każdy Marktag. - Łasica mówiła jakby się chciała pochwalić swoim pomyślunkiem, że mimo wszystko znalazła coś obiecującego. Wreszcie upiła łyk gorącego napoju.

- Wiem gdzie jest targ i tak centrum to dobre miejsce, wszędzie masz blisko i wszyscy mają blisko do ciebie. - Przytaknęła blondynka.

Łasica prowadziła raźnym krokiem. Przeszły przez kolejne ulice miasta aż dotarły do Placu Targowego jaki Pirora zwiedziła parę dni temu jeszcze z Nije jako przewodniczką. Ale tym razem tylko przez niego przeszły.

- To tam, na Bursztynowej. - machnęła dłonią Nadia wskazując na jedną z kilku ulic jakie zbiegały się na placu. Tak na oko to niczym szczególnym się nie wyróżniała na tle sąsiadek.

- Mam nadzieję, że nie jesteś strachliwa co? Albo przesądna. Bo ten dom ma złą opinię. Podobno przynosi pecha. W ciągu ostatnich dwóch albo trzech lat zabiło się w nim trzech właścicieli. Czy tam ze służby. No trzy trupy w każdym razie były. Ostatni w zeszłe lato. Dlatego mówią, że jest nawiedzony i takie tam. Nie wiem czy to prawda, nie byłam tam nigdy w środku. W każdym razie jak ten ostatni się chyba powiesił to dom stoi pusty. A nie słyszałam by ktoś z ferajny chwalił się, że go obrobił. Dlatego nikt tam chyba nie mieszka. I chyba powinien być nietknięty od zeszłego lata. No ale mówię, nie byłam w środku to nie wiem jak tam jest naprawdę. - tłumaczyła przewodniczka ze znajomościami w półświatku gdy tak szły przez plac pełen przechodniów a potem się zagłębiły w wylot Bursztynowej.

- Włamywałaś się kiedyś? - zapytała Łasica gdy zerknęła na idącą obok blondynkę. Patrzyła na nią z łobuzerskim uśmiechem.

- Bursztynowa? Ładne brzmi. I do tego dom który zabija właścicieli, no no w wyższych sferach na pewno będą mieli o czym gadać tygodniami. Choć nie nakręcam się jeszcze na nic, zobaczmy jak wygląda w środku. - Blondynka szła raźniej koło włamywaczki rozglądając się próbując odgadnąć o której kamienicy mowa.

- Nigdy, zdaje się w tej sprawie na ciebie. Mam tylko sztylet w bucie do ochrony i parę drobniaków w kieszeni na piwo w “Mewie”. - Pirora przyznała się bez bicia że jest całkowitym zerem jeśli chodzi o bycie przestępczynią.

- No tak, nóż się czasem przydaje. Ale to nie jest główne narzędzie przy włamaniu. Tylko to i to. - Łasica po kolei postukała się w skroń oraz zamachała swoimi paluszkami.

- Nie bój się, wszystkiego cię nauczę. - lekko trzepnęła ją w ramię aby dodać jej otuchy. Sama zdradzała pewność siebie jakby szła do pracy w sklepie czy czegoś podobnego.

- No i jesteśmy. - włamywaczka zatrzymała się przy sąsiednim domu i wskazała na fasadę następnego budynku. Rzeczywiście był niedaleko placu. Może ze trzy czy cztery domy od wylotu ulicy. Nie wyglądał jakoś tragicznie. Na pewno nie jak pustostan. Chociaż okiennice były pozamykane co nieco rzucało się w oczy gdyż w sąsiednich budynkach były otwarte i widać było szyby.

[media]http://i.pinimg.com/564x/5f/74/9a/5f749a37ffbda1d0ae57b98e188f643f.jpg[/media]

- No w zimie jest trochę łatwiej. A trochę trudniej. Zależy jak na to spojrzeć. - zaczęła tłumaczyć oglądając ten stojący obok budynek.

- Okiennice to raz. Powinny być otwarte. Jak o tej późnej porze są zamknięte no to coś jest nie tak. Druga sprawa to dym. Widzisz komin? Pusty. Nic nie wieje. W środku zimy? Kto by zdzierżył bez grzania? - pokręciła głową śmiejąc się wesoło na znak, że nie ma nawet o czym mówić. I przez to ten budynek jest jeszcze bardziej podejrzany. Albo obiecujący. Zależy jak na to patrzeć.

- No ale komin to jak ktoś rano by napalił a potem wyszedł no ogień mógł jeszcze wygasnąć. Zdarza się. Ale raczej się coś w piecu pali cały czas. Najwyżej na noc nie. No i dlatego jest jeszcze śnieg. Widzisz jak zawalone? A w nocy padało. Nikt nie odgarniał. - pokazała na wejście do kamienicy o jakiej rozmawiały. Rzeczywiście śnieg tam wydawał się dziewiczy. Do tego stopnia, że hałdy śniegu obwarowały go do wysokości połowy okien parteru. Widocznie od dawna nikt się nie zajmował tu nadmiarem śniegu i udrożnieniem przejścia. W sąsiednich budynkach wyglądało to podobnie ale tam chociaż było przebicie od drzwi do głównej osi ulicy.

- To co? Jak myślisz? Jak się włamują włamywacze w środku dnia, do głównego wejścia na środku ruchliwej ulicy? - zagadnęła rozbawiona Łasica zerkając z zaciekawieniem na blondwłosą koleżankę. Ale dość trafnie opisała okoliczności w jakich miały się włamywać do tego budynku.

- Nie włamują się od głównego wejścia ale szukają tylnego lub klapy do piwnicy? - Spróbował zgadnąć Pirora dla której było to najbezpieczniejsze i najlogiczniejsze wyjście.

- Nieee. - zaśmiała się dyskretnie dziewczyna o granatowych włosach. - Jak klapa od piwnicy i w niej grzebiesz albo wchodzisz od tylnego wejścia no to wygląda dziwnie. Tylne wejścia są zwykle od ogrodu czy podwórza. Te mają płoty, furtki, bramy. Najpierw przez nie trzeba przejść. Klapy to samo, rzadko są od frontu. A teraz jeśli nawet to jeszcze pod śniegiem. Nie. Główne wejście. Wejdziemy głównym wejściem. Trochę bajery i pewności siebie i wszyscy myślą, że jesteś odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. - powiedziała wesołym tonem tłumaczać koleżance co i jak z tym włamywaniem. Ogólnie orat teraz. Machnęła ręką na zachętę by Pirora podążyła za nią i sama ruszyła do przodu.

- To jaką bajerę byś nam wymyśliła? - zapytała gdy podeszły już do tej hałdy od dawna nie odgarnianego śniegu i teraz trzeba było się na nią wspiąć aby dostać się na drugą stronę a potem do głównego wejścia.

- No można udać, że jest się potencjalnym kupcem albo właścicielem… ale wtedy po co się włamywać jak można skontaktować się z notariuszem nieruchomości? - Pirora spróbowała jeszcze raz ale gubiąc się dlaczego w miałyby udawać w momencie kiedy to prawda.

- No nieźle, nieźle. - pokiwała głową włamywaczka dając znać, że trop jest prawidłowy. - Ale w tym ubraniu nie bardzo wygladasz na kogoś kto jest właścicielem kamienicy. I powinnaś przyjechać dorożką. - zwróciła uwagę na te detale jakie jej zdaniem nie pasowały to takiej historyjki.

- Jakby się ktoś czepiał to jesteś reprezentantem takiego właściciela. Możesz nawet podać nazwisko van Dyke. Ale, że pracujesz dla nich czy coś. A ja jestem wynajętym ślusarzem bo klucz się zgubił czy coś. To już byś musiała wymyślić sama. A teraz chodź. - Łasica mówiła szybko i lekko jakby chodziło o to aby przejść na drugą stronę ulicy czy coś równie trywialnego. Dała znak, że trzeba się wspiąć na tą hałdę śniegu i sama zaczęła się wspinać zerkając w bok czy koleżanka nie potrzebuje pomocy. Zbiec z drugiej strony hałdy było już łatwiej. Obie dotarły bez przeszkód po zawalonych śniegiem schodach do głównego wejścia. Przy okazji hałda śniegu po części oddzielała ich od widoku z ulicy.

- No i jak już jesteś pod drzwiami to trzeba sprawdzić czy nikogo nie ma. - wyjaśniła biorąc za kołatkę w solidnych drzwiach i głośno stukając nią w te drzwi. - Jak ktoś otworzy to mówisz, że pomyłka albo pytasz się o drogę czy cokolwiek innego. I odchodzisz. Skucha. Najwyżej możesz próbowac innym razem. Raz kumpel robił tak na śpiocha i mu spanikowany właściciel łeb odstrzelił. Przez dziurkę od klucza. Trup na miejscu. - wyjaśniła tłumacząc barwne przygody z półświatka.

- Chyba nikogo nie ma. - powiedziała zerkając na pozamykane okiennice budynku przed jakim stały.

- Włamania to niebezpieczna sprawa, - Pirora skomentowała zza pleców Łasicy i zorientowała się, że ona powinna patrzeć na ulicę. - Na ulicy pusto… w oknach też raczej nikogo nie widać. Myślisz że tutaj ktoś jest jak okiennice zamknięte i budynek opuszczony?

- Myślę, że nie. Nic na to nie wskazuje. Ale może być ktoś na dziko. - powiedziała Łasica kucając przed drzwiami i dobywając z przypinanej do pasa kieszeni jakieś pręciki czy druciki. Wsadziła je w dziurkę od klucza i zaczęła tam majstrować.

- Jak od wewnątrz jest zamknięte na zasuwę to lipa. Zostaje jeszcze rympał. Czyli na siłę. Ale to nie w moim stylu. Każdy mięśniak może wziąć łom i się tak włamać. - prychnęła pogardliwie na takich co się włamywali w tak brutalny sposób.

- Ale na zasuwę można zamknąć jak ktoś zostaje w środku. Jak wychodzi to najwyżej na klucz. A z kluczem można sobie poradzić. - tłumaczyła lekko wskazując brodą na drzwi przy jakich majstrowała. A za jej plecami, za hałdą ludzie przechodzili dalej. Nawet niektórzy spoglądali w ich kierunku z zaciekawieniem ale jakoś nikt nie robił rabanu.

- Aha! - cicho zawołała ucieszona włamywaczka gdy dało się słyszeć metaliczny zgrzyt. Wyjęła druciki z zamka, wstała i nacisnęła na klamkę. Drzwi stanęły przed nimi otworem.

- Dawaj, do środka! - roześmiana Nadia zachęciła głosem i machaniem ręki aby wejść za nią do środka.

Blondynka wskoczyła do środka jak goniona przez inkwizycje i pomogła zamknąć za sobą drzwi kamienicy. W środku panował mrok i było bardzo cicho. Pirora sięgnęła do torby i wyjęła dwie świece.

- Pomyślałam, że mogą się przydać - Wyjaśniła i zaczęła krzesać iskry z hubki. Kiedy oba płomyki zapłonęły blondynka podała jedną łasicy a drugą wzięła sama.

Stały w małym pomieszczeniu, pustym. - No to chodźmy zobaczyć jakie skarby zostawili po sobie ostatni właściciele. - Powiedział cicho jakby jej głos miał wybudzić zjawy zmarłych. Na dolnym piętrze było przejście do części dla służby, schody na górę i przejście do małej stajni czy powozowni.

Schody prowadziły na piętro gdzie z holu były dwoje drzwi. Jedne prowadziły do dużej sali wyglądająca na bawialnie czy też pokój dzienny. Drugie prowadziły do jadalni, także jadalnia była połączona z salonem i kuchnią, posiadała też wyjście na mały balkon. Ciekawe było że przez to że budynek stal na nierówności ktoś zrobił trzy piętra części dla właścicieli i cztery piętra o niższych sufitach części użytkowej dla służby. Kolejne piętro miało trzy pokoje. Jeden wielki nad salonem, gdzie musiał być pokój państwa domu, połączony z nim mniejszy pokój znajdujący się nad jadalnią ale większy bo dodawano tam miejsce z balkonu z piętra niżej. Jeszcze jeden pokój znajdujący się nieco wyżej do pozostałych ale zajmujący powierzchnię niższych pomieszczeń i połączony z nim mały pokoik który Pióra zgadywała że był być może łaźnią dla gości połączona z pokojem gościnnym. Były też małe schody na poddasze a w pokoiku łaźni była klapa w podłodze która prowadziła piętro niżej jedynie schodów brakowało. Było to dwie łaźnie na różnych piętrach połączone klapą, pewnie dla wygody służby by nie musiała iść do okoła. Raz z Łasicą musiały wrócić do jadalni by dostać się do drugiej części budynku. Schody mocno skrzypiały na szczęście były tutaj raczej same.

Część służby była oczywiście mniejsza i składała się ze spiżarni na parterze z drzemią dla służby, kuchni na piętrze która zajmowała całe pomieszczenie i prywatnych pokoi służby które składały się z dwóch pokoi po cztery piętrowe łóżka w każdym i malutkaa łaźnia z klapą na czwarte piętro do łaźni gościnnej.

- Trochę tu chyba coś wynosili... Ale wiele zostało. - skwitowała Łasica gdy tak chodziły po tych łaźniach, pokojach, schodach, korytarzach opustoszałej kamienicy. No i trafnie to ujęła. Na upartego zostało na tyle dużo mebli, że można by się wprowadzać właściwie od ręki. Z drugiej strony właśnie widać było, że część jest pootwierana, poprzesuwana, ktoś pewnie zabrał co było cennego. Część ubrań leżała na podłodze a te miały liczne, małe dziurki. Jak jeszcze doliczyć, liczne małe bobki na podłodze nie było się co dziwić uwadze koleżanki, że trzeba by zainwestować w koty.

Samo zwiedzanie Łasica zaczęła od kuchni. A w niej od sprawdzenia pieca. Jak okazał się zimny to jak mówiła prawie pewne, że nikt tu nie palił a więc i nie mieszkał. Bo nawet jakby z komina przestało lecieć to rozgrzany piec długo potrafił trzymać ciepło. A nie trzymał. Był zimny jak ściany na zewnątrz. To niejako uspokoiło włamywaczkę i zaczęła się czuć całkiem swobodnie. Znalazła jakąś lampę więc jak odpaliły ją od świec to dawała jaśniejsze i stabilniejsze źródło światła niż świeca.

- Na moje oko nikt tu się nie włamywał. Nawet jakieś obszczymury. A to to pewnie wynieśli na świeżo po ostatnim właścicielu zanim to zamknęli na cztery spusty. - Nadia stwierdziła tonem znawcy gdy szacowała ten nieład jaki znajdowały co rusz w kolejnych pokojach i korytarzach. Jej zdaniem ogrzać to, posprzątać no i właściwie można mieszkać.

- Aha. Opału prawie nie ma. Będziesz musiała kupić. No tak, bo przecież jak ten tutaj kopnął w kalendarz to było lato. - stwierdziła Łasica gdy zeszły do zimnej i ciemnej piwnicy. Która wydawała się jeszcze zimniejsza i straszniejsza niż wyższe piętra. Niektóre drzwi były zamknięte na kłódki i włamywaczka znów musiała kucać aby je otworzyć swoim sposobem. W większości były typowe szmaty i graty jakie ludzie trzymali zwykle w piwnicach. Ale najważniejsza zimą komórka, ta na opał była prawie pusta.

- Nie dygaj, mam znajomego, ma opał po tańszej cenie. Mam nadzieję, że jeszcze ma. Wiesz u nas opał to się zbiera cały rok a najlepiej kupować późną wiosną i wczesnym latem. A najgorzej w zimie i na przednówku. Wtedy jest najdroższy i jest go najmniej. No ale nie bój się coś ci znajdziemy. - pozwoliła sobie na swobodny komentarz do tego stanu rzeczy i niejako wyjaśnienie jak tu tu na północy ma się sprawa z opałem.

- No i jak? Podoba ci się? Chcesz tu mieszkać sama? Trochę straszno w takim dużym domu samemu. A myślisz, że któreś z pomieszczeń nadawałoby się na takie do dyscyplinowania niegrzecznych dziewczynek? Bo jak nie to chyba nie ma co tu tracić czasu i idziemy dalej w tango na miasto bo już późno i niedługo będzie ciemno. - zapytała szybko, prawie jednym tchem dając znać, że jak Pirorze nie pasuje ten budynek to nie widzi potrzeby tracić tu dłużej czasu.

- Pff sama, proszę cię mam służbę a ten pokój jest idealny na moją pracownię. - Pirora zrobiła piruet na deskach środkowego pokoju drugiego piętra, tylko by chwycić łotrzyce za rękę i pociągnąć ją do pokoju dziedzica gdzie stało łóżko, które było przepiękne i nie zostało wyniesione tylko dlatego że nie mieściło się w drzwiach, musiałaby złożone już w pokoju - dyscyplina dyscypliną ale wyobraz sobie ile osób potrafi pomieścić to łóżko? Pięć jak nic… - blondynka przylgnęła od tyłu do siostry kutyski a jej dłonie zaczęły “niewinną” podróż po jej krągłościach.

- Ciekawe czy do końca remontu będę miała tylu przyjaciół zostających na noc? Jak myślisz? - Słowa Averlandki wypowiadane były wprost do ucha Nadi, jedna z dłoni blondynki z pewną trudnością ale sukcesem wsunęła się pod materiał spodni. Nadia była dla niej nadal nieznajomą ale tyle co dała się poznać vad Dake była pewna, że nie przepuści okazji szybkiej chwili uniesienia z blondynka. No i sama Pirora czuła potrzebę eskalacji swojej żądzy. A wszystko to wina oficera Kellera i jego udanej kokieterii jej osoby.

- Myślisz że skoro dom jest “nawiedzony” sąsiedzi przywykli do wydobywających się z niego potępieńczych jęków? - Dłoń malarki coraz sprawniej pracowały na kobiecości “siostry”, usta kąsały szyję a druga ręka powoli radziły sobie z guzikami kubraka złodziejki. I nagle zatrzymała się.

- No ale chyba nie mamy czasu na takie zabawy - blonynka powiedziała z rozczarowaniem w głosie, - Starszy i Karlik oczekują bym znalazła sobie jeszcze skrytki na wiadomości od i dla rodziny. Uznali, że będziesz odpowiednią osoba by mi pomóc… - blondynka zaczęła powoli wycofywać swoje dłonie czekając na jawny protest Nadii i jej “błagania” o więcej.

Wydawało się jakby ciemnowłosa partnerka tylko czekała na taki ruch ze strony blondynki. Bo gdy ta zaszła ją od tyłu i zaczęła te zabawy z błądzeniem dłonią po jej ciele ta jakoś nie protestowała i nie wyglądała na zaskoczoną. Wręcz przeciwnie. Przyjęła taką zabawę bardzo chętnie i wdzięcznie. Zamruczała z zadowolenia i jęknęła cichutko ja dłoń Pirory pokonała opór skórzanych spodni i wreszcie dostała się do środka. I natychmiast zareagowała gdy ta dłoń zaczęła się z niej wysuwać.

- Oj tam nie mamy czasu! Daj spokój! Zobacz, cały dom jest tylko dla nas. I to łóżko. Sama mówiłaś, że na pięć osób. No chodź je wypróbujemy. Chyba jak mnie tak nakręciłaś to nie po to by mnie teraz zostawić samą z tym wszystkim? Obrażę się na ciebie jak sobie teraz pójdziesz i mnie zostawisz. - włamywaczka bez skrupułów zdradzała, że po tym interesującym wstępie ma ochotę na więcej. I bardzo jej nie leży jakby miały skończyć tylko na tej małej przystawce do dania głównego. Mówiła o tym bardzo żywiołowo i z przekonaniem, trochę żartobliwie ale jednak jej ciało już zdradzało oznaki rosnącego podniecenia.

- No nie wiem, w końcu jesteś kryminalistką. I włamałaś się do mojego przyszłego domu. Coś czuje że powinnaś zamiast głasków dostać baty… skórzanym pasem. - Blondynka wiedziała że ma już czarnowłosą. Zaczęła prędzej usuwać z niej ubrania głównie jej skórzany pas który później był użyty by wychłostać porządnie tyłek Łasicy. Malarka postanowiła zrobić to dopóki jej siostra nie zaczeła wydawać jęków podniecenia. Potem obie wylądowały na zatęchłym materacu płosząc z niego parę szczurów. Splecione w miłosnym uścisku oddały się dzikiej żądzy i zaspokajały się wspólnie. Mając jeszcze czas Pirora zaciągnęła łotrzyce na strych i do małej wieży która mogła robić za gołębnik tam kazała się zaspokoić kiedy patrzyła z małego okna na dachy innych kamienic.

Ostatni raz zrobiły to w łóżkach dla służby oczywiście w imię sprawdzenia czy da się tam pomieścić. Wniosek końcowy “da się” i służba Pirory może mieć minimum prywatności oddając się przyjemnością.

- Wezmę ten dom… ale wiesz co może kiedyś włamiemy się do jakiegoś innego. - Powiedziała blondynka poprawiając koszulę przed założeniem gorsetu. Czarnowłosa jeszcze nie zaczęła się ubierać.

- Oj no to jednak chcesz współdziałać z kryminalistką? - zaśmiała się leniwie Łasica leżąc jeszcze w łóżku przypominającą wielką, otwieraną szafę albo szufladę. Może by tak leżała dalej ale w domu bez ogrzewania było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Więc ledwo ciało znieruchomiało po gorączkowych aktywnościach a już kąsał je ostry mróz. Więc i naga Łasica zbyt długo nie wytrzymała leżąc nago gdy mróz sprawnie przepędził uczucie rozleniwiającej błogości zmuszając ją aby się ubrać. Sprawnie więc zeskoczyła na ziemię i w świetle znalezionej lampy zaczęła szukać swoich ubrań.

- No pomyślę nad tym pomyśle. A takie pasy na goły tyłek i reszta zabawy to by było wliczone w takie włamanie? Bo jak tak to myślę, że chyba bym znalazła gdzieś chwilę czasu. Ale pewnie wieczorem. No albo w następny Festag. Bo tak to mam służbę. - mówiła próbując z podłogi skolekcjonować swoje ubranie. Znalazła już koszulę i spodnie oraz jeden but. Więc zbyt mało aby zacząć się ubierać więc chodziła szukając reszty.

- Hmm… A na strychu to jeszcze miałam gorset? Bo coś go nie widzę. Może został w tej pierwszej sypialni? - trochę wyszła z roli jak tak skonsternowanym tonem pytała koleżanki o los swoich ubrań. W końcu podczas tych harców zdążyły zwiedzić spory kawał domu. A póki trwała zabawa to Łasica kompletnie nie przejmowała się takimi detalami jak ubranie oddając się przyjemności gorąco i namiętnie. A rola uległej partnerki wydawała się dla niej idealna. Teraz wracała zaś do zimnej rzeczywistości gdzie właśnie wypadało się ubrać a i zimna aura na to sugerowała dość mocno.

- Gorset zostawiłaś na balustradzie na drugim piętrze jak schodziliśmy ze strychu, spodnie pas i buty zostały w sypialni. - Pirora zebrała swoje ubrania i poszła za kochanką zbierając również swoje części garderoby. Musiała poprosić o pomoc z gorsetem który trzeba było zasznurować od tyłu. Koniec końców obie były doprowadzone do porządku.

- Oczywiście że wliczone, co ty myślisz, że jak przykładna obywatelka dam takiej łotrzycy chodzić bez kary? - blondynka dała całusa w policzek złodziejce daj mi czas na skompletowanie zabawek a pokażę ci jak tak taka dyscyplina potrafi wyzwolić człowieka. - Choćmy teraz głodna i spragniona się zrobiłam a ty obiecałaś mi tańce i zabawę.

- Brzmi baardzoo kusząco! Nie mogę się doczekać! - Łasica też już dopinała ostatnie sprzączki i guziki więc obie już właściwie były gotowe aby znów pokazać się na ulicy. - To ja mogę wieczorami. Jak akurat nie robię czegoś innego. Ale niestety bardzo często robię. Ale jak dasz znać to jakoś się pewnie umówimy. A zabawki to mam koleżankę. Z zamtuza. Myślę, że ona może coś mieć na stanie. No ale nie wiem czy chcesz odwiedzać takie osoby i miejsca o podejrzanej reputacji. - włamywaczka znów pochwaliła się swoimi licznymi znajomościami w mieście. I okazała gorliwą wolę współpracy w sprawie takich wspólnych zabaw jakie właśnie zakończyły.
 
Obca jest offline  
Stary 29-04-2021, 18:04   #269
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Nordland; Neues Emskrank; Karczma “Mewa” ; Pirora, Łasica


- No to wreszcie w domu! - zawołała radośnie Łasica gdy jeszcze we dwie szły zmrożoną i zaśnieżoną ulicą. Już wieczór był w pełni a im trochę zeszło na tym chodzeniu po domach i ulicach. Jak się widziało u celu budynek z kusząco rozjaśnionymi oknami, który obiecywał światło i ciepło, coś ciepłego do zjedzenia to trudno było nie okazać radości albo chociaż uśmiechu. I sąsiadka Pirory zdradzała właśnie taką radość.

- No to najlepsza dziura w mieście! Przynajmniej dla mnie. Chodź, zapoznam cię z ferajną. Powiem, że jesteś ode mnie to cię tu nikt nie ruszy. No i jakbyś miała dla mnie jakąś wiadomość to najlepiej tutaj u barmana zostawić. Albo u Cori. Zresztą zaraz sama zobaczysz! - mówiła rozpromieniona ulicznica zdradzając niemałą ekscytację tym powrotem do znajomych kątów po tym całym chodzeniu po śniegu i mrozie. A ostatnio to jeszcze po ciemku. W końcu pchnęła drzwi, te zaskrzypiały a ze środka buchnęło ciepło, światło i karczemny gwar.

- To jesteśmy. - Łasica oznajmiła dumnie i radośnie zatrzymując się na chwilę ze dwa kroki od wejścia. Wieczór był już w pełni i trochę trwał to i było widać po gościach. Sądząc po krzykach i śpiewach część już miała dość mocno w czubie. A dominującą klientelą na pewno nie byli błękitnokrwiści i bogaci. Raczej marynarze i typy spod ciemnej gwiazdy. Ale Łasica nie zdradzała obawy. Czuła się jak u siebie w domu.

- O, jest Cori! To chodź! - powiedziała nagle łapiąc dłoń Pirory i bez wahania pociągnęła ją do szynkwasu. Zacumowała przy jakiejś blondynce po drugiej stronie. Barmanka miała całkiem ładny, sympatyczny uśmiech i widocznie dobrze się znała z Nadią bo jak ta się zatrzymała to się uściskały ponad barem.

- Cori, to jest moja koleżanka Pirora. Ona jest ode mnie. Jakby co. I Pirora ta ślicznotka tutaj to Corette. Ale wszyscy mówimy jej Cori. - przedstawiła sobie obie blondynki po obu stronach szynkwasu.

- Corette to przepiękne imię ma miły wydźwięk jak się je wymawia. Miło mi cię poznać mów mi Pirora. - Dziedziczka uraczyła kelnerkę przyjacielskim uśmiechem i nie zapomniała jej oczarować komplementem, który nawet nie był udawany. Razem z Nadią zamówiły duży dzban wina a po paru kubkach zaczęły żartować i świetnie się bawić. Rozładowanie napięcia w opuszczonym domu sprawiło że nie musiały opuszczać pary po kątach czy łapać pierwszego lepszego marynarza i zaciągać go do pokoju by go wykorzystać. Mogły bardziej się nad tym zastanowić.

- To co tańczymy? - Pirora podchwyciła i kiedy tutejszy grajek przegrał jakąś żwawszą szantę pociągneła Nadie na kawalek wolnej sali. Grajek przygrał wtedy jeszcze jedną szybka muzyke i kolejną. Nawet trudno było powiedzieć później kiedy niektórzy bywalcy podchwycili to co się wyprawiało i zaczeli wystukiwac głośniejszy rytm kuflami o stoły. Inni sami dołączyli do zabawy by zatańczyć parę kroków z dobrze bawiącymi się dziewczętami. Zwłaszcza kiedy dziewczyny chwyciły się za ręce i kręciły się w młynku coraz szybciej i szybciej i szybciej.

Jak bardzo inna była to zabawa niż sztywne choć pełne gracji bale szlachty. Tutaj muzyka była szybka, ruchy pełne ekspresji i mocy, śmiechy i okrzyki. Trochę jak na po żniwach kiedy szlachta ziemska zaprasza na biesiady na zakończenie lata. Był to jedyny czas kiedy można było się tak zabawić z niższa sferą zanim nanowo wznosilo się mury podziałow społecznych.

W końcu prawa fizyki upomniały się o nie i ręce dziewczyn wyślizgnęły się z ich uścisku i obie poleciały w tył. Na otaczający je tłum po przeciwnych stronach. Po sali poszła salwa śmiechu a grajek przygrał zakończenie muzyczne utworu. Po śmiechu przyszły głośniejsze rozmowy i gwar. Łasice złapało dwóch marynarzy i szybko postawili ją na nogi. Pirora natomiast zderzyła się z kimś kto trzymał kufel i część jego zawartości polało się po dziewczynie. Blondynka tylko pisnęła na kontakt z zimnym trunkiem ale chwile potem zaczęła przepraszać zanim nawet odwróciła się aby zobaczyć kto ja złapał.

- Bardzo przepraszam, strasznie mi przykro odkupie… to pan! - Zakończyła zdziwiona kiedy w końcu zwróciła uwagę na to kto ją złapał. Nawet nie zdążyła ukryć po twarzy że rozpoznała go i musi go skądś kojarzyć. I nie rozumiała skąd domniemany szef piechoty morskiej robił w tawernie… z takim towarzystwie. Chyba że pani kapitan się myliła i nie był on tym kim im się wydawało. Było to takim zaskoczeniem dla blondynki że postanowiła wycofać się z tej sytuacji i zająć miejsce obserwacyjne.

- Jeszcze raz przepraszam, poproszę Cori żeby dała panu nowe. - I tymi słowy zaczęła wycofywać się do Nadii i ich miejsca gdzie było ich tanie wino.

Muzyka grała, buty tupały o dechy podłogi, ludzie śmiali się, wołali coś do siebie, lub kozacko gwizdali na palcach. Zabawa rozpoczęta przez dwie koleżanki trafiła na podatny grunt i zaczęła się na całego. Publiczność klaskała do rytmu i zrobiło się całkiem przyjemnie.

Nawet mężczyzna na jakiego Pirora wpadła i oblała piwem wydawał się nie gniewać. Coś chyba mówił, że nic się nie stało i nawet się uśmiechnął. A potem Averlandka wylądowała obok szynkwasu. A zaraz po niej dobiła zziajana i roześmiana Łasica.

- Cori! Daj nam coś! Ktoś mi gwizdnął mój kufelek! Łajza! - wołała głośno jakby się gniewała ale od razu widać było, że świetnie się bawi na całego. Barmanka uśmiechnęła się do nich obu, pokiwała głową i zaczęła przygotowywać kolejną porcję napitku.

- Ty to chyba lubisz tańczyć co? - zagaiła Nadia z wciąż zaczerwienionymi policzkami i ognikami zabawy w oczkach. Zapytała z uśmiechem bo wyglądało na to, że ona też lubi takie zabawy.

- Wskaż mi osobę bez połamanych nóg która nie lubi tańczyć w jakiejś mniej lub bardziej rozbudowanej formie. - Odpowiedziała blondynka na pytanie złodziejki wskazując na rozochocone towarzystwo tawerny. - Corri ty tu jesteś cały czas wiesz kim jest tamten mężczyzna co rozlałam na nas jego piwo? A i możesz mu zanieść nowe piwo? Ja płacę. - blondynka nie opanowała ciekawości i spytała się kim może być tajemniczy mężczyzna.

Czekając na Corri która najpierw poszła przyjrzeć się mężczyźnie od piwa Pirora zadała pytanie do Łasicy ale ciszej by niepożądane uszy nie słyszały.

- Więc mówisz że lubisz zabawy z panami i nie masz oporów by mnie schować w szafie bym patrzyła? To może zakład? Jak uda ci się zbajerować wskazaną przeze mnie osobę to zabiorę cię do cukierni koło miejskiego parku i będziesz mogła zjeść tyle rarytasów ile ci się zmieści w brzuchu… albo poprostu kupie ci duża ilość wskazanego przez ciebie alkoholu jak wolisz to.

- O! Zakład?! Dobra! Wchodzę w to! - gdyby Nadia miała psie czy kocie uszy to by pewnie właśnie w tej chwili je postawiła w słup gdy usłyszała taką propozycję od blond koleżanki. I przyjęła ją bez wahania i z pełnym entuzjazmem. Przyklepała do tego dłonią w blat szynkwasu aby potwierdzić, że mówi poważnie i stuknęła się z Pirorą kufelkiem aby wypić za pomyślność takiego zakładu.

W międzyczasie blond barmanka poszła na salę zanieść mężczyźnie ów kufelek z piwem jaki stracił przez pannę z Averlandu. A gdy ta ją o nią zapytała przyjrzała mu się przez chwilę nim odpowiedziała.

- Nie. Nie znam go. Nie pamiętam abym widziała go tu wcześniej. - powiedziała po chwili namysłu.

- To albo przyszedł zaliczyć albo ma interes do załatwienia z kimś z ferajny. - Łasica wzruszyła ramionami ale też chyba nie rozpoznała kim jest ów jegomość o jakiego pytała koleżanka. Więc pewnie mówiła przez perspektywę stałego bywalca tego lokalu.

- Mhmm ciekawe. Myślisz że możesz go dzisiaj trochę poobserwować dla mnie? To drugi raz jak go widzę i… no trochę mi się podoba ale wolalabym w ciemno nie iść w jakieś poznawanie. - powiedziała konspiracyjnej do kelnerki z uśmiechem jaki tylko młoda blondyneczka umiała posłać rozpuszczając zatwardziałe serca - Ładnie proszę odwdzieczyłaby się za to Nadia potwierdzi że umiem.

- Co do zakładu u nas mieliśmy takie zabawy, nasi ‘mentorzy’ wyznaczali nam cele i trzeba było takie uwieść i wykorzystać. niektórzy to wredne chuje byli bo dokładnie wiedzieli kto się nie interesuje płcią przeciwna i taki zaklad był nie do wygrania. A czasem wskazywali tak szpetny egzemplarz że człowieka odrzucało. No ale biorąc pod uwagę że cię lubię a że nie znam tu nikogo to powiedzmy żeeeeeee … - dziewczyna przeleciała po tawernie jeszcze raz przy okazji zatrzymując się znowu na swoim tajemniczym mężczyźnie, ale w końcu wybrała - O! Tamten ze szramą. Ale pytanie gdzie mam się udać i kiedy by zobaczyć, że wygrałaś.

- Tamten? - Łasica słuchała z zaciekawieniem co opowiada jej koleżanka z dalekiego południa i skierowała swój wzrok na wskazanego mężczyznę. Zachichotała cicho gdy go zobaczyła. - Znam go. Ten obok niego to jego brat. Siedzą we włamach i takich tam kombinacjach. Ale wybór przedni, myślę, że nie powinien nas rozczarować. - pokiwała głową z uznaniem jakby już czuła zwycięstwo w powietrzu.

- Aaa… Bo ty chciałabyś to obejrzeć tak? Taki pokaz… No tak… - nagle zreflektowała się przypominając sobie o warunkach tego zakładu. Postukała w swój kufelek zastanawiając się co tu teraz zrobić. W międzyczasie wróciła Cori więc i obie mogły obserwować jak ów blondyn ponoć z piechoty morskiej Czerwonego Legionu jak mówiła Rose, uniósł podarowany kufel w stronę Pirory w niemym geście toastu i podziękowania chociaż dzieliło ich większość głównej izby.

- Cori a macie jakiś wolny pokój na górze? - Nadia zapytała koleżankę a ta bez wahania odparła, że jeszcze tak. A wcześniej nim poszła na salę Łasica w pełni potwierdziła referencje nowej koleżanki w sprawie wdzięczenia się co barnanka przyjęła z wesołym i psotnym uśmiechem i obiecała, że będzie mieć wybranka Pirory na oku.

- Hmm… Właściwie jak to chłopak z ferajny to mogę mu powiedzieć w czym rzecz. Że tam będziesz ale tylko oglądać. To usiądziesz sobie na jednym łóżku a my będziemy się zabawiać na drugim. Nie bój się nie ruszy cię. Chyba, żebyś chciała. To powiedz. - Łasica w końcu się namyśliła i zaproponowała takie rozwiązanie pannie van Dyke czekając co ona na to powie.

- Nie podglądasz zbyt często jak ktoś to robi, prawda? Nie masz tego dreszczu emocji że mogą cię nakryć i wybatożyć za podglądactwo? - Zadała pytanie zwrotne które powinno pobudzić wyobraźnię Łasicy, zwłaszcza, że ona sama lubiła dreszczyk emocji. - Albo jak pomyślisz że ktoś cię obserwuje i robisz mu pokaz podczas gdy twój partner tego nie wie? A ten nie musi wiedzieć niech myśli że mu się poszczęściło a może jak dobrze wypadnie to będzie następny raz..z koleżanką. Choć skoro mówisz że za łatwe to co powiesz na to: spraw by zrobił to… - Blondynka wyszeptała kultystyce jakie trzy pozycje musi zaliczyć zanim wskazany mężczyzna ‘wybuchnie’ by wygrać zakład. *

- Aha, takie coś… No przyznam, że jak z tym batożeniem to nie pomyślałam wcześniej, rzeczywiście może powinnam spróbować. - przyznała koleżanka zafascynowana takim pomysłem blondynki siedzącej obok.

- No tak, tak rozumiem… Ale w tym pokoju może być ciężko. Właściwie tylko w szafie można się schować. Ale nie wiem co byś mogła z niej zobaczyć. Chyba, żebyś wlazła pod drugie łóżko. - Nadia obracała pomysł w myślach i zerkała na koleżankę czekając jak ta się wypowie na te propozycje.

- Spod łóżka będzie dobrze o ile ‘szrama’ będzie toba zaabsorbowany… a jak się wyda to będziemy improwizować. - Powiedziała blondynka mając nadzieje, że warunki są jasne. I po informacji o który pokój chodzi przemknęła niezauważona do pokoju by schować się pod łóżko. Był wieczór więc o ile nie rozświetla pokoju nie wiadomo jaka ilością świec i Łasicą będzie wystarczająco zajmująca nie powinno jej widać.

- Weź sobie poduszkę albo i koc. Jak łóżko będzie przykryte narzutą to raczej nie pozna, że czegoś nie ma. No i nie obrażaj mnie. Jak już się z kimś pokładam to mam nadzieję, że nikt nie ziewa z nudów i nie ogląda widoków za oknem jak ma mnie do dyspozycji. - przed rozstaniem poradziła jej koleżanka ze zboru i jeszcze sprzedała jej klapsa jak blndynka odchodziła z kluczem ku górze. Złapała jeszcze spojrzeniem Cori jak jej gestem życzyła powodzenia i była ich cichą wspólniczką. A potem był już pokój i spokój jaki tam panował póki Pirora miała go do swojej wyłącznej dyspozycji.
 
Obca jest offline  
Stary 01-05-2021, 09:36   #270
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Festag (8/8); Przedpołudnie; pod świątynią Mananna; Versana

Stała z boku bacznie obserwując opuszczających przybytek Pana Mórz wiernych. Nie lubiła wchodzić do środka świątyń, żadnego z upodobanych Imperium Bóstw. Nie lekceważyła jednak ich mocy sprawczych, których skutki zbyt często dało się odczuć w ludzkim świecie

Jej uwadze nie uszła ani wychodząca w towarzystwie dopiero co poznanego nawigatora czy tam oficera Pirora ani Kamila z Petrą stojące na dwa kroki przed rodzicami. Ów mężczyzna, jak mu tam było Jonas Keller, mimo wprawiające w zachwyt aparycji, elegancji i etykiety nie przypadł Versanie do gustu. W jego spojrzeniu było coś co wzbudzało jej zadumę i podejrzenia. Wdowa nie miała jednak zamiaru psuć atmosfery romantycznego spotkania jej kuzyneczki z tym tajemniczym człowiekiem morza. Mimo wszystko martwiła się o przyszłą członkinie swojej komórki.

~ Intryga to moje drugie imię. ~ pomyślała widząc jak siostrzyczka w wierze wsiada do dorożki dżentelmena, który zarówno jej jak i pozostałym dziewczętom podawał dłoń. Swoje kroki skierowała jednak ku dwóm arystokratkom. Ojciec Kamili wszak znał sporą część kapitanów i ich pierwszy oficerów. Ver jednak miała do pogadania również z ciemnoskórą artystką. Ich wczorajsze spotkanie nie doszło do skutku ze względu na Arenę. Wdowa liczyła jednak, że wiersz jaki jej posłała za pośrednictwem Malcolma nieco złagodzi niesmak, który mogła pozostawić jej absencja na dogadanym wcześniej spotkaniu, w trakcie którego miały omawiać szczegóły malowanego przez córkę szefa kapitanatu obrazu.

- Witajcie. - zagadała kłaniając się wyżej usytuowanym w hierarchii społecznej rodzinom - Niech Bogowie Wam błogosławią. - jasnym było, które bóstwa Ver ma na myśli - To chyba za ich sprawą nasze drogi skrzyżowały się dzisiaj. Dostrzegłam również Pirorę w towarzystwie pewnego zacnego jegomościa. Nie chciałam jednak psuć im uroku dzisiejszego spotkania. - wspomniała o kuzynce nawiązując do żeglarza o którego miała zamiar wypytać ojca Kamili. Wszystko jednak w swoim czasie.

- Tak rozmawiałyśmy z nimi przez chwilę. Dobrze cię widzieć Versano. Chyba nie bywasz zbyt często na porannych mszach w tej świątyni. - Kamila przywitała wdowę z miłym uśmiechem. Potwierdziła, że jej kuzynka tu była i rozmawiały z nią przez chwilę.

- Zawsze byłaś spostrzegawcza. - z uśmiechem na ustach zrewanżowała się małym komplementem w kierunku Kamili na jej wzmiankę o niezbyt częstych wizytach Versany w przybytku Pana Mórz - Czy mój dorożkarz dostarczył mój liścik? Mam nadzieję, że nie masz mi za złe? - spojrzała potulnie nie przestając się uśmiechać.

- O tak, dostałam. Dziękuję za pamięć i piękny wiersz. Jestem pod wrażeniem. No nic się nie stało najwyżej umówimy się na kiedy indziej. - ciemnoskóra szlachcianka uśmiechnęła się przyjemnie i chyba ten liścik przypadł jej do gustu bo mówiła o nim bardzo ciepło.

- Dziękuję za te miłe słowa. - odparła z serdecznym uśmiechem na ustach - Myślisz, że powinnam spróbować swoich sił w poezji? - spojrzała zagadkowo na arystokratke - Przyznam szczerze, że trochę się nagłowiłam nad tymi paroma wersami ale dostarczyło mi jednocześnie masę dobrej zabawy. - dodała - Co powiesz na jutro w południe? Może udałoby mi się już coś naskrobać nawet. - zaproponowała składając niejako zobowiązanie.

- Jutro w południe? - panna van Zee zmrużyła oczy zerkając na Petrę jakby się zastanawiając chwilę jak to wyglądają jej plany na dzień jutrzejszy. - Tak, myślę, że jutro w południe może być. A ten wiersz ładnie ci wyszedł, zwłaszcza jak to twój pierwszy. Powinnaś częściej coś pisać. - dodała pogodnym tonem zachęty do takiego artystycznego wysiłku.

- Niezmiernie się cieszę. - wyraźnie szczęśliwsza Ver uśmiechnęła się do obu arystokratek - Postaram się więc na jutro coś przygotować. - dodała - A póki co wybaczcie ale wybieram się na cmentarz. - spojrzała w kierunku ogrodów Morra - No chyba, że jest coś w czym wam mogę pomóc? - spojrzała pytająco na Kamilę i jej towarzyszkę.

- Nie, mamy wszystko co trzeba. Dziękuję. - panna van Zee pokręciła głową w futrzanej czapce ze srebrnego lisa i nie zatrzymywała dłużej wdowy.

Festag (8/8); Przedpołudnie; nowy cmentarz miejski; Versana

Stała pośród tych wszystkich nagrobków. Część z nich była widocznie odwiedzana przez krewnych zmarłego, gdyż nie przykrywała je gruba warstwa śniegu Inne natomiast wyglądały na porzucone na wskutek albo wyprowadzki pozostałej rodziny albo masowej śmierci całego rodu. Wdowa jednak nie zaprzątała sobie tym głowy dzisiaj. Przybyła tu w innym celu i na nim postanowiła skupić całą swoją uwagę. Sprawę utrudniało jednak niezbyt dobre zidentyfikowanie Buldoga. Miała jednak pomysł na to jak sobie z tym poradzić.

~ Znaleźć muszę jakiego ciecia, kopidołka lub grabaża. ~ pomyślała chwytając schowaną za nagrobkiem zmiotkę ~ Kto jak nie oni będą wiedzieć gdzie leżą poszczególni zmarli. ~ wzięła się więc za oporządzanie grobu męża wyczekując chwili jak, któryś z pracowników cmentarza przechadzać się będzie nieopodal.

Śnieg poddawał się opornie. Ten co spadł ostatniej nocy schodził lekko, jak puch. Ale pod spodem był ten stary co leżał tu od tygodni. Ten nie poddawał się tak łatwo i trzeba było go raczej zbijać i odłupywać bryła po bryle aby się go pozbyć. To było całkiem rozgrzewające zajęcie.

W międzyczasie ludzie jacy pewnie też przyszli tu po porannej mszy rozeszli się po całym cmentarzu. Też podobnie jak czarnowłosa wdowa oporządzali nagrobki swoich bliskich. Czasem pojedynczo, czasem całymi rodzinami. Ale wszystko też niejako uciszyło się gdy na cmentarz dotarł kondukt żałobny jaki do tej pory było tylko słychać. Sądząc po ubraniach nie chowano dzisiaj nikogo znacznego. Ale grupa żałobników była całkiem spora. To jednak mogło też tłumaczyć gdzie są grabarze i podobni opiekunowie zmarłych i cmentarza. Bo kondukt zbliżył się do owego miejsca na cmentarzu gdzie już wcześniej czekało kilka sylwetek. Teraz odbywało się tam ostatnie pożegnanie prowadzone przez kapłana Morra co dało się poznać po czarnym habicie jaki miał na sobie.

Ver nie przerywała swojego zajęcia. Nie śpieszyła się jednak. Obserwowała wciąż ceremonię pogrzebową i otoczenie chcąc znaleźć jakiegoś wolnego pracownika ogrodu Morra, który mógłby jej pomóc w tym raczej męczącym zadaniu.

Ceremonia pogrzebowa trwała na tyle długo, że dłonie wdowy po kupcu zdążyły porządnie zgrabieć od tego zimna i pracy w śniegu. W końcu jednak skończyła się gdy było już pogranicze późnego ranka i południa. Żałobnicy po kolei rozchodzili się a grób pustoszał. W końcu zostało czterech grabarzy co zakopywali grudy zmarzniętej ziemi oraz dwie czy trzy osoby.

Versana odłożyła więc niezbyt dobrze dopasowane narzędzie do takich warunków jak dzisiaj i ruszyła w kierunku grabarzy chowając dłonie w komin by nieco je rozgrzać. Gdy przechodziła obok żałobników złożyła im kondolencje z okazji utraty najbliższej osoby a następnie podeszła do pracowników cmentarza.

- Pochwalony. - rzekła by zwrócić na siebie ich uwagę. Z resztą takie przywitanie najlepiej pasowało do miejsca, w którym się znajdowali.

- Panowie mi wybaczą tą bezpośredniość ale potrzebowałabym waszej pomocy. - od pierwszych słów jej twarz rozświetlił szeroki i serdeczny uśmiech - Grób mojego zmarłego męża zasypał śnieg i skuł lód. Ja zaś w swoich rękach mam siły niewiele więcej jak drobny niziołek. Bylibyście tak mili i mi pomogli? - zapytałą - Nie zajmie to wam więcej aniżeli dwa pacierzę ja zaś odwdzięczę jak należy. - postukała się po pasię za któy zatknięty byłą sakiewka. Chciała mieć pewność, że kopidołki zrozumieją co ma na myśli.

- No to zaraz, skończymy tutaj i pójdziemy do pani. - odezwał się jakiś brzuchaty wąsacz w średnim wieku. Rzeczywiście jeszcze trochę tych grud zmarzniętej ziemi wymieszanej ze zleżałym śniegiem im zostało. Z pół pacierza później było już po wszystkim, grabarze pożegnali się z ostatnimi żałobnikami i we czterech, dzierżąc łopaty ruszyli w stronę czekającej wdowy.

- To o co chodzi? - zapytał ten sam z brzuchem i wąsami co odezwał się przy pogrzebie.

- Tak jak widać. - wskazała nagrobek męża który mimo wcześniejszych jej starań wciąż był skuty lodem spoczywającym pod śnieżną pościelą - Nie mam ani narzędzi ani wystarczająco krzepy by z tym sobie poradzić. - posmutniała spoglądając na grabarzy licząc na ich inicjatywę.

- No to żaden kłopot. Ale mamy tylko łopaty. To się zbije to co na wierzchu ale nie przy samym kamieniu bo zostaną rysy. - odparł grabarz widocznie mając wprawę w takich cmentarnych pracach. Za sprawą kilku łopat rzeczywiście ten zleżały i zaskorupiały śnieg szybko zmiatał na ziemię przy nagrobku. Zostawała jednak cienka warstwa chyba bardziej lodu niż śniegu przy samym kamieniu. Łopata jako narzędzie była już zbyt mało precyzyjna do takiej roboty a mocniejcze uderzenia mogły zarysować kamień.

- Wielce wam wdzięczna jestem panowie. - odparła serdecznie sięgając do mieszka - Mam do was jeszcze jedno pytanie. Poszukuje nagrobku należącego do kobiety bliskiej pewnemu człowiekowi. Może moglibyście mi pomóc go zlokalizować. Wszak znacie teren ogrodów Morra jak własną kieszeń. - wyciągnęła kilka monet. Uwzględniła jednak to iż informacja kosztuje.

- Chodzi mi o mogiłę, która odwiedza niejaki Buldog. - rzekła nie owijając więcej w bawełnę - To ponoć szef nocnej straży w miejskich kazamatach.

Na twarzach czterech mężczyzn wykwitła konsternacja. Patrzyli po sobie i dyskutowali chwilę ale dało się poznać, że ksywa nic im nie mówi. Nie wiedzieli o kogo chodzi. Jednak jeden z nich po dłuższej wymianie zdań coś sobie przypomniał.

- Jest taki jeden. Nie wiem czy to ten co pani pyta. Ale kiedyś słyszałem, że to jakiś wykidajło, strażnik miejski no to może i z kazamat. Tam przeca takich biorą. No i on coś chodził w sprawie nagrobka załatwiać. I to miało być dla jakiejś kobiety. Może to ten ale nie wiem. Nie wiem jak się nazywa. - powiedział niepewnym głosem i z pewnym ociąganiem. Bo opis chociaż był podobny do tego o jaki pytała wdowa to jednak nie było wiadomo czy to to o co pyta.

- Nie dowiem się póki nie zobaczę. - podsumowała dumania jednego z mężczyzn - A gdzie ten nagrobek znaleźć mogę? Widzieliśta tego hunctwota dzisiaj? - wolała być przygotowana na taką ewentualność.

- No my dzisiaj to działaliśmy na pogrzebie od rana. Ciężko rozkopać tą ziemię w zimie. Już wczoraj musielimy zacząć. Kilofami musieliśmy kuć. Ale dzisiaj jeszcze też bo w nocy śniegu napadało. To my nie rozglądali się za bardzo. - powiedział ten wąsaty co chyba był najbardziej rozmowny z całej czwórki. A inni zawtórowali mu kiwaniem głowami i pomrukami.

- A ten nagrobek tej kobiety to był gdzieś z brzegu. Tam przy rzece gdzieś, nie daleko. Trzeci, czwarty, piąty rząd. - ten co skojarzył jakiegoś osobnika nieco podobnego do opisu podanego przez kobietę wskazał w stronę krawędzi cmentarza jaka leżała przy rzece. To była jakaś wskazówka chociaż zawężało obszar do całego pasa grobów przy nabrzeżu ale nie wskazywało konkretnego nagrobka.

Ver więc sięgnęła po kilka monet i sypnęła je na wyciągniętą dłoń tego, który zdawał się przewodzić grupie, dziękując przy tym uprzejmie za obie fatygi. Następnie zaś kilkoma na pozór czułymi słowami pożegnała się ze zmarłym mężem i odeszła. Wszystko czynione było na modę ogólno przyjętej wiary. W rzeczywistości jednak wdówka polecała duszę bóstwom chaosu.

Kolejna alejka, kolejne nagrobki. Kultystka szła w kierunku, który wskazali jej grabarze. Nie śpieszyła się. Szła dystyngowanie uważnie obserwując otoczenie. Liczyła na to iż uda się jej odnaleźć zarówno nagrobek jak i odwiedzającego go klawisza.

Nagrobki były różne. Większe i mniejsze, najwięcej było przeciętnych. I tak było na całym cmentarzu. Zdecydowana większość była jednak przysypana śniegiem. Więc napisy na wielu z nich były zasłoniętę tą świeżą, białą zasłoną. Sądząc po datach to nie były to najświeższe nagrobki. Sprzed kilku, kilkunastu lat. Ale rzadko starsze niż dwie dekady. Świeże groby kopano w innej części cmentarza albo dodawano do rodzinnych grobowców jeśli któraś rodzina była na tyle sytuowana by wykupić sobie więcej niż jedno miejsce.

A część grobów była zamieciona ze śniegu, stała na nich świeczka czy dwie w słoiku i gałązki iglaków w zimie zastępujące kwiaty. Jeszcze gdzie indziej ktoś właśnie odwiedzał grób. Czy to samotnie czy całymi rodzinami. W końcu to była popularna pora aby po odprawieniu modłów w świątyni i oddaniu czci bogom iść na cmentarz aby oddać cześć zmarłym. Ruch na cmentarzu był więc i dość spory. Tu jakaś pewnie matka goniła nastoletnie i małe dzieci aby zgarniały śnieg z płyty nagrobka, tam wycieczka rodzinna rozmawiała ze sobą wskazując coś na grób nad jakim stali. Jeszcze dalej jakiś mężczyzna zgarniał szmatą śnieg z nagrobka a niedaleko starsza pani patrzyła w zadumie na nagrobek, resztę cmentarza albo kto wie na co jeszcze.

Ver więc dyskretnie perfumując się zawiniętym wcześniej Grubsonowi z magazynu afrodyzjakiem zbliżyła się do samotnego mężczyzny. Niby od tak, niby jakby czegoś a raczej kogoś szukała. Nie chciała wzbudzać jednak zbytnich podejrzeń. W prawdzie interesowały ją personalia osoby, której ów kawaler grób oporządzał. Zależało jej jednak na dyskrecji. Tą zaś potrafiła zachować.

Nie przeszła niezauważona. Mężczyzna spojrzał na nią słysząc skrzypiący pod jej butami śnieg a może i widząc kątem oka. Ale nie poświęcił jej większej uwagi wracając do przerwanego na chwilę zajęcia. Był masywniejszy od Versany. Może nie tak jak Kornas albo Egon ale jednak na pewno nie był chuchrem. Nawet jeśli rozpięty i luźno zwisający kożuch nieco optycznie go powiększał. Był w średnim wieku i miał surową twarz. Na pewno nie była to twarz dandysa ani amanta. Ścierał śnieg z nagrobka jakiejś Amelii. Ale nazwisko było jeszcze nieczytelne tak samo jak daty na tablicy.

Wygląd pospolitego chama pasował idealnie do obrazu pracownika zasranych kazamat. Ver musiała więc teraz zidentyfikować stojącego opodal osobnika.

Przeszła obok przecierając dłonią płyty nagrobne tak by móc dostrzec dane leżącego tam zmarłego. W pewnym momencie zatrzymała się na chwilę obok dorodnego mężczyzny i przyjrzała mogile.

- Pochwalony. - zagaiła przyciszonym głosem - Małżonka? - zapytała trzymając splecione dłonie przed sobą - Wyrazy kondolencji. Rozumiem stratę. - postanowiła poczekać na reakcję żałobnika.

---

Versana: - 5 PZ
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 02-05-2021 o 18:03.
Pieczar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172