Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2021, 16:08   #115
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - 2051.03.08; śr; późny ranek

Czas: 2051.03.08; śr; ranek
Miejsce: Miami; Downtown; wieżowiec Cantano; apartament Cantano
Warunki: taras, jasno, cicho, umiarkowanie na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew


Cantano i Black Jack


Czarnoskóry mężczyzna szedł szybkim krokiem korytarzem. Korytarz nie miał okien za to miał czyste dywany na podłodze. A mimo braku okien nie było ciemno bo w suficie świeciły się lampy. Wszystkie. I nie było duszno tylko panowało świeże, przyjemne powietrze. Dzięki działającej klimatyzacji napędzanych działającymi generatorami w trzewiach wieżowca. Ot skromna sugestia potęgi jaką dysponował człowiek jaki rezydował w tym budynku. Właśnie na spotkanie z nim zmierzał Black Jack. Mimo postury zawodowego gladiatora był dość spięty. Nie wiedział jak szef zareaguje na przyniesione wieści. Ale wiedział, że jeśli będzie odwlekał sprawę to tylko pogorszy sprawę.

Był na tyle zaufanym człowiekiem Cantano, że strażnicy jacy stali przed jego apartamentem tylko skinęli mu głową na przywitanie.

- Szef jest? - na wszelki wypadek Black Jack zapytał jednego z nich. Ten skinął głową na potwierdzenie. Więc mięśniak w marynarce wszedł do apartamentu. A potem widząc otwarte drzwi na taras wyszedł tam. Tu znów przy drzwiach stało kolejnych dwóch ochroniarzy szefa. Ci też go znali więc tylko skinęli mu głową na przywitanie. Ale na nich Black Jack ledwo zwrócił uwagę. Z miejsca skupił uwagę na smukłej ale muskularnej sylwetce mężczyzny w czystej, jedwabnej koszuli.

- Aa. Black Jack. Witaj przyjacielu. Jakie wieści mi dziś przynosisz? - Cantano odwrócił się do swojego podwładnego witając go ciepłym i życzliwym uśmiechem. Stał przy balustradzie tarasu skąd był piękny widok na spory kawałek miasta. Od ulic na dole widzianych z lotu ptaka, przykrytych obecnie mglistą zawiesiną po odległą,zgniłą zieleń dżungli i błękit oceanu. Na tych wysokich piętrach zawsze wiała przyjemna bryza od tego oceanu zwiewając duszną, tropikalną parność jaka panowała przy błotnistej ziemi. Tu, u szefa, wszystko było czyste i piękne.

- No cóż szefie. Wracam z domu gościnnego od tych gringo z północy. Nie zmienili zdania. Mówią, że nie mają mapy. Tylko ten odpisany kawałek co wczoraj szefowi pokazywałem. - zameldował Black Jack prawie jednym tchem. Chciał to już mieć za sobą. Zwłaszcza, że szef zdawał się mieć dobry humor. Może przez te ślicznotki co leżakowały obok. Jedna czarnowłosa leżała na leżaku plecami do góry a druga smarowała jej plecy olejkiem. Musiał się starać aby nie patrzeć na ten przyjemny widok aktualnych ślicznotek szefa.

- Mhm. Nie zmienili zdania mówisz. I mówią, że nie mają dla mnie mapy. No cóż. Przykre. Naprawdę przykre. Żywiłem co do nich tak wielkie nadzieje. Wydawali się tacy rozsądni i pomysłowi. Odpowiedni do tego zadania. - szef cmoknął z niezadowolenia. Ale jakoś nie wściekł się. Jakby spodziewał się takich właśnie wieści. Black Jack pokiwał głową ale milczał. Znał szefa na tyle by wiedzieć, że nie było rozsądne przerywać mu w tej pracy koncepcyjnej jak to on ładnie nazywał.

- A powiedz Jack, mówili ci skąd mają ten odpis co ci pokazali? - szef zapytał bawiąc się swoim kieliszkiem. Zaglądał do niego jakby jego zawartość interesowała go bardziej niż odpowiedź podwładnego. Ten jednak pokręcił głową przecząco. Wolał nie mówić tego na głos.

- Bo tak sobie myślę Jack, że takie bazgroły to im wyszły całkiem udanie. Jakby mieli jakiś wzór. - Cantano zakręcił kieliszkiem i spojrzał na czarnoskórego w marynarce i ciemnych okularach uśmiechając się do niego. Ten po chwili wahania powoli przytaknął szefowi zgadzając się z jego wnioskami. Zresztą cóż innego mógł zrobić.

