Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2021, 20:58   #72
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Parking przy stacji benzynowej. Wygwizdów.



- Dopsz… - mruknęła Robin . – Więc plan B.

Technicznie rzecz biorąc, nie miała żadnego planu b. Jedyny, jaki miała, to odnalezienie Eda. Ziółka pani Sparks poprawiły jej percepcje, ale ciągle nie doszła do pełnej sprawności. Ci tam Huw mówił o tym Edzie? Hmm.. postanowiła iść na żywioł.

- Foxy – pies podniósł mordę, wbijając spojrzenie w twarz pani. Ta wskazała mężczyznę ruchem dłoni. – Idź. Przywitaj się. Hop.
Powstrzymała psa, podnosząc palec. Mięsnie zwierzak napięły się, nie mogła się doczekać, zęby wykonać zadanie. – Go!

Pies skoczył w stronę Pieńka, najszybciej jak potrafił.
- Poczekaj! – zawołała z nią Robin, biegnąc za suczką. – Co za niegrzeczna dziewczynka! Nie wolno uciekać pańci! Wracaj natychmiast, mała pokrako!
Równie dobrze mogłaby wołać po chińsku – pies nie reagował, jak zawsze wykonywał zadanie, aż do usłyszenia sygnału odwołania.

Właściciel „drewnianej” skóry zrobił krok do tyłu, najwyraźniej nie będąc pewnym zamiarów psa. Kiedy jednak zobaczył, że toller nie jest agresywny, delikatnie położył mu rękę na głowie. A przynajmniej próbował, bowiem Foxy skała radośnie wokół niego, dopóki obok nie pojawiła się Robin.
- Powinna pani uważać - powiedział mężczyzna poważnym tonem. - Po ostatnich wydarzeniach ludzie są wyczuleni na psy bez smyczy.
- Oczywiście, bardzo przepraszam - Robin gestem odwołała psa, który natychmiast przysiadł nieruchomo w odległości dwóch kroków od ludzi. – Byłyśmy na tych zawodach… - drgnęła. – To było straszne. Widział pan?
- Słyszałem. Paskudna sprawa - mruknął siwy jegomość. - Pani stamtąd czy zupełnie przyjezdna? - zaciekawił się.

Zanim Carmichell odpowiedziała, złowiła okiem Paula, który zaczął zbliżać się do pick-upa szerokim łukiem. Było bardzo wątpliwe, że właściciel auta tego nie zauważył, raczej po prostu go zignorował. Mimo tego Goodman posłał Robin porozumiewawcze spojrzenie, aby kontynuowała rozmowę.

- Przyjechałyśmy na zawody, z Londynu – powiedziała Robin. – I pewnie byśmy wygrały, gdyby nie te wszystkie.. zdarzenia. Wie pan, im dłużej tu jestem, tym bardziej mam wrażenie, że trafiłam do miasteczka z horroru. Wiem, wiem – podniosła dłonie, stopując ewentualne protesty mężczyzny. – Przepraszam, nie chciałam pana urazić. To tak jakby jakiś mój gość zapytał, czy zaprowadzę go na peron numer 9¾. – Zaśmiała się, nieco nerwowo – Pewnie brzmię, jakby to mi trochę peron odjechał, prawda?

Znów kątem oka złowiła Paula. Ten podniósł kciuk do góry i stanął tuż obok samochodu. A to go doglądał, to znów nachylał się z wystudiowaną miną znawcy.

- Wiele się dzieje jak na naszą okolicę - stwierdził tymczasem stary. - Po prostu zjawiła się tutaj pani w nieodpowiednim momencie. Zazwyczaj to wymarzone miejsce, aby zapomnieć o problemach. Ale wszystko ma swój kres, także filmy o miasteczkach z horroru, jak to pani określiła.
Niemal pewny kandydat na Edda spojrzał gdzieś na horyzont i uśmiechnął się do siebie.
- Chyba wiem o czym pani mówi… ale proszę się nie martwić. W kościach czuję, że to już długo nie potrwa.
- Wie pan, o czym mówię ? - Robin zajrzała mężczyźnie w twarz.
Tamten odpowiedział jej dziwnym grymasem, który chyba miał być uśmiechem. Trudno było jednoznacznie nazwać aparycję mężczyzny, choć na usta cisnęły się gadzie konotacje.
- Tak sądzę - odpowiedział. - W każdym razie nie jestem urażony. Zastanawiam się tylko czy zawsze dzieli się pani takimi wnioskami z obcymi - jego spojrzenie oceniało i przeszywało teraz kobietę.

