Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2021, 21:52   #115
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.13 agt; przedpołudnie
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz przy rzece

Szedł uparcie, nie narzekając na niedogodności. Jakże niegościnna była ta kraina! Nawet sylvańskie ostępy, choć mało dla wędrowców przyjazne, były zupełnie inne i nie tak uciążliwe jak parna dżungla wokół. Wszystko tu było takie obce, nieprzyjazne i... śliskie. Śliski tropikalny dukt, śliskie liście różnych kształtow i rozmiarów, śliskie błoto pod butami, nakazujące baczyć na każdy krok, wreszcie śliskie wężowe sploty, przesuwające się po konarach drzew, a czasem nieopodal stóp, budzące nieprzyjemne wrażenia i zimne skojarzenia, ze stworami chaosu, podstępnymi gadzinami, czyhającymi na ofiary. Klął czasem z cicha na los, który przywiódł go w te miejsce. Wnet jednak opamiętywał się, wycofywał z bluźnierstw, karmiąc nadzieją na odwrócenie fortuny. Powrót do zdrowia ukochanego syna, nadzieje związane z odnalezieniem miłości... Myśli o Agnes ożywiały serce ochroniarza, dając też moc ciału, by niestrudzenie pokonywać kolejne mile zielonej gęstwiny. Podmuchy wiatru przypomniały mu dawną, rodzinną prowincję i tamtejszy klimat. Ochłodziło się, a konary i listowie rozpoczęły swą upiorną pieśń, smagane wichrem, niczym konie batem krewkiego imperialnego woźnicy. Carsten był nieporuszony tymi odgłosami grozy, które bardziej pasowały do nastroju krainy, gdzie nieumarli chadzają ścieżkami. Myśl o potępionych istotach nocy, kryjącymi się w mroku, sprowadzającymi śmierć i koszmar, lepiła się do jego umysłu, jak wcześniej spocona koszula do ciała. Nie wyzbył się tych refleksji, dopóki wiatr nie ucichł i na powrót nie objął go niewidzialny uścisk imadła zgniatającego płuca, do którego z wolna się już przyzwyczajał.

Różowe płatki padające z nieba, nieodparcie skojarzyły się Carstenowi z piękną minstrelką. Wyobraził sobie jej reakcję i poetycki zachwyt nad tym niecodziennym zjawiskiem. Ten deszcz kolorowych kwiatów, nasion czy czymkolwiek były wprawił go w dobry nastrój i pozwolił zapomnieć o zmęczeniu i trudach dnia. Bastard starł się chwytać płatki otaczające go ze wszystkich, stron i łaskoczące krótką sierść, skomlał radośnie, otrzepując z kolorowego pledu na grzbiecie, dokładając ożywcze szczeknięcia. Widać też czerpał radość z unikalnego zjawiska i nowych dlań odczuć.

Podczas spotkania z dowódcą wyprawy Carsten zachowywał się zgodnie ze swoją rangą. Nie rozumiał euforycznego nastroju kapitana, nie dał jednak niczego po sobie poznać. Nie było to trudne zważywszy na wąską gamę powściągliwych zachowań, które zazwyczaj zwykł prezentować. Ten chłodny sposób bycia Carstena, pasował do jego profesji i charakteryzował temperament wykidajły. Był wystarczająco przekonujący i nie musiał grać innej roli, niż małomównego mordobija. Kapitan widać czerpał radość z wyprawy, a każde kolejne wyzwanie czy przeszkoda wyraźnie powodowały jego nieskrywaną ekscytację. Ochroniarz zaakceptował to zachowanie, składając je na naturę awanturniczego żywota.

- Posąg? Miejsce kultu? Zresztą to obojętne... - zreflektował się, że dowódca przecież nie zna odpowiedzi na te pytania, a on ma dopiero je przynieść. Rivera w naturalny sposób udał, że nie słyszał głośnych domniemywań.
- Rozumiem, że miejsce to nęci żołnierzy i oficjalny zwiad, może zapobiec samowolnym wycieczkom? Kolejne pytanie, uzyskało delikatne potwierdzenie ruchem brody. - Dobrze, jeśli to nie problem poprosiłbym o Bastaurresa, Arevalo, Medrano z pikinierów i Torstena z oddziału Pani Konig. Mam do nich zaufanie, sprawdzili się podczas obozowania poza osadą. A szermierz też nam się przyda. - skomentował wybór podwładnego Anette.

- Czyli, Kapitanie mamy przynieść więcej wieści na temat tych ruin czy co tamże odkryjemy? Na ile, to rzecz oczywista, warunki i czas nam pozwolą, bez niepotrzebnego ryzykowania życiem ludzi? - starał się podsumować oczekiwania i pozwolił sobie, niczym oficer spojrzeć w oczy Carlosa. - Czy nasz rekonesans ma być utrzymany w tajemnicy?

Po rozmowie odszedł przygotować się do zwiadu. Psi towarzysz, ani myślał opuścić swego pana, więc Sylvańczyk naturalnie zyskał tropiciela z dobrym węchem, który mógł się przydać podczas potencjalnej eksploracji. Najemnik, choć cieszył się z pochwały i docenienia własnych starań jako ochroniarza Amazonki traktował ten kolejny „zaszczyt” jako nieco kłopotliwy. Nie zmieniło to jednak jego poważnego podejścia do rozkazu, który został przedstawiony w takiej formie, że nieprzystojnie byłoby mu odmówić. Wyruszyli, co rychło, kiedy tylko zebrano oddział wybrańców. Carsten nie przypuszczał, że tak szybko sam zakosztuje udziału w wyprawie pomny tego, że niedawno żegnał bliźniaczą grupę. Chociaż cele wymarszów były różne, to ich uczestnicy mogli natrafić na podobne wyzwania i trudności...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-05-2021 o 22:02.
Deszatie jest offline