Ruszyli z ładunkiem piwa w dół rzeki. Niestety dość szybko okazało się, że pomoc dla browaru będzie ich kosztowała więcej, niż cena zakupu samego trunku. Sporo więcej... A z każdym mijanym po drodze punktem na mapie i należącą doń rzeczną śluzą, rogatkami czy jak tam wodniacy nazywali miejsce, w którym zdzierano z nich ostatnią koszulę i wydrapywano ostatniego miedziaka z sakiewki koszt ich inwestycji rósł coraz bardziej.
Thorvaldsson ze zgrozą przyglądał się mytnikowi wyłuszczającemu Galebowi zasady, ograniczenia, a przede wszystkim zbójeckie stawki podatkowe za nic. Słuchał, a jego pełne miłości serce - miłości do własnego złota oczywiście - bolało coraz mocniej. Zdałoby się, że wyskoczy z piersi i pozostawi po sobie wielką krwawiącą dziurę.
- Dajmy całe to piwo miastu jako podarek od krasnoludów. Rozsławimy browar, dawi zyskają sympatię człeczyn, a najważniejsze - przestaniemy wreszcie dokładać do tego interesu... - pełnym boleści głosem zaproponował Galvinsonowi, gdy tylko mytnik skończył recytować wyrok.