Tymczasem Paul był tuż obok pick-upa i cokolwiek planował, miało stać się właśnie teraz.

- Jestem bardzo towarzyska osobą – wyjaśniła Robin, również się uśmiechając. – A pan wygląda na doświadczonego człowieka… Poznałam już sporo mieszkańców. Pani Sparks i jej siostra. Winston Blake. Taak – przeciągnęła sylabę. – Niezwykła osada i niezwykli mieszkańcy.
- Pani Sparks, doprawdy? - zaciekawił się rozmówca. - A co takiego powiedziała?

Robin nie zdążyła jednak odpowiedzieć. Paul wykonał błyskawiczny ruch, jakby jego ręce i ciało były zaklęte. Wszystko przebiegło tak błyskawicznie, że trudno było powiedzieć czy cokolwiek tak naprawdę zrobił.
Następnie zmierzył bezpośrednio do dwójki z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Tak jak myślałem - powiedział głośno. - Proszę wybaczyć, że wchodzę w rozmowę. Jestem przyjacielem tej pani - bez pardonu podszedł do starego i uścisnął mu rękę. - Wiem, że wy o jednym, a ja o drugim, ale coś mi tak nie grało w pańskiej bryce. Koleżanka zawsze mnie strofuje, że jestem zboczony na punkcie samochodów, prawda? - lekko szturchnął Robin.

- Prawda. Prosta parafilia związana z obiektem - wyjaśniła uprzejmie Robin. – W sumie nieszkodliwa, poza momentami kiedy... Nieważne. - Uśmiechnęła się znów i przeniosła uwagę na Pieńka.
- Pani Sparks pochwaliła Foxy, że jest dobrze wychowaną dziewczynką. Ale przede wszystkim dała nam trochę czasu. . Mi i mojemu koledze, innemu dewiantowi – wyjaśniła. – I powiedziała też, że „Drwa gotowe na opał”. Oraz poradziła poszukać Emyra.

Mężczyzna tylko kiwnął parę razy głową, ale nic już nie powiedział. Po prostu odwrócił się na pięcie i podszedł do swojego auta. Paul popatrzył pytająco na Robin, po czym podążył w tym samym kierunku.
- No właśnie… miałem powiedzieć. Drzwi się u pana nie domykają - dogonił swój cel i wskazał auto, które rzeczywiście z jakiś powodów stało otwarte.

Stary spojrzał na pick-upa, przyjezdną dwójkę i z powrotem na samochód. Uderzył palcami o zwisające na żylastej sylwetce spodnie. Wreszcie stanął naprzeciwko mężczyzny i kobiety, odsłaniając lekko poprutą kapotę.
Pod fałdami materiału spoczywał lśniący, dobrze naoliwiony rewolwer. Pieniek pokazał go tylko na moment, ale nie ulegało wątpliwości, że chciał, aby dwójka go zobaczyła.
- Myślę, że powinniśmy wybrać się na przejażdżkę - powiedział powoli. - Pani poprowadzi, a my siądziemy z tyłu - wskazał na Goodmana.
- Nie rozumiem - Robin wodziła wzrokiem od mężczyzny do samochodu. Na prawdę nie rozumiała. - Gdzie mamy jechać?
- Po prostu. Wsiadajcie. Do samochodu - wycedził Edd.
Kobieta rzuciła spojrzenie na Goodmana, a potem znów wróciła wzrokiem do Edda. Prychnęła.
- I co ? – zapytała. Nie zaczepnie, nie agresywnie. Pobłażliwie. Z nutą czułości. Tonem, jakiego używa się do przedszkolaka, który oświadcza, że już nie kocha mamusi i wyprowadza się do kanałów mieszkać razem z wojowniczymi żółwiami ninja. – Zastrzelisz nas obydwoje? Na logikę może nawet zdążysz wyciągnąć ten pistolet, ale serio sądzisz, ze my będziemy z Paulem stali i czekali?
Oparła się o maskę samochodu. Za dużo się ostatnio zdarzyło, żeby teraz obawiała się staruszków z rewolwerami.
- Nigdzie nie jadę. Najpierw mi wytłumacz ten cały bajzel.

Edd uśmiechnął się ponuro, co jedynie napięło złuszczoną skórę jego twarzy.
- Jeśli Sparks podała ci hasło, to tylko po to, żeby mi zaszkodzić. Podobnie z Emyrem. No ale to już nieważne.

