28 Maius 816.M41, maszynownia Gwiazdy Tabadanu
Bosman van Dyke służył w oddziałach bezpieczeństwa okrętu od trzydziestu lat, kultywując tradycję odziedziczoną po ojcu i dziadku. Ród van Dyke pozostawał zaprzysiężony dynastii Coraxów od co najmniej pięciu pokoleń, od zawsze związany ze służbami mundurowymi Błysku. Urodzony i wychowany na pokładzie uzbrojonego kosmicznego miasta, bosman przeszedł długą drogę od zwyczajnego załoganta po marynarza elitarnej formacji prewencji zwanej Żelaznymi Krukami. Jej członkowie mieli zaszczyt eskortować Gunara Coraxa w trakcie jego wizyt poza pokładem, a także zabezpieczać ważne spotkania i stanowić doświadczoną szpicę w akcjach abordażowych podobnych do tej na Gwieździe Talabanu. Kiedy Winter Corax przybyła na Tempesta w otoczeniu swoich własnych przybocznych nadzorowanych przez otaczanego złowieszczą reputacją Maurice’s, najlepiej oceniani członkowie Żelaznych Kruków zostali wcieleni w szeregi jej gwardii w ramach konsolidacji sił.
Bosman van Dyke uważał przydział do misji na porzuconym frachtowcu za coś oczywistego. Lata doświadczenia na pierwszej linii, udział w licznych konfrontacjach w pustce kosmosu i na powierzchniach wizytowanych planet, kilka stłumionych buntów oraz morderczy reżim treningowy czyniły go perfekcyjnym kandydatem do zadań takiego rodzaju. Poczucia prestiżu przydawał mu w zamian fakt, że miał zaszczyt ochraniać samego prezbitera Ramireza, najważniejszego na okręcie przedstawiciela Adeptus Mechanicus i personę otaczaną szacunkiem równie wielkim jak dziedziczka rodu.
Kiedy zatem bosman van Dyke posuwał się w głąb maszynowego bloku o ścianach pokrytych srebrnymi heksagramami, jego myśli przepełniało wrażenie ogromnego przywileju. Gdy Wizjoner Napędu wyrzucił z siebie zniekształconą szumami wokodera komendę, umysł bosmana potrzebował kilku dodatkowych sekund, aby zrozumieć, do czego owe rozkazy się sprowadzały. Pchany ciągiem miniaturowych dysz wbudowanych w niewygodny skafander, żołnierz nie potrafił się zatrzymać w jednej chwili na żądanie techkapłana. W sukurs przyszła mu giętka macka mechandrytu, która oplotła się wokół nogi bosmana na podobieństwo metalicznego węża i zaczęła ciągnąć mężczyznę w ślad za ustabilizowanym dzięki magnetycznym podeszwom prezbiterem.
W głośnikach hełmu wybuchło radiowe pandemonium, pełne krzyżujących się pytań i próśb o weryfikację statusu. Poszukujący źródła zagrożenia van Dyke rejestrował tę kakofonię dźwięków jednym uchem, ściskając oburącz uchwyty monopryzmatycznego lasera i omiatając wiązką podczerwieni przestrzeń korytarza wiodącego do sekcji napędu Osnowy transportowca.
Holowany przez Ramireza, odniósł wrażenie, że porusza się znacznie szybciej i zwinniej niźli wcześniej o własnych siłach, ale przeświadczenie to prysło w następnej sekundzie. W korytarzu było coś jeszcze – coś, co poruszało się jeszcze szybciej od techkapłana i tkwiącego na jego uwięzi bosmana. Van Dyke miał zaledwie jedno uderzenie serce, aby dostrzec to coś, a potem zdążył jeszcze krzyknąć.
Jego przeraźliwy, wręcz nieludzki krzyk wydawał się ciągnąć bez końcu w eterze częstotliwości przydzielonej grupie abordażowej, zagłuszając wszystkie inne komunikaty i podnosząc włosy na karkach oficerów zasiadających na mostku Tempesta.
Rozczłonkowane ciało bosmana zaczęło dryfować w obrębie korytarza w otoczeniu czerwonych kryształków zamarzniętej momentalnie krwi, a jego krzyk mimo to wciąż jeszcze wypełniał swym upiornym brzmieniem radiowy eter.
Ciągnąc za sobą opleciony wokół odciętej ludzkiej kończyny mechandryt, prezbiter Ramirez zaczął emitować w bezkres Manifoldu skondensowane paczki danych deklarujące przejście kontyngentu technicznego w tryb Maleficarum Superioris.
Sytuacja wymagała nowej analizy hipotetycznych scenariuszy, z wariantem dezintegracji włącznie.