Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2021, 03:26   #264
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Angestag (7/8); Wieczór; tawerna “Pełne żagle”; Versana, Rosa

- Oj nie, wybacz Ver ale jutro planuję sobie odpocząć. W Wellentag muszę sprawdzić czy wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Jeszcze czekam na pogodę. I chyba będziemy mogli ruszać. - Rose jakoś tak to wczoraj powiedziała gdy miały chwilę porozmawiać w wynajętym w “Żaglach” pokoju. Wynajęła pokój rodzinny jak to się nazywało. W nim były 4 łóżka i wystarczająco miejsca nawet na ich wesołą gromadkę. Widocznie Estalijka albo chciała sobie odpocząć od tych miłosnych przygód albo wyciszyć się przed zimową wyprawą w trzewia lądu. Dlatego nie chciała zarywać kolejnego wieczoru i nocy.

- Coś o tym wiem. - brunetka pokiwała głową w zrozumieniu. Sama od dłuższego nie ma kiedy odetchnąć by spędzić chociażby wieczór w swoim fotelu rozłożonym na wprost kominka popijając gorący kompot z suszu. Teraz jednak będzie musiała wygospodarować trochę czasu. Wszak dostała od Starszego Księgę z wiedzą tajemną i nie ma zamiaru przetrzymywać jej w nieskończoność.

- Jest jednak jeszcze jedna sprawa a znasz mnie już na tyle, że wiesz iż nie będę owijać w bawełnę. - podjęła temat interesów współkultysty - Jeszcze jedne z moich dobrych znajomych byłby zainteresowany dołączeniem się do twojej karawany. - od wstępu wyjaśniła na czym rzecz polega - Jest to człowiek zaufany rzecz jasna. Sprytny i dyskretny. Taki powiedzmy… - zadumała - ...kupiec czy przedsiębiorca. - wymieniła kilka zalet kolegi aby przedstawić go w korzystniejszym świetle - Myślę, że współpraca z nim, o ile się zdecydujesz rzecz jasna, może przynieść ci wiele korzyści na kilku płaszczyznach. - podkreślała kolejne atuty Cichego - Nie czuje się jednak na sile by za niego dogadywać wszystkie szczegóły. Co byś powiedziała na spotkanie z nim twarzą w twarz? Tu albo w innym przybytku.

- Zaczynam się zastanawiać Ver czy to był dobry pomysł, żeby ci się wypaplać o tym transporcie. Co chwila się dowiaduję, że ktoś z twoich znajomych chce do mnie dołączyć. Może jeszcze rozpowiadasz, że to ma być transport srebra przez dzikie ostępy? - Rose niby mówiła jakby żartobliwie ale jednak dało się wyczuć brak ekscytacji i zachwytu taką wiadomością. Oparła się tyłkiem o blat stołu i sięgnęła po jeden z kielichów jakie na nim stały. Obsłużyła się jakby ta prosta czynność miała pozwolić jej na chwilę namysłu.

- Nie wiem. Nie mam przekonania. Nie znam go. To, że ktoś jest twoim kolegą nie znaczy, że musi być moim. Poza tym jak Ulryk pozwoli to zamierzam ruszyć może nie w Wellentag ale już pewnie w Aubentag jak się da to czemu nie. Więc no jeszcze jakieś zmiany na ostatnią chwilę no nie sa mi na rękę. Jakieś kolejne sanie albo kombinacja jak upchnąć dodatkowe skrzynie na już upchanych pakach. - Estalijka pokręciła głową na znak, że wcale nie jest przekonana do takiego pomysłu. Głównie tym, że trzeba by do już ułożonej układanki w ostatniej chwili dodać dodatkowy i obcy dla niej element.

- Będąc szczerą to niezbyt mnie interesuje co ty tam będziesz transportować. - odparła z delikatną nonszalancją tak by nie urazić lwicy morskiej - Twój transport. Twoja sprawa. Nie mam zamiaru wtykać w to nosa. Pytałaś o przewodnika to ci go załatwiłam i na tym skończyło się moje ingerowanie w twój interes. - nie mówiła tego ani ze złością ani z oburzeniem. Chciała jednak by ta kwestia pomiędzy nimi była jasna.

- W pewnym sensie jednak cię rozumiem. - odparła wtórując estalijsce z kielichem - Nie będę więc obrażona jeżeli odmówisz. - uśmiechnęła się delikatnie puszczając oczko w celu rozluźnienia sytuacji, która stała się nieco napięta. Nie chciała wywierać na Rosie presji. Pozostawiła więc jej wolną rękę w kwestii podjęcia decyzji co do dodatkowego “bagażu” w trakcie transportu do stolicy Nordlandu.

- Jak na kogoś kto uznaje, że mój transport to mój transport to co chwila mi kogoś podsyłasz kto chciałby się zabrać. - zauważyła Estalijka raczej niezbyt ubawiona uwagami rozmówczyni. Upiła łyk ze swojego kielicha patrząc jak na jednym z łóżek dziewczyny też zrobiły sobie przerwę i paplały ze sobą wesoło i beztrosko.

- Kto to jest? - zapytała zastanawiając się widocznie nad odpowiedzią.

- Człowiek siedzi w transporcie. - zaczęła - Tyle, że miejskim. Podobnie jak Trójhak z resztą. Tyle, że ten ma zdecydowanie większe zaplecze. - dodała - Umówmy się na spotkanie we troje oczu lub jak wolisz to sami się spotkajcie i przedyskutujcie sprawę. Jeżeli zdecydujesz po niej, że nie jesteś zainteresowana jego ofertą to odmówisz i tyle. Duży jest to jakoś sobie poradzi. - wyjaśniła jak według niej najlepiej byłoby rozegrać tą sytuację uśmiechając się serdecznie - Warto jednak mieć znajomości tak by różni ludzie mieli u nas dług wdzięczności. Wszak bez tego nie udałoby mi się znaleźć potrzebnego ci przewodnika. - podkreśliła ten istotny szczegół. Gdyby nie Dana Rosa wciąż musiałaby szukać kogoś kto poprowadzi tą całą karawanę z “gorącym towarem”.

- Skoro zaś już jesteśmy przy interesach i nim trafimy do wyra. - zamoczyła usta w winie - Wspominałaś iż zamierzasz zostawić tu dziewczynki. Co więc powiesz na to, że udało mi się zorganizować im wszystkim pracę. Mianowicie byłby kelnerkami w trakcie odbywających się średnio co tydzień czy dwa Aren. - spojrzała pytająco oczekując reakcji pani kapitan - Nic by im nie groziło a mogłyby zarobić na siebie i ciebie rzecz jasna. - dodała - Pozwolisz mi się nimi zaopiekować w trakcie twojej nieobecności chociażby w temacie tych “przedstawień”?

- Wiesz Ver po co je sobie kupiłam? - Estalijka o czarnych włosach spojrzała na czarnowłosą rozmówczynie. - Po to abym jak wracam tutaj ktoś na mnie czekał. Najlepiej z promiennym uśmiechem i rozchylonymi ramionami. Nie obrażę się oczywiście za rozchylone uda jeśli ładne. No ale głównie po to. Dlatego tak mnie wkurzyło jak dzisiaj wracam do siebie i zamiast tego wszystkiego mam pusty pokój. I sama musiałam się ogarnąć w łaźni. - brew ciemnowłosej kapitan nieco uniosła się do góry aby zaznaczyć, że taki powrót do swojego pokoju był jej bardzo nie w smak.

- No ale oddałaś mi swoje zabaweczki na jutro to jesteśmy kwita. - wzruszyła ramionami na znak, że uważa te rachunki za wyrównane.

- Dlatego zostawię te dziewczęta tutaj. Dokładnie tutaj. Więc oddam je do dyspozycji Pirorze. Widzę, że się nieźle dogadują między sobą. No i jak wrócę będę je miała wszystkie na miejscu. Ale jak chcesz to mogą robić za kelnerki na tej arenie. Ale nie zapominajcie, że one są moje. I mają na mnie czekać. Wkurzę się jak coś im się stanie albo ich nie będzie. Naprawdę się wkurzę Ver. - odparła Rose dając znać, że pod pewnymi warunkami jest skłonna użyczyć swoich dziewcząt do obsługi areny ale Versana musiałaby zapewnić im bezpieczeństwo.

- A z tym twoim kolegą no Ver, do cholery, nie traktuj mnie jak dziecko. Ja nie wiem. Masz mnie za głupią? - spojrzała z nieco przekrzywionej głowy jakby dawała koleżance obrócić słowa w żart czy coś podobnego.

