Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2021, 09:36   #270
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Festag (8/8); Przedpołudnie; pod świątynią Mananna; Versana

Stała z boku bacznie obserwując opuszczających przybytek Pana Mórz wiernych. Nie lubiła wchodzić do środka świątyń, żadnego z upodobanych Imperium Bóstw. Nie lekceważyła jednak ich mocy sprawczych, których skutki zbyt często dało się odczuć w ludzkim świecie

Jej uwadze nie uszła ani wychodząca w towarzystwie dopiero co poznanego nawigatora czy tam oficera Pirora ani Kamila z Petrą stojące na dwa kroki przed rodzicami. Ów mężczyzna, jak mu tam było Jonas Keller, mimo wprawiające w zachwyt aparycji, elegancji i etykiety nie przypadł Versanie do gustu. W jego spojrzeniu było coś co wzbudzało jej zadumę i podejrzenia. Wdowa nie miała jednak zamiaru psuć atmosfery romantycznego spotkania jej kuzyneczki z tym tajemniczym człowiekiem morza. Mimo wszystko martwiła się o przyszłą członkinie swojej komórki.

~ Intryga to moje drugie imię. ~ pomyślała widząc jak siostrzyczka w wierze wsiada do dorożki dżentelmena, który zarówno jej jak i pozostałym dziewczętom podawał dłoń. Swoje kroki skierowała jednak ku dwóm arystokratkom. Ojciec Kamili wszak znał sporą część kapitanów i ich pierwszy oficerów. Ver jednak miała do pogadania również z ciemnoskórą artystką. Ich wczorajsze spotkanie nie doszło do skutku ze względu na Arenę. Wdowa liczyła jednak, że wiersz jaki jej posłała za pośrednictwem Malcolma nieco złagodzi niesmak, który mogła pozostawić jej absencja na dogadanym wcześniej spotkaniu, w trakcie którego miały omawiać szczegóły malowanego przez córkę szefa kapitanatu obrazu.

- Witajcie. - zagadała kłaniając się wyżej usytuowanym w hierarchii społecznej rodzinom - Niech Bogowie Wam błogosławią. - jasnym było, które bóstwa Ver ma na myśli - To chyba za ich sprawą nasze drogi skrzyżowały się dzisiaj. Dostrzegłam również Pirorę w towarzystwie pewnego zacnego jegomościa. Nie chciałam jednak psuć im uroku dzisiejszego spotkania. - wspomniała o kuzynce nawiązując do żeglarza o którego miała zamiar wypytać ojca Kamili. Wszystko jednak w swoim czasie.

- Tak rozmawiałyśmy z nimi przez chwilę. Dobrze cię widzieć Versano. Chyba nie bywasz zbyt często na porannych mszach w tej świątyni. - Kamila przywitała wdowę z miłym uśmiechem. Potwierdziła, że jej kuzynka tu była i rozmawiały z nią przez chwilę.

- Zawsze byłaś spostrzegawcza. - z uśmiechem na ustach zrewanżowała się małym komplementem w kierunku Kamili na jej wzmiankę o niezbyt częstych wizytach Versany w przybytku Pana Mórz - Czy mój dorożkarz dostarczył mój liścik? Mam nadzieję, że nie masz mi za złe? - spojrzała potulnie nie przestając się uśmiechać.

- O tak, dostałam. Dziękuję za pamięć i piękny wiersz. Jestem pod wrażeniem. No nic się nie stało najwyżej umówimy się na kiedy indziej. - ciemnoskóra szlachcianka uśmiechnęła się przyjemnie i chyba ten liścik przypadł jej do gustu bo mówiła o nim bardzo ciepło.

- Dziękuję za te miłe słowa. - odparła z serdecznym uśmiechem na ustach - Myślisz, że powinnam spróbować swoich sił w poezji? - spojrzała zagadkowo na arystokratke - Przyznam szczerze, że trochę się nagłowiłam nad tymi paroma wersami ale dostarczyło mi jednocześnie masę dobrej zabawy. - dodała - Co powiesz na jutro w południe? Może udałoby mi się już coś naskrobać nawet. - zaproponowała składając niejako zobowiązanie.

- Jutro w południe? - panna van Zee zmrużyła oczy zerkając na Petrę jakby się zastanawiając chwilę jak to wyglądają jej plany na dzień jutrzejszy. - Tak, myślę, że jutro w południe może być. A ten wiersz ładnie ci wyszedł, zwłaszcza jak to twój pierwszy. Powinnaś częściej coś pisać. - dodała pogodnym tonem zachęty do takiego artystycznego wysiłku.