Chwilę potem wszystko zadziało się jednocześnie. Robin miała wrażenie, że czas na chwilę stanął w miejscu. W jednej sekundzie Pieniek sięgnął do paska, a Paul już pędził w jego kierunku. Nie wiedziała czy to Goodman sprowokował sytuację lub jedynie zareagował na podejrzany gest. Jedno było pewne: miała jedynie moment na reakcję.

Nie spodziewała się tego. Sądziła, ze staruszek roześmieje się i powie „Taki żarcik mały…”. A jednocześnie spodziewała, a raczej jej ciało i intuicja podpowiedziały jej, co się zadzieje, zanim mózg ogarnął sytuację. Bo emocje pojawiają się zawsze przed poznaniem, czyli najpierw czujemy że coś nam grozi, a dopiero potem wiemy, co . A ona miała doświadczenie w rozpoznawaniu niewerbalnych sygnałów. Ciało Robin zareagowało automatycznie, rozluźniło się, żeby kobieta mogła podjąć akcję.
Behawiorystka sięgnęła do nerki przy pasie, szarpnięciem zwolniła uchwyt karabińczyka przytrzymującego metalowy pojemnik. Uniosła dłoń , czasu na celowanie nie było wiele, ale powinno wystarczyć.
Zamknęła oczy i nacisnęła spust, posyłając zawartość pojemnika z gazem pieprzowym w twarz mężczyzny.



Brązowy strumień wystrzelił z syknięciem tuż przed tym jak Paul wpadł na napastnika. Edd osłonił się dłonią, lecz nie dość szybko. Przynajmniej część substancji musiała dostać się do jego oczu, co Goodman natychmiast wykorzystał. Uderzył bokiem starego, od razu próbując wyrwać mu broń. Pieniek wykazywał jednak zaskakującą krzepę i przez kilka sekund mężczyźni mocowali się w uścisku.

Robin cofnęła się o dwa kroki.
Wchodzenie między szarpiących się – i naprawdę nie miało znaczenia, czy byli mężczyźni, czy psy - było najgorszym, co mogła by zrobić w tej sytuacji.
Pojedynek wyglądał dość chaotycznie. W filmach akcji takie sytuacje zazwyczaj były portretowane jako zgrabna wymiana ciosów. Tymczasem w rzeczywistości mężczyźni wili się jak dwa piskorze. Paul umiał się bić, ale Pieniek nadrabiał wigorem, który nabył chyba u samego diabła. Obydwaj wymieniali mało finezyjne ciosy, przede wszystkim jednak próbując wyrwać broń dla siebie. W końcu Paul wywalczył sobie pozycję, dzięki której uderzył pięścią w podbrzusze oponenta. Napastnik skulił się w sobie i zasyczał z bólu, lecz wciąż nie oddał pistoletu. Wyczuwając kolejny cios, na ślepo pociągnął za spust, po czym rozległ się ogłuszający wystrzał.

W ułamku sekundy Robin ujrzała jak Paul ostatecznie wyrywa rewolwer z ręki oponenta. Coś jednak było nie tak. Jej towarzysz poruszał się w dziwny sposób i zamiast wykorzystać zdobycz, odrzucił ją dwa metry za siebie. Chwilę potem osunął się na ziemię. Edd z kolei porzucił pole walki: wciąż dość oszołomiony zmierzył do samochodu.

Robin nie była zdziwiona, wiedziała co - że to - się stanie. Może cała ta sytuacja rozwinęła jej zdolności parapsychiczne? Prekognicję i te sprawy? A może po prostu wyostrzyła się jej intuicja, lub zbyt dużo widziała filmów, w których zwarcie kończyło się wystrzałem pistoletu?
Tyle, że to nie ta osoba powinna była upaść na ziemię.
Nie była zdziwiona. Dlatego działała szybko.

- Foxy – pies wbił spojrzenie w swoją panią, to wskazała Edda i wykonała dwa szybkie ruchy – jeden na wysokości swoich kolan, drugi barku.
- Go! - Pies skoczył do przodu z całym impetem, wpadł na nogi mężczyzny, podcinając go. Gdy ten próbował zachować równowagę, Foxy wybiła się i wskoczyła mu na plecy.

Sama Robin sięgnęła po rewolwer, wrzuciła go do nerki, a potem przyklękła obok Paula.
- Spokojnie – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze. Co się dzieje?
Zaczęła oglądać mężczyznę, szukając miejsca, gdzie kula rozerwała ciało.
Szybko zlokalizowała ranę. Mężczyzna dostał w lewy bark, zaś pocisk ugrzązł wewnątrz ciała. Krew lała się obficie, nie wyglądało jednak na to, aby Paul dostał bezpośrednio w którąś tętnicę. Goodman zresztą trzymał się całkiem znośnie, choć mogła to być tylko jego gra.
- Udało… się… - wysapał, zaciskając z bólu zęby, po czym odchylił połę swojej kurty.
Pod ubraniem Paul trzymał dość osobliwy przedmiot, który przypominał śrubokręt. Przyrząd posiadał jednak inne zakończenie: zamiast regularnej gwiazdki miał on coś na rodzaj pofalowanego drucika.

Potem kobieta zerknęła na samego Pieńka, który szamotał się teraz z Foxy. Choć Will zwykł nazywać suczkę „ujemnie agresywną”, to teraz dawała z siebie wszystko. Edd stale próbował powstać na nogi, podczas gdy toller mozolnie wdrapywał mu się na plecy.

W tym momencie Robin zrozumiała również, co tak naprawdę zrobił Paul i że otworzenie drzwi dziwnym śrubokrętem było tylko zmyłką. Klęcząc przy rannym kompanie dostrzegła przyklejoną do podwozia komórkę, która miała służyć za nadajnik. Edd na szczęście leżał odwrócony od jej widoku, zresztą skupiał się na próbach zrzucenia z siebie Foxy.

Musiała dokonać kolejnego wyboru i szybko zastanowić się co było lepsze: Edd w garści czy też pod obserwacją, czego najwyraźniej chciał dopiąć Paul. Bo właśnie, był jeszcze on, który robił dobrą minę do złej gry, mimo że wygląd jego rany nie napawał optymizmem.
Robin powędrowała wzrokiem za spojrzeniem Pauka.
- O Boże , Paul! – wykrzyknęła, nieco zbyt ekspresyjnie, dbając o to, żeby Pieniek usłyszał. – Paul, nie umieraj! Nie możesz mnie zostawić samej!
- Foxy chodź do pani! – zawołała z rozpaczą w głosie, a pies porzucił nową zabawę we wspinanie się na ruchomy cel i przypadł do swojej pani. Ta wtuliła się w niego, łkając. – Paul!

Rana Paula nie wyglądała jakoś tragicznie, w każdym razie nie wyglądał jakby miał właśnie zejść. Oczywiście, kozaczył, Robin nie urodziła się wczoraj – faceci zawsze kozaczyli, chyba, że chodziło o drobne skaleczenie, czy katar, wtedy umierali.

Na razie zależało jej na tym, żeby facet uwierzył, ze zabił Paula i zmył się jak najszybciej.
Tak też się zaraz stało: jak tylko Pieniek wstał na nogi, od razu przypadł do drzwi swojego auta i wskoczył do środka. Sekundę później silnik zaryczał jak głodne zwierzę, a pick-up ruszył przed siebie slalomem, co zapewne było efektem działania gazu. Dopiero po kilkudziesięciu metrach auto jakoś wyrównało swoją trasę, aby szybko oddalić się w tumanach szarej kurzawy.
Jedna rzecz mogła tu zastanawiać: podczas całego zajścia nie przyszedł nikt ze stacji benzynowej: żaden ochroniarz, ani nawet ekspedient. Nadal Robin pozostawali z Paulem sami.
- Dobra robota… - wycedził Goodman. - Tylko… jedna rzecz… Długa historia… ale wolałbym… - zrobił pauzę na złapanie oddechu - …unikać policji.
- Dobra, nie gadaj przez chwilę. Może zaboleć.
Robin oddarła kawałek koszuli Paula i przycisnęła do rany. Na wierzch dołożyła pluszową kaczkę Foxy. Docisnęła i zaczęła stabilizować prowizoryczny opatrunek sprawdzonymi już wcześniej torebkami.
Potem wybrała nr dr Powella. Odczekała dziesięć długich sekund, w trakcie których Paul wyszeptał całą wiązankę przekleństw. Gdy weterynarz wreszcie odebrał, w tle słyszała głównie szczekanie psów, przez co Powell musiał niemal je przekrzykiwać.

