Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2021, 17:13   #73
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
– CześćSiwy odebrał właściwie od razu, – właśnie miałem do was dzwonić. Jak idzie?
Robin odchrząknęła, a potem milczała parę długich sekund.
– Średnio – powiedziała w końcu. – Tylko nie denerwuj się, wszystko jest opanowane. Większość. Masz samochód?
Słowa „tylko się nie denerwuj” odnosiły zazwyczaj przeciwny skutek do zamierzonego. Nie inaczej było teraz. Lwydowi zapaliła się lampka alarmowa, a serce przyspieszyło.
– Jestem na piechotę, ale Sionn nie jest duże, a samochód stoi pod domem Connora. Co się stało?
Robin wciągnęła powietrze, jak przed skokiem do wody. Potem szybko wyrzuciła z siebie słowa:
– Paul podłożył komórkę pod samochód Pieńka. Tyle że potem… wywiązała się bójka. Szarpali się, pistolet wystrzelił, ale ściągnęłam tego weterynarza, spotkaliście się, pamiętasz? Dr Powell. Był zajęty, ale przyjechał. Zabrał go. Pieniek też pojechał.
– Paul?! – Lwyd podniósł nerwowo głos. Zakręciło mu się w głowie i musiał przystanąć. – Co z nim?
– Jest w dobrych rękach – powiedziała Robin z naciskiem w głosie. – Kula utkwiła w barku. Powell się nim zajął.
Czyli żył. Chwilowa panika ustąpiła szybko.
– Gdzie jesteś? Na stacji? – spytał już rzeczowo. – Wezmę samochód i zaraz będę. Robin? Dziękuję. Że się nim zajęłaś.
– Jasne – mruknęła. – Czekam. A u ciebie co?
– Zdobyłem kilka interesujących informacji, opowiem ci wszystko jak przyjadę.
Po zakończonej rozmowie Robin przysiadła na krawężniku. Foxy tymczasem podeszła powoli do swojej pani i włożyła swoją głowę pod jej rękę. Było pewne, że pies również przeżył wydarzenie na własny sposób. Wystrzał z pistoletu musiał napędzić tollerowi niemałego stracha, do tego doszły zapasy z Pieńkiem. Obecnie suczka lekko drżała i zwyczajnie potrzebowała dotyku właścicielki.
Kilka minut później odezwał się telefon Carmichell. Tym razem był to Will.
– Cześć! Mam nadzieję, że się tam trzymasz – zaczął dziarskim tonem. – Załatwiłem swoje sprawy i będę się do ciebie zbierać. Nie wiem ile zajmie mi podróż, ale do jutra mam nadzieję być na miejscu. Kiepska informacja jest taka, że prasa z okolicy jest średnio zainteresowana nagłośnieniem całej sprawy. Ktoś im smaruje, innego wyjścia nie ma. Gadałem też z twoim bratem, tak jak prosiłaś. Kazał mi przekazać, że kiedy tylko będzie miał mniej roboty, to ukręci twoją śliczną głowę za pakowanie się w kłopoty – Will parsknął sam do siebie. – Ale chyba jednak ci ufa, bo sprawdził zaginięcia, o które pytałaś. Najwięcej było tego od południowej strony góry Brenin. Problem jest taki, że to uciążliwa okolica i jeśli ktoś przykładowo utknie w kotlinie czy jaskini, to trudno taką osobę znaleźć. Ratownicy zwyczajnie nie dają rady. Inna rzecz, że odnalezieni często świrowali, ale to już wiesz. No i są jeszcze te zdjęcia, które przesłałaś… te z tajnym pomieszczeniem pod ruinami… rany, co za szaleństwo! Hugo twierdzi, że nie należy się w to pakować i być może wchodzimy w drogę jakiemuś wywiadowi. Jeśli jeszcze do ciebie nie dzwonił, to tylko dlatego, bo mu ściemniłem, że materiały są z mojego źródła. Ale coś za coś! Masz mi obiecać, że nie pójdziesz tam sama, bo inaczej wendetta braciszka będzie twoim najmniejszym zmartwieniem – Will odetchnął ciężko, najwidoczniej zdając sobie sprawę w jaki słowotok właśnie wpadł. – Słuchaj, kiedy już będę już na miejscu, to pomyślimy w jaki sposób to ugryźć. Na razie wysłałem teksty do kilku niezależnych portali. Obawiam się tylko, że ludzie wolą czytać która gwiazdka pokazała gołą dupę, niż coś naprawdę ciekawego. Tutaj mogą pomyśleć, że to viral do jakiegoś horroru. Ale cóż, kropla drąży skałę, więc może akurat chwyci.
Rozmawiali jeszcze chwilę, głównie już o luźniejszych sprawach – na tyle, na ile dało się przejść z podobnych tematów na coś bardziej powszedniego. Will wyczuł jednocześnie, że być może zaczął robić się zbyt protekcjonalny, więc wkrótce zakończył rozmowę. Robin znów została sama, lecz nie na długo. Chwilę potem na drodze od strony miasteczka pojawiła się kurzawa. Nadjeżdżał Huw.
Detektyw wciąż był trochę zasępiony. Informacja o stanie Paula zaoferowała go, choć nawet w takich warunkach potrafił zachować zimną krew. On sam przyniósł sporą ilość nowych informacji, które zdobył w muzeum. Wyglądało mianowicie na to, że cała kabała była w jakiś sposób związana z twierdzą na Górze Maddox oraz dawnym świętem Eisteddfod. Z Owenem natomiast już po drodze rozmawiał przez telefon: przekazał funkcjonariuszowi nowe wieści, ale tamten odniósł się do nich zdawkowo. Mundurowy zadeklarował, że dołączy do nich w trasie i wtedy ustalą konkrety na żywo. Ponadto Lwyd wciąż czekał na wiadomości od swojego kontaktu pod pseudonimem Hacwyr. Chodziło o wyszperanie w tak zwanej głębokiej sieci czegoś więcej o symbolu płomienia w oku.
W następnej kolejności Robin zrelacjonowała to, w jaki sposób Paul przyczepił nadajnik. Na potwierdzenie swoich słów, wskazała komórkę, która wyświetlała właśnie niewielki punkcik zmierzający między kolejnym wzgórzami na mapie. Co ciekawe, kierunek był dość zgodny z opuszczonym miasteczkiem. Nie pozostawało więc już nic więcej, jak ruszyć świeżym tropem.
Spod stacji zmierzyli asfaltową drogą wprost między serpentyny spękanych dróg. Zdecydowanie potrzebowały one renowacji, gdyż samochód coraz podskakiwał i tracił sterowność. Tenże galimatias wkrótce poprowadził ich na skalny płaskowyż, pod którym grzmiały srebrne fale górskiego strumienia. Stąd też rozpościerał się widok na Sionn oraz nieczynny tartak w jego obrębach. Dopiero gdzieś w oddali majaczyło Ynsevall, które wyglądało z tego miejsca jak zbiór regularnych domków dla lalek. Huw niebawem opuścił główną trasę, aby zjechać na żwirową ścieżkę okoloną przez drewniane płotki. Po kwadransie stanął przy dawno porzuconym parkingu. Niewielka połać terenu obecnie zarosła chwastami i bliżej niezidentyfikowanym zielskiem. To tutaj Owen miał czekać na dwójkę, lecz obecnie nikogo nie widzieli.
Ostatecznie Gryffith kazał na siebie czekać kilkanaście minut. Kiedy nadjechał wreszcie swoim wozem, wskazał tylko dłonią, że będzie podążać za Lwydem. Najwidoczniej więc rozmowy postanowił zostawić na później. Nie dało się jednak zignorować faktu, że choć jego twarz była wyraźnie zapadnięta, to w oczach pojawił się nowy żar. Stary wyga wciąż nie powiedział ostatniego słowa i ponownie był gotów do działania.
Dalsza droga prowadziła głównie przez rzadko uczęszczane, a wręcz pół-dzikie drogi. Pod koniec były to zwykłe wertepy, które ciągnęły się poszarpanym grzbietem jednego ze zwalistych masywów. Wkrótce zwolnili jeszcze bardziej, bowiem według odczytu, który stale śledziła Robin, Pieniek zatrzymał się właśnie ponad siedemset metrów od nich. Na razie jego celem nie było więc opuszczone miasteczko – do tamtego miejsca wciąż brakowało jeszcze trzech kilometrów.
Aby nie zdradzić się ze swoją pozycją, obydwa samochody stanęły przy osłoniętym przez cisy polu, po czym wszyscy wysiedli na porośniętą wysoką trawą polance. Atmosfera tego miejsca była osobliwie wręcz kojąca, co szczególnie udzieliło się Foxy. Pies chyba na dobre zapomniał o niedawnym incydencie i teraz biegał wśród kwiecia, ganiając się z motylami jak mały szczeniak. W powietrzu czuć było ostatnie zrywy lata, a nad głowami trójki unosiły się białe pyłki, znacząc okolicę niby delikatnym szronem. Była to jednak iluzja matki natury, gdyż po dłuższej obserwacji dało się zauważyć także tony czerwieni oraz żółci, co zwiastowało rychłe nadejście jesieni.
I tym razem Owen nie powiedział zbyt wiele, ale wskazał towarzyszom, aby zbliżyli się do grupy pobliskich krzewów. Dalej teren zniżał się i kończył skalistą skarpą, dając dobry widok na dolinę poniżej. Na jej dnie stała osaczona przez strzeliste jodły chata, obok której stał zielony pick-up. Gryffith zbliżył lornetkę do oczu, następnie podał ją dalej.


Bardzo możliwe, że Edd sam wybudował i prowadził swój domek. Ściany rustykalnego budynku były bowiem nierówne, a w dachu widniało kilkanaście dziur. Obok stała wiata na drewno oraz wychodek. Z pewnością sama lokalizacja zapewniała dyskrecję: trudno było tu dojechać, a okolicę oddzielały drzewa, skutecznie osłaniając mieszkanie Edda przed wścibskimi oczami.
Owen wrócił do miejsca postoju, siadł na masce swojego samochodu i skinął na pozostałych. Wyglądało na to, że był wreszcie gotów rozmawiać.
– Pozwólcie, że ja zacznę – powiedział, mrużąc oczy przed słońcem. – Kiedy twierdziłem, że jestem wam winien przeprosiny, to mówiłem szczerze. Ale to oznacza jakiejś zmiany we mnie i pieprzenia sentymentalnych bzdur. Źle was oceniłem, tyle w temacie. Przejdźmy do rzeczy, bo w międzyczasie zrobiłem mały risercz i myślę, że powinniście to usłyszeć. Po pierwsze gadałem z Lysą, tą babką, która wynajmowała pokój Elijahowi. Jak można się domyśleć, nie ma pojęcia gdzie facet przepadł, ale w ostatnich dniach swojego pobytu mocno jej dokazywał. Głównie bredził bez sensu, stale jednak powtarzając jedno słowo. Maddox. Druga rzecz, śledziłem Hoddera. To ten chłopak, który pracuje dla Pieńka – tym razem spojrzał w stronę Robin, która nie miała wątpliwej przyjemności poznać rzeczonego. – Właściwie to pracował, bo wsiadł w swój dostawczak i pojechał robić zlecenia do przyszłego roku. Zwyczajnie chce umyć rączki, ale przycisnąłem gnoja przez telefon, także jedno mi zdradził. Edd spotykał się ze swoimi pionkami na stacji, zapewne mieli to w jakiś sposób ustalone z obsługą. Zdawali staremu raporty czy w mieście ktoś za bardzo nie węszy. Ale od jakiegoś czasu Edd coraz rzadziej tam bywał. Ponoć spotykał się z kimś, no wiecie, swojego kalibru. Hodder podejrzewa więc, że tamci szykują coś dużego. Teraz ostatnia rzecz. Ta baza, na którą daliście mi namiary. No, tutaj już muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Na komisariacie połowa ludzi ma mnie za świra, dlatego mogłem tam jedynie iść sam. I tu pojawił się problem. Po drodze znalazłem sporo ludzkich śladów, a kiedy tylko zbliżyłem się do ruin, poczułem że ktoś mnie obserwuje. Możemy naprzód wysłać drona albo pójść tam razem, ale w pojedynkę odpadam. Miejscówka śmierdzi pułapką na kilometr – Owen splunął przez zęby i bacznie otaksował dwójkę. – W dużym skrócie, to wszystko. Teraz lepiej zastanówmy się, co zrobić z naszym leśnym dziadkiem
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-05-2021 o 08:26.
Caleb jest offline