“I z nieba krwisty deszcz poleci
i diobły wszytkie truchleć bydą
bo kres kresów nadchodzi
gdyż kniaź mocarny się objawił…”
wypis z memuaru Starosty Piekielnego
Starucha zasrożyła się straszliwie, słysząc słowa panów braci. Oczy jej w mroku błyszczały i iskry złowrogie spode jej zmarszczonych brwi strzelały. CIsza wokół zapadła i nic dobrego zapewne nie wróżyła. Jęga wsparta o sękaty kostur powiodła wzrokiem po ichmościach, co do chramu prastarego zawitali.
- Wielce pokrętna wasza mowa. Każden jeden, co inszego gado. Wiatr jednako idzie, co wszystko zmieni i przegna precz powietrze zatęchłe i morowe. Przeminie król, szlacheckie wolności przepadnie bez śladu i w ten czas nieprzyjaciele sukno naszej Rzeczpospolitej rwać bydą na strzępy. I wasza, to wina bydzie, niczyja insza.
I wtem bębny grać poczęły, jakby czas egzekucyi obwieszczały. Starucha zamilkła i z uwagą w rytm się w słuchała.
Imić Lewko spostrzegł, że wokół polany na której prastary żalnik stał, ruch jakowyś zaczął się robić. Cienie pomiędzy drzewami przemykały i ledwo oczyma za nimi można było nadążyć.
Czarniawa zapatrzony w oczy Lidki, poczuł jak jej dłoń na jego dłoni się z wielką siłą zaciska. Żar lubieżny ze źrenic dziewki buchał, jako iskry z paleniska.
- Na samo dno piekła, panie mój - szepnęła i w te pędy biec poczęła w kierunku mrocznego boru. Zdębiały wąpierz ni się spostrzegł już nogami za młodą wiedźmą przebierał.
Nozdrza Kociebora mimowolnie rozszerzać się poczęły. Jego wilcze zmysły nadal w pełni uśpione nie zostały i wciąż o sobie przypominały.
Dwie wonie w jedną się mieszały. Miazmat ów wielce niemiły Imić Kotowskiemu był. Fetor śmierci i rozkładu mieszał się i jedność tworzył z tak znajomą nutą końskiego potu. Potu ni kogóż innego, jak jego kobyłki Helenki.
Woń zdawała się wydobywać wprost z żalnika, który za jęgą się wznosił.
Ledwo imić Bimbrowski imię, czarta bydlęcego Osmółka wypowiedział, a już tenże u jego boku stanął. Załapał się kudłaty bies pod boki, ruchy wielkich panów braci małpując i w te słowa, do Otyłego Pana się zwrócił:
- Prawda to, żem z waćpana ręki krzywdy nie zaznał. Prawda jest i to, że waszmość piwem mnie chciał częstować. Prawdą jednakoż i to, żem nawet ust do kufla nie przyłożył, a już mnie waćpana kompani precz przegnali. I co żeś waćpan zrobił? Nic, a nic - żalił się Osmółka - Reszcie, żeś tylko waszmość przyklasnął i jako inni prostego biesa za drzwi, żeś wyrzucił. Taka to mnie z waszmości ręki nagroda spotkała, żem wieści ważne przekazał. Wstyd, to i poruta nic więcej.
- Hańba! Hańba! Po trzykroć hańba! - zaskrzeczała starucha kosturem w ziemię uderzając.
Ledwo dwa razy w ziemię walnął, a wnet mrok wokół zgęstniał i mgły szare i nieprzeniknione spode mchu się wydobyły.
Imić Bimbrowski oczom własnym nie dowierzał, gdyż jęga jako ta mgła się rozpłynęła i żaden ślad po niej nie pozostał.
Posępne tarabanienie jeno się wzmogło i po lesie niosło gromkim echem, a wtórował pogłos słów jęgi.
- Hańba! Hańba! Po trzykroć hańba!