- Cześć. Od razu mówię, że jestem dość zajęty.
- Cześć. Z perdołami bym nie dzwoniła. – wyrzuciła na jednym oddechu. - Więc szybko: kolega… się postrzelił. Trzeba wyciągnąć kule, na moje oko, zszyć. Kolega nie chce się spotykać z policją. – zaczerpnęła powietrza i dokończyła: sugestie? Pomysły? Rady?
Powell milczał i przez dłuższą chwilę Robin słyszała jedynie ujadanie kilkunastu psich gardeł.
- Czekaj. Co? - mężczyzna jakby obudził się z letargu. - Jakie postrzelił? Gdzie ty jesteś do cholery?
- Jesteśmy przy stacji benzynowej. za miastem Nie mam samochodu. Mam niewiele czasu.
- Kurwa, ty mówisz poważnie - uświadomił sobie Powell. - Czekaj. Spróbuj powstrzymać krwawienie… co, już to zrobiłaś? Dobrze. Samemu lepiej się z tym nie babrać, bo może być gorzej. Poczekaj chwilę.
Doktor na chwilę odłożył słuchawkę. Tym razem Robin usłyszała jak z kimś rozmawia. Niejasno uświadomiła sobie, że przekazuje jakieś polecenie asystentowi.
- Już jestem. Zostańcie tam, gdzie jesteście. Niedługo będę - powiedział na jednym oddechu i zakończył połączenie.

Paul tymczasem lekko odpływał, aby zaraz ocknąć się, złorzeczyć i znów spuścić głowę. Opatrunek trochę pomógł, ale nadal kolejne strużki krwi spływały po ramieniu mężczyzny.
Carmichell jeszcze raz spojrzała w stronę stacji: wciąż nikt się stamtąd nawet nie wychylił.
Trząchnęła Paula.
- Hej, nie śpimy. Otwieraj oczy, opowiedz mi coś… najlepiej jakieś żenujące tajemnice, co z Huvem macie. Wiesz, żebym go mogła zawstydzać.
- No wiesz… - wysapał mężczyzna. - Kumple… nie zdradzają... takich rzeczy. Ale raz… Tucznik… orzeszki w czekoladzie - zaczął mamrotać i mrużyć oczy.
Bark ciągle krwawił, Robin ściągnęła swoją kurtkę, zrolowała ją i docisnęła ranę.
- Nie spij. Pomoc już jedzie.

Powell był na miejscu kwadrans później. Zajechał srebrnym sedanem i od razu wyskoczył na drogę. Kiedy zobaczył zastaną scenę, jego twarz stała się prawie tak blada jak Paula. Do tego czasu sam poszkodowany był już półprzytomny: ciało reagowało na szturchnięcia, ale ciężko szło się z nim dogadać.

Weterynarz od razu sprawdził przesiąknięty krwią opatrunek i szybko zastąpił go materiałami z podręcznej apteczki. Potem ostrożnie podniósł plecy Goodmana.
- Pomóż mi z nim. Tylko ostrożnie. Pojedziemy do mojego domu i zobaczę co da się zrobić.
Robin już wcześniej wyjęła z dłoni Paula niewielkie urządzenie i wsunęła je do nerki. Teraz pomogła Powellowi dźwignąć lejące się przez ręce ciało. Wspólnie dotachali Paula do samochodu i, z trudem, umieścili na tylnym siedzeniu.
- Dziękuje ci za pomoc – powiedziała Robin. Wytarła ręce w kurtkę, którą wrzuciła w nogi samochodu – Musze iść. Mam mało czasu. Jeśli.. zdążę, to przyjdę .. potem. Dziękuję.

Przez chwilę patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Potem zeszła na pobocze, żeby nie być tak widoczna ze stacji. „Wszyscy tam umarli? „ – przemknęło jej przez głowę – „Czy raczej są przyzwyczajeni do takich atrakcji i wiedza, że lepiej się nie wychylać?”

Wyciągnęła z nerki dziwny przyrząd i dokładnie go obejrzała. Skoro komórka była nadajnikiem, to to powinno być odbiornikiem.. chyba. Technika nie była jej mocną stroną. Dobrze by było sprawdzić, czy samochód ciągle się przemieszcza, czy gdzieś dojechał. Zaparkował. W każdym razie powinna podążyć jego śladem, ale do tego potrzebowała jakiegoś środka transportu… Czy na tej stacji da się coś wypożyczyć? A może szybciej będzie ściągnąć tu Huwa? I tak powinna go poinformować o Paulu.

Wyciągnęła komórkę i wybrała numer Lwyda.
„Odbierz, odbierz” poganiała go w myślach. W razie czego pośle mu smsa… czas niebezpiecznie się kurczył.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline