|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-04-2021, 14:51 | #111 |
Reputacja: 1 | Miami; Downtown; dom gościnny Cantano |
20-04-2021, 19:34 | #112 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2051.03.07; wt; ranek Czas: 2051.03.07; wt; ranek Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano; stołówka Warunki: stołówka, jasno, cicho, umiarkowanie na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, zachmurzenie, łag.wiatr Wszyscy - To jak wam tak posmakowało wczoraj to dzisiaj też zrobiłam coś podobnego. Chociaż dziś jest więcej mango a mniej bananów. - gdy o poranku spotkali się po raz pierwszy to za oknami nie było zbyt zachęcająco. Poranek okazał się pochmurny. I było na tyle chłodno, że lepiej było nie wychodzić w samym podkoszulku chociaż już jakas bluza powinna w zupełności wystarczyć. Niby południowy kraniec dawnych Stanów a jednak nie był dzisiaj zbyt gorący. Z drugiej strony był początek marca do bardziej na północ potrafił jeszcze leżeć śnieg o tej porze roku. Jak tak na to patrzeć to można było uznać tą poranną aurę za całkiem ciepłą i przyjemną. Chociaż na pewno nie była tak promienna i uśmiechnięta jak Jenny Chen jaka znów okazywała się życzliwa i niezawodna w obsłudze gości. A znów ją rano spotkali przy śniadaniu. Oprócz nich było na tej stołówce tylko dwóch facetów ale przy innym stole i wydawali się zajęci śniadaniem i swoimi sprawami. Właściwie to z Roxy spotkali się jeszcze w pokojach na górze. Czy to raczej blondynka odwiedziła rano każdego ze swoich pacjentów. Rany goiły się całkiem ładnie i dzisiaj zarówno Rita jak i James czuli się o wiele lepiej niż wczoraj. Wygodne łóżka, czysta pościel, świetne jedzenie, życzliwa obsługa no i opieka Roxy co się zajmowała zmianą opatrunków wydawały się zdziałać cuda i rekonwalescencja przebiegała jak marzenie. Dziś o poranku to oboje czuli już właściwie pewne niewygodne zesztywnienie w zranionych członkach ale to już nie było nic poważnego. Trochę mogło przeszkadzać i spowalniać ale właściwie nic poważnego. Druga połowa wczorajszego dnia okazała się całkiem owocna. Chociaż widzieli się krótko i dość przelotnie nawet jak już niby cała trójka w końcu wróciła do domu. Najpóźniej wróciła Roxy. Ponieważ nie chciała ryzykować zostawienia odbitki u fotografa to ten za skromną opłatą dodatkową, zgodził się wywołać to zdjęcie jak należy. Chociaż jakoś nie był zachwycony. Wolał aby klientka zostawiła fotkę w studio, on by to wrzucił w chemię i poszedł do domu. A rano jakby otworzył to już powinno być wszystko gotowe i można było odebrać fotkę. No ale jak trafił na upartą klientkę to za cenę 50 fajek zgodził się wrzucić fotkę w chemię jak proponował ale poczekać aż się wywoła. - Mam nadzieję, że moja żona cię nigdy nie spotka. Musiałbym się gęsto tłumaczyć dlaczego spędzam cały wieczór sam na sam z tak piękną kobietą. - zauważył nieco ironicznie i niejako wyjaśniło się dlaczego tak nie bardzo chciał zostawać po godzinach. Ostatecznie rzeczywiście spędzili większość wieczoru w jego zamkniętym studio. Ale okazał się nawet sympatyczny. I nawet nieco spuścił z ceny do dwóch pełnych paczek fajek za to wywołanie i siedzenie cały wieczór. On chociaż miał zajęcie jak z nudów zaczął wywoływać inne zdjęcia jakie normalnie miał zamiar robić jutro rano. Koniec końców jak Roxy od niego wychodziła to już mogła być północ albo coś koło tego. Zanim wróciła pustymi i ciemnymi ulicami do domu gościnnego to już na pewno było po północy. Nocne ulice niosły ze sobą bliżej nie zidentyfikowane dźwięki ni to zabawy ni to krzyków ni to awantur. Odległość i miasto zniekształcały je do trudnego do rozpoznania szmeru. Do tego jeszcze zrobiła się mgła. Może nie jak mleko ale na pewno nie pomagała w orientacji w terenie. Noc więc okazała się dość nieprzyjemna. Ale w końcu blondynka dotarła do schodów kamienicy w jakiej był urządzony dom gościnny ich pracodawcy. Drzwi były zamknięte ale krótko czekała gdy Jenny podeszła do drzwi i jak sprawdziła kto przyszedł to wpuściła ją do środka. W końcu mogła wrócić po schodach na górę do swojego pokoju i walnąć się na to własne łóżko z czystą pościelą. I tak spała aż do rana. Roxy więc nie było na miejscu gdy wczoraj wieczorem przyjechał ktoś z wieżowca. Ale byli już Rita i James. Nie znali tego Latynosa w kwiecistej, barwnej koszuli. Ale widocznie to był ten co przyjechał sprawdzić dlaczego Jenny po niego posłała i co dwójka najemnych pracowników jego szefa ma do przekazania. Więc nie mówił zbyt wiele, wysłuchał co mieli mu do powiedzenia, powiedział, że przekaże i tyle go widzieli. Potem już zrobiło się późno więc zajęli się kolacją serwowaną przez Jenny no i swoimi sprawami. Rita w swoim pokoju miała niezłą łamigłówkę jak z tych dwóch uszkodzonych aparatów jakie kupiła na bazarze złożyć jeden. Ale jak już chyba było koło północy to uznała, że chyba byłoby w porządku. Chociaż bateria była beznadziejnie słaba. Lepiej było zawczasu poszukać jakiejś mocniejszej czy raczej lepiej zachowanej bo ta w aparacie ledwo zipała. Brakowało też ładowarki aby ją podładować. Z tego wszystkiego nad laptopem pochyliła się na tyle aby stwierdzić, że działa i na więcej już jej nie starczyło ani sił ani czasu. James też wczoraj mógł uznać końcówkę dnia za udany. Sporo udało mu się załatwić a przede wszystkim zatankować. Po wlaniu standardowego kanistra to baku licznik pokazywał jakąś trochę ponad 1/4 stanu. No ale na samą jazdę po mieście powinno wystarczyć póki co. Zwrócił uwagę na słowa jednego z mechaników z Fortu. Jeśli dobrze zrozumiał jego kaleki angielski licznie przetykany tubylczym narzeczem to chyba coś mówił, że samochody to najwyżej po mieście i to nie wszędzie. Często dało się dotrzeć jedynie pieszo albo nawet łóką. A wycieczki za miasto zwykle kończyły się szybko. “Koniec drogi, koniec jazdy”. Jak inni w mieście też tak uważali to mogło tłumaczyć dlaczego motoryzacja nie jest tak popularna w tym mieście. Właściwie w ogóle. Sprawnych wozów na ulicach prawie nie było widać. A ciężarówki? To FIST-aszki. Mieli bazę w mieście i to była jedyna lądowa arteria z północą kontynentu. A co wożą? Wszystko senior, wszystko co im wejdzie na pakę! A seniore Cantano si, potężny biznesmen, członek Rady. Każdy kto był naprawdę ważny w tym mieście był członkiem Rady. I miał swój wieżowiec. Więc senior Cantano był ważny. Rada rządziła wszystkim i wszystkimi. No a przy śniadaniu James mógł się zastanowić czy najpierw zająć się tym świetlikiem na dachu co mu wczoraj pokazała Jenny, że przecieka czy lepiej pojechać na miasto. W końcu z tym świetlikiem jak wczoraj go obejrzał to jednak by zeszło pewnie z godzinę, dwie albo trzy. Zależy jak by szła ta robota. Dlatego całej trójce rzucił się w uszy odgłos dość rzadko słyszany na tych ulicach. Odgłos najdeżdżającego samochodu. Jaki zwalnia a potem się zatrzymuje. Trzask zamykanych drzwi a przez okna jadalni widzieli ciemną terenówkę i Black Jacka jaki wchodził po schodach. A któryś z jego ludzi został przy samochodzie i zaczął jarać szluga. Chwile potem człowiek Cantano wszedł do jadalni. - Buenos d-as damas y caballeros. - przywitał się z uśmiechem podchodząc do ich stołu. Spojrzał przy okazji w głąb jadalni na tych dwóch co tam siedzieli przy śniadaniu ale im nie poświęcił większej uwagi. - I jak? Żyjecie widzę. Dobrze, dobrze. Szkoda jakby coś wam się stało. Zwiedziliście nasze piękne miasto? Poznaliście nowych przyjaciół? - szybko widocznie przeskanował trójkę przy stole i już dzisiaj to rzeczywiście wyglądali całkiem nieźle. Zagaił jakby pytał turystów o wrażenia z kolejnego dnia wycieczki krajoznawczej. Ale gdy skończył ten przyjacielski wstęp przeszedł do poważniejszych spraw. - To co tam się stało na tych kortach? Jakiś atak tak? Jacyś mundurowi? I kultyści rozwaleni w drobny mak? No a mapa? Macie mapę? - Black Jack widocznie przyjechał sprawdzić słowa przekazane przez wczorajszego wysłannika. Ale albo im nie dowierzał albo po prostu chciał to usłyszeć osobiście. Więc w swojej marynarce i ciemnych okularach spojrzał na trójkę siedzącą przy stole czekając na to co mają do powiedzenia. --- Mecha 23 Rita; gojenie ran; (BUD + Sprawność); 11+3; rzut: Kostnica por; rany 5>5,5/9 James; gojenie ran; (BUD + Sprawność); 8+1; rzut: Kostnica por; rany 5>5,5/9 Roxy > Rita; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 17 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 5,5>6,5/9 (Pielęgniareczka 6,5>7,5/9) Roxy > James; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 17 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 5,5>6,5/9 (Pielęgniareczka 6,5>7,5/9)
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-04-2021, 09:14 | #113 |
Reputacja: 1 |
|
07-05-2021, 19:49 | #114 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 17:54. |
10-05-2021, 16:08 | #115 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 2051.03.08; śr; późny ranek Czas: 2051.03.08; śr; ranek Miejsce: Miami; Downtown; wieżowiec Cantano; apartament Cantano Warunki: taras, jasno, cicho, umiarkowanie na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew Cantano i Black Jack Czarnoskóry mężczyzna szedł szybkim krokiem korytarzem. Korytarz nie miał okien za to miał czyste dywany na podłodze. A mimo braku okien nie było ciemno bo w suficie świeciły się lampy. Wszystkie. I nie było duszno tylko panowało świeże, przyjemne powietrze. Dzięki działającej klimatyzacji napędzanych działającymi generatorami w trzewiach wieżowca. Ot skromna sugestia potęgi jaką dysponował człowiek jaki rezydował w tym budynku. Właśnie na spotkanie z nim zmierzał Black Jack. Mimo postury zawodowego gladiatora był dość spięty. Nie wiedział jak szef zareaguje na przyniesione wieści. Ale wiedział, że jeśli będzie odwlekał sprawę to tylko pogorszy sprawę. Był na tyle zaufanym człowiekiem Cantano, że strażnicy jacy stali przed jego apartamentem tylko skinęli mu głową na przywitanie. - Szef jest? - na wszelki wypadek Black Jack zapytał jednego z nich. Ten skinął głową na potwierdzenie. Więc mięśniak w marynarce wszedł do apartamentu. A potem widząc otwarte drzwi na taras wyszedł tam. Tu znów przy drzwiach stało kolejnych dwóch ochroniarzy szefa. Ci też go znali więc tylko skinęli mu głową na przywitanie. Ale na nich Black Jack ledwo zwrócił uwagę. Z miejsca skupił uwagę na smukłej ale muskularnej sylwetce mężczyzny w czystej, jedwabnej koszuli. - Aa. Black Jack. Witaj przyjacielu. Jakie wieści mi dziś przynosisz? - Cantano odwrócił się do swojego podwładnego witając go ciepłym i życzliwym uśmiechem. Stał przy balustradzie tarasu skąd był piękny widok na spory kawałek miasta. Od ulic na dole widzianych z lotu ptaka, przykrytych obecnie mglistą zawiesiną po odległą,zgniłą zieleń dżungli i błękit oceanu. Na tych wysokich piętrach zawsze wiała przyjemna bryza od tego oceanu zwiewając duszną, tropikalną parność jaka panowała przy błotnistej ziemi. Tu, u szefa, wszystko było czyste i piękne. - No cóż szefie. Wracam z domu gościnnego od tych gringo z północy. Nie zmienili zdania. Mówią, że nie mają mapy. Tylko ten odpisany kawałek co wczoraj szefowi pokazywałem. - zameldował Black Jack prawie jednym tchem. Chciał to już mieć za sobą. Zwłaszcza, że szef zdawał się mieć dobry humor. Może przez te ślicznotki co leżakowały obok. Jedna czarnowłosa leżała na leżaku plecami do góry a druga smarowała jej plecy olejkiem. Musiał się starać aby nie patrzeć na ten przyjemny widok aktualnych ślicznotek szefa. - Mhm. Nie zmienili zdania mówisz. I mówią, że nie mają dla mnie mapy. No cóż. Przykre. Naprawdę przykre. Żywiłem co do nich tak wielkie nadzieje. Wydawali się tacy rozsądni i pomysłowi. Odpowiedni do tego zadania. - szef cmoknął z niezadowolenia. Ale jakoś nie wściekł się. Jakby spodziewał się takich właśnie wieści. Black Jack pokiwał głową ale milczał. Znał szefa na tyle by wiedzieć, że nie było rozsądne przerywać mu w tej pracy koncepcyjnej jak to on ładnie nazywał. - A powiedz Jack, mówili ci skąd mają ten odpis co ci pokazali? - szef zapytał bawiąc się swoim kieliszkiem. Zaglądał do niego jakby jego zawartość interesowała go bardziej niż odpowiedź podwładnego. Ten jednak pokręcił głową przecząco. Wolał nie mówić tego na głos. - Bo tak sobie myślę Jack, że takie bazgroły to im wyszły całkiem udanie. Jakby mieli jakiś wzór. - Cantano zakręcił kieliszkiem i spojrzał na czarnoskórego w marynarce i ciemnych okularach uśmiechając się do niego. Ten po chwili wahania powoli przytaknął szefowi zgadzając się z jego wnioskami. Zresztą cóż innego mógł zrobić. - A mimo to powiedzieli ci, że mapy nie mają. No ciekawe, ciekawe. Nie powiem. Odważne z ich strony. Albo głupie. - pokręcił głową i znów spojrzał na swój kieliszek. Westchnął, dopił z niego i strząchnał resztki kropli w przepaść. Odwrócił się do niej i oparł się na szeroko rozstawionych ramionach ogarniając wzrokiem odległą panoramę miasta. Milczał tak przez krótką chwilę nim wyciągnął dłoń z pustym kieliszkiem. Jedna ze zgrabnych ślicznotek w bikini bezbłędnie odczytała gest i podeszła do szefa aby zabrać jego pusty kieliszek i napełnić go ponownie. - Widzisz jak to jest Jack? Przyjeżdżają gołodupce do miasta a ty im płacisz jak należy. Nawet więcej. Gościsz ich w luksusowych apartamentach i traktujesz jak honorowych gości. Panna i pani Chen wszystko im podsuwają pod nos. O nic nie muszą się martwić. Mają tylko jedno, jedyne zadanie. Zdobyć mapę. Zdobywają mapę. I co? Zwijają mapę dla siebie i myślą, że wyfrajerzą senior Cantano. - szef mówił jak rodzic który skarży się na rozczarowanie jakie przyniosły mu pociechy. Po raz kolejny. - Co oni ci tam mówili Jack? Że chcą warsztat i co? Coś o jakiś mundurowych. - boss odwrócił się od panoramy miasta i gestem ręki poprosił na podwładnego aby ten mu przypomniał słowa niesfornych najemników. - Ten gringo pytał o warsztat bo potrzebował dla swojej fury. I w ogóle o tych wojskowych z opaskami na ramionach. Że to oni napadli na kultystów i mogli zabrać mapę. - Black Jack szybko przypomniał szefowi co mu mówiła wynajęta trójka w domu gościnnym. - No tak. Właśnie. Widzisz Jack? Nie możemy ufać obcym. Za każdym razem to samo. Przyjeżdżają do nas i myślą, że są mega cwaniakami co wyfrajerzą wszystkich. No to się chyba mogą troszkę zdziwić tym razem. Dlatego tak cię lubię Jack. Jesteś lojalny. Lojalność jest najważniejsza. Sam widzisz, że nie możemy ufać komuś kto nie jest jednym z nas. Dziewczęta zróbcie Jackowi drinka. Mów na co masz ochotę przyjacielu. - Cantano zrobił się zaskakująco jowialny. Wskazał zachęcająco na barek a ta dziewczyna co właśnie przyniosła mu drinka uśmiechnęła się do niego, potem do Jacka i gestem wskazała zachęcająco na zawartość barku. Jack zdawał sobie sprawę, że to rzadki zaszczyt korzystać z osobistego barku szefa więc nie odmówił. Tylko nie mógł rozgryźć co się teraz stanie. Zapewne szef miał swój cel. Tylko mięśniak nie był w stanie go przewidzieć. To był właśnie problem z Cantano. Był kompletnie nieprzewidywalny. Miły uśmiech i przyjacielski gest mógł poprzedzać wybuch wściekłości. A zdawał sobie też sprawę, że szefowi cholernie zależało na tej mapie i Zaginionym Mieście. A jej nie dostał. Przełknął więc szybko ślinę i jeszcze szybciej upił łyk z kieliszka podanego mu przez uśmiechniętą, długonogą ślicznotkę w bikini. - A właśnie szefie. W sprawie tych mundurowych to popytałem trochę i dowiedziałem się… - Jack zaczął mówić cokolwiek by przekazać szefowi jakiekolwiek dobre wieści. I nie wyjść na kompletnie bezużytecznego. Tacy źle kończyli. Czasem nawet na bruku. Po tym jak wypadali z tego tarasu. Dziwnym zbiegiem okoliczności. - Ciiii… Spokojnie, Jack, spokojnie. - Cantano uśmiechnął się i pomachał dłonią przerywając ten wstępny raport. - Na to przyjdzie czas. A jak nasze okonki chcą to niech sobie szukają sami. Coś jednak mówiłeś wcześniej o warsztacie. - szef dał znak, że w tej chwili interesuje go coś innego a do sprawy tych mundurowych pewnie wrócą później. - Tak, ten gringo był w Blaszanym Forcie. Chciał załatwić sobie aby udostępnili mu warsztat bo chce wyremontować swojego gruchota czy coś takiego. - Black energicznie pokiwał głową na znak, że na tym polu też zdążył podziałać i ma jakieś efekty. - Wyśmienicie Jack. Dobra robota. Przekaż chłopcom z Fortu, że obsada tego wozu nie są naszymi przyjaciółmi. Więc poczułbym się niezręcznie gdyby udzielili im wsparcia i gościny. - powiedział boss z łagodnym uśmiechem. Mięśniak gorliwie pokiwał głową zdając sobie sprawę, że jak ci z Fortu nie mają tendencji samobójczych to lepiej dla nich jak zamknął drzwi na trójkę tych gringo. - A poza tym jak ci gringo uważają się za takich sprytnych no to my też znamy tą grę. Posłuchaj przyjacielu co bym chciał abyś dla mnie zrobił… - Cantano dał znać aby Jack do niego podszedł po czym obaj zaczęli spokojnie spacerować wzdłuż tarasu rozmawiając o krokach jakie mają podjąć w tej sprawie. Jack głównie słuchał, czasem coś odpowiadał na pytanie szefa i kiwał głową. W takich chwilach musiał przyznać, że nie dziwił się dlaczego szef jest szefem. Czas: 2051.03.08; śr; późny ranek Miejsce: Miami; Downtown; ulice centrum; Jeep Wrangler Warunki: wnętrze Jeep’a, jasno, cicho, umiarkowanie na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, d.si.wiatr W pewnym sensie można było powiedzieć, że wrócili do punktu wyjścia. Podobnie jak parę dni temu po przyjeździe do miasta siedzieli w oliwkowym Wranglerze i jechali ulicami miasta. Skład osobowy dość mocno się zmienił. Z ekipy jaka przyjechała terenówką do Miami zostali tylko James i Rita. A Roxy zastąpiła pozostałych. Podobnie jak parę dni temu miasto było im obce. Brudne, zalane wszędobylskim błotem i kałużami ulice prowadziły ku nieznanym im miejscom. Po nich szli, jechali furmankami, rowerami czy konno tubylcy. Różnokolorowy tłum w bardzo barwnych strojach. Dzisiaj dominowały lekkie i zwiewne stroje ale i pojawiało się coś na wierzch bo wcześniej mżyło a potem wypełzła mgła. Po tym wszystkim zostały te błoto i kałuże. Na początek trzeba było sobie znaleźć jakąś nową bazę. Odkąd zostali wyproszeni z domu gościnnego senior Cantano. Koniec współpracy z lokalnym ważniakiem oznaczał także koniec gościny w luksusowych warunkach na jego koszt. Teraz musieli znaleźć sobie coś na własną rękę. A miasto było im praktycznie obce. Nie zmieniło się też to, że rzadko spotykali inne samochody które były na chodzie. Więc zazwyczaj tylko czerwony Wrangler jechał błotnistym asfaltem mijając wózki, pieszych i furmanki. Nie licząc fury jaką rano przyjechał Black Jack to inne można było policzyć na palcach jednej ręki. Pani i panna Chen pożegnały ich z ciepłymi uśmiechami ale bynajmniej żadna nie nalegała aby zostali dłużej. Jenny zrezygnowała nawet z naprawy świetlika przez James’a. Ktoś się tym zajmie, nie musi się tym kłopotać a na pewno się spieszy. Dało się wyczuć pod tą uśmiechniętą uprzejmością, że przestali być gośćmi i lepiej by było dla wszystkich aby jak najszybciej opuścili dom jaki im przestał być gościnny. Widocznie Black Jack nie żartował z tym końcem współpracy skoro nie mają mapy jaką mieli załatwić dla jego szefa. James musiał więc skorygować swoje pierwotne plany buszowania po targu za potrzebnymi gamblami. Bo nagle okazało się, że trzeba zacząć od znalezienia nowej miejscówki. Mieli za to odbitkę oryginalnej mapy zabraną z ciemni i utrwaloną przez fotografa jakiego znalazła Roxy. I odbitki tej odbitki w cyfrówce i laptopie Rity. Oba na razie działały więc mieli te odbitki w zapasie. Z zawartością laptopa jak to miała okazję wczoraj sprawdzić nie było tak różowo. Niby miał nie tak mało aplikacji ale mało która działała. Tak naprawdę przydałoby się dostać nowe i wgrać je na dysk. No i baterię miał dość słabą. Szybko się wyczerpywała co bez prądu ze źródeł zewnętrznych czyniło użytkowanie tego sprzętu mocno problematyczne. Cyfrówka pod tym względem wydawała się bardziej funkcjonalna. Poniosła też zauważalne straty w strzałach do łuku podczas wczorajszego strzelania. Udało jej się odzyskać może z jedną trzecią wystrzelonych. Pozostałe poleciały cholera wie gdzie albo się złamały po uderzeniu w coś twardego albo spadły tak, że nie mogła ich wydostać. Albo ktoś je sobie przywłaszczył zanim zdążyła do nich dotrzeć. Ale póki co siedzieli we trójkę w czerwonym Jeepie jaki jechał przez miasto i mieli pełną swobodę manewru co do kolejnych kroków. --- Mecha 24: Procent odzyskanych strzał z łuku: Kostnica 30 > ok 30% wystrzelonych strzał.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-05-2021 o 07:45. Powód: Zmiana koloru Wranglera. |
15-05-2021, 21:38 | #116 |
Reputacja: 1 | Miami; Downtown |
16-05-2021, 19:26 | #117 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
|
16-05-2021, 20:16 | #118 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
18-05-2021, 10:45 | #119 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 25 - 2051.03.10; pt; zmierzch Czas: 2051.03.10; pt; zmierzch Miejsce: Miami; Liberty City; kawiarnia “Palmowa”; stolik kawiarni Warunki: wnętrze kawiarni, jasno, gwar rozmów, umiarkowanie na zewnątrz zmierzch, nieprzyjemnie, pogodnie, umi.wiatr https://i.pinimg.com/originals/a9/9c...62245a26af.jpg Jak się spojrzało w odpowiednim momencie i w odpowiednim miejscu to to miasto potrafiło być czarujące. Jak teraz. Gdy światło dnia gasło ale nie zgasło jeszcze ostatecznie a póki co malowało ulice ciekawymi barwami. Gdy w domach już paliły się światła a półcienie zakrywały już te wszystkie dziury i błoto można było ulec złudzeniu, że od wojny nic się nie zmieniło. Wciąż jest czysto, pięknie i nowocześnie. Na barwnej i spokojnej ulicy kolorowego miasta. Gdzieś z głębi niosło się echo muzyki i zabawy kusząc swoimi dźwiękami obiecującymi rozrywkę i zabawę. W końcu przez ostatnie dni mieli okazje tu i tam dostrzec, że w mieście albo jest jakiś kilkudniowy festyn albo to norma, zwłaszcza wieczorami, że tubylcy świętują, bawią się, tańczą i śpiewają. Na te ostatnie dni po opuszczeniu domu Cantano trójka przybyszy z północy przeniosła się do jedynego hotelu jaki zdołali poznać w ciągu swojej krótkiej wizyty w mieście. Czyli do hotelu “2018” prowadzonych przez milczącego Josha o wyglądzie ofiary choroby popromiennej. Nie było tu takich wygód jak u Cantano ale było dość czysto, było gdzie spać no i dziewczyny mogły może nie całe mieszkanie ale pokój dla siebie. Bo James jak to miał w zwyczaju wolał nocować w swoim samochodzie zostawionym na ulicy. Josh bowiem nie zgodził się aby ktoś kto nie jest jego gościem parkował wewnątrz ogrodzonej części hotelu. Tak samo zresztą jak za pierwszym razem. I tak samo jak poprzednio bezpieczeństwa jego i jego gości pilnowały dwa wielkie brytany o wyglądzie takich co potrafią przegryzać ośki ciężarówkom. Josh nie serwował jednak posiłków. Była kuchnia do dyspozycji gości i właśnie ”Palmowa” na przeciwko jego hotelu więc o własne żołądki goście musieli już zadbać sami. Gości poza trójką czy raczej dwójką podróżnych było raczej niewielu. Roxy wracając z któryś zakupów na mieście spotkała na korytarzu jakąś kobietę która mijając ją ukłoniła jej się milczącym skinieniem głowy. Jej brak opalenizny sugerował, że też nie pochodzi z tego miasta. Rita zaś czasem słyszała jakieś kroki albo głosy w którymś z pokojów nad sobą więc pewnie też ktoś tam mieszkał. Ale widocznie hotel nie był centrum rozrywki tego miasta i tłumów w nim nie było. Zresztą jak Roxy sporą część dnia spędzała na mieście a Rita w swoim pokoju to niezbyt sprzyjało spotkaniu i poznaniu sąsiadów. I zanosiło się na to, że z ich trójki zrobi się dwójka. Bo James zapowiadał, że zamierza dać sobie spokój z tą przygodą i wracać na północ. Co by znaczyło, że zostaną we dwie i mapą prowadzącą do tajemniczego skarbu którą chciał Cantano a kto wie, może i ci mundurowi co napadli na sekciarzy. Coś jednych ani drugich nie bardzo było widać ostatnio więc nie wiadomo było co się stało. Roxy jak kupowała większą ilość jedzenia i opatrunków usłyszała radę od latynoskiej matrony po drugiej stronie lady. Może domyśliła się a może zgadła. A może każdemu tak mówiła. - Kochaniutka zamierzasz na wycieczkę? Chyba nie do dżungli? Jesteś taka młoda i ładna. Szkoda cię. A nie wyglądasz na tutejszą. Masz włosy i cerę jak Loretta. Ona też taka blondynka i nigdy nie może się opalić chociaż mieszka tu od urodzenia. Taki typ urody. Ale jak zamierzasz iść do dżungli to lepiej weź kogoś kto się na tym zna. Bo ciężko ci będzie. A w dżungli to mnóstwo złych rzeczy. - mówiła trochę kalekim angielskim ale nadal dobrze zrozumiałym. Jak jakaś dobra ciotka której szkoda młodej dziewczyny nawet jak była dla niej obca. Koniec końców piątkowy dzień się kończył i zaczynał piątkowy wieczór. Żołądki dopominały się o swoją dolę a z miasta dochodziły odgłosy zabawy. W “Palmowej” z połowa stolików była zapełniona. Przez latynoski gwar dało był wmieszany angielski który dla większości mieszkańców zdawał się językiem obcym chociaż zwykle używali chociaż pojedynczych słów. Dało się słyszeć coś o aligatorach i niektórzy wstawali od swoich stołów i wychodzili na ulicę. Na zewnątrz ciągnęło już wieczornym, wilgotnym chłodem więc część z nich zakładała jakieś bluzy i podobne okrycia. I parami czy grupkami zmierzali w większości w tą samą stronę ulicy. A przybyszom z północy jeśli chcieli w tym czy innym celu tą czy inną metodą opuścić miasto to jutrzejszy dzień wydawał się być równie dobry jak każdy kolejny. Ale dziś jeszcze był początek wieczoru i można było się razem spotkać, zabawić czy porozmawiać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-05-2021, 23:03 | #120 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
|