- Niezmiernie się cieszę. - wyraźnie szczęśliwsza Ver uśmiechnęła się do obu arystokratek - Postaram się więc na jutro coś przygotować. - dodała - A póki co wybaczcie ale wybieram się na cmentarz. - spojrzała w kierunku ogrodów Morra - No chyba, że jest coś w czym wam mogę pomóc? - spojrzała pytająco na Kamilę i jej towarzyszkę.

- Nie, mamy wszystko co trzeba. Dziękuję. - panna van Zee pokręciła głową w futrzanej czapce ze srebrnego lisa i nie zatrzymywała dłużej wdowy.

Festag (8/8); Przedpołudnie; nowy cmentarz miejski; Versana

Stała pośród tych wszystkich nagrobków. Część z nich była widocznie odwiedzana przez krewnych zmarłego, gdyż nie przykrywała je gruba warstwa śniegu Inne natomiast wyglądały na porzucone na wskutek albo wyprowadzki pozostałej rodziny albo masowej śmierci całego rodu. Wdowa jednak nie zaprzątała sobie tym głowy dzisiaj. Przybyła tu w innym celu i na nim postanowiła skupić całą swoją uwagę. Sprawę utrudniało jednak niezbyt dobre zidentyfikowanie Buldoga. Miała jednak pomysł na to jak sobie z tym poradzić.

~ Znaleźć muszę jakiego ciecia, kopidołka lub grabaża. ~ pomyślała chwytając schowaną za nagrobkiem zmiotkę ~ Kto jak nie oni będą wiedzieć gdzie leżą poszczególni zmarli. ~ wzięła się więc za oporządzanie grobu męża wyczekując chwili jak, któryś z pracowników cmentarza przechadzać się będzie nieopodal.

Śnieg poddawał się opornie. Ten co spadł ostatniej nocy schodził lekko, jak puch. Ale pod spodem był ten stary co leżał tu od tygodni. Ten nie poddawał się tak łatwo i trzeba było go raczej zbijać i odłupywać bryła po bryle aby się go pozbyć. To było całkiem rozgrzewające zajęcie.

W międzyczasie ludzie jacy pewnie też przyszli tu po porannej mszy rozeszli się po całym cmentarzu. Też podobnie jak czarnowłosa wdowa oporządzali nagrobki swoich bliskich. Czasem pojedynczo, czasem całymi rodzinami. Ale wszystko też niejako uciszyło się gdy na cmentarz dotarł kondukt żałobny jaki do tej pory było tylko słychać. Sądząc po ubraniach nie chowano dzisiaj nikogo znacznego. Ale grupa żałobników była całkiem spora. To jednak mogło też tłumaczyć gdzie są grabarze i podobni opiekunowie zmarłych i cmentarza. Bo kondukt zbliżył się do owego miejsca na cmentarzu gdzie już wcześniej czekało kilka sylwetek. Teraz odbywało się tam ostatnie pożegnanie prowadzone przez kapłana Morra co dało się poznać po czarnym habicie jaki miał na sobie.

Ver nie przerywała swojego zajęcia. Nie śpieszyła się jednak. Obserwowała wciąż ceremonię pogrzebową i otoczenie chcąc znaleźć jakiegoś wolnego pracownika ogrodu Morra, który mógłby jej pomóc w tym raczej męczącym zadaniu.

Ceremonia pogrzebowa trwała na tyle długo, że dłonie wdowy po kupcu zdążyły porządnie zgrabieć od tego zimna i pracy w śniegu. W końcu jednak skończyła się gdy było już pogranicze późnego ranka i południa. Żałobnicy po kolei rozchodzili się a grób pustoszał. W końcu zostało czterech grabarzy co zakopywali grudy zmarzniętej ziemi oraz dwie czy trzy osoby.

Versana odłożyła więc niezbyt dobrze dopasowane narzędzie do takich warunków jak dzisiaj i ruszyła w kierunku grabarzy chowając dłonie w komin by nieco je rozgrzać. Gdy przechodziła obok żałobników złożyła im kondolencje z okazji utraty najbliższej osoby a następnie podeszła do pracowników cmentarza.

- Pochwalony. - rzekła by zwrócić na siebie ich uwagę. Z resztą takie przywitanie najlepiej pasowało do miejsca, w którym się znajdowali.

- Panowie mi wybaczą tą bezpośredniość ale potrzebowałabym waszej pomocy. - od pierwszych słów jej twarz rozświetlił szeroki i serdeczny uśmiech - Grób mojego zmarłego męża zasypał śnieg i skuł lód. Ja zaś w swoich rękach mam siły niewiele więcej jak drobny niziołek. Bylibyście tak mili i mi pomogli? - zapytałą - Nie zajmie to wam więcej aniżeli dwa pacierzę ja zaś odwdzięczę jak należy. - postukała się po pasię za któy zatknięty byłą sakiewka. Chciała mieć pewność, że kopidołki zrozumieją co ma na myśli.

- No to zaraz, skończymy tutaj i pójdziemy do pani. - odezwał się jakiś brzuchaty wąsacz w średnim wieku. Rzeczywiście jeszcze trochę tych grud zmarzniętej ziemi wymieszanej ze zleżałym śniegiem im zostało. Z pół pacierza później było już po wszystkim, grabarze pożegnali się z ostatnimi żałobnikami i we czterech, dzierżąc łopaty ruszyli w stronę czekającej wdowy.

- To o co chodzi? - zapytał ten sam z brzuchem i wąsami co odezwał się przy pogrzebie.

- Tak jak widać. - wskazała nagrobek męża który mimo wcześniejszych jej starań wciąż był skuty lodem spoczywającym pod śnieżną pościelą - Nie mam ani narzędzi ani wystarczająco krzepy by z tym sobie poradzić. - posmutniała spoglądając na grabarzy licząc na ich inicjatywę.

- No to żaden kłopot. Ale mamy tylko łopaty. To się zbije to co na wierzchu ale nie przy samym kamieniu bo zostaną rysy. - odparł grabarz widocznie mając wprawę w takich cmentarnych pracach. Za sprawą kilku łopat rzeczywiście ten zleżały i zaskorupiały śnieg szybko zmiatał na ziemię przy nagrobku. Zostawała jednak cienka warstwa chyba bardziej lodu niż śniegu przy samym kamieniu. Łopata jako narzędzie była już zbyt mało precyzyjna do takiej roboty a mocniejcze uderzenia mogły zarysować kamień.

- Wielce wam wdzięczna jestem panowie. - odparła serdecznie sięgając do mieszka - Mam do was jeszcze jedno pytanie. Poszukuje nagrobku należącego do kobiety bliskiej pewnemu człowiekowi. Może moglibyście mi pomóc go zlokalizować. Wszak znacie teren ogrodów Morra jak własną kieszeń. - wyciągnęła kilka monet. Uwzględniła jednak to iż informacja kosztuje.

- Chodzi mi o mogiłę, która odwiedza niejaki Buldog. - rzekła nie owijając więcej w bawełnę - To ponoć szef nocnej straży w miejskich kazamatach.

Na twarzach czterech mężczyzn wykwitła konsternacja. Patrzyli po sobie i dyskutowali chwilę ale dało się poznać, że ksywa nic im nie mówi. Nie wiedzieli o kogo chodzi. Jednak jeden z nich po dłuższej wymianie zdań coś sobie przypomniał.

- Jest taki jeden. Nie wiem czy to ten co pani pyta. Ale kiedyś słyszałem, że to jakiś wykidajło, strażnik miejski no to może i z kazamat. Tam przeca takich biorą. No i on coś chodził w sprawie nagrobka załatwiać. I to miało być dla jakiejś kobiety. Może to ten ale nie wiem. Nie wiem jak się nazywa. - powiedział niepewnym głosem i z pewnym ociąganiem. Bo opis chociaż był podobny do tego o jaki pytała wdowa to jednak nie było wiadomo czy to to o co pyta.

- Nie dowiem się póki nie zobaczę. - podsumowała dumania jednego z mężczyzn - A gdzie ten nagrobek znaleźć mogę? Widzieliśta tego hunctwota dzisiaj? - wolała być przygotowana na taką ewentualność.

- No my dzisiaj to działaliśmy na pogrzebie od rana. Ciężko rozkopać tą ziemię w zimie. Już wczoraj musielimy zacząć. Kilofami musieliśmy kuć. Ale dzisiaj jeszcze też bo w nocy śniegu napadało. To my nie rozglądali się za bardzo. - powiedział ten wąsaty co chyba był najbardziej rozmowny z całej czwórki. A inni zawtórowali mu kiwaniem głowami i pomrukami.

