Ulice Caligine, 5-8 marca 2050
Jak na razie wszystko postępowało wedle pośpiesznie ułożonego planu. Ucieczka z mieszkania obyła się bez choćby jednego wystrzału, nikt najwyraźniej wcale Hectora nie zauważył. Starając się nie robić najmniejszego hałasu, Latynos przyklęknął za pniem rachitycznej choinki i zmienił na chwilę broń ściągając z pleców Springfielda. Sam karabin w takich warunkach był bardziej utrapieniem niż pomocą, ale monter potrzebował zamontowanej na nim lunety, aby móc dostrzec w kłębach lodowatej mgły jakieś szczegóły zgromadzonych przy jego wozie ludzi.
Owijając przedramię paskiem karabinu, Hector obiecał sobie w duchu, że jeśli czasoprzestrzeń zagnie się ponownie po upływie bieżącego dnia, zaraz po uwolnieniu się od podejrzliwej Jackie weźmie śrubokręt i odkręci lunetę karabinu robiąc z niej podręczną lornetkę.
Tyler na pewno rozgadał już reszcie lokalsów jak Garcia sterroryzował go bronią i jak mu groził śmiercią w porywie gniewnego wzburzenia. Nowojorczyk ciągle pamiętał ostrzeżenie naczelnika osady, że przy próbie dalszych kontaktów zostanie bezceremonialnie odstrzelony, dlatego bez względu na rozwój sytuacji nie zamierzał zbliżać się do któregoś z mieszkańców Caligine bez palca na spuście.
A jednocześnie desperacko potrzebował dodatkowych informacji. Kto strzelał w głębi Caligine, kiedy on bronił swojej tymczasowej fortecy? Czy odgłos cichnącego silnika motocykla był dowodem ucieczki jednego z klanerów czy może odjechał nim jakiś lokals? I który rok był akuratnie według czającego się gdzieś w mgle bikersa.
Rozejrzawszy się wpierw bardzo uważnie wokół siebie, Hector przycisnął do barku kolbę Springfielda i spojrzał przez okular lunety próbując dzięki jej zbliżeniu rozpoznać ludzi kręcących się przy motocyklach.