Szeregowy Pep: to było jak urwanie filmu: Na początku biegłeś tam na dole, potem było niebiesko, a potem myk nawalasz z karabinka dobre 50 metrów dalej. Normalnie jak teleporter z telezakupów - teleportowałeś się na własnych nogach.
Starszy szeregowy Ndong: któryś z tych jełopów w Rzubrze musiał posłuchać, bo aż huknęło z silników (Mak Gajer - twoja prowizorka jeszcze się trzyma) i Rzubr ruszył szybciej do przodu, by po chwili w odgłosie wrzasków zniknąć za szczytem wzniesienia. Te wrzaski to byli kosmici, przemieleni i przypieczeni ogniem silników - latały sobie potem w powietrzu takie jaszczurkowate grzanki. Niestety żadna nie zdołała wlecieć na orbitę, i spadło potem, przypalone g**** z kosmosu. Pac, pac pac.
Pytanie tylko czy do Wojownika dotarło, że w przyczepach, które są za wzgórzem, się cywile?
Oddział flankujący: Jadźka zmieniła taktykę i strzelała raz za razem, a nie napierdalała seriami. Pierwszy namierzony i prosto w łeb! Yes, yes, yes. Drugi namierzony i... no mogło być lepiej. Dostał matkojebca w nóżkę, po chwili przeleciał po nim Rzuber (co się z nim stało patrz kilka linijek wcześniej, taka mała anomalia czasoprzestrzenna). Wycelowała jeszcze raz i... gówno. Nie trafiła. Dalej celować już nie mogła bo rozkaz jest rozkaz i trzeba z dwójką popierdalać i napierdalać. PS. Przypominam że na wyposażeniu osobistym masz 2 granaty. Pytanie: flankujesz z lewej czy z prawej? Bo w terenie wielkiej różnicy to nie ma.
Oddział osłonowy Ndonga: Gdzie jest ten laser? Tam jest! Podbiegliście jeszcze trochę i zobaczyliście cięższą wersję pojazdu motokomanda, taką na wypasie: nie skuter z bocznym wózkiem, ale prawdziwy trójkołowiec!
Nie cackaliście się: co cztery to lufy to nie pała. Napierdalaliście z karabinków ile magazynki dały. Lee głównie w powietrze, ale nieważne. Reszta trafiła, co najmniej raz. Pojazd motokamanda, dwuosobowy, kierowca i strzelec, oczywiście bez opancerzenia, na bliski dystans, stojący w miejscu, strzelający z lasera do Rzubra, który już ich minął. Serie z karabinków przecięły pojazd i dwóch różowych kurwinoksów (motokomando to elita, nie biorą tam byle kogo) z lewej, z prawej, z dołu, z góry. Jebnęło, chyba paliwo, bo trójkołowiec wzleciał w powietrze, obrócił się, wyleciały z niego dwie pokrwawione i zwęglone grzanki, potem sam dupnął na to wszystko.
Do szczytu jest jeszcze kilka metrów! Szczytu broni jeszcze nieliczna piechota - jest ich kilku.