- A ten nagrobek tej kobiety to był gdzieś z brzegu. Tam przy rzece gdzieś, nie daleko. Trzeci, czwarty, piąty rząd. - ten co skojarzył jakiegoś osobnika nieco podobnego do opisu podanego przez kobietę wskazał w stronę krawędzi cmentarza jaka leżała przy rzece. To była jakaś wskazówka chociaż zawężało obszar do całego pasa grobów przy nabrzeżu ale nie wskazywało konkretnego nagrobka.

Ver więc sięgnęła po kilka monet i sypnęła je na wyciągniętą dłoń tego, który zdawał się przewodzić grupie, dziękując przy tym uprzejmie za obie fatygi. Następnie zaś kilkoma na pozór czułymi słowami pożegnała się ze zmarłym mężem i odeszła. Wszystko czynione było na modę ogólno przyjętej wiary. W rzeczywistości jednak wdówka polecała duszę bóstwom chaosu.

Kolejna alejka, kolejne nagrobki. Kultystka szła w kierunku, który wskazali jej grabarze. Nie śpieszyła się. Szła dystyngowanie uważnie obserwując otoczenie. Liczyła na to iż uda się jej odnaleźć zarówno nagrobek jak i odwiedzającego go klawisza.

Nagrobki były różne. Większe i mniejsze, najwięcej było przeciętnych. I tak było na całym cmentarzu. Zdecydowana większość była jednak przysypana śniegiem. Więc napisy na wielu z nich były zasłoniętę tą świeżą, białą zasłoną. Sądząc po datach to nie były to najświeższe nagrobki. Sprzed kilku, kilkunastu lat. Ale rzadko starsze niż dwie dekady. Świeże groby kopano w innej części cmentarza albo dodawano do rodzinnych grobowców jeśli któraś rodzina była na tyle sytuowana by wykupić sobie więcej niż jedno miejsce.

A część grobów była zamieciona ze śniegu, stała na nich świeczka czy dwie w słoiku i gałązki iglaków w zimie zastępujące kwiaty. Jeszcze gdzie indziej ktoś właśnie odwiedzał grób. Czy to samotnie czy całymi rodzinami. W końcu to była popularna pora aby po odprawieniu modłów w świątyni i oddaniu czci bogom iść na cmentarz aby oddać cześć zmarłym. Ruch na cmentarzu był więc i dość spory. Tu jakaś pewnie matka goniła nastoletnie i małe dzieci aby zgarniały śnieg z płyty nagrobka, tam wycieczka rodzinna rozmawiała ze sobą wskazując coś na grób nad jakim stali. Jeszcze dalej jakiś mężczyzna zgarniał szmatą śnieg z nagrobka a niedaleko starsza pani patrzyła w zadumie na nagrobek, resztę cmentarza albo kto wie na co jeszcze.

Ver więc dyskretnie perfumując się zawiniętym wcześniej Grubsonowi z magazynu afrodyzjakiem zbliżyła się do samotnego mężczyzny. Niby od tak, niby jakby czegoś a raczej kogoś szukała. Nie chciała wzbudzać jednak zbytnich podejrzeń. W prawdzie interesowały ją personalia osoby, której ów kawaler grób oporządzał. Zależało jej jednak na dyskrecji. Tą zaś potrafiła zachować.

Nie przeszła niezauważona. Mężczyzna spojrzał na nią słysząc skrzypiący pod jej butami śnieg a może i widząc kątem oka. Ale nie poświęcił jej większej uwagi wracając do przerwanego na chwilę zajęcia. Był masywniejszy od Versany. Może nie tak jak Kornas albo Egon ale jednak na pewno nie był chuchrem. Nawet jeśli rozpięty i luźno zwisający kożuch nieco optycznie go powiększał. Był w średnim wieku i miał surową twarz. Na pewno nie była to twarz dandysa ani amanta. Ścierał śnieg z nagrobka jakiejś Amelii. Ale nazwisko było jeszcze nieczytelne tak samo jak daty na tablicy.

Wygląd pospolitego chama pasował idealnie do obrazu pracownika zasranych kazamat. Ver musiała więc teraz zidentyfikować stojącego opodal osobnika.

Przeszła obok przecierając dłonią płyty nagrobne tak by móc dostrzec dane leżącego tam zmarłego. W pewnym momencie zatrzymała się na chwilę obok dorodnego mężczyzny i przyjrzała mogile.

- Pochwalony. - zagaiła przyciszonym głosem - Małżonka? - zapytała trzymając splecione dłonie przed sobą - Wyrazy kondolencji. Rozumiem stratę. - postanowiła poczekać na reakcję żałobnika.

---

Versana: - 5 PZ
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 02-05-2021 o 18:03.
Pieczar jest offline