Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2021, 09:09   #83
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Bitwa o Magellana była relatywnie krótka, ale wciąż bardzo intensywna i brutalna. „Korsarze” okazały się być wybitnie wadliwymi konstrukcjami – mimo wytrzymałości i opancerzenia godnego potężnych mechów klasy szturmowej, miały mnóstwo wad konstrukcyjnych bezpośrednio wpływających na przebieg walki. Przede wszystkim ich sensoryka i systemy namierzające były klasy śmietnikowej – nie trafiły żadną z wielu rakiet kierowanych LRM czy SRM (choć garść niekierowanych RL, o ironio, swoje cele znalazła). Autodziała miały problemy z zacinaniem się... bądź nawet wybuchami amunicji. Ponadto mnogość broni laserowej nie sprzyjała utrzymaniu chłodu w warunkach próżniowych. Były to istne gwoździe do trumien, które sprawiły, że „korsarska piątka” została rozbita w trymiga przez sześć mechów o łącznie ponad połowę mniejszym tonażu. Dwa Korsarze nawet nadawały się do przejęcia – jeden zdekapitowany przez Manula, drugi przegrzany i opuszczony przez spanikowanego pilota. Zniszczone też zostały obydwa Firebee, z czego jeden nadawał się do salvaging.
Dalej w trakcie walki Minutemen starli się z „lancą dowódczą” piratów, podczas gdy Auber wzywał do kapitulacji, a Leopard 'otrzaskiwał' uziemionego Manatee sztucznymi piorunami bezkarnie poza zasięgiem jego pokładowych laserów. Wkrótce potem zniszczony został mech Von Rohrs, a dziwna stara konstrukcja, nieuzbrojony mech-goniec klasy ultralekkiej Ambassador próbował zbiec. Został przygwożdżony w ataku skokowym przez Highborna, któremu wkrótce pomogła Dybuk. Reszta zajęła się oskubywaniem Zeusa „Loxleya” z pancerza i struktury, starając się zmusić do poddania. I poniekąd im się to udało.

Kiedy mech padał na księżycowy pył, prawie-strzaskany, pilot zdążył się katapultować... i w trakcie lotu kapsuła eksplodowała. Dużo ognia i resztek, w tym jego zatomizowanego ciała. W parę sekund potem z przygwożdżonego Ambassadora też wystrzeliła taka kapsuła. Ta się nie
zdetonowała - ale sam mech już tak. Relatywnie „słaby” napęd fuzyjny dokonał autodestrukcji, niszcząc mecha oraz zmiatając swoich niedawnych ciemiężycieli na boki. Na szczęście Highborn i Dybuk przetrwali, ale ich mechy poważnie oberwały, tracąc po jednej całej nodze. I trzeba będzie zmyć sadzę i położyć nową farbę ochronną.
Widząc tą klęskę i śmierć swego wodza, załoga ocalałego Manatee przestała walczyć i zapakowała się się do dwóch kapsuł ratunkowych. Zostały one wystrzelone w kosmos… i pierdolnęły tak samo jak ta z “Loxleyem” od Zeusa. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.

Następowały kolejne detonacje. Ktoś ewidentnie „czyścił kartę”. Rumor rozchodzący się od podziemi pirackiej bazy wprawiał glebę w drżenie. Obsada (i pewnie 'cywilni' mieszkańcy) tej bazy bezskutecznie krzyczała w radiu o pomoc, aż umilkła. Eksplodowały też napędy fuzyjne powalonego Firebee i zdekapitowanego Korsarza – na szczęście nikt nie był w pobliżu. Nic nie stało się z ewakuowanym Manatee, porzuconym Corsairem i powalonym Zeusem. Wkrótce baza legła w gruzach. Leopard wylądował. Część załogi wyszło na zewnątrz w skafandrach i sprawdziło Manatee - znaleźli tam ukryte ładunki przy napędzie, ale sygnał odpalenia nie doszedł. Rozbroili je i dokończyli w ciągu dwóch godzin prowizoryczne naprawy aby móc wystartować.

Pomimo ubytków w pancerzu i strukturze, raz jeszcze Minutemanom udało się wydrzeć zwycięstwo z zaciśniętych szczęk porażki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=P7_1OF5YP7U[/MEDIA]

Minutemeni zyskali właśnie nowy DropShip do transportu mienia i lancy czterech BattleMechs. Jego służbę w nowych barwach zaczęli od załadowania do boksów Zeusa i Corsaira (które też miały nieodpalone ładunki wybuchowe – rozbrojono je). Na Leoparda załadowano uszkodzonego Spidera i Locusta.

W trakcie napraw i ładowania, reszta lancy pilnowała perymetru lub szukała ocalałych z katapult. Przetrwał tylko jeden – pilot Ambassadora. Koleś był jakimś fanatykiem, ostrzeliwał się z pistoleciku laserowego i zamiast się poddać, ostatecznie wysadził siebie i katapultę bombą. Nie było co zbierać. Wiadomo było tylko to, że to on po swej ewakuacji wysadził „Loxleya” i resztę swoich „kolegów” za pomocą zdalnego detonatora. W trakcie walki natomiast przesyłał silnie zakodowane komunikaty radiowe tak do walczących piratów, jak i poza księżyc. Urywki tychże zostały przechwycone przez komputer Spidera, ale ich rozkodowanie zajmie co najmniej kilka dni wytężonej pracy kryptologów: na pierwszy rzut oka szyfr był profesjonalny.

Nie mając wiele więcej do zrobienia i obawiając się przylotu wrażejskich posiłków AeroSpace (choćby DroSTów) w sytuacji gdzie są takie ubtyki w pancerzach, Minutemen zabrali swe zdobycze i wycofali się, odlatując do bazy na Amerigo. W międzyczasie KR-61 z Julianem Jacksonem i Theodorą Spencer na pokładzie udał się w stronę Jump Point układu gwiezdnego - tam nastąpił kontakt, najpierw radiowy a potem fizyczny, z niezależnym kupieckim JumpShip wizytującym w ramach rzadkiej, ale cyklicznej wizyty. Wkrótce potem KR-61 zabrał się z nim w podróż do Lummatii, najbliższego zamieszkanego świata Ligi Lothiańskiej, pierwszych granic jakiejkolwiek cywilizacji w granicach Peryferiów. Odległość była daleka a okolica niesprzyjająca i kompletnie opuszczona – sto pięćdziesiąt lat świetlnych wypełnionych z rzadka gwiazdami otoczonymi martwymi skałami, o byle nazwach kodowych. Nawet przy minimalnym czasie potrzebnym na regenerację baterii napędu FTL Kearny-Fuchida wynoszącym 175 godzin i maksymalnej możliwej odległości skoku równej 30 lat świetlnych, ten etap podróży miał wynieść aż pięć skoków i 37 dni. Kupcy byli niechętni do tak „karkołomnego” lotu, nadwyrężającego ich napęd K-F – ale zaraz zmienili zdanie kiedy Theodora Spencer pomachała im sutą kwotą w vermonckich dolarach i ogólnie uznawanych C-Bills. Drugim etapem podróży, po dotarciu do Lummatii, miały być trzy skoku w granicach układów Ligi Lothiańskiej i Palatynatu Illyriańskiego: 67 lat świetlnych, 22 dni podróży. Miejscem docelowym: Illyria, stolica Palatynatu. Relatywnie bogata jak na Peryferia planeta, uznane miejsce handlu i spotkań kupców, a także znana z przemysłu stoczniowego. Miała też placówkę ComStaru, neutralnego i wpływowego korpo-zakonu zajmującego się telekomunikacją na skalę międzygwiezdną z wykorzystaniem technologii FTL w postaci „generatorów hiperpulsów”. Na Illyrii mieli właśnie instalację HPG za pomocą której Julian planował się skontaktować z potencjalnymi kupcami – a może nawet sam ComStar, ceniący sobie LosTech i technologię w ogóle, byłby chętny do zakupu Matara. ComStar prowadził też brokerstwo kontraktów najemniczych za pomocą systemu Mercenary Review Board, więc za zarobione pieniądze mógł załatwić preferencyjne kontrakty z kimś, kto mógłby pomóc w Wojnie o Amerigo.

W międzyczasie reszta ekipy powróciła do bazy pod Wielką Górą Zieloną (Manatee do drugiego, awaryjnego hangaru – nieco oddalonego, ale nadającego się dla dropshipów sferoidowych) gdzie odbyła odprawę z Ishidą. Stary po raz pierwszy okazywał jakieś emocje – gniew i konsternację. Dopytywał się najdrobniejszych szczegółów na temat „Loxleya” i Ambassadora. Dokonał dokładnej inspekcji zdobycznych maszyn. A następnie „wyleciał w sprawach służbowych”, chcąc „coś sprawdzić”. Pod nieobecność Minutemeni i tak nie mieli zbyt wiele pracy – większość mechów była pouszkadzana, a już na pewno Leopard był strasznie zmasakrowany. Po raz kolejny. Ale tym razem były tego konsekwencje inne niż czas pracy.

Zapasy tonażu opancerzenia typu Standard Armor topniały w zbyt szybkim tempie. Główny inżynier Barnes, z poparciem Ishidy, musiał podjąć trudne decyzje. Od teraz skąpe zapasy standardu miały trafiać do łatania uszkodzeń bitewnych mechów oraz ew. Lightninga. Leopard i Manatee musiały być łatane blachami lokalnej produkcji – pancerzami klasy industrialnej (zbliżonej do prymitywnego pancerza bojowego z dawnych czasów, który nierzadko mieli piraci na swych maszynach; o efektywności niższej o 33% względem standardu) lub co gorsza komercyjnej (były to blachy dwukrotnie lżejsze niż standardy czy industriale/prymitywy, ale broń o mocnych parametrach penetracyjnych bez problemu je punktowała i „wbijała kryty”). Tylko takie coś mogły produkować vermonckie zakłady. Póki co ostatni raz masowe ubytki w pancerzu połatano za pomocą ciężkiego pancerza przemysłowego o parametrach zbliżonych do standardu – ale zapas ten, dostarczony przez Spencerów, został całkowicie wyczerpany w tym jednym rzucie.

Naprawy mechów i latadeł potrwały około półtora tygodnia, do końca miesiąca maja.

Był też problem z zapasem rakiet LRM. Stopniał prawie całkowicie z powodu intensywnych ostrzałów prowadzonych przez Leoparda oraz bitwy na orbicie. Nędzne resztki ledwo byłyby w stanie pokryć zapotrzebowanie Swordsmana i Zeusa w następnych starciach, a NVDF mogło dostarczyć niewiele więcej (rakiety te były zaawansowane konstrukcyjnie, produkcja w vermonckich zakładach szła opornie, a z tego znaczna część musiała iść do wyrzutni pojazdów wojskowych). Leopard w trakcie ostatnich starć utracił także wszystkie trzy wyrzutnie LRM-20 i magazyny z amunicją (na szczęście puste – dzięki temu w ogóle przetrwał, unikając eksplozji). Póki co usunięto szrot i dodatkową przestrzeń przeznaczono na miejsce dla cargo, zwiększając ładowność towarową samolotu aż o 36 ton.

Co do Corsaira: dało radę go częściowo przebudować tak, aby wyeliminować najbardziej palące problemy. Jednak sensory wciąż pozostawiały wiele do życzenia, systemy celownicze miewały wady, a przebudowana struktura celem obniżenia sylwetki nie była tak solidna i bardziej odpowiadała klasie ciężkiej aniżeli szturmowej (podobnie jak ilość pancerza jaką mogła udźwignąć). Niemniej jednak to wciąż był całkiem groźny mech.

Co do Manatee: był już w pełni sprawny. Udało się także zbudować dwie nowe kapsuły ratunkowe dla załogi i wykorzystać pancerz dotowany przez Spencerów do pełnego załatania dziobowych uszkodzeń. Mógł swobodnie przerzucać mechy Lancy Bravo i wspierać je ogniem laserowym.

Reszta maja upłynęła Minutemanom na kolejnej turze, czego już tak dobrze poznali – praca nad łataniem maszyn, szkolenia na symulatorze VR, odpoczynek, socjalizowanie się, okazyjne wizyty w lazarecie. Oczekiwanie. A kiedy przyszedł czerwiec, Ishida powrócił. Od razu przystąpił do odprawy.

Dywersja, która odciągnęła uwagę sporej części wrogiego lotnictwa AeroSpace od orbity i księżyca powiodła się, ale była kosztowna. Przyciągnięte pułapką z gumowych atrap wypełnionych bombami latadła szybko spostrzegły, że coś było nie tak. W wynikłym starciu siły operacji specjalnych NVDF (a przynajmniej to co z nich zostało po ostatnich tygodniach) zostały praktycznie wybite – stało się tak dlatego, że gumowe atrapy zostały zbyt szybko rozpoznane i zniszczone, a bomby nie zdały rezultatu. Już specjalsi mieli się wycofać po spieprzonej misji, kiedy jeden z wrogich DroSTów historycznej numeracji II doznał awarii silników (nie dziwota – silniki marki Kapesen były notorycznie wadliwe i onegdaj wymusiły upgrade do modelu IIa) i runął. Specjalsi go dopadli i zniszczyli czym mogli, ale nie zdołali potem eksfiltrować. Niemniej jednak ich poświęcenie nie poszło na marne, zlikwidowali jedno z najpoważniejszych zagrożeń, jakim dysponowali piraci. Poważnie pouszkadzali też drugiego DroSTa w typie numeracji I, ale ten zdołał przetrwać (choć nie tak długo, jak miały pokazać przyszłe dni – i polowanie wszczęte przez Itan-shę).
Niestety, efektem ubocznym tej dywersji był fakt, że od teraz nieprzyjaciel wiedział o gumowych atrapach i stosowanej dezinformacji. W przyszłości miała się już okazać nie tak skuteczna.

Po utracie bazy na Magellanie piraci zmuszeni byli przenieść ośrodek ciężkości logistyki jeszcze bardziej do Vergennes Airport. Póki co atak na lotnisko odpadał – zbyt wiele bojowych machin AeroSpace (w tym kolejne pięć DroSTów) było wykorzystywanych do transportu cargo. Była to łyżka dziegciu w beczce miodu, gdyż oznaczało to też, że te latadła zarazem nie mogły zostać poprawnie wykorzystane do dalszego gnojenia Vermontczyków. Póki co prowadzono uważne obserwacje. Wyczekiwano momentu, w którym Minutemani mogliby „bezpiecznie” i skutecznie przywalić w to lotnisko.

Po śmierci „Loxleya” (kimkolwiek był czy była) pośród piratów doszło do przepychanek, walk o władzę. Ku rozczarowaniu obrońców nie poskutkowało to jednak rozpadem Loxley's Raiders ani nawet poważnymi starciami z użyciem maszyn. Ot, szereg pojedynków i politycznych machinacji... z których obronną ręką wyszedł niejaki Sonny Modeno. Osoba znana Mytsie Gabor, ekstraordynaryjny skurwysyn. Złapał Raidersów za mordę i na powrót zorganizował, zmieniając nawet nazwę pirackiej koalicji na jakże pretensjonalną „Blood Raiders”. Przynajmniej pasowała kolorem do reszty wrażejskiej swołoczy. Tym bardziej, że pod nowym kierownictwem zaczęli się chyba ścigać z Bandytami w kwestii zbrodni wojennych popełnianych na cywilach i jeńcach.

Analiza resztek po wraku dużego statku zniszczonego przez Leoparda na orbicie wykazała, że był to jakiś niezidentyfikowany rodzaj (pewnie 'piracki', nomen omen) JumpShipa. Istniały też przesłanki mówiące o tym, że Raidersi mieli do dyspozycji kilka innych różnej wielkości. Dzięki nim swobodnie transportowali swe siły pomiędzy gwiazdami Caesar's Crown i okolicy.

Na frontach było bez zmian. Utrata Magellana i bazy morskiej oraz trwające monsuny znacznie przytępiły klina nieprzyjacielowi. Były też plotki o przetasowaniach kadr dowódczych (a przynajmniej tego co z nich zostało po masakrze w bazie na Barierze) Workmenów. Ponoć czarna owca Spencerów, Julius, zyskał dużo władzy u najmitów. Z drobnych a potwierdzonych rzeczy był fakt, że Workmeni pozbyli się w swoich IndustrialMechach kaemów i amunicji montowanych w torsach czy przy głowach. Planowali ponoć zastąpić je laserami niższej mocy, ale póki co uwolnioną broń „podarowali” Bandytom do produkcji około sześćdziesięciu nowych technicali robionych z pojazdów cywilnych zagrabionych w Essex, Newport i Bennington.

Na koniec przedstawił im szereg misji specjalnych. Indywidualnych misji solowych. Każdego Minutemana osobno odprawił i dał inne zadanie. Sytuacja strategiczna wymagała wielu symultanicznych akcji i szerokiej projekcji siły. Nim Julian wróciłby z posiłkami, trzeba było dalej ucierać nosa koalicji „Czerwonych”. Mieli wykorzystać mobilność swoich dropshipów, duże odległości oraz ciężką porę monsunową (wraz z magnetyzmem praktycznie czyniącą sensorykę bezużyteczną, a i znacznie zmniejszającą pole widzenia) do zadania szybkich, bolesnych, małych ciosów. Nieprzyjaciel miał być w defensywie aż do przybycia odsieczy (jaka by ona miała nie być).

Inicjatywa leżała w rękach Minutemanów.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline