Zachariasz podsłuchał jeszcze pod drzwiami, z kim bohaterowie mogą mieć do czynienia i dość szybko upewnił się, że język, w którym rozmawiają tamci nie należy do żadnej cywilizowanej rasy, jaką znał. Dziurki od klucza żadnej nie było, jedynie prosta zasuwa, dlatego nie dało się podejrzeć, kto znajduje się w pomieszczeniu za drzwiami. Przyszło więc zaatakować z zaskoczenia, na co i tak wszyscy przygotowali się od samego początku.
I to był dobry pomysł, gdyż chwilę po otworzeniu drzwi i wypadnięciu do następnego pokoju, awanturnicy ujrzeli sześciu zupełnie zaskoczonych zwierzoludzi. Dwóch z nich, mocno zbudowanych, będących hybrydą człowieka i kozła stało naprzeciw siebie, mając za plecami wysoki kopiec ułożony ze skrwawionych czaszek, wokół którego siedziało czterech kolejnych. Ci z kolei byli wyraźnie mniejsi, tak samo jak rogi wyrastające z ich głów. Ściany wymalowane były gwiazdami Chaosu oraz jeszcze innym, plugawym
symbolem, należącym do Khorne’a, Boga Krwi. Koziogłowe bestie z kopytami zamiast nóg nawet się nie ruszyły, gdy bohaterowie zaatakowali.
Felix wypalił z garłacza i trafił jednego ze zwierzoczłeków w korpus, a huk wystrzału rozniósł się echem po okolicy. Wyłaniający się zza pleców zwadźcy Klaus i Zachariasz wypuścili ze swych kusz bełty, które również znalazły adresata, wchodząc z impetem w prawe ramię i brzuch kolejnych dwóch przeciwników. Bardin naciągnął cięciwę łuku i wypuścił strzałę, jednak chybił znacznie. W tym czasie Vessa i Galeb zaszarżowali na zaskoczonych wrogów - Tileanka cięła z góry, a ostrze gładko weszło w szyję większego ze zwierzoludzi. Buchnęła krew i tamten osunął się bezwładnie na ziemię. Galeb uderzył z okrzykiem bojowym na najbliższego ungora, zamachnął się młotem pokrytym ogniem i trafił zwierzoczłeka w korpus, przypalając go przy okazji. Tamten zawył z bólu, próbując ugasić zajęte płomieniem futro na piersi.
Felix odrzucił garłacz i chciał złapać za pistolety, jednak widząc, że towarzysze rzucili się w bezpośrednią walkę, nie mógł być pewny, że nie trafi któregoś z nich. Chwycił więc za rapier i lewak, dobiegając do większego ze zwierzoludzi. Ciął go zręcznie w ramię, jednak mimo trafienia, nie udało mu się nawet przeciąć grubej, pokrytej szczeciną skóry. Sprawę załatwił celny strzał z kuszy Zacha - bełt trafił gora w szyję, a ten padł jak ścięte drzewo. Tuż obok Klaus natarł na rannego zwierzoczłeka i po chwili przebił się przez jego zasłonę, a ostrze miecza weszło gładko pod żebra, zabijając tamtego.
Vessa natomiast zajęła się ciężko rannym, postrzelonym przez Zachariasza koziogłowym, nie mając najmniejszych problemów, by wrazić ostrze swego miecza w szyję przeciwnika. Chlusnęła ciemna krew i wróg osunął się w konwulsjach na ziemię. Galeb trafił kolejnego przeciwnika w korpus, a dobiegający Bardin dobił go, spuszczając na kozi łeb swój młot i miażdżąc czaszkę zwierzoczłeka.
Walka poszła szybko i sprawnie, ale bohaterowie nie mieli nawet chwili, by złapać oddech, gdyż drzwi z drugiej strony sali otworzyły się z impetem i do środka wpadło kilku kolejnych zwierzoludzi. Siedmiu, na szybko licząc. Jeden z nich, na samym przedzie, był największy; miał na oko dwa metry wzrostu, potężną posturę i byczą głowę. Miał na sobie zbroję kolczą a w masywnych łapach dzierżył dwuręczny topór bojowy.
Towarzyszyło mu czterech gorów i dwóch mniejszych zwierzoczłeków, ungorów - wszyscy uzbrojeni w topory albo miecze. Ich dowódca nawet się nie zatrzymał; warknął tylko coś w ichnim języku i wszyscy z paskudnymi okrzykami ruszyli w stronę bohaterów. Najwyraźniej sprowadził ich tutaj huk wystrzału z garłacza, który musiał być słyszalny w części kompleksu...