Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2021, 20:22   #81
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację

Pozwoliła mu na to, nawet za daleko z poczatku nie uciekając łbem do tyłu. Nie spięła się też specjalnie, a ręce nie sięgnęły po broń. Zamknęła oczy, ciężko wypuszczając powietrze nosem.
- Pierdolę twoje zamiary, po prostu tego nie rób - odmruknęła, wsuwając dłonie pod kurtkę i tam zastygły, przyklejone na bokach torsu okularnika. Za oknem burza skończyła się równie nagle jak się zaczęła, bądź to oni nie dostrzegli momentu przejścia z chaosu do spokoju nocy. Czerń wpływała do izby przez okna, osiadając na ścianach, podłodze i powietrzu rozświetlanym dwoma stożkowatymi promienami rzuconych w kąt latarek.
- Vicowi już siadło, jest na to za stary. Bakłażan jest zwykłym tchórzliwym szczylem. Kane mu wchodzi jak stringi w dupę… chociaż w tej dwójce to ona ma jaja, ale do walki na słowa się nie nadaje. Had wiadomo. Asagao nie ma siły przebicia, mimo rozsądku. Te pirackie ścierwo wygląda na interesowne, chce czegoś… inaczej by jej tu nie było. Albo odjebała coś tak grubego, że w jej bandzie wydali na nią wyrok. Więc spierdoliła do konkurencji. Ishida na szczęście, lub nieszczęście nie bawi się w sentymenty, jednak oddał nam prym. - prychnęła - Inteligent wyrosły z pospólstwa patrzący z góry na innych, jedyny mędrzec wśród głupców, jedyny prawy pośród interesownych chamów… i Widząca pośród tłumu Ślepców, świadoma pośród stada owiec nie widzących że na wojnie skrupuły i ideały to mrzonki. Awers i rewers, Marks i Engels. Bourbon i sojowe latte ze ścierwosieci… a chuj, to ostatnie nie pasuje. - prawie się uśmiechnęła.
- Nie zamierzam. Po prostu tego nie zrobię. - zgodził się.
Wierzchem palców Jackson delikatnie pogładził szyję Doe. Dłonie miał lodowato zimne, lecz nie wydawało się mu to przeszkadzać - nie drżały ani nie były sine. Uśmiechnął się lekko widząc że Jane się uspokaja.
- Wino słodkie i wytrawne. Marmolada i masło orzechowe. - zaśmiał się - Woda i ogień. Szpadel i kielnia? Beton i manul?
Nie przerywał głaskania choć nie wiedział czy za moment nie zostanie przez blondynkę pogryziony. Czuł jej dłonie na swoich żebrach dużo cieplejsze niż jego własne. Burza się oddalała. Wydawało się że wraz z nią oddalało się powoli napięcie wcześniej obecne w każdej chwili tej rozmowy.


- Wino jest gejowe. Jak cała ta pedalska wojna - burknęła, przesuwając dłonie wzdłuż żeber aż na barki mężczyzny. Zdecydowanym ruchem ściągnęła mu kurtkę, plącząc ją gdzieś na wysokości łokci, bo dalej nie chciała zejść.
- Pierdolenie i działanie… - dorzucila ciszej, pochylając do przodu. Błądziła wargami po boku zimnej szyi, na zmianę muskając ją wargami, albo trącając czubkiem nosa - Pokój i wpierdol. Kebs na cienkim średni i ostry.
- Łagodny i ostry… - czując usta Jane na swojej szyi odetchnął głębiej. - Delikatność… i gwałtowność.
Podniósł się całkiem już zsuwając ją na swoje nogi i wpił usta w jej kark wędrując powoli w górę po jej szyi. Ruchami rąk i ramion ściągał z siebie kurtkę aby rzucić ją na podłogę by mieli na czym się położyć.

***

Czas mijał nieubłaganie przybliżając wylot poza granice Amerigo.
I do przełamania blokady.
I do zostawienia domu daleko za sobą.
I do wzięcia na barki losu Nowego Vermont.

Ostatnie dni przed wylotem Julian spędził z ojcem. Jonathan Jackson zajmował kwaterę podobną jak jego syn. Była trochę warsztatem, trochę pokojem sypialnym. Ojciec ustawił kilka zdjęć w prostych ramkach na półkach. Lecz sam nie zaczynał rozmowy, zawsze musiał to zrobić Julian. Lecz kiedy nie było o czym mówić zawsze można było pogadać o kocie - zwierzak był bezpiecznym i zawsze aktualnym tematem. Jonathan trzymał Winstona na kolanach tarmosząc go i drapiąc za uchem, na co kocur reagował niskim, pełnym zadowolenia mruczeniem.

- Tęsknię za mamą. - stwierdził w pewnym momencie Julian kiedy nastała niezręczna cisza.

Ojciec dotąd siedział z miną pełną obojętności na wszystko. Po raz pierwszy tego dnia widać było poruszenie na jego twarzy. Smutek, tęsknotę.

- Ja też, Julian. - przygarnął syna do siebie i przytulił. - Ja też.

***

Lufy Dział Cząsteczkowych wzniosły się i skierowały naprzód.

Palce nacisnęły guziki spustów. Dwa promienie wystrzeliły z luf PPCów wzór Dolan oba przeszyły prosto przez kokpit Korsarza, całkowicie go dekapitując.

Dobre otwarcie.

Próżnia była straszliwym środowiskiem. Bez szansy ucieczki. Z niewydajnym chłodzeniem. Ale nie było to wielką przeszkodą. Jackson walczył z całych sił, najpierw w Korsarzami, potem z Zeusem i jego świtą. Cała bitwa przebiegła tak jak trzeba. Choć nie do końca.
Ambasador eksplodował.
Piraci eksplodowali.

Ktoś wyczyścił kartę. Ktoś unicestwiał ślady i poszlaki.

Nie pozostało… nic. Nic z czego dałoby się pozbierać informacje. Odsłonić całun. Odkryć prawdę.

Tylko sygnał który trzeba było rozkodować.

A on musiał już lecieć.

- Trzymajcie się. Do zobaczenia. - nadał kiedy opuścił warhammer.

 

Ostatnio edytowane przez Micas : 21-07-2021 o 13:45. Powód: Zmniejszenie obrazka.
Stalowy jest offline  
Stary 29-04-2021, 20:24   #82
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
Ostatnie dni wydawały się być jak kalejdoskopowy sen. Nie tyle może koszmar, co thriller, ale wciąż trzymający w napięciu. Miała wrażenie, że raptem kilka chwil temu skończyła się wreszcie ta okropna rzeźnia w Hartford i ledwo zdążyła otrzepać z budowlanego pyłu, a już była w ramionach Jake'a... ściskając nie tylko jego, ale własne serce z obawy przed jego decyzją o zajęciu miejsca jako jeden z Minutemen w mechu. Raptem "minuty" później kolejny błysk: wykrycie tej bandyckiej bazy nad Morzem Chłodnym. Brutalny rajd w strugach ulewnego deszczu z ledwością gaszącego płomienie po wybuchających magazynach i pojazdach. Równie brutalny co pamiętny atak na bazę Workmenów na Barierze, choć tym razem na szczęście obyło się bez walenia do cywilów. Tylko do naćpanych po uszy, opętanych bitewnym szałem, walczących do końca fanatyków. To było łatwiejsze. Jak walka z potworami z gier.

Kolejny błysk. Znów w bazie, znów nad spawarką, kątówką i czym tam jeszcze, pracując nad mechami. Nad swoim COM-2D Commando. Nad SWD-1 Swordsmanem Jake'a. Był tam z nią, pracując. Byli tam razem. Dobrze się sprawował jako pilot, nabierał sił pomimo ciągłej gonitwy, implant się jakoś dobrze zgrywał i nie robił problemów. Obydwojgu nie robił problemów. McKinley wspomniał żartobliwie, że może obydwa kawałki LosTechu w ich karkach były zsynchronizowane.

A teraz tu. Na niegościnnej, zastygłej w zerze absolutnym księżycowej glebie Magellana. Kolejne wybuchy, smugi fotonów, mknące pociski i rakiety. Tumany pyłu bardzo leniwie rozpraszające się i opadające przy nikłej grawitacji i braku atmosfery. To była też chyba pierwsza 'prawdziwa' okazja kiedy Jake szedł razem z nią do walki. Myśl ta zarazem była przerażająca, jak i... w jakiś sposób krzepiąca, może nawet ekscytująca?

Swordsman radził sobie jak powinien - celnie bijąc z dystansu w piratów. Ona natomiast wykorzystała prędkość i zwinność Commando aby oflankować przeciwników, tak samo zresztą jak Highborn czy ta ex-piratka Mytsa, w pełni wykorzystując swoje umiejętności, implant, możliwości maszyny. Tylko pojedyncze rakiety, pociski z autodział czy kule z kaemów były w stanie jej dosięgnąć, a ona sama raz za razem posyłała chmary rakiet SRM z dewastującym efektem, poprawiając zielonymi smugami ze średniego lasera. Piraci mieli mocne maszyny, doświadczonych pilotów, przygotowaną obronę, przewagę liczebną.

I tak nie mieli żadnych szans. Wkrótce Minutemen kroczyli zwycięsko pośród wraków i gruzów, świętując wygraną i zdobycie nowego desantowca. Sarah upewniła się ze dwa razy, że Jake'owi nic się nie stało (i vice versa), zrobiła obchód na perymetrze kiedy reszta zabezpieczała teren, po czym zwinęła się razem z resztą kiedy przyszedł czas.

 
__________________
Po makale

Ostatnio edytowane przez Makao : 29-11-2021 o 18:10. Powód: uzupełnienie rezerwacji
Makao jest offline  
Stary 30-04-2021, 09:09   #83
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Bitwa o Magellana była relatywnie krótka, ale wciąż bardzo intensywna i brutalna. „Korsarze” okazały się być wybitnie wadliwymi konstrukcjami – mimo wytrzymałości i opancerzenia godnego potężnych mechów klasy szturmowej, miały mnóstwo wad konstrukcyjnych bezpośrednio wpływających na przebieg walki. Przede wszystkim ich sensoryka i systemy namierzające były klasy śmietnikowej – nie trafiły żadną z wielu rakiet kierowanych LRM czy SRM (choć garść niekierowanych RL, o ironio, swoje cele znalazła). Autodziała miały problemy z zacinaniem się... bądź nawet wybuchami amunicji. Ponadto mnogość broni laserowej nie sprzyjała utrzymaniu chłodu w warunkach próżniowych. Były to istne gwoździe do trumien, które sprawiły, że „korsarska piątka” została rozbita w trymiga przez sześć mechów o łącznie ponad połowę mniejszym tonażu. Dwa Korsarze nawet nadawały się do przejęcia – jeden zdekapitowany przez Manula, drugi przegrzany i opuszczony przez spanikowanego pilota. Zniszczone też zostały obydwa Firebee, z czego jeden nadawał się do salvaging.
Dalej w trakcie walki Minutemen starli się z „lancą dowódczą” piratów, podczas gdy Auber wzywał do kapitulacji, a Leopard 'otrzaskiwał' uziemionego Manatee sztucznymi piorunami bezkarnie poza zasięgiem jego pokładowych laserów. Wkrótce potem zniszczony został mech Von Rohrs, a dziwna stara konstrukcja, nieuzbrojony mech-goniec klasy ultralekkiej Ambassador próbował zbiec. Został przygwożdżony w ataku skokowym przez Highborna, któremu wkrótce pomogła Dybuk. Reszta zajęła się oskubywaniem Zeusa „Loxleya” z pancerza i struktury, starając się zmusić do poddania. I poniekąd im się to udało.

Kiedy mech padał na księżycowy pył, prawie-strzaskany, pilot zdążył się katapultować... i w trakcie lotu kapsuła eksplodowała. Dużo ognia i resztek, w tym jego zatomizowanego ciała. W parę sekund potem z przygwożdżonego Ambassadora też wystrzeliła taka kapsuła. Ta się nie
zdetonowała - ale sam mech już tak. Relatywnie „słaby” napęd fuzyjny dokonał autodestrukcji, niszcząc mecha oraz zmiatając swoich niedawnych ciemiężycieli na boki. Na szczęście Highborn i Dybuk przetrwali, ale ich mechy poważnie oberwały, tracąc po jednej całej nodze. I trzeba będzie zmyć sadzę i położyć nową farbę ochronną.
Widząc tą klęskę i śmierć swego wodza, załoga ocalałego Manatee przestała walczyć i zapakowała się się do dwóch kapsuł ratunkowych. Zostały one wystrzelone w kosmos… i pierdolnęły tak samo jak ta z “Loxleyem” od Zeusa. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.

Następowały kolejne detonacje. Ktoś ewidentnie „czyścił kartę”. Rumor rozchodzący się od podziemi pirackiej bazy wprawiał glebę w drżenie. Obsada (i pewnie 'cywilni' mieszkańcy) tej bazy bezskutecznie krzyczała w radiu o pomoc, aż umilkła. Eksplodowały też napędy fuzyjne powalonego Firebee i zdekapitowanego Korsarza – na szczęście nikt nie był w pobliżu. Nic nie stało się z ewakuowanym Manatee, porzuconym Corsairem i powalonym Zeusem. Wkrótce baza legła w gruzach. Leopard wylądował. Część załogi wyszło na zewnątrz w skafandrach i sprawdziło Manatee - znaleźli tam ukryte ładunki przy napędzie, ale sygnał odpalenia nie doszedł. Rozbroili je i dokończyli w ciągu dwóch godzin prowizoryczne naprawy aby móc wystartować.

Pomimo ubytków w pancerzu i strukturze, raz jeszcze Minutemanom udało się wydrzeć zwycięstwo z zaciśniętych szczęk porażki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=P7_1OF5YP7U[/MEDIA]

Minutemeni zyskali właśnie nowy DropShip do transportu mienia i lancy czterech BattleMechs. Jego służbę w nowych barwach zaczęli od załadowania do boksów Zeusa i Corsaira (które też miały nieodpalone ładunki wybuchowe – rozbrojono je). Na Leoparda załadowano uszkodzonego Spidera i Locusta.

W trakcie napraw i ładowania, reszta lancy pilnowała perymetru lub szukała ocalałych z katapult. Przetrwał tylko jeden – pilot Ambassadora. Koleś był jakimś fanatykiem, ostrzeliwał się z pistoleciku laserowego i zamiast się poddać, ostatecznie wysadził siebie i katapultę bombą. Nie było co zbierać. Wiadomo było tylko to, że to on po swej ewakuacji wysadził „Loxleya” i resztę swoich „kolegów” za pomocą zdalnego detonatora. W trakcie walki natomiast przesyłał silnie zakodowane komunikaty radiowe tak do walczących piratów, jak i poza księżyc. Urywki tychże zostały przechwycone przez komputer Spidera, ale ich rozkodowanie zajmie co najmniej kilka dni wytężonej pracy kryptologów: na pierwszy rzut oka szyfr był profesjonalny.

Nie mając wiele więcej do zrobienia i obawiając się przylotu wrażejskich posiłków AeroSpace (choćby DroSTów) w sytuacji gdzie są takie ubtyki w pancerzach, Minutemen zabrali swe zdobycze i wycofali się, odlatując do bazy na Amerigo. W międzyczasie KR-61 z Julianem Jacksonem i Theodorą Spencer na pokładzie udał się w stronę Jump Point układu gwiezdnego - tam nastąpił kontakt, najpierw radiowy a potem fizyczny, z niezależnym kupieckim JumpShip wizytującym w ramach rzadkiej, ale cyklicznej wizyty. Wkrótce potem KR-61 zabrał się z nim w podróż do Lummatii, najbliższego zamieszkanego świata Ligi Lothiańskiej, pierwszych granic jakiejkolwiek cywilizacji w granicach Peryferiów. Odległość była daleka a okolica niesprzyjająca i kompletnie opuszczona – sto pięćdziesiąt lat świetlnych wypełnionych z rzadka gwiazdami otoczonymi martwymi skałami, o byle nazwach kodowych. Nawet przy minimalnym czasie potrzebnym na regenerację baterii napędu FTL Kearny-Fuchida wynoszącym 175 godzin i maksymalnej możliwej odległości skoku równej 30 lat świetlnych, ten etap podróży miał wynieść aż pięć skoków i 37 dni. Kupcy byli niechętni do tak „karkołomnego” lotu, nadwyrężającego ich napęd K-F – ale zaraz zmienili zdanie kiedy Theodora Spencer pomachała im sutą kwotą w vermonckich dolarach i ogólnie uznawanych C-Bills. Drugim etapem podróży, po dotarciu do Lummatii, miały być trzy skoku w granicach układów Ligi Lothiańskiej i Palatynatu Illyriańskiego: 67 lat świetlnych, 22 dni podróży. Miejscem docelowym: Illyria, stolica Palatynatu. Relatywnie bogata jak na Peryferia planeta, uznane miejsce handlu i spotkań kupców, a także znana z przemysłu stoczniowego. Miała też placówkę ComStaru, neutralnego i wpływowego korpo-zakonu zajmującego się telekomunikacją na skalę międzygwiezdną z wykorzystaniem technologii FTL w postaci „generatorów hiperpulsów”. Na Illyrii mieli właśnie instalację HPG za pomocą której Julian planował się skontaktować z potencjalnymi kupcami – a może nawet sam ComStar, ceniący sobie LosTech i technologię w ogóle, byłby chętny do zakupu Matara. ComStar prowadził też brokerstwo kontraktów najemniczych za pomocą systemu Mercenary Review Board, więc za zarobione pieniądze mógł załatwić preferencyjne kontrakty z kimś, kto mógłby pomóc w Wojnie o Amerigo.

W międzyczasie reszta ekipy powróciła do bazy pod Wielką Górą Zieloną (Manatee do drugiego, awaryjnego hangaru – nieco oddalonego, ale nadającego się dla dropshipów sferoidowych) gdzie odbyła odprawę z Ishidą. Stary po raz pierwszy okazywał jakieś emocje – gniew i konsternację. Dopytywał się najdrobniejszych szczegółów na temat „Loxleya” i Ambassadora. Dokonał dokładnej inspekcji zdobycznych maszyn. A następnie „wyleciał w sprawach służbowych”, chcąc „coś sprawdzić”. Pod nieobecność Minutemeni i tak nie mieli zbyt wiele pracy – większość mechów była pouszkadzana, a już na pewno Leopard był strasznie zmasakrowany. Po raz kolejny. Ale tym razem były tego konsekwencje inne niż czas pracy.

Zapasy tonażu opancerzenia typu Standard Armor topniały w zbyt szybkim tempie. Główny inżynier Barnes, z poparciem Ishidy, musiał podjąć trudne decyzje. Od teraz skąpe zapasy standardu miały trafiać do łatania uszkodzeń bitewnych mechów oraz ew. Lightninga. Leopard i Manatee musiały być łatane blachami lokalnej produkcji – pancerzami klasy industrialnej (zbliżonej do prymitywnego pancerza bojowego z dawnych czasów, który nierzadko mieli piraci na swych maszynach; o efektywności niższej o 33% względem standardu) lub co gorsza komercyjnej (były to blachy dwukrotnie lżejsze niż standardy czy industriale/prymitywy, ale broń o mocnych parametrach penetracyjnych bez problemu je punktowała i „wbijała kryty”). Tylko takie coś mogły produkować vermonckie zakłady. Póki co ostatni raz masowe ubytki w pancerzu połatano za pomocą ciężkiego pancerza przemysłowego o parametrach zbliżonych do standardu – ale zapas ten, dostarczony przez Spencerów, został całkowicie wyczerpany w tym jednym rzucie.

Naprawy mechów i latadeł potrwały około półtora tygodnia, do końca miesiąca maja.

Był też problem z zapasem rakiet LRM. Stopniał prawie całkowicie z powodu intensywnych ostrzałów prowadzonych przez Leoparda oraz bitwy na orbicie. Nędzne resztki ledwo byłyby w stanie pokryć zapotrzebowanie Swordsmana i Zeusa w następnych starciach, a NVDF mogło dostarczyć niewiele więcej (rakiety te były zaawansowane konstrukcyjnie, produkcja w vermonckich zakładach szła opornie, a z tego znaczna część musiała iść do wyrzutni pojazdów wojskowych). Leopard w trakcie ostatnich starć utracił także wszystkie trzy wyrzutnie LRM-20 i magazyny z amunicją (na szczęście puste – dzięki temu w ogóle przetrwał, unikając eksplozji). Póki co usunięto szrot i dodatkową przestrzeń przeznaczono na miejsce dla cargo, zwiększając ładowność towarową samolotu aż o 36 ton.

Co do Corsaira: dało radę go częściowo przebudować tak, aby wyeliminować najbardziej palące problemy. Jednak sensory wciąż pozostawiały wiele do życzenia, systemy celownicze miewały wady, a przebudowana struktura celem obniżenia sylwetki nie była tak solidna i bardziej odpowiadała klasie ciężkiej aniżeli szturmowej (podobnie jak ilość pancerza jaką mogła udźwignąć). Niemniej jednak to wciąż był całkiem groźny mech.

Co do Manatee: był już w pełni sprawny. Udało się także zbudować dwie nowe kapsuły ratunkowe dla załogi i wykorzystać pancerz dotowany przez Spencerów do pełnego załatania dziobowych uszkodzeń. Mógł swobodnie przerzucać mechy Lancy Bravo i wspierać je ogniem laserowym.

Reszta maja upłynęła Minutemanom na kolejnej turze, czego już tak dobrze poznali – praca nad łataniem maszyn, szkolenia na symulatorze VR, odpoczynek, socjalizowanie się, okazyjne wizyty w lazarecie. Oczekiwanie. A kiedy przyszedł czerwiec, Ishida powrócił. Od razu przystąpił do odprawy.

Dywersja, która odciągnęła uwagę sporej części wrogiego lotnictwa AeroSpace od orbity i księżyca powiodła się, ale była kosztowna. Przyciągnięte pułapką z gumowych atrap wypełnionych bombami latadła szybko spostrzegły, że coś było nie tak. W wynikłym starciu siły operacji specjalnych NVDF (a przynajmniej to co z nich zostało po ostatnich tygodniach) zostały praktycznie wybite – stało się tak dlatego, że gumowe atrapy zostały zbyt szybko rozpoznane i zniszczone, a bomby nie zdały rezultatu. Już specjalsi mieli się wycofać po spieprzonej misji, kiedy jeden z wrogich DroSTów historycznej numeracji II doznał awarii silników (nie dziwota – silniki marki Kapesen były notorycznie wadliwe i onegdaj wymusiły upgrade do modelu IIa) i runął. Specjalsi go dopadli i zniszczyli czym mogli, ale nie zdołali potem eksfiltrować. Niemniej jednak ich poświęcenie nie poszło na marne, zlikwidowali jedno z najpoważniejszych zagrożeń, jakim dysponowali piraci. Poważnie pouszkadzali też drugiego DroSTa w typie numeracji I, ale ten zdołał przetrwać (choć nie tak długo, jak miały pokazać przyszłe dni – i polowanie wszczęte przez Itan-shę).
Niestety, efektem ubocznym tej dywersji był fakt, że od teraz nieprzyjaciel wiedział o gumowych atrapach i stosowanej dezinformacji. W przyszłości miała się już okazać nie tak skuteczna.

Po utracie bazy na Magellanie piraci zmuszeni byli przenieść ośrodek ciężkości logistyki jeszcze bardziej do Vergennes Airport. Póki co atak na lotnisko odpadał – zbyt wiele bojowych machin AeroSpace (w tym kolejne pięć DroSTów) było wykorzystywanych do transportu cargo. Była to łyżka dziegciu w beczce miodu, gdyż oznaczało to też, że te latadła zarazem nie mogły zostać poprawnie wykorzystane do dalszego gnojenia Vermontczyków. Póki co prowadzono uważne obserwacje. Wyczekiwano momentu, w którym Minutemani mogliby „bezpiecznie” i skutecznie przywalić w to lotnisko.

Po śmierci „Loxleya” (kimkolwiek był czy była) pośród piratów doszło do przepychanek, walk o władzę. Ku rozczarowaniu obrońców nie poskutkowało to jednak rozpadem Loxley's Raiders ani nawet poważnymi starciami z użyciem maszyn. Ot, szereg pojedynków i politycznych machinacji... z których obronną ręką wyszedł niejaki Sonny Modeno. Osoba znana Mytsie Gabor, ekstraordynaryjny skurwysyn. Złapał Raidersów za mordę i na powrót zorganizował, zmieniając nawet nazwę pirackiej koalicji na jakże pretensjonalną „Blood Raiders”. Przynajmniej pasowała kolorem do reszty wrażejskiej swołoczy. Tym bardziej, że pod nowym kierownictwem zaczęli się chyba ścigać z Bandytami w kwestii zbrodni wojennych popełnianych na cywilach i jeńcach.

Analiza resztek po wraku dużego statku zniszczonego przez Leoparda na orbicie wykazała, że był to jakiś niezidentyfikowany rodzaj (pewnie 'piracki', nomen omen) JumpShipa. Istniały też przesłanki mówiące o tym, że Raidersi mieli do dyspozycji kilka innych różnej wielkości. Dzięki nim swobodnie transportowali swe siły pomiędzy gwiazdami Caesar's Crown i okolicy.

Na frontach było bez zmian. Utrata Magellana i bazy morskiej oraz trwające monsuny znacznie przytępiły klina nieprzyjacielowi. Były też plotki o przetasowaniach kadr dowódczych (a przynajmniej tego co z nich zostało po masakrze w bazie na Barierze) Workmenów. Ponoć czarna owca Spencerów, Julius, zyskał dużo władzy u najmitów. Z drobnych a potwierdzonych rzeczy był fakt, że Workmeni pozbyli się w swoich IndustrialMechach kaemów i amunicji montowanych w torsach czy przy głowach. Planowali ponoć zastąpić je laserami niższej mocy, ale póki co uwolnioną broń „podarowali” Bandytom do produkcji około sześćdziesięciu nowych technicali robionych z pojazdów cywilnych zagrabionych w Essex, Newport i Bennington.

Na koniec przedstawił im szereg misji specjalnych. Indywidualnych misji solowych. Każdego Minutemana osobno odprawił i dał inne zadanie. Sytuacja strategiczna wymagała wielu symultanicznych akcji i szerokiej projekcji siły. Nim Julian wróciłby z posiłkami, trzeba było dalej ucierać nosa koalicji „Czerwonych”. Mieli wykorzystać mobilność swoich dropshipów, duże odległości oraz ciężką porę monsunową (wraz z magnetyzmem praktycznie czyniącą sensorykę bezużyteczną, a i znacznie zmniejszającą pole widzenia) do zadania szybkich, bolesnych, małych ciosów. Nieprzyjaciel miał być w defensywie aż do przybycia odsieczy (jaka by ona miała nie być).

Inicjatywa leżała w rękach Minutemanów.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 28-06-2021, 07:33   #84
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały


Dłonie Juliana bębniły bezdźwięcznie o kolana, starając się naśladować werble, lecz ku jego frustracji nie potrafił utrzymać rytmu. Melodia też mu umykała. Po głowie wciąż kotłował się wynik bitwy księżycowej i to co tam zastali.
Rajderzy Loksleya byli tylko czyimiś pomagierami.
To piekielnie komplikowało sytuację.

Złośliwe pikanie zegarka wyrwały Jacksona z zamyślenia.
Pierwsze samodzielne spotkanie z Theodorą Spencer odnośnie omówienia negocjacji.
Które przeprowadzą za jakieś dwa miesiące.
Dwa miesiące zamknięcia w tej ograniczonej przestrzeni…

*

Z racji ograniczonej przestrzeni jedynym miejscem stosunkowo wygodnym do prowadzenia rozmów była kuchnia. Theodora siedziała wciśnięta we wnęce ze stołem na średnio wygodnym siedzisku. Dla relatywnej wygody Julian usiadł na skraju, by móc wyciągnąć nogi. Ktokolwiek projektował KRa zrobił to z myślą o maksymalnym wzroście sto osiemdziesiąt, z czego Jackson brał przekonanie że tenże projektant musiał być zakompleksionym karyplem. Moment przyglądał się stukającej w klawiaturę dziewczynie. Lśniące, ciemne włosy zaplecione w warkocz, gładziutka twarz, subtelny makijaż, zgrabna figura wyrzeźbiona sportami rekreacyjnymi tylko nie przesadnie tak by biust i biodra miały należyty kształt. W rozpiętym lekkim kombinezonie wyglądała tak że gdyby Julian był jej rówieśnikiem to straciłby głowę i nie śmiałby powiedzieć do niej słowa.
Ale nie był.
Był starszy o dziesięć lat gorzkich sercowych doświadczeń i nauki robienia dobrej miny do złej gry. Wyuczone ruchy, sposób mówienia oraz gesty choć subtelne kłuły go w oczy i przypominały że ma do czynienia ze Spencerami.
Obrzydliwie bogatymi putasami.

Każdy na tym świecie jest zachłanny i pazerny, każdy tylko chce pieniądze i koncerny.
Kilku frajerów rządzi tego świata polityką a potężniejsi z nich myślą o władzy nad galaktyką.

Jackson wpatrywał się w twarz młodej Spencerówny która w końcu odwróciła laptopa do niego i zaczęła mówić patrząc mu śmiało w oczy.

Powtórka z tego co im wałkowali w Green Mountain.

Dla Jacksona było to jak powrót do biura albo na studia gdzie podczas “pracy grupowej” osoby zaangażowane emocjonalnie w swoją pracę potrafiły dziesiątki razy powtarzać materiał do porzygu. Julian słuchając Theodory wciąż nie mógł zdecydować czy pójść na współpracę czy wykorzystać sytuację i wylać na nią całą swoją niechęć wobec Spencerów.

- Wszystko jasne? - zapytała w końcu dziewczyna.

Jackson przeciągnął ciszę aż stała się irytująca po czym poprawił okulary i odezwał się spokojnym tonem podobnym do nauczycielskiego.

- Jasne. Zacznijmy od dowiedzenia się ile możemy od załogi. Resztę pośrednich celów będziemy mogli zrewidować dopiero kiedy się czegoś juz dowiemy.

- Zrewidować? Chyba wszystko jest dostatecznie dopracowane.

- Tak. Zrewidować. Zmienić, dodać, odjąć. Nie mamy zielonego pojęcia co się dzieje poza naszą planetą. Musimy być elastyczni z tym etapem.


“No dalej, dzieciaku, skapnij się że robisz z siebie idiotkę z tymi powtórkami” - zazgrzytał zębami w myślach.

Spencer lekko przesunęła się odwracając się całkiem do Juliana i nachyliła się nieznacznie ku niemu.

“No i chuj bombki strzelił.”

- Możesz podać jakiś przykład co właściwie masz na myśli? - zapytała spokojnie, choć twarz jej lekko stężała.

"Oczy dziewczyno, oczy cię zdradzają."

- Przykładowo, wchodząc na pokład przywitał nas pierwszy oficer z którym zamieniłem parę zdań. W skrócie - Illyria wspomaga akcje zbrojne w regionie przeciw piratom tak pro publico bono.

Theodora otworzyła szerzej oczy.

- Czemu mówisz to dopiero teraz?

Jackson wzruszył tylko ramionami uśmiechając się uprzejmie.

- Muszę potwierdzić tę informację i poznać szczegóły. Ma sens bo lepiej kosić piratów zanim urosną w siłę, a i Illyria może w ten sposób zdobywać kontakty oraz przysługi.

Chwilę mierzyli się wzrokiem. Czując że ma inicjatywę Julian podniósł się z siedzenia i przeciągnął.
- Mamy prawie dwa miesiące zanim dotrzemy na miejsce. Jeszcze zdążymy się dowiedzieć tego i owego. Myślę że ważniejsze jest byśmy się nie pozabijali przez ten czas zamknięci w tej puszce. - rozluźnił ramiona - Wybacz mi proszę jeżeli jestem opryskliwy, muszę odpocząć. Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie. Możemy coś po prostu zjeść?

Kolejna dłuższa chwila ciszy. Julian starał się zachować swobodną postawę pomimo jadowitych myśli które krążyły mu po głowie. Czy Młoda chciała ustalić hierarchię? Może próbowała wykazać się profesjonalizmem? Nie czekając dłużej na odpowiedź otworzył składzik i wygrzebał z niego paczkę ciastek wraz z kartonem soku.

- I powiedz mi… Dobrze ukrywam napięcie? Widać je po mnie? Ujdzie w kontaktach z jakimiś oficjelami? - spróbował przekierować uwagę Spencerówny na inne bardziej produktywne tory.

*

Dużo lepiej natomiast stosunki układały się z resztą załogi. “Superball” Johnson, sierżant z sił GMB, weteran spod Hartford, był wielkim, łysym facetem przy którym podrasowany karabinek którego używał wydawał się malutki. Odpowiadając za ochronę dał jasno do zrozumienia że nikt nie wychodzi poza prom bez niego i zawsze na pokładzie mają pozostać co najmniej dwie osoby. Manul zapytał Superballa czy może z nim ćwiczyć, czym sobie zaskarbił sympatię wielkoluda, choć komandosowi do pięt nie dorastał ani w pompkach, ani w podciąganiu na drążku czy przysiadach ze skrzynią na plecach. Dwójka pilotów natomiast stanowiła dość ciekawy duet - Liam Arkin był doświadczonym pilotem który osiedlił się na Amerigo kilkadziesiąt lat temu odchodząc z roboty na statku kupieckim. Miesiąc przed wybuchem wojny przeszedł na emeryturę po obfitującej w przygody karierze lotniczego kuriera. Barbaretta Morne tak jak Julian ukończyła studia z telekomunikacji na pierwszym stopniu. Na ich promie pełniła rolę drugiego pilota, ale zajmowała się głównie nawigacją i łącznością. Była niewiele starsza od Juliana, jednak też nosiła się wyjątkowo regulaminowo. Po okiem Arkina szkoliła się z pilotażu na czym była czasami wprost irytująco skupiona przesiadując w kokpicie każdą wolną chwilę.


***

Z Caesar’s Crown do Lummatti podróż miała trwać dokładnie 37 dni w ramach 5 skoków między którymi przemieścić się miał kupiecki statek kosmiczny ochrzczony jako “Happy Merchant”. Większość czasu miało zabrać tak naprawdę chłodzenie napędów i gromadzenie mocy na kolejny skok, dlatego też wszyscy goście mieli aż nadmiar wolnego czasu. Jako że miejsca na statku było niedużo KR-61 musiał służyć Amerigańczykom za kwaterę i ich prywatną ładownię, której pomimo sporego zaufania do kupca zawsze ktoś z delegacji pilnował.
Jackson pożytkował okres podróży jak tylko mógł - relaksował się, ćwiczył lub wybierał się na rozmowy z oficerami jumpshipa, a od czasu do czasu również na obiad lub kolację z samym kapitanem. Happy Merchant należał i był dowodzony przez Abrahama Grunbauma, jowialnego kupca w średnim wieku, który już od dobrych kilkudziesięciu lat zajmował się handlem międzygwiezdnym. Był to człowiek wyjątkowej uprzejmości i gościnności, lecz Julian czuł że jest to też człowiek biznesu i wielkiego intelektu, który wypatruje kiedy tylko może okazji do zrobienia interesu. Zwykle też podczas takich spotkań uczestniczyła w nich Theodora. Ku swojemu zaskoczeniu Jackson odkrył że kupiec odnosi się do młodej Spencerówny z wyjątkowym szacunkiem. Co więcej słuchając pytań dziewczyny zdał sobie sprawę że wie ona więcej o zewnętrznym świecie niż dawała po sobie poznać. Julian próbował wywiedzieć się więcej o sytuacji, aż podczas pewnej kolacji Abraham zagadał go.
- Panie Jackson, kto jest dowódcą waszej ekspedycji? - kupiec zadał mu pytanie po czym wziął do ust kęs sojowego kotleta.
Całe kosmiczne jedzenie wydawało się być zrobione z tanich zamienników doprawionych za dużą porcją przypraw i pastą ubogacającą.
Julian chciał odpowiedzieć ale się zawahał. Widząc zamyślenie na twarzy młodego mężczyzny Abraham uśmiechnął się szeroko.
- Lubię pana, Jackson, ale ciężko takim chłodem od pana w kierunku tej dziewczyny że można by chłodzić w tym napoje.
- Nie gryź ręki która cię karmi?
- zapytał Julian.
- Aha. - kupiec uśmiechnął się jeszcze szerzej - A czym można zapłacić gwiezdnemu kupcowi za konkretne zlecenie?
- Czymś uniwersalnym… czymś o wiadomej wartości… c-billami!
- A jaki z tego wniosek?
- W kolonii takiej jak nasza… jedynym źródłem c-billów są kupcy.

Abraham Grunbaum pokiwał głową.
- Proszę pamiętać że od tego kto dowodzi, ważniejszy jest ten kto płaci za to wszystko. Macie opłacony przelot tam i z powrotem wraz z ewentualnym towarem. Dla własnego dobra… niech pan postara się polubić pannę Spencer.

***

Lummatii podobnie jak pozostałe planety Ligi Lothiańskiej była globem skutym przez śnieg i lód. Wraz z pozostałymi planetami tego państwa stanowili największego eksportera żelaza, miedzi i futer dla Magistratu Canopus oraz Konkordatu Tauriańskiego. Lothianie bardzo się starali by handlem odbudować zrujnowaną w pierwszej połowie wieku gospodarkę. Dlatego oczywistą opcją było między innymi umieszczenie na orbitach planet wielkich stacji pełniących zarówno rolę przeładunkową jak i serwisową dla zawijających tutaj okrętów.
Happy Merchant zadokował właśnie do takiego obiektu, by przyspieszyć naładowanie napędu Kearny-Fuchidy. Operacją ładowania miała nadzorować załoga stacji, więc zezwolono załodze na odrobinę luzu. Amerigańczycy po krótkim namyśle postanowili również przejść się po stacji, Grunbaum przydzielił im nawet jednego marynarza by robił za przewodnika i pomoc w “wycieczce”. Jackson, Spencer oraz Superball wraz z załogantem nazywanym przez wszystkich “Kotwicą”.
W czwórkę zapuścili się w odmęty stacji.

***

Po parugodzinnym szwendaniu się po korytarzach stacji kosmicznej wylądowali w lokalnym barze. Przy dość specyficznych dźwiękach bałałajki dostali posiłek który po tym co jedli w trakcie miesięcznej podróży wydawał się przepyszny. Zapili obiad szklanką lokalnego alkoholu pędzonego na powierzchni Lummatii. Stacja fascynowała jako nowe miejsce, ale czar ten prysł szybciej niż można się było spodziewać. Było to zwyczajne miejsce, inne, ale nie powodowało opadnięcia szczęki, szczególnie po spędzeniu tygodni pod ziemią w bazie Minutemenów.
- Goście którzy się na nas gapili wychodzą. - mruknął Kotwica nie podnosząc za bardzo wzroku.
- Boisz się bandytów? Tutaj? - zapytał Superball.
- Jeżeli odlatują dzisiaj w ciągu godziny i nie mają zamiaru tu wracać to mogą szukać okazji. - odparł Kotwica.
- Siły ochrony mogą zakazać odlotów, albo zablokować śluzy. - stwierdził Julian.
- Nie, jeżeli ktoś kogoś przekupi. A wy mili państwo wyglądacie co najmniej na jaśnie państwo za które rodzina da solidny okup.
Wyszli po kwadransie i ruszyli prosto w kierunku gdzie znajdował się zadokowany Happy Merchant. Idąc przez korytarze mijali techników, pracowników i mieszkańców stacji. Aż dziwne było że ktokolwiek w takim miejscu mógł się zajmować rozbojem.
Gdy byli na skraju strefy doków w dość wąskim i krótkim korytarzu idący na czele Kotwica zatrzymał się.
- Do tyłu, już! - syknął, odwracając się i zaganiając resztę.
W głębi korytarza do którego zmierzali rozległ się charakterystyczny wizg i przestrzeń przed nimi zalało światło bijące od pulsującego promienia lasera. Kotwica padł na podłogę kiedy wiązka praktycznie odcięła mu nogę w kolanie. Superball chwycił go jedną ręką i odciągnął drugą dobywając karabinek przypięty do uda. Julian dobył swojej szabli, którą trzymał przy pasie i mały pistolet, który dość nieporadnie odbezpieczył. Idąca pomiędzy nimi Theodora stała osłupiała nie mogąc się ruszyć.
- Zajmę się nim, pilnuj tyłów! - warknął Johnson.
Nie zdążył skończyć pierwszego słowa gdy trzy metry od Jacksona z wnęki serwisowej wysunęło się jeden za drugim dwóch mężczyzn w kombinezonach kierując w jego stronę dwa dziwnie wyglądające pistolety. Polegając na odruchach Jackson zrobił krótki wypad wyrzucając przed siebie rękę, z gwałtownym ruchem nadgarstka. Cios był lekki, podobny do sportowego, lecz kciuk dociskał rękojeść nadając ostrzu więcej impetu.
Pistolet wystrzelił wydając dziwny ledwie słyszalny odgłos, ale ten zaraz się urwał gdy właściciel broni dostał paskudne trafienie końcem ostrza po szyi. Pancerny stop, doskonale naostrzony przeciął kombinezon bez problemu i zagłębił się w ciało. Z rany trysnęła krew. Jego towarzysz zwlekał i wystrzelił.
Theodore chwyciła się za głowę, skuliła i zaczęła wrzeszczeć. Julian zachwiał się, wznosząc lewą rękę z pistoletem maszynowym na co napastnik schował się z powrotem do wnęki.
Za to z korytarza z którego przyszli wyszedł kolejny człowiek z uniesioną bronią - kolejnym dziwnym pistoletem. Seria cichych czmoknięć wdarła się w panującą kakofonię. Jackson usłyszał też ciche trzaski, czując że coś lekko uderza go w napierśnik. Skierował pistolet w stronę nowego napastnika i nacisnął spust do oporu. Odrzut szarpał ręką okularnika starającego się skierować nawałę ołowiu tamtego. Większość kul chybiła, ale te kilka które sięgnęły celu rzucając go na jedną ze ścian.
- Gaz! - warknął Superball, chwytając karabinek w jedną rękę, drugą zasłonił nos i usta.
Promień lasera został przerwany, a potem nastąpił huk eksplozji i z korytarza uderzyła w nich chmura szrapnęli i dymu.
Julian zrozumiał czym były te ciche trzaski. Tamten strzelał z jakiegoś pistoletu na kapsułki z gazem. Nozdrza mu zatkało i poczuł mdłości. Schylił się, pistolet wypadł mu na ziemię ze stuknięciem, na szczęście bez przypadkowego strzału. Dłonią zasłonił usta. W kącie pola widzenia zauważył jeszcze że człowiek którego chlasnął szablą trzyma się za gardło, leżąc na ziemi. Jego kumpel właśnie wysuwał się z bezpiecznej kryjówki i wzniósł znów swoją dziwną broń. To musiał być jakiś soniczny ogłuszacz czy ki diabeł, dlatego tak nimi miotało. Julian pchnął po łuku szablą wbijając jej pióro w jego bok i napierając całym ciałem. Tamten nie miał jak się cofnąć przed ostrzem więc weszło ono głęboko zanim szermierz przewrócił się na plecy. Superball dotąd pilnujący przodu odwrócił się i oddał krótką serię dobijając przeciwnika. Potem podobną posłał w korytarz. Potem już Julian nie widział.

***

Julian obudził się parę godzin później w ciasnym pokładzie medycznym Happy Merchanta. Theodora leżałą na kozetce obok z podłączoną kroplówką. Pokładowy medyk sprawdzał odczyty z aparatury, ale uspokoił go - nawdychali się po prostu gazu obezwładniającego.

Przez resztę dnia trwało dochodzenie na stacji. Nie dało się przesłuchać żadnego z napastników, ponieważ wszyscy zginęli od ran. Byli załogantami innego jumpshipa o dość szemranej reputacji i jak przewidywał Kotwica mieli dzisiaj odlecieć. Kapitan tamtej jednostki odciął się od bandytów mówiąc że byli to nowi załoganci i nie miał pojęcia o ich planach. Sam Kotwica musiał pozostać na stacji - laser okaleczył jego nogę i musiał zostać poddany zabiegowi, który kapitan Grunbaum opłacił swojemu pracownikowi.
Jacksona i Spencer odwiedził na pokładzie medycznym Superball w bardzo dobrym humorze. Na pytanie co się działo rozciągnął usta w szczerym uśmiechu. Człowiek który ich przyszpilił laserem miał podwieszony granatnik który nie wypalił. Znaczy wypalił, ale granat pozostał w tubie i tam eksplodował rozrywając broń i jej właściciela. Sierżant za to dużo bardziej zaczął rozwodzić się nad tym jak Julian obronił Theodorę przed trójką napastników siekając ich i faszerując ołowiem. Jackson zauważył że Superball mruga do niego co jakiś czas. Skołowana Spencer wydawała się wierzyć w każde słowo sierżanta, natomiast Julian tylko uśmiechnął się skromnie.
Z konsternacją zauważył że zadanie śmierci z tak bliska w sytuacji zagrożenia nie stanowiło dla niego problemu.

***

Druga część podróży miała zająć trzy tygodnie i jeden dzień. Happy Merchant wyruszył bez opóźnienia, Kotwica miał zostać zgarnięty w drodze powrotnej. Atmosfera jednak dopisywała - szczególnie na promie Amerigan. Między Spencer a Jacksonem zniknęły wcześniejsze lody. Szczególnie dziewczyna zyskała dużo więcej zaufania do mężczyzny który dalej był lekko zmieszany ale w jego postawie zniknęła pewna... wyższość. Czuł się utemperowany. Czyżby znów Doe miała rację z tym że Julian uważał się za mądrzejszego… lepszego od innych?
Również w rozmowach z kapitanem Grunbaumem dało się wyczuć zmianę. Może nie wierzył w to że Julian naprawdę był mechwojownikiem z peryferyjnej planety? Teraz mówił do niego nie jak do uczniaka lub kogoś młodszego, a naprawdę jak do kogoś dorosłego. Bardzo to Jacksona ucieszyło i napawało dumą.
Ciekawe czy jego ojciec byłby równie z niego dumny?

***

- Macie zgodę na zejście z orbity. Miękkiego lądowania.
- Dzięki. Trzymajcie się.
- odpowiedział Arkin kończąc procedury startowe.
KR-61 został wyrzucony przez luk poza obręb statku kupieckiego, odpalił silniki i zaczął powoli ustawiać się do lądowania na Illyrii. Wszyscy pasażerowe na swoich siedzeniach przypięli się gotowi na nadchodzące pieruńskie turbulencje. Superball wyszczerzył się do swoich podopiecznych. Spencer nerwowo zaciskała dłonie na kolanach. Julian wpatrywał się gdzieś w sufit ale odpowiedział ochroniarzowi uśmiechem. Sięgnął ręką ku Theodorze i uścisnął jej ramię.
- Będzie dobrze. - powiedział.
Dziewczyna odpowiedziała mu nerwowym uśmiechem.
- Aha.
- Będzie. Tylko trochę zatrzęsie.
- Kurs wyznaczony. Zaczynamy zejście w atmosferę. Ostatnia szansa zapiąć pasy.
- rozległ się z głośników głos Barbarrety.
- Wszyscy zapięci. Dawać mnie te windę do piekła. - zarechotał Johnson do interkomu.

*

Podróż nie trwała długo, ale wszystkich zdołało solidnie wytrząsać, tak że nawet kiedy płozy promu uderzyły o płytę lądowiska stołecznego miasta Illyrii pozostali na swoich miejscach.
Rozpięli pasy, podnieśli się ostrożnie, Morne wyszła z kabiny pilotów, sprawdziła czy wszystko w porządku z pasażerami.
Cały kwadrans zajął zanim się do końca ogarnęli i otworzyli właz. Tym razem za nim nie znajdowała się jedna z ładowni Happy Merchanta, ani czerń pustki kosmicznej.
Za włazem znajdowała się Illyria, w całej swojej surowej i zimnej okazałości oraz stolica planety zahartowanych Skandynawów chlubiących się swoimi gwiezdnymi stoczniami.
Tu też znajdował się ich cel - placówka ComStaru. Ich nadzieja na przechylenie szali w wojnie na Amerigo.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 28-06-2021 o 07:36.
Stalowy jest offline  
Stary 28-06-2021, 20:23   #85
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Po misji:
Had leżał na kwaterze i popijał swoją kontrabandę. Choć wojna sporo majątku spencerów pochłonęła to pieniądze, by zapłacić odpowiedniej osobie jeszcze się młodziana trzymały. Beton miała rację i od początku wiedziała co robić na wojnie, a on dopiero teraz odkrył jak łyk czegoś głębszego pomaga. Póki co miał wolne i wykorzystywał ten czas na odpoczynek jakie wydawało mu się dawno nie zaznał. Złamane żebro, uszkodzony mech i przygotowania do jakiejś większej akcji, o której póki co za wiele mu nie mówiono przełożyło się, że głównie spał, pił i spędzał czas na symulatorze, oraz ewentualnie pomagał czasem Dziadkowi z papierami, ale zazwyczaj mu się tego ostatniego nie chciało robić. Przynajmniej symulator dawał jakąś rozrywkę, a teraz po dodanej aktualizacji Alpha Strike znów zaczął zgarniać ciągły wpierdziel od pixeli, więc było nad czym pracować. Całą ta sytuacja miała dla młodziana plusy i minusy, a wszystko przez nie do końca udaną misję.

Misja:
Paradise miasteczko ulokowane gdzieś pomiędzy Beninngton, a Hartford. Wiele tam nie ma oprócz bocznej linii kolejowej prowadzących do ulokowanych przy mieścinie warsztatów i hangarów, które służyły do naprawy taborów, a obecnie mieści się tam wroga placówka. Głównie Workmeni się tam zadekowali i wykorzystywali tamtejsza infrastrukturę do mapraw ,oraz od czasu do czasu jak zbyt wiele nie trzeba było to i do modernizacji swoich zabawek. Plan był prosty. Wbić, wybić, podpieprzyć coś z ichniejszego sprzętu co mogłoby się im przydać i spieprzać stamtąd pozostawiając za sobą wypaloną dziurę. Według raportu wywiadu więźniów tam nie było, a tak blisko frontu wróg nie ma cywili tylko nieuzbrojonych wojaków co najwyżej, więc rozkaz brzmiał jak brzmiał. Mimo, że trudno coś spalić podczas pory monsunowej, ale towarzystwo jakie Highborn dostał na tę misję chyba i tego dokona. Banda wojaków uciekinierów z Bennigton i okolic, ochotnicy którzy chcą walczyć i już się w niej nieźle wprawili w Hartfordzikm Stalingradzie, a teraz Spencer miał z nimi ruszyć na misję.
Spidera wraz z dwoma przerobionymi cywilnymi czymś. Ciężko powiedzieć co to, ale były to jakieś pojazdy do których dowalono blachy w imitację pancerza i zamontowano karabin ze stanowiskiem. Brzydkie to i mało praktyczne, ale lepszy rydz niż nic. Ważne było, że jako środek transportu dla wojaków jako tako się spisywał. Mieli trochę poczekać, by zgrać czas z jakimiś działaniami na froncie i potem ruszać do ataku.
Natarcie rozpoczęło tak, że lepiej już nie mogło. Wsparcie trochę się wlekło, ale Spider za to wleciał we wroga na pełnej. Carbine, który tak bardzo przypominał jego starego dobrego mecha z lepszych czasów, no może ten miał za to parę dodatkowych elementów jak wyrzutnie RL-15 i tak nic nie zdążył zrobić i skończył w ładnym boom. Potem swoi już się wbili i walka rozgorzała na dobre. Nie było zbyt ciężko tylko jeden czołg typu Vedette stawił im jakiś opór, ale i on szybko został zezłomowany. Highborn był w stanie z łatwością go wymanewrować, a piechociarze mieli coś przeciw pancernego, więc poszło nawet sprawnie i kosztem jednego cywilczegoś i paru piechociarzy uporali się z pancernym. Mieli już tylko dobić drobnoustroje jakie się zachowały spakować i zwiewać, a tu nagle z jednego z bocznych hangarów wyjechał im kolejny czołg z wersji jakieś super. Odznaczenia były pirackie. Dotychczas pojazdy jakie tu spotkali były najmitów, a piechociarze miesznką najmito plemienną, aż tu nagle ci cholerni raidersi z tą swoją zaginioną bronią nie wiadomo skąd i jak wziętą pojawili się tutaj. Po bitewna analiza wskazywała, że był to Soerece Syperhevy MBT, ale specyfikacja coś się nie zgadzała i była to chyba jakaś odchudzona trochę wersja i zdźebka mniej uzbrojona. Rozpierdzielił drugiego złomobusa, czy co to tam było i zaczął walić po piechociarzach. Na szczęście byli dość rozproszeni, a on miał tylko AC/5, więc miał drobne trudności. Beningrończycy walnęli go ze swej ostatniej rakietki i trochę byli w dupie, bo tyle mogli. Highborn był zdania, że w razie kłopotów byłby w stanie wyrolować oponenta skokami, ale wtedy trup był pewny wśród sprzymierzonych. Był pewny, że waląc na pełnej z lasera i skacząc powinien rozpieprzyć czołg, albo przynajmniej pozbawić uzbrojenia. Zrobił tak i poszło to mniej, więcej tak. Mech się zagrzał, a czołgu amo pierdolło i Spencer wylądował na ziemi. Pancerz z gir zdarty, konstrukcja kulasów naruszona, a co gorsza bohaterstwo dało tyle, że z cztery luda ocalono. Patrząc na braki materiału do łatania pancerza i na to, że żarcia nie było dla wszystkich to Had spisał tą decyzje do folderu nieopłacalnych. Dlaczego tak robił nie wiedział. Tak samo jak nie wiedział co na tej wojnie robić, oprócz spuszczania wrogowi wpierdolu.


Potem co było to ładunki Boooooooom! trochę demolki mechem, a na koniec rozpieprzyli mała tamę od jakiego zbiornika co chyba za magazyn na porę suchą prawdopodobnie miał robić, by zalać to wszystko w cholera. H2O aż tyle nie byłoby by zniszczenia poczynić, ale w błocie i w monsunie raczej nic nie powstanie. Zarąbali jaką skrzynkę, którą mógł ponieść Spider i ruszyli poczekać aż ktoś ich odbierze. Powrót był już bez problemów. No prawie. Jak wylazł z mecha padła adrenalina i cała ta słynna symbioza pilot mech to poczuł dopiero jak ma żebra obite. Taka cena bohaterstwa.

Dużo później w basie siedząc na L4 co porabiał młody Spencer już mówione było.
 

Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 01-07-2021 o 07:17.
Lynx Lynx jest offline  
Stary 30-06-2021, 19:11   #86
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

- Guten tag, mutterfickers… Mengele ist here!


Krieger wiedział… wiedział, że powinien komuś o tym powiedzieć. Powinien się przyznać i pozwolić się osądzić… nie w kategoriach “winny, niewinny”, ale “zdolny do służby albo nie”, ale prawdę mówiąc… czuł się zdolniejszy niż kiedykolwiek.


Bronili miasta… monsun szalał jakby to była sprawa personalna. Na skraju widoczności, sto metrów dalej, widział jednego ze swoich, ale burza magnetyczna nie pozwalała korzystać z radia. Roboczo zainstalowali system sygnalizacji świetlnej, ale był wadliwy jak cholera i generalnie wymagał by oba mechy pozostawały w bezruchu. Teoretycznie lasery i obiorniki powinny sobie radzić z burzą, ale praktyka okazała się surowsza. Potem Viktor czytał raport, że technicy byli zbyt zestresowani i nałożono na nich zbyt tyraniczne terminy i prawda… systemy działały niezależnie od deszczu pomiędzy nimi... póki obiektyw odbiornika pozostawał suchy. Problem byłby łatwy do zlokalizowania i potem do zredukowania stosując powłoki hydrofobiczne gdyby mieli czas na jakąś przyzwoitą liczbę testów i sen. No ale wojna nie wybiera i teraz Krieger musiał sobie radzić sam i liczyć, że kumple po bokach nie dadzą go oflankować i sam też nie zawiedzie towarzyszy.

Maruder klęczał przyczajony przy skałach, obłożony kamuflażem aby zmaksymalizować możliwości mecha do kucnięcia niemal kładąc podbrzusze na ziemi. Teren był znany lojalistom i Krieger już jakiś czas temu zaproponował to konkrente miejsce dla siebie na taką okazję, bo skały go pięknie kryły póki kucał, ale były na tyle niskie, że po wyprostowaniu kolan mógł z ponad nich strzelać. Piękna defensywna pozycja konkretnie dla Marudera.

Przeczesywał wszystkie pasma pasywnych sensorów. Taktyka była prosta. Zauważyć ich nim oni zauważą go. Wywalić ze wszystkiego co ma i wracać do domu. Nie było mu to dane.

Krieger miał wrażenie, że się momentalnie spocił… Ciężki czołg wzoru Ontos. Ciężki skurwol dedykowany walce w krótkim dystansie. Pancerny jak cholera i z silnym kopnięciem. Ten monsun mu tylko pomagał, bo gdyby nie on to od kilku minut byłby ostrzeliwany z LLaserów i PPCów Marudera, ale teraz już byli w zasięgu jego szeregów MLaserów które stanowiły jego główną siłę… no nic. Dzień na śmierć dobry jak każdy inny. Krieger wziął głęboki wdech namierzając i celując z poprawką na to, że zaraz wykona ruch wstający gdy wyprostuje kolana… Nadał również zapętlony sygnał do towarzyszy po bokach “Ontos” licząc, że może za czwartym cyklem odbiornik poprawnie odczyta sygnał.

I nagle było po wszystkim. Znowu. Czołg dymił, a dwóch załogantów próbowało z niego uciekać. Viktor miał nadzieję, że ci co są w środku już są martwi, a przynajmniej nieprzytomni. Spłonąć w czołgu to najgorszy koszmar pilotów i nawet im tego Heisenberg nie życzył.

Krieger przeprowadził analizę. Maruder oberwał i to solidnie. Pancerz na froncie zerwany przynajmniej do połowy zewsząd. Lewe ramię uszkodzone na poziomie strukturalnym. Trzeba było je oszczędzać bo mogła odpaść przy każdym kolejnym trafieniu. Za to skała przed nim… ona poryta była jak ser szwajcarski dziurami po metr, dwa metry głębokości. Przyjęła ona na siebie straszliwy ostrzał


Mengele… to imię przychodziło Viktorowi do głowy gdy myślał o tych blackoutach które miewał czasem w czasie bitew. Jak oglądał raporty z kamerek które zainstalował sobie w kokpicie nie widział żadnego momentu przejścia. Nie było osunięcia się aby podnieść z okrutnym uśmiechem. Nie było żadnego “w pewnym momencie”. Po prostu części akcji Viktor nie pamiętał, ale funkcjonował w tamtym czasie ze swoją pełną skutecznością, determinacją i spokojem o który by się nie podejrzewał w danych sytuacjach.


Viktor pozwolił pilotom uciec. Mógłby próbować do nich strzelać, ale PPCe nie były bronią przeciwpiechotną. Mógłby ich gonić i rozdeptać… ale to wydawało mu się zbyt nieludzkie. Starczyło, że tamtych jeńców wybili, a on głosował za tym. Tamta decyzja była logiczna. W pełni rozsądna. To, że bydlaki wykorzystały to jako materiał propagandowy było… do przewidzenia. To, że oni mordowali bezbronnych cywili było przemilczane i gdy zrozumie się motywację tego bydła to… tworzy to prosty ciąg przyczynowo skutkowy… myśli Viktora odleciały gdy czekał na swoim stanowisku. Nie dostał nowych rozkazów więc pozostawał na pozycji. Gdyby ją opuścił otworzył by wrogom drogę na tyły. To było niedopuszczalne. Po trzech godzinach sensory wykryły ruch. Bardzo blisko, bezpośrednio przy wraku ontosa. Okazało się, że rozmiary pozwoliły salvagemechowi podejść blisko. Viktor widział iskry idące z ramion tnących gdy wymontowywały coś. Może którąś broń? Może czarną skrzynkę? Nie miało to znaczenia… Viktor namierzył cel i odpalił pojedynczy strzał PPCa i poprawił MLaserem. To wystarczyło. Zanotował w dzienniku aby zawrzeć jego obecność w raporcie. Może w tym ontosie jest coś cennego?


Viktor biegał zły. Rozkaz był niebezpieczny, ale wykonał go. Drużyna rozpierzchła się bo engineering vehicle zniknął w czasie walki, a to właśnie on był głównym celem. Eskorta nikogo nie obchodziła. Miała znaczenie taktyczne, ale nie strategiczne, a pozbawienie wroga ich EV byłoby potężnym ciosem dla logistyki Workmenów. Cholerny monsun nie pomagał. Wiatr wył niosąc tysiące metrów sześciennych deszczu ograniczał widoczność do poziomu gdzie zgubienie 40-tonowego monstrum stawało się jak najbardziej możliwe. Całe godziny się za nim uganiali zataczając coraz większe kręgi, ale to było bieganie na ślepo. Zarówno EV jak i oni nie mieli kontaktu ze swoimi i nawet HUD niepoprawnie pokazywał okolicę. Kontakt między sobą nawet był wadliwy. To był istny cud gdy Viktor odnalazł cel.
Bydlak wykorzystał potężne ramiona koparki i przysypał się ziemią, jednocześnie wjeżdżając w wykopaną dziurę we wzniesieniu. Sprytny bydlak. Viktor oddał serię ostrzegawczą z MLaserów. Nie mogli jej przeoczyć. Przekaz był jasny. “Poddajcie się”. Jednocześnie wystrzelił flarę dając swoim znać.

Przez chwilę nic się nie działo. Viktor wziął na cel wszystkie słabe punkty konstrukcji EV i zbliżał się do niego. W pewnym momencie zobaczył na mostku błysk światła. Wystrzał? I potężna armata AC20 rozpoczęła powolny ruch w jego stronę
- So ist der tod.
Wymamrotał Viktor odpalając wszystko co miał.
Nim zdołał zerwać cały pancerz z poszycia sam dostał raz z armaty co nastręczyło potem pracy technikom gdy musieli rekalibrować uszkodzoną sensorykę, ale to w żadnym razie nie była równa walka.


 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 30-06-2021 o 19:14.
Arvelus jest offline  
Stary 30-06-2021, 19:30   #87
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Iroshizuku odbywała standardowy lot patrolowy, wypatrując wrogich jednostek. Radar dalekiego zasięgu nic nie wykrywał, ale to akurat było normalne na Amerigo. Podobnie jak problemy z łącznością. Trzeba było polegać na wzroku, kamerach i targeting podzie. Wymagało to trochę wprawy, ale można było się przyzwyczaić.

Pora monsunowa była w natarciu. Wiatr od morza przyniósł mokre powietrze i opady. Lało coraz częściej i wysuszona ziemia piła wodę jak gąbka. Lightning poruszał się lotem noego, niezbyt wysoko nad ziemią, aby system kamer i czujników mógł jak najdokładniej lustrować okolicę. Na horyzoncie Iroshizuku dostrzegła szare smugi prowadzące w dół od szarej masy gigantycznego nimbostratusa. - Znowu leje - mruknęła do siebie. To nieco komplikowało zwiad naziemny, ale z drugiej strony chmury mogło świecić słońce, wystarczyło nad nią przelecieć. Pilot poderwała nos maszyny i wzniosła się na pięć i pół tysiąca metrów, aby znaleźć się nieco nad chmurą.

Może był to przypadek, może odrobina szczęścia, ale kiedy Lightning wynurzył się z szarej masy, na HUDzie taktycznym pojawiły się trzy znaczniki celów - myśliwiec eskortujący transportowiec bojowy i samolot paliwowy. Komputer podpowiadał, odpowiednio: HMR-HC Hammerhead, DroST nr I, Stork w wariancie starodawnym. Iroshizuku schowała się spowrotem w chmurze, sprawdziła flary, włączyła urządzenia walki elektronicznej, lasery, gaussa oraz wyłączyła pomoce nawigacyjne i awaryjną radiolatarnię. Jej palce niemal bezwiednie poruszały się po konsoli, przełączając odpowiednie funkcje. Wszystko musiało być gotowe teraz, w walce nie będzie na to czasu. Szczególnie, że Iroshizuku zamierzała podjąć potyczkę na swoich warunkach, jako serię błyskawicznych ataków, wymagających pełnego skupienia, wyczucia i maksymalnej precyzji. Nie chodziło o to, żeby pokonać wrogów - to akurat nie nastręczało trudności. Trzeba było wygrać walkę jak najmniej wystawiając się na ostrzał, aby chronić cenny pancerz Lightninga.

Wybierając tryb ataku celów powietrznych i tryb walki kołowej zapięła maskę tlenową, przesunęła przepustnicę w położenie ciągu bojowego i ciągnąc za drążek poderwała nos myśliwca w górę, aby zrównać się z przeciwnikami. Podleciała błyskawicznie z lewej strony wrogich maszyn, atakując w poprzek ich toru lotu. Gdy widoczny na HUDzie zielony okrąg śledzenia celu ustawił się na wrażym paliwowcu, nacisnęła spust. Chwilę potem wysunęła hamulce aerodynamiczne i zwalniając powtórzyła ostrzał. I jeszcze raz. Zaskoczeni wrogowie mieli zdecydowanie za mało czasu na reakcję. Poorany zielonymi smugami samolot nie miał szans. Zgromadzone wewnątrz paliwo lotnicze zamieniło maszynę w termobaryczną bombę. Nie tracąc czasu, Iroshizuku schowała hamulce, pochyliła nos myśliwca stając pionowo w dół i włączyła dopalacze. Prędkość przyjemnie wbiła ją w fotel i po kilku sekundach była schowana w szarej masie chmury. Dopiero tam wyrównała lot i wyłączyła dopałkę. Lecąc w przypominającej watę masie koloidu zerkała na wskaźnik przestrzennego położenia samolotu, aby nie stracić orientacji.

Jeżeli przeciwnicy mieli trochę oleju w głowie, to transportowiec powinien zacząć uciekać, w kierunku w jakim podążał, a ochraniający go myśliwiec zostać nieco z tyłu i robić poziome kółka wypatrując gdzie Lightning wyskoczy z chmury. Szukanie przeciwnika w nimbostratusie mijało się z celem, gdyż widoczność była za słaba. Iroshizuku nacisnęła pedał kierunku i wykonując ślizg na skrzydło skierowała się w stronę domniemanego kierunku lotu przeciwników. Powinni już minąć pod sobą poszarpaną granicę wielkiej chmury. Iroshizuku włączyła ciąg bojowy, podniosła nieco nos i wyrwała do przodu. Chciała wylecieć nie z górnej części nimbostratusa, ale z boku, kierując się pionowo w górę na myśliwiec i atakując brzuch maszyny. Manewr pozornie dość ryzykowny, ale z tego co pamiętała w tym typie samolotu nie montowano kamer skierowanych pionowo w dół i ryzyko przedwczesnego wypatrzenia nie było aż tak duże.

Wyleciała na czyste niebo ustawiając maszynę pionowo w górę, na HUDzie natychmiast pojawiły się dwa zielone okręgi śledzenia wroga. Asagao spokojnie wymierzyła w brzuch myśliwca i nacisnęła spust - gauss, para laserów, gauss - Lightning nie zwalniając przeleciał tylko kilka metrów od przeciwnika. Iroshizuku wykonała ciasną pętlę z dużym przeciążeniem. Poczuła jak ciało robi się nienaturalnie ciężkie a dłonie aż drętwieją. Wroga maszyna wznosiła się w kierunku Asagao, ustawiając niemal kolizyjny tor lotu. Błysnęły wiązki laserów orząc przedni pancerz Lightninga, w odpowiedzi błysnęły umocowane na skrzydłach lasery i gauss. Myśliwce minęły się i wtedy Draconisjanka postawiła kropkę nad i - tylny laser trafił w mocno uszkodzone podbrzusze, niszcząc strukturę i powodując defekt w ekranowaniu cieplnym napędu fuzyjnego. Obraz z tylnej kamery pokazał wybuch i spadające kawały pogiętych, płonących blach. Drugi bandyta out. Transportowiec został bez ochrony i jeżeli jego pilot jeszcze się nie modlił, to powinien był jak najszybciej zacząć.

Iroshizuku zwolniła, aby nie wyprzedzić powolnego, przestarzałego dropshipa. Wykorzystując zasięg gaussa robiła ciasne skręty atakując raz jedną raz drugą stronę wrogiej maszyny. Taktyka może powolna, jednak na dłuższą metę zabójcza. Przeciwnik nie mógł trafić Lightninga, gdyż myśliwiec nie wchodził w efektywny zasięg rufowego lasera bliskiego zasięgu. A gauss bezlitośnie rył pancerz burtowy, aż w końcu zdetonował magazyny amunicji do autodział i to, co zostało z maszyny spadło.

Asagao obniżyła lot i włączyła targeting poda. Chciała zrobić kilka dobrych zdjęć, aby Portnoy z WSI miał materiał do analizy. Z nuż uda się ustalić co było przewożone i gdzie. I wywnioskować gdzie przeciwnik został osłabiony. Zaznaczyła też na mapie gdzie doszło do kontaktu z wrogiem, w którą stronę leciał i na jakiej wysokości. Ciekawe, czy był to korytarz powietrzny do regularnych transportów, czy przelot zdarzył się przypadkowo? Na te pytania miał już odpowiedzieć wywiad.

Inspektorat WSI
Gabinet porucznika Ivana Portnoya


- I te właśnie jednostki latające strąciłam w wymienionym w raporcie korytarzu powietrznym. Ciężko stwierdzić kto lub co było przewożone transportowcem i dla jakich maszyn było przeznaczone paliwo, ale to już do ustalenia przez twoich analityków.
Portnoy wpatrywał się w monitory, na których wyświetlał obraz z kamer Lightninga. Zrobił pauzę i zbliżył obraz na resztki dropshipa, próbując wychwycić jakieś detale.
- Przydatny materiał… - mruknął w zamyśleniu. - Lightning jest stary ale jary. Sam dał radę trzem przeciwnikom.
- Przy niewielkiej pomocy pilota
- dodała lekko kąśliwie Draconisjanka.
- Oczywiście - Portnoy uśmiechnął się przepraszająco.
- A co do twojej listy nazwisk, tych znajomych, których poszukiwałaś - dałaś mi spis jakiś tydzień temu. Chłopaki wrzucili to na bęben, to dzisiaj coś wyskoczyło.
- Co takiego?
- Natasha Tikhonenko, porucznik sił operacji specjalnych. Zaginęła pod Newport podczas akcji osłonowej w trakcie odwrotu. Oraz podporucznik Annabelle Bright, też brała udział w walkach o Newport. Udało jej się wydostać i ostatnimi czasy przebywała w Middleburry. Obecnie mają ją skierować do naszej bazy, mamy wakaty na stanowiska analityków a ona ma wykształcenie w tym kierunku. Przyda się tutaj.


Natasha i Anabelle… Dwie dobre koleżanki Iroshizuku. Niestety, z twardą i nieustępliwą operatorką już nie poimprezuje, nie spotka się na treningu, nie wybierze na niebezpieczną przejażdżkę motocyklami… Niby istniał cień szansy, że przeżyła, jednak w przypadku batalii o Newport… szanse były bliskie zeru. Nie należało się łudzić.

- Szkoda Natashy. Była świetnym żołnierzem. Dobrze, że Anabelle się udało.
- Wszyscy kiedyś umrzemy.
- Tak, po prostu jedni bardziej boleśnie niż inni.


 
Azrael1022 jest offline  
Stary 01-07-2021, 19:47   #88
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Baza New Minutemen
Wielka Góra Zielona
5 maja 2999 A.D.


- ...mówię ci, Mały, że dusza istnieje. Prawa fizyki to potwierdzają. Spójrz. Cząstki bezmasowe jak na przykład fotony, nie podlegają rygorowi czasu. Więc widzisz, jak dusza też nie ma masy, to też jest ponadczasowa. Nieśmiertelna. Rozumiesz?

- Skąd ty te pierdoły wyciskasz, Neyman, to ja nie wiem. Skołowalibyśmy ze dwóch jeszcze do kart, to przynajmniej twój żołd też byłby cząstką bezmasową. Dla ciebie.

- Zanim wybuchła wojna spotykałem się z wybitnymi profesorami fizyki i...

- Czołem. Można się dosiąść?

- O, Brian. To ty nie przygotowujesz szpeju na wyjazd?

- Już gotowy.

- No dobra, to czemu swojej blondyny tam nie gruchasz...?

- Spierdalaj, Crickshaw. Kładź karty na stół. Do tego się chociaż nadajesz.

- We trzech to już można zagrywać. Szykujcie się na drenaż portfeli. Jeśli w ogóle was stać na portfel.

Parę minut później...

- Te, a słyszeliście te historie o Warlocku?

- O panie Ishida.

- W polu ma Warlock, to będzie Warlock. Jak Alpha się napierdalała o Hartford z brudasami, a Bravo siedziało w kurorcie na bagnach... - tutaj Mandaryn prychnął, ale niezrażony Mały Johnny kontynuował - To wiecie co nasz Stary odwalił?

- Pomijając to, że nas szkolił?

- Nie siedział z wami cały czas w obozie harcerskim, typie. Jak się czerwonosrajtaśmowi rozkręcili pod Hartford, a i zarazem dostawali bólu dupy bo nie mogli z marszu do miasta wejść, to się zaczęli panoszyć po okolicy. Szczególnie te mendy co lazły później w kolumnach. Wiochy plądrowali i palili, używali sobie, takie tam. Z nudów i czystego skurwysyństwa, wiecie.

- Do brzegu.

- No i zaczęli się kurwie zbliżać do Montpelier. Myślą sobie, pedały niemyte, że nikogo niet w doma, a że miasteczko i schroniska górskie bogate, to opierdolą co nieco i se wakacje ski&spa zrobią. No ale to nasze sąsiedztwo, zaraz by się nam do przykrywki wjebali, może bazę odkryli. I był dylemat. Wytoczyć im armatę w pysk czy udawać, że nas nie ma. Warlock stwierdził, że to pierwsze.

- Były starcia o wioskę?

- No toć mówię. Ja na cieciówce musiałem zostać, jak zwykle, ale większość obsady wzięli do pomocy chłopakom filującym we mieścinie. I Stary z tym swoim szpetnym Jennerem. Przez te parę tygodni zaliczyli chyba z sześć potyczek o wiochę i okolicę.

- Jakim cudem was... nas, nie rozjechali? Czerwoni mieli dość czasu i sił pod Hartford by oddelegować nawet i batalion albo dwa zmotów do przejęcia terenu. Nie dalibyście rady go obronić.

- A chuj jeden wie. Znaczy się, Stary zadbał o to by rozjebać każdego jednego typa i pojazd, co się napatoczył. Zero ocalałych, zero uciekinierów. Najcięższy rajd mieli... coś chyba siódmego czy dziewiątego kwietnia. Ze dwa plutony brudasów, w tym paru gości na technicalu z M-100 Heavy, tym wukaemem.

- Kojarzę. Praprapracośtamwnuk legendarnego Browninga półcalowego? Mocno i szybko walący?

- Może, mniejsza o to. Tego to chłopacy dali radę z wyrzutni i erkaemami na złomowisko wysłać, ale to był tylko początek, bo zaraz potem wyjeżdża kurwa Vedette. Nie ten zwykły, ale jakiś z lżejszym działem. I rakietami. Nie taki letki, bo nakurwiał za to jak pojebany. Jakby nic innego w życiu nie robił. A nad nim górował taki głupio wyglądający mech z jednym laserem. I wystarczył, nasi musieli się cofać.

- Opisz tego mecha. - wtrącił Neyman, a Johnny przekazał co słyszał - Hm. Ultralekka klasa, SLP-2U czy jakoś tak. Slowpoke. Powolniak, chujowa konstrukcja. Ale i tak niemiło, że Bandyci go mieli.

- No długo nie połaził. Bo wyobraź sobie, że Warlock wtedy robi wejście smoka. Wyskakuje spomiędzy podziurawionych góralskich rezydencji, siepie rakietami, nakurwia z laserów i jeszcze jeb butami w dubbsko czołga. Rozpukł się jak chujową piniatę. Ten jakmutam go lazorem trochę pomacał, ale zaraz potem go chłopaki z granatników omietli, a Stary wykończył. Nakurwiał tak mocno, że z tego czołgu i mecha to co najwyżej żyletki czernione sadzą by były, aż podobno się zdezaktywował na parę chwil od tego gorąca i się mało nasz szef nie ugotował.

- Bandyci musieli to widzieć. Czemu nie zaatakowali?

- Bo mieli obsrane pantalony i zaczęli spierdalać, ale wtedy chłopaki się ogarnęli i ich wystrzelali. Żadnych świadków.

- Grubo. Technical to tam pal licho, ale czołg średni i mech, a choćby i ultralekki? Musieli to odczuć. Nie przysłali więcej kogo?

- Był jeszcze jeden bardzo ostrożny podjazd, ale zastawiliśmy na nich zasadzkę. Od tamtej pory nic. Pewnie uznali, że w górach potwór się czai i gryzie.

- Musieli słyszeć wybuchy i wystrzały.

- Panie, w całej okolicy nakurwiali z karabinków w niebo jak brudasy albo strzelali po domach najebani czy naćpani. Plus ciągły łomot w Hartford. Co z tego że sobie postrzelali w Montpelier, skoro zlało się to w biały szum?

- No zobaczymy. Oby nie zarejestrowali sobie tego w tych ich przećpanych łbach. Dawaj, podbijam stawkę...

+++

2 października 2999 A.D.

Dni, tygodnie i miesiące po Bitwie na Magellanie mijały żmudnie i powoli – dla wszystkich spośród Minutemen. Przez większość tego czasu nie widywali bazy pod Wielką Górą Zieloną. Pozostawali najczęściej daleko poza nią (a w przypadku Jacksona bardzo daleko), wypełniając szereg misji mających wykorzystać mechy w najpełniejszy możliwy sposób – zwiad (w tym rozpoznanie bojem), eskortowanie lub atakowanie konwojów, warty i patrole w kluczowych miejscach, szybkie rajdy w stylu hit & run, akcje typu „hunt & kill” przeciw zidentyfikowanym i konkretnym celom. Z rzadka odwiedzali bazę – okazyjnych, drobnych napraw można było dokonać w bazach wojskowych, do bazy (tak górskiej, jak i mobilnego warsztatu, który zdobyli miesiące wstecz pod Middlebury) trafiali tylko przy poważnych uszkodzeniach. Zapasy, chłodziwo i ew. amunicję uzupełniali w ramach łańcucha logistycznego NVDF – i to od wojska otrzymywali „prośby” aby podjąć się pewnych działań. Zazwyczaj też działali w pojedynkę, rzadko kiedy widząc siebie nawzajem przez ten czas.

Nim Julian Jackson i Theodora Spencer wrócili ze stosownymi kontraktami, mieniem i „przyjaciółmi” na Amerigo, Minutemen w pełni wykorzystali „próżnię” po wrażych klęskach na Magellanie, pod Hartford i na wybrzeżach, nie dając oponentom złapać oddechu i wykaraskać się z trudności logistycznych oraz wywiadowczych. Efekt był tylko wzmagany przez szalejące, ulewne burze z deszczem – codzienność pory monsunowej. Rezultatem był szereg wypalonych wraków mechów (tak przemysłowych jak i bitewnych), czołgów, innych pojazdów bojowych, a nawet paru maszyn aerospace pokrywających terytoria Ziaren przejętych przez wroga. Indywidualnie relatywnie małe straty, razem stanowiły bolesną ranę.

Działania te dały też chwilę oddechu dla NVDF. Produkcja wojenna ruszyła pełną parą – nie dość, że przestawiono na nią wiele cywilnych fabryk, to jeszcze sięgnięto po odłożone na półkę technologie. Linie produkcyjne zostały ujednolicone i usystematyzowane. Oprócz różnego rodzaju broni palnej osobistej i środków walki służących do wsparcia, NVDF było wzbogacane o duże ilości nowych APC, w tym ciężkich, o napędzie kołowym i gąsienicowym, w różnych wariantach. Z offsetu (który WSI udało się ocalić z dni Masakry) ruszyła powolna produkcja lekkich czołgów Scorpion i średnich Vedette wz. New St. Andrews. Wprawdzie rodzima produkcja rakiet i wyrzutni SRM i LRM szła niezwykle opornie, to udało się rozprowadzić tzw. RetroTech – wyrzutnie rakiet niekierowanych różnych typów, kaemy i moździerze klasy mech, dużego formatu paliwowe miotacze płomieni i innych cieczy, armaty gwintowane wszystkich trzech klas/kalibrów. Sprzęt ten z powodzeniem trafiał na transportery opancerzone, czołgi, jeepy i gun trucks rodzimej produkcji. Bataliony zmecholi były uzupełniane w stanie osobowym i sprzętowym o weteranów ostatnich walk, podczas gdy milicja ochotnicza puchła w oczach – powstawały całe nowe pułki, a nawet już dywizje.
WSI udało się nawet osiągnąć spory sukces – potwierdziło się bowiem, że Workmeni powymieniali wadliwe i niebezpieczne kaemy domontowywane do ichnich workmechów na lasery małej mocy. Wywiadowcom udało się wykraść parę egzemplarzy i zestaw blueprints. Obecnie obydwie strony dysponowały już bronią SL (fakt, że prymitywną RetroTech – generującą dwukrotnie więcej gorąca), amplifikatorami mocy i pochłaniaczami ciepła. To, plus wspomniane powyżej technologie, wyjeżdżało na pola bitew obudowane stosunkowo mało skutecznym, acz bardzo lekkim i tanim pancerzem komercyjnym bądź przemysłowym.

To były dobre wieści, bo były też i złe. Im dalej w (deszczowy) las pory monsunowej, tym bardziej zaczynały doskwierać problemy związane z nieprzygotowaniem kraju do wojny i katastrofą utraty całości zapasów z Newport, Bennington i Essex oraz większości z Milton. Cywile żyli o głodowych racjach, większość biznesów była pozamykana więc bezrobocie poszybowało pod sufit, vermonckie dolary prawie całkiem straciły na wartości. Doszło do antywojennych protestów, aktów złodziejstwa i szabru czy nawet zamieszek i starć z policją. Wojsko musiało interweniować, dzieląc uwagę pomiędzy misjami polowymi i obroną perymetru a stanem wojennym i godziną policyjną. I jak zazwyczaj w takich chwilach, komuś puściły nerwy. Tu i tam polała się vermoncka krew, i to wcale nie od kuli czy maczety bandyty, najmity czy pirata.
Być może ten stan rzeczy mógł się wkrótce odmienić choć trochę na lepsze - zaplanowano kryzysową rozbudowę upraw i połowów pod Burlington oraz odbudowę pod Milton, a wraz z końcem września zakończyła się także pora monsunowa - pomijając okazyjny deszcz (a raczej oberwanie chmury) i ciągłe, gwałtowne wyładowania burzowe bezdeszczowe, Vermontczycy zabrali się do pracy. Masy ludzkie zostały aktywizowane programami pracy społecznej na wzór antycznego New Deal ze staroterrańskiego USA. Czas miał pokazać jakie będą tego efekty, ale przynajmniej nastroje społeczne zostały chwilowo uspokojone.

Nie obyło się też bez strat. Pomijając kolejne ubytki w Standard Armor do łatania mechów i maszyn aerospace, jeden z Minutemen nie doczekał się przybycia odsieczy. A raczej nie doczekała, gdyż była to Dybuk, Mytsa Gabor. Podczas jednego z ataków „uderz i uciekaj” na jakieś obozowisko wroga głęboko na tyłach linii frontu pod Essex okazało się, że wcale nie ma tam obozu – a ma miejsce spotkanie ważniaków Workmenów i 'Blood Raiders'. Dybuk nie zdołała czmychnąć nim została wykryta, więc wezwała krążący w pobliżu „Bumerang” Rangersów by dopełnił zwiadu, a sama zasadziła się na tych, co próbowali ją ścigać. Udało się jej bez krytycznych uszkodzeń unicestwić jeden ciężki hover typu „Desert Wind” i retrotechnicznego Commando od piratów i jednego workmecha Crosscut od Workmenów, ale sama padła ofiarą zmasowanego ognia z dowódczego mecha partii piratów. I to nie byle jakiego, bo pilotowanego przez samego Sonny'ego Modeno i nadźganego eksperymentalnym techem o parametrach wykraczających nawet poza LosTech legendarnych, „królewskich” dywizji SLDF. Nawet w swoim szybkim Locust nie była w stanie w pełni ukryć się przed huraganem dalekosiężnych rakiet popartych kulami z kaemów, szybkostrzelnymi laserami pulsacyjnymi i mocnymi laserami ER. Modeno wcale nie milczał, zalewając kanały radiowe przechwałkami dot. „jego MegaMeka”. Ponoć machina ta miała nawet pancerz z ferro-włókna i strukturę z endo-stali. LosTech pełną gębą. Skąd on to miał? Ta arogancja jednak go zgubiła – kiedy odstrzelił Dybukowi kończyny i zbliżył się do egzekucji (lub pojmania), Gabor po raz ostatni odpaliła alpha strike prosto w typa, plus zdetonowała jakiś swój „kustomowy” bombowy system autodestrukcji. LCT-1E został unicestwiony, ale w tej detonacji poważnie uszkodził 'MegaMek'. Latający ponad tym wszystkim Boomerang nie odnotował awaryjnej ewakuacji z Locusta, więc uznano Gabor za KIA. W przyszłości miała zostać pośmiertnie uhonorowana amnestią, obywatelstwem Nowego Vermontu i stosownym orderem. Niestety, jak się okazało po kilku dniach, Modeno wcale nie był martwy (raptem krytycznie ranny i okaleczony), a jego MegaMek poddawany naprawom.

Wciąż jednak wprowadziło to mnóstwo zamieszania w szeregi piratów. Raptem dwa dni od tego starcia WSI dało Minutemen tzw. złoty intel last minute. Bałagan u piractwa poskutkował skumulowaniem większości pojazdów logistycznych tej hałastry w monitorowanym Vergennes Airport. Tamtejsze czujki podesłały nawet z grubsza aktualny roster wrażejskich maszyn. Nie było czasu do stracenia. Ishida wykorzystał fakt, że akurat Minutemeni (wciąż bez Manula) zebrani byli w bazie na pogrzeb Dybuk, aby zarządzić bezzwłoczny wylot. Możliwość „łatwego” jebnięcia w lotniczą logistykę wroga? Taka okazja mogła się już nie powtórzyć.

Po raz pierwszy od miesięcy zapakowali się do swoich mechów, a te trafiły do trzewi Leoparda – i Manatee, bo na akcję miała też lecieć lanca Bravo. Warhammer siedział w swoim boksie. Miejsce w Leopardzie zajął Ishida i jego Jenner (a może Jenner i jego Ishida?) - najwyraźniej rajdy na wraże bazy mu się spodobały. W drugim przerobionym hangarze był tradycyjnie Spider Highborna, a w podstawowych boksach Marauder Krieger. W Manatee lecieć miał Mandaryn w Mackie oraz trzech MechWarriors nieznanych jeszcze starszym Minutemanom, pilotujących przerobionego Corsaira, Hectora i eksperymentalny wariant Zeusa. Obstawę dla obydwu dropshipów stanowił niezmiennie Royal Lightning, za sterami którego siedziała Itan-sha.

Niestety na tej akcji brakować miało Betonowego Craba i Commando-Walkirii – obydwie pilotki i ich maszyny wciąż były w terenie, a ich zlokalizowanie i podjęcie zajęłoby cenne godziny. Beton wraz z Wintersem wciąż grasowała po Barierze, gnojąc Bandytów. Natomiast Walkiria wraz z Auberem (i jego Swordsmanem) raptem parę dni wstecz zostali przerzuceni u boku kilku pododdziałów Rangersów na Windsor Island celem powstrzymania (dalszej...) masakry tamtejszych mieszkańców przez Blood Raiders, zorganizowania (a raczej wspomożenia) partyzantki krewkich górali i rybaków i odzyskania tego kawałka lądu jako cennego elementu strategicznej układanki.

Przelot trwał długo – resztę wieczoru i praktycznie całą noc. Minutemen dolatywali nieco przed świtem. Gęste chmury i trzaskające tu i tam wyładowania jeszcze bardziej ograniczały pracę sensorów & radarów. Opisywany w raporcie z WSI patrol lotniczy (klucz myśliwców: para Guardianów i para Coltów) nie miała szans ich wychwycić; chyba, żeby się na nich nadziała. Podobnie wraża obrona p.lot.

Plan był prosty. Wejść, porozwalać co się da, wyjść. Żadnej filozofii. W porcie lotniczym miało być aż dziesięć ciężkich promów aerospace – w zasadzie restaurowanych Leopardów ze złomowisk, prawie całkiem odchudzonych o uzbrojenie i pancerz, wypchanych wszelakim cargo. Do tego trzy lądowniki typu Ares, dwa samoloty wojskowe Planetlifter i jeden Cobra VTOL, jeden Caravan. Garnizon stanowiła garść piechoty z bronią wsparcia (głównie letkie rurki, w tym p.lot.) oraz kilka pojazdów – ciężki hover typu Condor, czołg p.lot. Estevez, garść pojazdów zaplecza (w tym uzbrojony Daimyo HQ). Kluczową strukturą do zniszczenia była wieża kontroli lotów połączona z centrum dowodzenia – zbudowane wg specyfikacji wojskowej i doposażone przez piratów w broń ciężką kl. mech. Obrazu dopełniała „lanca” czterech LAMów. Normalnie zapalałoby to żółtą lampkę, ale akurat te modele były niezwykle wadliwe – dwa z nich (capellański Wasp LAM i jakiś niezidentyfikowany, cięższy LAM) miały dużo problemów z lataniem i transformacją, a pozostałe dwa (SCP-X1 Scorpion LAM i CPN-1X1 Champion LAM) w ogóle nie były w stanie się poruszać jako maszyny lotnicze – coś się spieprzyło w systemie transformacji i piraci tego jeszcze nie naprawili. Sam fakt, że mieli te eksperymentalne, fatalnie wadliwe machiny na stanie był... dziwny. Niemniej jednak wciąż stwarzały pewne zagrożenie, choćby jako nieruchome „wieżyczki” obronne. Stałą obsadę portu lotniczego stanowiła natomiast para ruchomych, acz prymitywnych mechów: EFT-2 Eisenfaust i WAM-B/FRB-1E Firebee.

Lotnisko nie miało szans. Tym bardziej, że otwarcie było iście... bombowe.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BUanTgPUB-I[/MEDIA]

Trzy machiny zbyt późno zostały wykryte przez obsadę portu – w zasadzie już pikowały... i zrzucały srogie ilości wzmocnionych bomb HE. Potężne detonacje wstrząsały budynkami, wypełniały wnętrze hangarów i terminali, pruły tarmac. Wtórowały im smugi laserów, uderzenia metalowych melonów z Gaussa i sztuczne pioruny z PPC. Destrukcja pośród zgromadzonych blisko siebie, bezbronnych promów była wręcz obłędna. Dwa wybuchły niczym wielkie bomby termobaryczne, załadowane po brzegi paliwami. Kolejne cztery niewiele słabiej, wypchane szpejem, materiałami wybuchowymi, amunicją. Ostatnie cztery w zasadzie zmiótł nie tyle atak lotniczy, co wybuchy „kolegów” - jakieś transportowce. After action report, który miał zostać przesłany po tygodniu przez WSI, zidentyfikował je jako transportery piechoty (z całą kompanią zbrojnych piratów na pokładzie), czołgów (z dwoma Puma Assault Tanks w historycznych numeracjach PAT-001 i PAT-002, należące co ciekawe do Armii Czerwonej Wstęgi) i battlemechów (z trzema UrbanMechs w hangarach – jednym UM-R50 i dwoma przerabianymi „kaemowcami”). Ostatnim był... mobilny szpital, pełen pirackich pacjentów i medyków. Wszystkie te promy i ich zawartość poszły się walić. A to był dopiero początek zabawy.

Minutemen już wyskakiwali z dropshipów i namierzali pierwsze cele. Pierwsza jednak zareagowała garnizonowa piechota, posyłając w stronę najbliższego im Manatee i jego mechów szereg pocisków z lekkiego moździerza, dwóch lekkich dział bezodrzutowych i aż ośmiu wyrzutni p.lot. Mk1 (z czego tylko dwie trafiły – jedna w dropship, druga w Mackiego; bez większych efektów). Pruli też z różnych pistoletów, ale to raczej na wiwat. Wspierał ich za to tęgi, przemysłowy egzoszkielet typu HeavyHauler z domontowaną bronią „półprzenośną” - autodziałkiem i PPC. Taki komitet powitalny to żaden komitet – lanca Bravo ich nawet nie ruszyła. Całość piechoty w wystrzałowy sposób spopieliły duże i średnie lasery Manatee, który następnie ponownie wystartował i zaczął się oddalać od gleby (jeden dropship musiał pozostać w pełni sprawny w ramach planu bitwy, jako rezerwa).

Reszta obrońców już wyjeżdżała i wychodziła na spotkanie. LAMy oczywiście nieruchome – wszystkie cztery, bo „Capellanin” i ten nieznany się popsuły. Firebee, Eisenfaust, pojazdy naziemne. Załogi samolotów pędzące do swoich maszyn. Sygnały na radarze świadczące o powrocie patrolu lotniczego. I... niespodziewani goście. Z jednego z większych hangarów wyhynęła cała czwórka pirackich mechów. Komputery pracowały w pocie czoła nad identyfikacją, bo większość to były znów te antyki z czasów Ery Wojen.

VON 4RH-6 Hebi (vel Von Rohrs), OWR-2M Ostwar, GLD-4R Gladiator, ON-1H Orion. Tych nie przewidziano w planie. Minutemen mieli robotę do wykonania...

...podobnie jak bojowa w swym składzie i nastawieniu flota kosmiczna wskakująca właśnie do układu gwiezdnego, hen daleko - a zarazem tak blisko Amerigo, w standardowym zenitowym punkcie skoku. Flota, która nadziała się na podobny, acz sporo mniejszy, piracki komitet powitalny. Obydwie strony spodziewały się takiego obrotu spraw, obydwie liczyły na to, że do niego nie dojdzie, obydwie się przeliczyły. Jeden przerobiony „lotniskowiec-JumpShip” (w przyszłości ta „klasa” miała zostać nazwana Quetzalcoatl) pod banderą Palatynatu Illyriańskiego wskoczył do układu jako pierwszy z całej floty i był już przygotowany. Błyskawicznie namierzono cele, otwarto ogień. Z hangarów i podpięć startowały już dwa klucze myśliwców i cztery nieduże kanonierki. Naprzeciw były dwa DroSTy w pierwotnych typach IIa i IIb. Batalia ta trwała nieco ponad kwadrans – ostatecznie nowoprzybyły jumpship i wszystkie kanonierki zostały przerobione na kosmiczne śmieci... ale to samo stało się też z obydwoma DroSTami. Bolesna strata dla odsieczy, ale wróg poniósł równie wielką. Obyło się bez strat pośród myśliwców. Flota „niebieskich” przegrupowała się i ruszyła w głąb układu, ku Amerigo. Tam jednak czekał już na nią jeszcze większy komitet powitalny.

Wracając do lądu: padły pierwsze strzały na dalekim zasięgu. Przemówiły wyrzutnie LRM Zeusa i Corsaira, śląc równo dwadzieścia pięć rakietowych pocisków, dzieląc je między różne cele... ale odpowiedziały im niespodziewani obrońcy. Zautomatyzowane systemy przeciwrakietowe - de facto szybkostrzelne miniguny załadowane pociskami Flak Bardzo rzadko spotykany sprzęt dzisiaj, wymysł czasów Gwiezdnej Ligi. LosTech. Cholerni piraci i ich znaleziska... tak czy inaczej, huraganowy ogień pięciu takich minigunów (dwóch na Cobrze, trzech na budowli) strącił większość rakiet. W ten sposób Minutemen niczego nie zwojują.
W odpowiedzi pomknęły cztery granaty moździerzowe 150mm z wyrzutni na dachu budynku oraz garść rakiet, w tym LRMy od Firebee - na szczęście niecelne. Obydwie strony zdwoiły wysiłki serwomotorów aby skrócić dystans i rozpocząć "prawdziwe" starcie.

Tak w przestrzeni kosmicznej jak i na lądzie wywiązała się zażarta walka. Obydwie strony grały o wielką stawkę.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 19-07-2021 o 07:47. Powód: Poprawka daty w tekście.
Micas jest offline  
Stary 17-07-2021, 20:19   #89
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
MG-Azrael - spotkanie z agentką WSI.

Wieczór, 25 maja 2999 A.D.
Koszary


Ostatnio się... uspokoiło. Nie minął miesiąc od nastania pory monsunowej, a burze się znacząco wzmogły. W wielu miejscach odnotowano oberwania chmury, huragany, potężne burze. Specyfika magnetyczna planety znacznie zaostrzała te ostatnie - pioruny wprost uwielbiały nawalać w ziemię z siłą PPC niczym nieregularna artyleria. Znacznie utrudniało to naziemne działania wojenne oraz wręcz uniemożliwiało loty lotnictwa - po obydwu stronach konfliktu.

A raptem kilka dni temu Asagao udało się odnieść wielkie zwycięstwo, samotnie strącając DroSTa I, Storka i Hammerheada w wersji "pół-nowszej" praktycznie bez ubytków w pancerzu. Od tamtej pory wywiadowi udało się zbadać wrakowiska i potwierdzili, że strącony 'dropship-tank' był tym samym, który został poważnie uszkodzony przez bohaterskich specjalsów w zasadzce. Dzięki temu Asagao strąciła go z łatwością, bo połatano tylko ubytki w strukturze, a nie pancerzu. Czyżby OpFor miało podobne problemy z zapasami metalu, co Minutemen?

Tak czy inaczej, ostatnie kilka dni spędziła głównie w VR, szlifując umiejętności w deathmatchach z botami. W międzyczasie przerwy na żarcie, siłownię i sen. Tego wieczoru jednak zdarzyło się coś, co nieco zaburzyło tą monotonię - i było przy tym zaskoczeniem, choć wcale nie złym.

Kiedy właśnie udawała się do kwatery po wieczornym treningu siłowym, w korytarzu spotkała znajomą twarz i usłyszała równie znajomy głos. Annabelle Bright.

- Shizu! Tu jesteś, mówili właśnie że tu mieszkasz i że zaraz będziesz po treningu. - prawie wykrzyczała rozradowanym głosem, co było u niej szczytem ekspresji socjalnej; nie słynęła z ekstrawertyzmu.

W tle szumiały przemysłowe halogenowe lampy i sieć wentylacyjna.

- Annie! Wiedziałam, że się tu zjawisz - Iroshizuku mocno uściskała przyjaciółkę. - Wejdź, pogadamy. Napiłabym się z tobą, ale gdyby odezwał się alarm, to w pół godziny mam siedzieć za sterami. Kompletnie trzeźwa, sama rozumiesz - Draconisjanka zbliżyła dłoń do skanera i otworzyła drzwi swojego pokoju. W środku jak zwykle panował wzorowy porządek.
- Portnoy potrzebuje cię tu jako analityka. Dobrze będzie widywać znajomą twarz. - Iroshizuku uśmiechnęła się. - A co się z tobą działo od rozpoczęcia wojny? - zapytała nalewając wody na herbatę.

Analityczka pokiwała głową na wieść o alkoholu. Nie przyszła z niczym, więc i tak wyglądało na to, że nie będzie tematu. Mimo to na tą wzmiankę o byciu zwartym i gotowym do akcji wydawała się lekko zapadać w sobie i znikł jej ten przejaw jowialności. Tym bardziej, kiedy już siadły w kwaterze Asagao i ta zadała jej pytanie.

- Było bardzo źle. W Dniach… Masakry byłam, tak jak wielu wywiadowców, na spotkaniu służbowym. Wyszłam w trakcie do toalety. Tylko tak ocalałam z zamachu bomowego. Udało mi się wydostać z budynku bo lufcik nie został zawalony gruzem. Z paroma innymi ocalałymi cywilami, agentami i policjantami... - głos zaczął się jej załamywać - ...mi jednej udało się dotrzeć do punktu ewakuacyjnego. I… i… z de-de-deszczu… pod rynnę.

Odchrząknęła, powstrzymując wzbierający płacz. Nie udało się jej.

- Autostrada Śmierci... - zdążyła tylko wydusić, nim się rozpłakała i zaczęła trząść.

- Była, minęła. Przetrwałaś masakrę cywilów, widziałaś dużo śmierci - Asagao złapała analityczkę mocno za ramiona i spojrzała w jej szkliste oczy. - Skup się na tym, co jest teraz, na chwili obecnej. Zostaw autostradę. Pamiętaj - przetrwałaś ją, nie załamałaś się wtedy, a teraz… umysł ma zbyt dużo czasu na analizę przeszłych sytuacji. I to rozpamiętywanie może silnie obciążyć psychikę. Pogódź się z przeszłością, skup na teraźniejszości, zaplanuj przyszłość. Inaczej nigdy nie wyrwiesz się z pułapki wspomnień - Iroshizuku starała się uspokoić koleżankę.

Spojrzała gdzieś na ścianę, przez chwilę wydając się spokojna. Trzęsawa ustąpiła, płacz też. Asagao miała przez tą chwilę wrażenie, że temat się urwał, ale…

- Kiedy uciekałam… Był jeden samochód. Postrzelany, płonął. Z przodu dwoje dorosłych. Dostali z autodziałka. Nie wiem kim był kierowca, bo zniknął razem z kierownicą, tak do połowy, o - zademonstrowała gestami, kontynuując spokojnym tonem - Pasażerkę trafiło gdzieś w okolicy miednicy, wymiotło całość razem z fotelem i kawałkiem drzwi. Wnętrzności na zewnątrz, masa krwi. To się dobrali. - na chwilę przerwała gorzkim żartem zanim zebrała się do najgorszego - Z tyłu była dwójka dzieci. Nie więcej jak sześć lat. Próbowałam im pomóc, ale żar bijący od wozu… Próbowałam.

Pokazała swoje dłonie. Proces leczenia się dla nich zakończył, ale ich wewnętrzna strona wciąż wyglądała jak abstrakcyjne dzieło malarstwa po pijaku zmieszane z “trójką”. Jak stopiony plastik, w którym ktoś gmerał patykiem jak już zastygał.

- Powiedz mi Shizu. Czy słyszałaś kiedyś wrzask płonących żywcem dzieci? - w jej głosie i spojrzeniu słychać i widać było coś niepokojącego - Brzmi inaczej, rozumiesz. Krótkie struny głosowe, nieprzebyta mutacja. I taki charakterystyczny… wyrzut. Mamo, dlaczego to tak boli? Tato, dlaczego nas stąd nie zabierzesz?

Popatrzyła na nią z dziwnym uśmiechem, pokręciła głową. Wzruszyła ramionami w ostentacyjny sposób.

- Zanim dorwałam coś wystarczającego do rozwalenia szyb, było już za późno. Mogłam tylko patrzeć. I patrzałam. A wokół setki takich scen. Powinnam była umrzeć chociażby od odłamków. Hm. Może przeżyłam po to, aby móc to opisać.

- Znam ten dźwięk. Rzężenie mordowanych dzieci, bezradne krzyki ich rodziców, świadków największej tragedii jaka może spotkać osobę posiadającą dzieci. Znam to… aż za dobrze - Iroshizuku spoważniała a w jej oczach pojawił się cień smutku.
- W Draconis Combine panuje specyficzna hierarchia klanów. A wojny pomiędzy nimi, mimo że zakazane, są społecznie akceptowane, jeżeli nie będzie świadków mogących zeznawać przeciwko innemu klanowi. Miałam kilka lat, kiedy mój klan został wybity przez wrogi klan Takesumi. Widziałam śmierć rodziców, rodzeństwa. Sama ledwo uszłam z życiem. Trafiłam na ulicę, później do sierocińca, następnie… To już inna historia - Iroshizuku wstała i zalała herbatę, podała jeden kubek Annabelle.

- Całe życie ukrywałam się pod nazwiskiem jakie nadano mi w sierocińcu. Dopiero na Amerigo mogłam zmienić je na własne. W drugim końcu galaktyki nie grozi mi nic ze strony Takesumich. A jeżeli nawet… to mam już zarówno środki jak i przyjaciół, którzy dadzą odpór każdej zgrai morderców, którzy mogliby czyhać na moje życie. Właściwie, teraz to bym nawet chętnie spotkała jakichś wysłanników wrogiego klanu - w oczach pilotki błysnęły ogniki kontrolowanego gniewu.

Agentka Bright, z początku otępiała i pogrążona we własnych traumach, z biegiem potoku słów pilotki Asagao zaczęła się bardziej przysłuchiwać i patrzeć na koleżankę w inny sposób. Mieszanka współczucia… i szacunku. Oraz zrozumienia.

- Przykro mi Shizu, że przez to przeszłaś. Teraz jak mi to mówisz… może i powinni ci Takesumi przylecieć tutaj. Nadawaliby się do wora ze skurwysynami. Jeszcze tak trochę zwycięstw nam dacie na talerzu, to lada moment zaczną nam się kończyć tarcze strzeleckie. Wtedy by się takie skurwysyny przydały. - uśmiechnęła się słabo.

- Zwycięstwa są konieczne, jeżeli mamy wygrać tą wojnę. Patrząc na poziom, z którego zaczynaliśmy a co mamy teraz, to jest to duży krok do przodu. A co do tarcz strzeleckich, to zostało ich jeszcze sporo. Z pięćdziesiąt mechów, ponad dziesięć większych transportowców, pewnie kilka DroSTów i masa innych pojazdów. Walczymy z połączonymi siłami trzech frakcji. To spore wyzwanie. Dobrze, że przeciwnik nie jest skoordynowany. Gdyby to była jedna armia… byłoby znacznie ciężej.

- Masz dużo racji. A my… mimo wszystko... bardzo dużo szczęścia. Pora monsunowa robi nam dużo problemów logistycznych, ale im też. Szczególnie piratom, nie umieją latać w takich burzach. I są strasznie niezorganizowani, leniwi. Jak to piraci. Nachapali się już szabru, zabawek i niewolników. - zgrzytnęła zębami przy ostatnim słowie - Nawet jeśli większość ich złomu jest z czasów Ery Wojen, to gdyby działali jak szturmowa jednostka wojskowa… zgnietliby nas w miesiąc. Widziałaś co potrafi jedna mieszana lanca battlemechów. Oni mają ich ponad dziesięć. Są potencjalnie najgroźniejszą z tych frakcji, a NVDF nie ma sprzętu do walki z armią mechów i samolotów. Musicie ich jakoś złamać. Wy, Minutemen. Rozumiesz? Pomożemy na ile będziemy mogli, ja też. Ale...

Uśmiechnęła się blado.

- ...to wy jesteście bohaterami tej historii.

- To wojna, tu nie będzie bohaterów tylko zwycięzcy i przegrani. Aby na końcu znaleźć się wśród tych pierwszych, potrzebna nam zorganizowanego współdziałania wszystkich służb. Plus maksymalne zaangażowanie ludności cywilnej w produkcję, pomoc i powstrzymywanie się od szabrowania. Jeżeli to się powiedzie, to mamy szanse. A z kogo koniec końców zrobią bohaterów, i czy te osoby faktycznie będą na to zasługiwały, to już inna sprawa. Choć pewnie politycy mają inne zdanie. Oni lubią pozować do fotografii ze znanymi dowódcami czy zasłużonymi żołnierzami. Albo z kimkolwiek mającym dobrą prasę, pokaźną kolekcję medali na piersi i kwadratową szczękę. Tacy najlepiej wychodzą na zdjęciach.

Pokręciła głową.

- Nic nie rozumiesz. Tu nie chodzi tylko o was, ale też o wasze maszyny. One dla nas Vermontczyków symbolizują coś więcej. Są jak antyczni herosi. Wojenni bohaterowie, którzy wrócili z kart historii by raz jeszcze obronić dzieci tej planety. Bez Minutemen nie ma Nowego Vermontu. Musicie pozostać dla cywilów symbolem. My… zajmiemy się resztą. Ten fuckup w bazie Workmenów się jakoś ogarnie, już mieliśmy w WSI burzę mózgów na ten temat.

Zastanowiła się chwilę, zakończywszy tą wypowiedź i upijając parę łyków herbaty.

- Przyszłam do bazy nie tylko jako zastępstwo za pana McKinleya, ale też mam garść raportów. Już je przekazałam do sali odpraw i się wszyscy z nimi zapoznacie, ale dam ci tu mały skrót. Z przechwyconego intelu, przesłuchań i zeznań świadków oraz informatorów wiemy, że “Loxley’s Raiders” budowali bazę na Magellanie już co najmniej dwa lata temu. Budowę tą oraz z pewnością inne wydatki finansował i finansuje im jakiś tajemniczy “benefaktor”. WIemy, że to ktoś spoza układu gwiezdnego i pilot MBSDR-1 Ambassadora był jego agentem. I jak widać zabezpieczył się przed zdradą “Loxleya” i jego wewnętrznego kręgu oraz przechwyceniem bazy przez was. Do tego co najmniej rok, dwa przed wojną były potajemne kontakty “króla” Mwabutsy z Bariery z tymi szubrawcami, a kilka miesięcy przed wojną do triumwiratu Zła dołączyli Workmeni. To te frakcje zwiększyły poziom technologiczny i wyszkolenia Bandytów, a “benefaktor” zapewnił fundusze i potajemne transporty spoza naszego układu gwiezdnego. Piraci zrobili to za wskazaniem “benefaktora”. Cały ten szpej i trening pozwoliły plemieniu “królewskiemu” na podporządkowanie sobie pozostałych band i stworzenie Armii Czerwonej Wstęgi. Jakimś cudem udało się im albo ludziom tego “benefaktora” przekupić część naszych oraz wprowadzić swoje wtyczki. Stąd... ta masakra służb wywiadowczych policji i wojska. Były też kontakty radiowe z trzema punktami skoku w naszym układzie - standardowymi zenitowym i nadirowym oraz cholernym pirackim, którego lokalizację i częstotliwość poznali Raidersi. Ponadto piraci mają wokół naszej planety sieć satelit. Sygnał jaki Ambassador nadał, a wasz Spider przechwycił, był do jednej z nich, ostrzegawczy, odbity w stronę pirackiego punktu skoku. Mamy koordynaty tego i owego, ale wciąż pozostaje kwestia dużych sił AeroSpace piratów. No… z grubsza to tyle. Na ten czas.

- W końcu zaczyna to mieć sens… - Iroshizuku w zamyśleniu pokiwała głową. - Bo nie mogłam uwierzyć, że banda naćpanych po uszy autochtonicznych wieśniaków pod wodzą swojego równie naćpanego króla zinfiltrowali jednostki armii i policji, dogadali się z dwiema innymi frakcjami i zdobyli zasoby pozwalające prowadzić długotrwałą batalię. Workmeni byli za ciency w uszach, żeby cokolwiek samodzielnie zdziałać. I nigdy nie miałam styczności z tak doposażonymi i zorganizowanymi jednostkami piratów. Pomoc kogoś zasobnego, obytego w wojnie, mającego kontakty i wiedzącego co chce osiągnąć była nieodzowna. Co daje nam szerszy obraz całej batalii. I jednocześnie jest tak złą informacją. Bo możemy się spodziewać kolejnych ataków na Amerigo. I to już nie zmanipulowanych autochtonów czy band pirackich, tylko fachowych oddziałów najemników. Nie nastąpią one od razu bo przerzucenie armii na drugą stronę galaktyki to nie jest bułka z masłem - zarówno czasowo jak i finansowo czy logistycznie - ale trzeba się na nie przygotować. I w razie ataku dać jasny sygnał przeciwnikom, że zdobycie Amerigo i potencjalne zyski z tej planety nie pokryją kosztów wojny. I wtedy konflikt się skończy. A przynajmniej logika by na to wskazywała.

- Obawiam się, że możesz mieć rację. Ten “benefaktor” może nam zaprosić kogoś bardziej zorganizowanego niż ta hołota. Oby pan Jackson i pani Spencer odnieśli sukces w negocjacjach… i zdążyli na czas.

Porozmawiały jeszcze parę chwil o mniej zobowiązujących sprawach aż do końca zmiany, kiedy to mogły udać się na zasłużony odpoczynek. Agentka wydawała się spokojniejsza, bardziej gotowa do aklimatyzacji w bazie i podjęcia obowiązków - spotkania z przyjaciółmi wydawały się pomagać ludziom po traumatycznych przejściach. Minimalne zwycięstwo - raptem jedno, ale jednak - tym razem na polu psychologii.

Trzeba będzie jeszcze wiele zwycięstw, małych i dużych, aby nie tylko Nowy Vermont przetrwał, ale by zaangażowane osoby nie padły na deski przybite gwoździami cierpienia.

+++

Bardzo wczesny poranek, 2 października 2999 A.D.
Baza


Iroshizuku pośpiesznie zakładała kombinezon przeciwprzeciążeniowy, wciąż mrugając zaspanymi oczami, w które ktoś chyba nasypał piachu. W komunikatorze rozległ się głos zbrojmistrza Mata Hendersona: -Na kaczki czy na króliki, mała? - brzmiało pytanie. Tak kategoryzował bomby, które Iroshizuku najczęściwj zabierała na misje niszczenia infrastruktury wroga. ‘Na kaczki’ były 1000-funtowymi bombami naprowadzanymi laserowo, a ‘na króliki’ ich cięższymi odpowiednikami, ważącymi ponad 2000 funtów.
- Dwa razy na króliki, raz na kaczki - Asagao szybko dokonała wyboru. Taka kombinacja z pewnością się przyda do eliminowania budynków jak i pozostających na pasie startowym maszyn.
Gdy zakończyła dopinanie wszystkich zamków i regulowanie pasków, ruszyła do hangaru, gdzie trzymany był jej Lightning. Pomocnicy zbrojmistrza podwieszali ładunki pod kadłubem samolotu a sam Henderson wydawał rozkazy tubalnym głosem, który odbijał się echem od ścian wielkiej hali.
- O, mała! Dobrze, że jesteś! - zawołał Mat. - Wszystko gotowe!
Mat był wielkim chłopem, mierzącym ponad dwa metry, w barach zbudowanym jak szafa. Twarz miał pooraną bliznami po wybuchu, na głowie łyse placki pomarszczonej skóry, głonie poznaczone wieloma bliznami i zwykle utytłane smarem. Mat Hnderson był do tego człowiekiem głośnym, rubasznym i niezwykle przyjacielskim. Mimo budzącego respekt wyglądu był do rany przyłóż i dosłownie nie dało się go nie lubić.
- Dzięki Mat! Jak zwykle perfekcyjna i szybka robota!
- Daj im popalić, mała! - krzyknął w odpowiedzi.


Wczesny poranek, 2 października 2999 A.D.
5 minut do lotniska wroga


Jeszcze przed dotarciem do celu Iroshizuku łączyła uzbrojenie, na wyświetlaczu mignęły MASTER ARMS ON i MASTER LASER ON, następnie włączyła zasobnik celowniczy Litening, odpowiadający za laserowe naprowadzanie bomb na cel. -Leoś, tu Itan- sha. Zrobię przelot nad lotniskiem i oznaczę cele. Prześlę ci koordynaty. Odbiór.
-Przyjąłem Itan-sha. Czekam na dane. Bez odbioru.
Wykonując przelot nad lotniskiem, Iroshizuku wyświetliła obraz z zasobnika celowniczego na konsoli centralnej i oznaczyła cele – znajdujące się na płycie lotniska maszyny oraz centrum kontroli lotów. Przesłała koordynaty i nadane im nazwy do Leoparda. Jednocześnie przekazała w jakie cele uderzy Lightning.

Podczas drugiego przelotu pilot wybrała tryb ataku na cele naziemne a na wyświetlaczu wielofunkcyjnym wybrała tryb CCRP - obliczanego na bieżąco punktu uderzenia. Następnie kliknęła metodę uzbrojenia zapalnika elektronicznego – Instant, wybrała kolejność z których pylonów będą spadały bomby, ich liczbę podczas jednego ataku oraz interwał między salwami.

Iroshizuku skorygowała lot samolotu aż wyświetlana na HUDzie linia ataku pokryła się z linią lotu. Następnie skupiła się na markerze zrzutu – kiedy zaczął się zniżać do markera ścieżki lotu, nacisnęła WEAPON RELEASE i poczekała chwilę na zrzut. Następnie poderwała maszynę do góry, dwyrzuciła flary i dipole i położyła maszynę na skrzydle robiąc zwrot. Na ekranie zasobnika celowniczego oglądała z satysfakcją jak bomby High Explosive uderzają w uziemione samoloty i rozrywają je na strzępy.

Po uderzeniu bombowym zniżyła lot i rozpoczęła walkę laserami i gaussem.


 
Azrael1022 jest offline  
Stary 19-07-2021, 02:53   #90
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
MG-Lynx - niespodziewane spotkanie w dżungli.

Noc, 20 września 2999 A.D.

Jak na noc było wyjątkowo głośno. Dobrze, że chwilowo przestało lać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=lLwWUxduMTM&ab_channel=-MichaelGhelfi-RPGAudio[/media]

To już była druga doba spędzona w lasach deszczowych “nieopodal” rejonu miasta Essex - a raczej na skraju tychże, bo niedaleko zaczynały się pola uprawne i wioski tego wydartego planecie skrawka rolnej ziemi. Pola - te, które nie zostały spalone przez piromanów - były obrobione, a wsie praktycznie opustoszały. Workmeni i ich nowi mocodawcy postarali się, aby żaden zasób nie poszedł na zmarnowanie, skoro rewir ten był już pod ich kontrolą.

Highborn udał się na tą misję… z czystej nudy. Pora monsunowa powoli dobiegała końca, ale jak zazwyczaj była mocna intensyfikacja opadów w mało przewidywalnych odstępach czasowych. Z biegiem następnych dni i tygodni miały one stopniowo zelżeć, aż wreszcie nastałby relatywnie krótki, kilkutygodniowy okres “wiosny” - a raczej “przedsusza”, jak nazywali go tutejsi. Okres bardzo intensywnej pracy na polach, odpowiednio nawodnionych, a jeszcze nie tak silnie nasłonecznionych. Idealny moment choćby do oporządzania pól, upraw, obejść, użycia stosownych nawozów i dodatków. Pytanie, czy nowa “grupa trzymająca władzę” w Essex zdaje sobie z tego sprawę, czy zaprzepaści to, wzmagając głód w rejonie (w tym dla samych siebie, bo z bandytyzmu w skrajnej nędzy utrzymać się nie da, paradoksalnie).

Zadanie było dwojakie: poszukać jeszcze jakichkolwiek ocaleńców z rozbitej grupy nie-dezerterów z Essex: 8 Batalionu Milicji Ochotniczej i 9 Szwadronu Kawalerii. Być może ktoś się w tej okolicy zawieruszył i nie dostał do Fort Ticonderoga, a przetrwał obławę nieprzyjaciół. Co było wątpliwe. Drugim zadaniem było rozpoznanie sytuacji w rejonie i wrogich działań oraz pozycji. Możliwości oferowane przez maszynę taką jak SDR-5V Spider były tutaj nadzwyczajnie przydatne.

Póki co szło tak jak przewidywano - nic przesadnie ciekawego. Zapowiadała się kolejna “spokojna” noc w pogrążonym w półmroku lesie deszczowym.


Nuda nuda nuda. Na szczęście ktoś kto projektował Spidera, niech będzie błogosławiony nad niebiosa, przewidział iż misja zwiadowcza może się niemiłosiernie dłużyć, a pilot na łeb dostawać po kilku godzinach monotonnej podróży po takim dzikim zadupiu. Coś tam sobie puszczał z zestawu rozrywkowego, aby mu trochę w tle brzęczało, bo i tak nic, a raczej nic co mogłoby stanowić zagrożenia dla osoby w mechu. Coś czasami przemknęło w cieniu. Jakiś nocny łowca, czy nieszczęsna ofiara tego pierwszego, ale tego po co tu przybył ni widu ni słychu. Tyle czasu to kto do Fortu nie dotarł to już w przekonaniu Hada był najzwyczajniej trupem. Dalej jednak ta robota była lepsza niż sortowanie papierów dla Dziadka. Ktoś kto zażył już adrenaliny i poczuł smak pola bitwy nie odnajdzie się tak po prostu w zwyczajnej robocie za biurkiem. Szczerze podobało mu się na tej wojnie - choć skoszarowany i zobligowany do wykonywania poleceń czuł się wolny jak nigdy. Żadnej męczącej kurtuazji, dbania o wygląd, obyczaj i inne te duperele ważne w domu. Tylko obowiązek powiedzmy wobec ojczyzny i tego co sam uważasz za słuszne. Nigdy nie czuł się tak blisko zwykłych ludzi. Zawsze oddzielony kloszem i może nawet na tej wojnie ma wygodniejsze miejsce od zwykłego piechura, ale i tak śmierci było wszystko jedno kogo podczas bitewnych żniw zbierze. Tak se dumał w kroczącym przez busz Spiderze.

Długo jeszcze nie musiał łazić w tej wszechogarniającej nudzie, bo pasywne sensory zaczęły coś wykrywać. Zaintrygowało go to. Sprawdził temat dwukrotnie - to nie mogły być żadne “duchy” czy pomyłka. Choć… inaczej - mogły być, jak najbardziej. Zawsze było ryzyko że coś się popsuło albo trafił na jakiś fenomen. Wciąż aktywny wrak pojazdu, specyficznie namagnesowane czy termalne skały, blablabla. Ale implant mu podpowiadał, mówił do niego mądrością dawnych MechWarriors. To nie była pomyłka. Coś odnalazł, około dwieście metrów dalej, nieco głębiej w buszu.

Choć bywał problematyczny to przez ten czas nauczył się mu ufać w takich sytuacjach i ruszył sprawdzić anomalię. Może jednak ktoś przeżył? Zastanawiał się Spencer skierowując mecha w odpowiednim kierunku i ograniczając tempo jego chodu, aby podejść bez zbędnego huku. Kalkulując szanse to nic pozytywnego, a raczej coś ala wrogiego patrolu się winien się spodziewać, a nie sprzymierzeńca. Mimo wszystko należało sprawdzić co tam się znajduje.

Zaczął się przemieszczać w stronę, gdzie sensory jego mecha wykryły ten sygnał. Stawiał na ostrożność, jak zazwyczaj w tego typu misjach. Był sam, praktycznie bez wsparcia. Tym razem nie byłaby to taka akcja, jak z tym “Soarecarem”. Jedyne co mogłoby mu pomóc w wypadku starcia to specyfika gęstej dżungli i głębokiej nocy.

Wkrótce zaczął dostrzegać sylwetkę tego, co sensory wykryły. Rzeczywiście, to nie był fałszywy sygnał - to był pojazd. Mech. I to nie byle jaki. Nie dowierzał temu co widział, ale po kilku dłuższych chwilach obserwacji spomiędzy krzaków, komputer wreszcie zaskoczył. Przez moment myślał, że to Pan Ishida przybył go wesprzeć… ale to nie był jego Jenner. Wariant JR7-F, o cięższym pancerzu niż standard D i bez wyrzutni SRM-4.

Coś tu było bardzo nie tak. Skoro on był aktywny, bo go sensory wykrywały, to Spider prawie na pewno też był w zasięgu jego wykrywaczy.

NIe do końca wiedząc co robić postąpił tak jak go uczono i według procedur, czyli przygotował się do walki i wezwał obcego pilota, aby się zidentyfikował.

Kiedy tylko sygnał przebrzmiał, ten drugi mech spiął się - i wystrzelił w niebo na jump-jetach, kierując się jak najdalej od Spidera.

O tym, że to potencjalna pułapka był prawie, że stuprocentowo pewien. Coś jednak mówiło, a może to implant doradzał, aby podjąć pościg. Ruszył za uciekinierem utrzymywał przy tym bezpieczny dystans i sprawdzał czy na sensorach się coś nowego nie pokazywało.

Tak, jak przewidywał, to nie mógł być przypadek. Ścigając co rusz skaczącego, to na przemian biegnącego Jennera, wykrywał kolejne sygnały, które wyskakiwały na radarze wewnątrz zasięgu. Uruchamiane napędy fuzyjne. Jeden po drugim, trzy, w różnej odległości i pod różnym kątem. Osaczyli go. A Jenner przestał uciekać i odwrócił się ku niemu. Przesłał też przekaz radiowy:

- Poddaj się!

Poddać się? Tak łatwo? Żaden biznesmen nie usiądzie do negocjacji na tak słabej pozycji, więc zrobił to co wymagała sytuacja. W tył zwrot i rura. Byle nie dać się osaczyć.

Wzrokiem, implantem i komputerem wychwytywał sylwetki nieprzyjaciół. Nie byle jakie maszyny - Blackjack w wariancie BJ-1X, Hunchback HBK-5H i cholerny Marauder MAD-3L. Wszystkie w barwach Workmenów. Wyglądało na to, że ci skurwielscy najmici dorobili się czegoś więcej niż czołgi i przerabiane workmechy.

- Had, przestań mi rodzinę ośmieszać przed kolegami. To nieładnie. Stój w miejscu i porozmawiajmy jak ludzie kultury. - przekaz radiowy z Maraudera.

Znał ten głos…

Spodziewać się niespodziewanego. Słowa Dziadka odbiły się w głowie młodego Spencera Wyhamował i zwrócił się ku Marudera i czekał. Zachowywał ostrożność i liczył, że nie popełnia błędu.

- Od razu lepiej. - głos brata był wyraźnie samozadowolony. Rozkazał pozostałym trzymać perymetr “spotkania”. Sam MAD podszedł do SDR. Wprawdzie wariant 3L był nieco słabszy (jeden z PPC został wymieniony na duży laser i dwa dodatkowe pochłaniacze temperatury) od standardu 3R czy nawet kriegerowego 3D, to jednak wciąż była to potężna maszyna - jeden z najbardziej “bojowych” i elitarnych ciężkich mechów Sfery Wewnętrznej. Z tej odległości Spider nie miałby szans.

- Popatrzcie. Hadrian Spencer, mój brat, jako jeden z Minutemen. I to za sterami tak wymagającej maszyny, jaką jest Spider SDR-5V. Imponujące, młody. Czyżby stary i starszy wreszcie dopuścili pieska do suki?

- Robię swoje i tyle. Zbyt wymagające to nie jest wystarczy trochę się przyłożyć… Julius, a tak przy okazji co u Ojca? Od początku tego szaleństwa go nie widziałem.

- Stary skurwiel siedzi u “kolegów” z grupy krasnej banderoli. Pewnie go przesłuchiwali czy tam torturowali. Kiedy ostatni raz sprawdzałem, to żył. A co, już chcesz do tatusia? Kurwa, młody, ty ślepy jesteś? Dawno temu powinieneś im pokazać palec.

- Od marca widziałem dość sporo i dalej nie rozumiem po jaką cholerę ty się tu znajdujesz, co robią oni i jak do tego wszystkiego doszło, a tak to wiesz dlaczego to robię, bo ktoś musi

- Dobra młody, nie będę się z tobą kłócić. Przejrzysz na oczy w swoim czasie. Kiedy moi ludzie donieśli mi o tym, że w okolicy kręci się Spider, wiedziałem, że to ty. No to jesteśmy. Mam dla ciebie i twoich koleżków ofertę nie do odrzucenia.

- Zamieniam się w słuch. Co tam masz w zanadrzu?

- Wiem co zrobiliście w bazie moich - naszych - kamratów, i mnie to gówno interesuje. A raczej: interesuje mnie tylko fakt, że dojebaliście naszej logistyce i pogorszyliście naszą pozycję w tym “krasnym sojuzie”… ale też sprzątnęliście duży kawał niewygodnych ludzi ze szczytu tej kompanii. Wciąż jednak paru zostało, plus paru bardzo upartych, sentymentalnych idiotów, którzy nigdy nie będą się z wami układać. Wystawię ich wam w stosownym miejscu i czasie, a wy ich wytniecie co do jednego. Workmeni wtedy oleją to, że masakrowaliście, a ja z pomocą moich przyjaciół przejmiemy władzę nad kompanią. Nadążasz?

- Widzę, że nie zapomniałeś wszystkich nauk z domu. Nadążam i słucham uważnie. Bracie.

- Jeszcze staruchy się tym nauczaniem udławią, zobaczysz. Wracając: nie zależy mi i moim przyjaciołom na kontynuowaniu tej wojny dłużej, niż to absolutnie niezbędne. Mam pewne plany jak ją zakończyć w… zadowalający sposób. Potrzebuję do tego sposobności i możliwości. Wyeliminujecie dla mnie idiotów z mojego otoczenia, a swoich spacyfikujecie jak tam chcecie, i wrócimy do interesów. Business as usual. Oczywiście staruchom się to bardzo nie spodoba, bo dojdzie do zmian. Wielkich zmian. Przemeblujemy cały Nowy Vermont, młody. Mamy ku temu świetną okazję, by spuścić do klopa tych, którzy do tej wojny doprowadzili. Możesz dostać się na szczyty władzy, młody, i to zanim stare pierdoły ci na to pozwolą, wykorkują czy łaskawie oddadzą stołek. Jebana generacja dziadersów. Będziesz wciąż młody, przy kasie, wolny, z władzą i wszystkim czego będziesz chciał, włącznie z babami jakimi chcesz. Ty będziesz o tym decydował. Zero obsranych aranżowanych małżeństw, kurwa ich mać, stare mendy… - rozgadał się, a jego głos kipiał od gniewu.

Po części rozumiał Brata. Zawsze jest ta jakaś mistyczna więź między rodzeństwem.
- Zgodzę się, że zmiany są konieczne, ale sposób w jaki są przeprowadzone nie do końca są mi w smak, ale rozumiem i powiem w wprost powiedz co trzeba, by zakończyć tę wojnę.

- He hee… młody, a skąd mam wiedzieć, że nie wypaplasz tego staruchom jak ich piesek na łańcuchu? Nie, na razie nic więcej nie musisz wiedzieć braciszku. Ja wystawiam wam element niepożądany, wy go sprzątacie, kompania jest moja… i ja działam dalej. A ty może udowodnisz, że masz więcej jaj od starych pierdół. Wtedy pogadamy szerzej i dłużej.

Zamilkł na długą chwilę. Pancerne szyby kokpitu Maraudera mieniły się karmazynowym światłem, komponując się z ledwo widocznymi w nocy barwami czerni i szkarłatu, jakimi był pomalowany. Gdzieś tam był zarys wysokiej, czarnej sylwetki.

- Zgoda?

- Zgoda.

- Benissimo. Postawiłeś właśnie pierwszy krok na drodze ku wolności i potędze, młody. Zgadamy się w przeciągu maks paru tygodni, muszę poustawiać idiotów po kątach, żebyście ich mogli zmieść. Ty upewnij się, że Minutemen zrobią swoje. Powiedz im prawdę, okłam, zrób laskę, załóż obroże niewolnicze, cokolwiek. Jasne?

- Zawsze robiłem swoje. O to się nie martw. Daj czas i miejsce i więcej ich nie zobaczysz.

Mruknął z aprobatą.

- To też leży w waszym interesie. Dowództwo i ci, którym wymordowaliście rodziny i swojaków chcą waszej juchy i nie spoczną, póki się nią nie upiją. I tak musicie ich posłać do grobu… albo oni zrobią to z wami.

Odczekał chwilę. Spider wykrył, że przesyłał i odbierał kilka sygnałów radiowych na krótkiej fali - ani chybi w kontakcie ze swoją lancą.

- No to do zgadania, młody. A, i odpuść sobie szukanie “lojalistów” z Essex. Z ubolewaniem informuję, że nie przeżył nikt, kto by już dawno nie zwiał. Miasto jest nasze. A ty… zrób to czego potrzebujemy. Nara.

Mechy zaczęły się zbierać do szybkiego wymarszu.

- Narazie - i postał sobie jeszcze chwilę w miejscu obserwując oddalającą się lancę mechów zanim odwrócił się i ruszył do punktu eksfiltracji. Nie było już tu czego szukać.


+++

Wczesny poranek, 2 października 2999 A.D.
Vergennes Airport... pośmiertny podarek od Mytsy, a może też to było jedną z licznych manipulacji na tej wojnie. Zdrady spiski. Dużo tego ostatnio, a teraz jeszcze się braciszek pojawił w całej tej układance. Ofertę przekazał do momentu gdzie było mowa o wymordowaniu kłopotliwych osób stojących Juliusowi na drodze w zamian za wycofanie się najmitów z wojny. Tylko głupi, by nie skorzystał takie było jego zdanie i tak je też wyraził. Szczegóły mogą sobie ze Spidera wyciągnąć. Had miał teraz inne rzeczy na głowie. Trzeba rozpieprzyć lotnisko, a może to kolejny plan Brata? Złe przeczucia go nie opuszczały.
 

Ostatnio edytowane przez Micas : 19-07-2021 o 14:33. Powód: Kwestie edytorskie.
Lynx Lynx jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172