- Naraziłaś mój transport jakiemuś tutejszemu przemytnikowi i chcesz mnie z nim spotkać bo to wielce dla mnie korzystne. I co? Mam się z nim spotkać w ciemno? Nawet mi nie powiesz kto to jest? No chyba nie mówisz tego wszystkiego poważnie Ver. Po koleżeńsku ci mówię, że nie ze mną takie numery przy robieniu interesów. - pokręciła głową jeszcze raz dając znać, że takie umawianie się z obcym w ciemno i na ostatnią chwilę przed ruszeniem w trasę jest jej kompletnie nie na rękę.

- Los twoich zabaweczek nie jest mi obojętny Roso. - zdziwiłą ją taka reakcja pani kapitan - Troszczę się o nie równie mocno jak i ty. - zapewniała znajomą - Przyznam jednak, że nieco smucą mnie twoje słowa. - spochmurniała delikatnie nie chcąc psuć miłej atmosfery wieczoru - Myślałam, że sobie ufamy. Tymczasem ty podchodzisz do mnie jak ja bym ci krzywdę zrobiła. Czy kiedykolwiek wystawiłam cię do wiatru? - spojrzała pytająco nie oczekując jednak odpowiedzi. Swoją drogą porównanie, którego użyła Ver wydało się jej dość trafne biorąc pod uwagę to, że rozmawia z kobietą w której życiu tak wiele zależy od tego zjawiska atmosferycznego.

- Wracając więc do mojego znajomego i twojego niezagrożonego transportu. - podkreślenie tej informacji było w jej ocenie konieczne - To mam na myśli Cichego. O ile jego ksywa cokolwiek ci mówi. Ja zaś nic nie kombinuje za twoimi plecami droga Ros i wielce smucące jest to, że tak do tego podeszłaś. - westchnęła - No ale cóż. Masz prawo do swoich przekonań i przemyśleń. - dodała - Przekaże więc mu, że ze spotkania nici. - wzruszyła ramionami. Wszak sama nic nie traciła. Nie chciała jednak psuć swojej relacji z żywiołową estalijką. Cichy jest obrotny więc na pewno poradzi sobie w inny sposób.

- To twoje zdrowie. Za powodzenie twojej inwestycji. - uniosła kufel wstając z krzesła - Niech Bogowie mają na nią baczenie.

- No zdrowie. - de la Vega stuknęła się swoim kielichem oddając toast i upijając łyk. - Ale nie bierz mnie pod włos Ver. Jakbyś nie wiadomo jaką łaskę i przysługę mi robiła. Nie lubię tego. Nie znam, żadnego Cichego i nie prosiłam cię byś naganiała ochotników na moją wyprawę. Poszłam ci na rekę z tym Karlikiem. Ja nic z tego nie mam, że pozwolę dołączyć jego sanie z obstawą. Nic. Żaden zysk tylko dodatkowe sanie do pilnowania po drodze. A teraz jakiś Cichy. Nie znam go. O naziwsko pytałam co mi jakąś ksywę podajesz. Zresztą nie ważne. Nie uśmiecha mi się dodatkowe sanie dodawać w ostatniej chwili jak już wszystko mam zapięte na ostatni guzik. Prosiłam cię o przewodnika. Znalazłaś mi kogoś i bardzo ci za to dziękuję. A dalej już sama dogadałam się z Daną ona się zgodziła na moją zapłatę więc to już umowa między nią a mną. A z dziewczynami po prostu nie lubię jak ktoś bierze moje rzeczy bez pytania. Jak na statku mam sprawę, że ktoś coś komuś wziął bez pytania i do mnie to dotrze to w ruch idzie kot o dziwięciu ogonach. To poważna sprawa. I nic by się nie stało z tymi dziewczynami jakbyś mi o tym wcześniej powiedziała. Raczej bym się zgodziła tak jak teraz się zgadzam byście z nich korzystały jak mnie nie będzie byle były całe i zdrowe jak wrócę. I mają na mnie czekać. Po prosty nie lubię jak ktoś mi grzebie w moich rzeczach bez pytania. I miesza się w moje sprawy jak o to nie prosiłam. No ale, że cię lubię to ci mówię to wszystko zamiast skasować znajomość z tobą czy co innego. I dlatego jak widzisz dzisiaj spędzamy wieczór razem. Ale proszę cię byś miała na uwadzę to co ci powiedziałam bo jak się okażę, że strzępiłam język na darmo to też tego nie lubię. - estalijska oficer wyrzuciła z siebie dłuższą wypowiedź. Mówiła szybkim i zdecydowanym tonem wyjaśniając jak sobie wyobraża warunki dalszej współpracy i pokojowej egzystencji między nimi. Wyglądało jakby uważała, że Versana nadużyła jej zaufania i wolała to wyjaśnić skoro była okazja. I nawet była gotowa to przełknąć ale dawała znać, że lepiej aby takie uchybienia się nie powtarzały w przyszłości.

- Mówiłam, że ksywa nic ci nie powie. Co więc dałoby imię. Swoją drogą w półświatku szybciej człowieka po tym pierwszym idzie odszukać. - tak też było. Ver znała przypadki gdzie kilku wspólników z ciemnej strony miasta potrafiło dobijać z sobą interesy od lat nie znając swoich imion nawet.

- W każdym razie przekaże mu informację iż sprawy związane z karawaną masz dopięte na ostatni guzik i nie zamierzasz już nic zmieniać. - uśmiechnęła się pojednawczo wodząc palcem po krawędzi kielicha - A co do dziewczynek. Widocznie opacznie zrozumiałam kiedy dogadywałyśmy szczegóły wzajemnych wymian naszymi “zabaweczkami”. - nie było to ani kłamstwo ani do końca prawda - Mogę cię przeprosić jeżeli jednak tak to cię uraziło a na moją obronę dodać mogę tylko tyle iż próbowałam z tobą to obgadać ale po imprezie w kapitanacie byłaś, hmmm… - zadumała - ...jakby to rzecz. Kłodą. - wystawiła język w żartobliwym geście - Wcześniej zaś, hmmmm… - zadumała ponownie - ...wydawałaś się być zbyt zajęta… - spojrzenie Ver skupiło się na chwilę na jej kuzynce - ...Pirorą. - sprośny uśmieszek zawitał na twarzy Ver - Ale spokojnie. Nie jestem zazdrosna. Chociaż czuję się trochę porzucona. - zachichotała popijając wino - Nie można jednak ci zarzucić złego gustu. - wyszczerzyła ząbki po przełknięciu grzdyla - W każdym razie myślę, że dobrze zaopiekuje się zarówno Ajnur jak i Beną. - pośpiesznie spojrzała na wspomniane przed chwilą kobiety - Ucząc ich manier i etyki. Obyś tylko później potrafiła się z nimi dogadać Ros. - zaśmiała się w głos. Kapitani pokroju Rosy, będący nieokiełznanymi, nie lubiącymi wpisywać się w jakieś sztywne ramy zazwyczaj drwili z salonowych zwyczajów.

- Proszę jednak uprzedź moją kuzynkę o tej Arenie. O tym co w tym temacie ustaliliśmy. - uniosła ponownie kufel na znak dogadania się w kwestii pracy dla niewolnic.

- I to jest jedna z tych rzeczy dla jakich nie mam ochoty się kontaktować z tym twoim Cichym. Nic nie chcesz mi o nim powiedzieć. Rzucasz jakimiś ksywami jak wiesz, że nie jestem stąd i ze szczurów lądowych jak już znam to nazwiska a ksywy niekoniecznie. Ale jemu powiedziałaś, że chodzi o wyprawę kapitan Rose de la Vega. Prawda? Czyli Ver jak dla mnie bardziej sprzyjasz jemu niż mnie w tej sprawie. On wie do kogo by się dołączał i z kim miałby się spotkać a ja mam jakiegoś “Cichego” co mi nic nie mówi. Dlatego nie, nie chcę się z nim spotykać i się ugadywać jak to jakaś wasza tajna tajemnica. - powiedziała szybko zdradzając irytację takim podejściem od koleżanki.

- Vasilij Gergiev. - rzuciła nieco na odwal się - Roso. Przecież jakbyś miała go znać to znałabyś z ksywy i imienia. Zmienia coś, to że powiedziałam ci jak się on nazywa? - spojrzała unosząc jedną brew - Czym się zajmuje i jak się przedstawia już wiesz. Tajemnic żadnych nie robię i mam wrażenie, że to ty doszukujesz się czegoś czego nie ma. Karawanie nie grozi ryzyko ani z mojej ani z jego strony. Nawet jakbyś miała mu odmówić. Ja zaś nie latam po byle kim rozgadując o tym co zamierzasz zrobić. Sam Vas ma też taką a nie inna ksywę nie bez powodu. Tyle. - nie mogła wytrzymać. Wciąż panowała nad sobą jednakże ta dociekliwość w te raczej zbędne szczegóły ze strony wilczycy morskiej nieco poruszyła Ver.

- Ale mniejsza. Nie to nie. Przekaże mu info. Temat dla mnie jest zakończony. - rzuciła nie chcąc już wracać do tego zagadnienia.

- Natomiast z dziewczynami było minęło. To prawda, że zgodziłam się je wypożyczać w obie strony dlatego teraz też zostawiam je tutaj. No a Pirora jest na miejscu to może je mieć na oku. Polubiły się chyba. Z tobą zresztą chyba też. Pożyczasz mi jako rekompensatę obie dziewczyny na jutro i jesteśmy kwita w tej sprawie. Nie ma co do tego wracać. Ale jak widzę sprawę pożyczania to już powiedziałam. - dodała wskazując brodą na leżące obok siebie półnagiie ciała.

- Dobra Ver, było minęło. Jutro albo pojutrzę będę wyjeżdżać. Nie wiem czy się jeszcze będziemy widzieć czy nie. Ale nie chciałabym się z tobą rozstawać w gniewie. Myślę, że kobiety naszego formatu mogą sobie puścić płazem takie drobnostki. - machnęła wolną dłonią i w końcu się uśmiechnęła. Na znak zgody uniosła trzymany kielich do wspólnego toastu dając znać, że powiedziała już swoje i teraz jest gotowa celebrować resztę tego wieczoru.

- Jasne, że tak. - odparła zgadzając się z przedmówczynią - Matek sobie nie pomordowałyśmy i działamy na swoją korzyść a nie odwrotnie. - dodała - Masz we mnie przyjaciółkę a nawet… - zatrzymałą się na chwilę z dalszą wypowiedzią - ...kogoś więcej. - puściła jej oczko łapiąc za biodro - Cieszę się też z tego, że potrafimy na chłodno szczerze ze sobą porozmawiać mimo czasami nieco odmiennych spojrzeń na świat. - przyciągnęła ją do siebie sprzedając całusa w policzek - Co byś więc powiedziała przed odjazdem na rundkę po karczmach w celu zawitania do “Czerwonej sukienki” i przepuszczeniu tam paru miedziaków w karty?

- Ja bym powiedziała, że bardzo chętnie. No ale chcieć to nie zawsze oznacza móc. - Rose pocałowała Versanę w usta i też się uśmiechnęła. Wydawało się, że jak mogła wyrzucić z siebie tą złość na co miała żal to teraz już oczyściło to jej serce i dusze i znów się robiła pierwszorzędnym kompanem do zabawy.

- Jutro sobie odpuszczę. Muszę się wyspać, pomodlić, przygotować. W Wellentag ostatnia zbiórka. No a w Aubentag jak nie będzie śnieżycy i innych takich to ruszamy w trasę. - przedstawiła koleżance swoje plany na najbliższe dni. I wedle takiego grafiku to margines na wspólne spotkania i zabawy był niezbyt duży.

- Ale myślę, że na miejscu mamy wyborne towarzystwo które nas zabawi. Jak myślisz, od czego zaczniemy? - zapytała wskazując kielichem na damskie towarzystwo już po pierwszych zabawach integracyjnych rozłożone w różnych konfiguracjach na różnych łóżkach.

- Szkoda, że mi… - spojrzała na resztę zgromadzonych - ...nam uciekasz. Chciałam zorganizować polowanie. Nawet dopytywałam o to Dane ta jednak odmówiła ze względu na pracę na twoją rzecz i termin, który ustaliłaś. - posmutniała i to nie teatralnie. Na prawdę było jej żal tego iż Rosa odjeżdża. Versana miała jeszcze cichą nadzieję, żę Pirora jakoś wpłynie na decyzję pani kapitan aby ta ich nie opuszczała. Wszak byłaby z niej pierwszorzędna siostrzyczka.

- Jak to od czego zaczniemy? - spytałą sarkatsycznie - Pozwolimy naszym zabaweczkom usługiwać nam. Niech zaczną może wpierw od ciebie. Wszak wiszę ci malutką przysługę, którą zamierzam już teraz zacząć spłacać.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 01-05-2021 o 09:36.
Pieczar jest offline