- A mimo to powiedzieli ci, że mapy nie mają. No ciekawe, ciekawe. Nie powiem. Odważne z ich strony. Albo głupie. - pokręcił głową i znów spojrzał na swój kieliszek. Westchnął, dopił z niego i strząchnał resztki kropli w przepaść. Odwrócił się do niej i oparł się na szeroko rozstawionych ramionach ogarniając wzrokiem odległą panoramę miasta. Milczał tak przez krótką chwilę nim wyciągnął dłoń z pustym kieliszkiem. Jedna ze zgrabnych ślicznotek w bikini bezbłędnie odczytała gest i podeszła do szefa aby zabrać jego pusty kieliszek i napełnić go ponownie.

- Widzisz jak to jest Jack? Przyjeżdżają gołodupce do miasta a ty im płacisz jak należy. Nawet więcej. Gościsz ich w luksusowych apartamentach i traktujesz jak honorowych gości. Panna i pani Chen wszystko im podsuwają pod nos. O nic nie muszą się martwić. Mają tylko jedno, jedyne zadanie. Zdobyć mapę. Zdobywają mapę. I co? Zwijają mapę dla siebie i myślą, że wyfrajerzą senior Cantano. - szef mówił jak rodzic który skarży się na rozczarowanie jakie przyniosły mu pociechy. Po raz kolejny.

- Co oni ci tam mówili Jack? Że chcą warsztat i co? Coś o jakiś mundurowych. - boss odwrócił się od panoramy miasta i gestem ręki poprosił na podwładnego aby ten mu przypomniał słowa niesfornych najemników.

- Ten gringo pytał o warsztat bo potrzebował dla swojej fury. I w ogóle o tych wojskowych z opaskami na ramionach. Że to oni napadli na kultystów i mogli zabrać mapę. - Black Jack szybko przypomniał szefowi co mu mówiła wynajęta trójka w domu gościnnym.

- No tak. Właśnie. Widzisz Jack? Nie możemy ufać obcym. Za każdym razem to samo. Przyjeżdżają do nas i myślą, że są mega cwaniakami co wyfrajerzą wszystkich. No to się chyba mogą troszkę zdziwić tym razem. Dlatego tak cię lubię Jack. Jesteś lojalny. Lojalność jest najważniejsza. Sam widzisz, że nie możemy ufać komuś kto nie jest jednym z nas. Dziewczęta zróbcie Jackowi drinka. Mów na co masz ochotę przyjacielu. - Cantano zrobił się zaskakująco jowialny. Wskazał zachęcająco na barek a ta dziewczyna co właśnie przyniosła mu drinka uśmiechnęła się do niego, potem do Jacka i gestem wskazała zachęcająco na zawartość barku. Jack zdawał sobie sprawę, że to rzadki zaszczyt korzystać z osobistego barku szefa więc nie odmówił. Tylko nie mógł rozgryźć co się teraz stanie. Zapewne szef miał swój cel. Tylko mięśniak nie był w stanie go przewidzieć. To był właśnie problem z Cantano. Był kompletnie nieprzewidywalny. Miły uśmiech i przyjacielski gest mógł poprzedzać wybuch wściekłości. A zdawał sobie też sprawę, że szefowi cholernie zależało na tej mapie i Zaginionym Mieście. A jej nie dostał. Przełknął więc szybko ślinę i jeszcze szybciej upił łyk z kieliszka podanego mu przez uśmiechniętą, długonogą ślicznotkę w bikini.

- A właśnie szefie. W sprawie tych mundurowych to popytałem trochę i dowiedziałem się… - Jack zaczął mówić cokolwiek by przekazać szefowi jakiekolwiek dobre wieści. I nie wyjść na kompletnie bezużytecznego. Tacy źle kończyli. Czasem nawet na bruku. Po tym jak wypadali z tego tarasu. Dziwnym zbiegiem okoliczności.

- Ciiii… Spokojnie, Jack, spokojnie. - Cantano uśmiechnął się i pomachał dłonią przerywając ten wstępny raport. - Na to przyjdzie czas. A jak nasze okonki chcą to niech sobie szukają sami. Coś jednak mówiłeś wcześniej o warsztacie. - szef dał znak, że w tej chwili interesuje go coś innego a do sprawy tych mundurowych pewnie wrócą później.

- Tak, ten gringo był w Blaszanym Forcie. Chciał załatwić sobie aby udostępnili mu warsztat bo chce wyremontować swojego gruchota czy coś takiego. - Black energicznie pokiwał głową na znak, że na tym polu też zdążył podziałać i ma jakieś efekty.

- Wyśmienicie Jack. Dobra robota. Przekaż chłopcom z Fortu, że obsada tego wozu nie są naszymi przyjaciółmi. Więc poczułbym się niezręcznie gdyby udzielili im wsparcia i gościny. - powiedział boss z łagodnym uśmiechem. Mięśniak gorliwie pokiwał głową zdając sobie sprawę, że jak ci z Fortu nie mają tendencji samobójczych to lepiej dla nich jak zamknął drzwi na trójkę tych gringo.

- A poza tym jak ci gringo uważają się za takich sprytnych no to my też znamy tą grę. Posłuchaj przyjacielu co bym chciał abyś dla mnie zrobił… - Cantano dał znać aby Jack do niego podszedł po czym obaj zaczęli spokojnie spacerować wzdłuż tarasu rozmawiając o krokach jakie mają podjąć w tej sprawie. Jack głównie słuchał, czasem coś odpowiadał na pytanie szefa i kiwał głową. W takich chwilach musiał przyznać, że nie dziwił się dlaczego szef jest szefem.



Czas: 2051.03.08; śr; późny ranek
Miejsce: Miami; Downtown; ulice centrum; Jeep Wrangler
Warunki: wnętrze Jeep’a, jasno, cicho, umiarkowanie na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, d.si.wiatr


W pewnym sensie można było powiedzieć, że wrócili do punktu wyjścia. Podobnie jak parę dni temu po przyjeździe do miasta siedzieli w oliwkowym Wranglerze i jechali ulicami miasta. Skład osobowy dość mocno się zmienił. Z ekipy jaka przyjechała terenówką do Miami zostali tylko James i Rita. A Roxy zastąpiła pozostałych. Podobnie jak parę dni temu miasto było im obce. Brudne, zalane wszędobylskim błotem i kałużami ulice prowadziły ku nieznanym im miejscom. Po nich szli, jechali furmankami, rowerami czy konno tubylcy. Różnokolorowy tłum w bardzo barwnych strojach. Dzisiaj dominowały lekkie i zwiewne stroje ale i pojawiało się coś na wierzch bo wcześniej mżyło a potem wypełzła mgła. Po tym wszystkim zostały te błoto i kałuże.

Na początek trzeba było sobie znaleźć jakąś nową bazę. Odkąd zostali wyproszeni z domu gościnnego senior Cantano. Koniec współpracy z lokalnym ważniakiem oznaczał także koniec gościny w luksusowych warunkach na jego koszt. Teraz musieli znaleźć sobie coś na własną rękę. A miasto było im praktycznie obce. Nie zmieniło się też to, że rzadko spotykali inne samochody które były na chodzie. Więc zazwyczaj tylko czerwony Wrangler jechał błotnistym asfaltem mijając wózki, pieszych i furmanki. Nie licząc fury jaką rano przyjechał Black Jack to inne można było policzyć na palcach jednej ręki.

Pani i panna Chen pożegnały ich z ciepłymi uśmiechami ale bynajmniej żadna nie nalegała aby zostali dłużej. Jenny zrezygnowała nawet z naprawy świetlika przez James’a. Ktoś się tym zajmie, nie musi się tym kłopotać a na pewno się spieszy. Dało się wyczuć pod tą uśmiechniętą uprzejmością, że przestali być gośćmi i lepiej by było dla wszystkich aby jak najszybciej opuścili dom jaki im przestał być gościnny. Widocznie Black Jack nie żartował z tym końcem współpracy skoro nie mają mapy jaką mieli załatwić dla jego szefa.

James musiał więc skorygować swoje pierwotne plany buszowania po targu za potrzebnymi gamblami. Bo nagle okazało się, że trzeba zacząć od znalezienia nowej miejscówki. Mieli za to odbitkę oryginalnej mapy zabraną z ciemni i utrwaloną przez fotografa jakiego znalazła Roxy. I odbitki tej odbitki w cyfrówce i laptopie Rity. Oba na razie działały więc mieli te odbitki w zapasie. Z zawartością laptopa jak to miała okazję wczoraj sprawdzić nie było tak różowo. Niby miał nie tak mało aplikacji ale mało która działała. Tak naprawdę przydałoby się dostać nowe i wgrać je na dysk. No i baterię miał dość słabą. Szybko się wyczerpywała co bez prądu ze źródeł zewnętrznych czyniło użytkowanie tego sprzętu mocno problematyczne. Cyfrówka pod tym względem wydawała się bardziej funkcjonalna. Poniosła też zauważalne straty w strzałach do łuku podczas wczorajszego strzelania. Udało jej się odzyskać może z jedną trzecią wystrzelonych. Pozostałe poleciały cholera wie gdzie albo się złamały po uderzeniu w coś twardego albo spadły tak, że nie mogła ich wydostać. Albo ktoś je sobie przywłaszczył zanim zdążyła do nich dotrzeć. Ale póki co siedzieli we trójkę w czerwonym Jeepie jaki jechał przez miasto i mieli pełną swobodę manewru co do kolejnych kroków.


---


Mecha 24:

Procent odzyskanych strzał z łuku: Kostnica 30 > ok 30% wystrzelonych strzał.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-05-2021 o 07:45. Powód: Zmiana koloru Wranglera.
Pipboy79 jest offline