Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2021, 11:56   #539
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Alice usiadła na parapecie okna. Wyjrzała przez nie na zewnątrz. Śnieżynki migotały w skąpym blasku lamp i oświetleń szpitalnych. Miriady wirujących, białych kruszynek opadały niespiesznie na Silent Falls. Zimne powiewy grudniowego wiatru kazały im bezwolnie tańczyć w przestworzach. Prędzej czy później grawitacja jednak zwyciężała i kazała im dołączać do zasp piętrzących się na dachach, podjeździe, ulicy... W zimie istniało pewne surowe piękno, które zawsze fascynowało Alice. Cały świat odpoczywał pogrążony w śnie.

Ona również długo spała. Od kiedy tylko trafiła do szpitala ze stacji kolejowej Silent Falls. Kroplówki nawadniały ją, stopniowo rozszerzano jej dietę. Lekarze twierdzili, że lepiej byłoby, gdyby nie próbowała uzupełnić wszystkich niedoborów pokarmowych na raz. Mogłoby to skutkować komplikacją, którą nazywali refeeding syndrome. Najpewniej dałoby się ją wypisać do domu, jednak bezpieczniej było pozostać jeszcze chwilę pod nadzorem. Jej lekarka prowadząca mieszkała przy tej samej ulicy i najpewniej wiedziała, jak prezentowała się sytuacja domowa Briarwoodów. Nie było tam dobrych warunków na powrót do zdrowia.

Alice była słaba i krucha. Każdy ruch wymagał od niej wielkich nakładów siły. Czuła się niezwykle osłabiona. Przez tych kilkanaście dni straciła kilka kilogramów, a już wcześniej była szczupła. Pod jej oczami zarysowały się ciemne cienie, a kości policzkowe zaznaczały się mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo to była szczęśliwa. Myślała, że nie przeżyje tego wszystkiego. Że nie uda jej się zobaczyć raz jeszcze światła dnia. Że nie posmakuje już nigdy wolności. Na szczęście akurat ta historia skończyła się dobrze. Serce Alice rozgrzewało się z każdą kolejną wiadomością od Julii. Jak strasznie cieszyła się z jej obecności w swoim życiu... Przypominała balsam na każde zranienia. Pokrywała każdą nierówność w duszy Briarwood, wypełniała ją i leczyła. Dakota również ją wspierała. Alice tak bardzo się za nią stęskniła! Znała ją jeszcze dłużej niż Julię i dzieliły z sobą tak długą historię... Evan też był tak pomocny i miły. Na pewno zakochany na zabój w Travis, ale Alice nie dziwiła się mu. Jeszcze dobrze nie była w stanie trzymać w dłoni telefonu, a już proponował jej podwójną randkę. Alice odpisałaby mu, że nie zebrała jeszcze sił na pogrzeb Charliego, ale nie chciała wyjść obcesowo. Evan i pozostali sprawili, że została odnaleziona. Tylko dzięki nim przeżyła. Czuła tak wielką wdzięczność.


A największą względem Jacka. Usiadła na brzegu jego łóżka i pogłaskała go po włosach. Zaczęła bawić się nimi. Tak jak wtedy, kiedy byli dziećmi. Widziała w nim bohatera. Kochała go tak mocno. Przez ostatnie dni fantazjowała o tym, że ją uratuje, ale bała się marzyć i pozwalać sobie na nadzieję. Tymczasem Jack faktycznie wparował do pociągu i przeciął jej więzy. A potem walczył z Nelsonem, który akurat wrócił, aby raz jeszcze męczyć ją swoimi przesłuchaniami. Wpierw wyglądało to źle, ale ostatecznie wygrał z nim. Oczywiście, że tak! Był najlepszy.

Nastrój Alice jednak ponownie pogorszył się, kiedy przypomniała sobie o Charliem. Wyciągnęła telefon i wybrała jeden z numerów.
– Tak, tu Alice... Wiem, nie odzywałam się przez wiele ostatnich dni, ale uwierz mi... miałam dobry powód. Obawiam się, że moje zaginięcie miało więcej konsekwencji... potrzebuję twojej pomocy... – westchnęła. – Obawiam się, że to wróciło. Muszę skontaktować się raz jeszcze z panem Halvertem. Chcę wiedzieć, co dokładnie to zrobiło mojej mamie. Ale wydaje mi się, że to samo uczyniło Charliemu Barnesowi – szepnęła.

Mówiła cicho, żeby nie obudzić brata. Tymczasem wyjęła z sekretnej kieszeni kolię. Wszyła skrytkę po wewnętrznej stronie rękawa i ta inwestycja odpłaciła się jej z nawiązką... Gdyby tylko Nelson wiedział, że największy skarb miała przy sobie przez ten cały czas... Obróciła biżuterię i spojrzała na symbole wytłoczone w złotej podstawie klejnotów. Pogładziła je opuszkami palców.


– Jest jeszcze nadzieja, ale chwilowo nie mogę zająć się sprawą. Dlatego dzwonię do ciebie. Potrzebuję twojej pomocy. Całe Silent Falls jej potrzebuje. Gdyby tylko ten głupek David wiedział, co zrobił... – Alice warknęła. Mocno ścisnęła dłonie. Tak bardzo, że jej palce aż pobielały. Wnet jednak puściła uchwyt, kiedy siły raz jeszcze ją opuściły. – Oraz jak wielkie to będzie miało konsekwencje. Myślę, że Charlie próbował desperacko przeciwdziałać, ale odniósł porażkę. I to podwójną, bo sam przy okazji zginął. Muszę kończyć. Czekam na wizytę przyjaciół, zaraz powinni u mnie być. Nie, o niczym nie wiedzą. I chcę, żeby tak pozostało. Charlie wiedział i sam widzisz, jak skończył. Muszę kończyć.

Alice odłożyła telefon. Wróciła na parapet i ujrzała samochód Evana, który pojawił się na podjeździe. Uśmiechnęła się ciepło i pomachała, ale nie sądziła, aby ją zauważyli. Raz jeszcze przeniosła wzrok na telefon oraz mrowie nieodsłuchanych wiadomości głosowych. Przez wszystkie ostatnie już przebrnęła. Pozostały już tylko pięć sprzed jej zaginięcia. Nacisnęła przycisk. Wnet pierwsze nagranie rozbrzmiało wśród dźwięków aparatury medycznej zebranej w pomieszczeniu...
 
Ombrose jest offline