Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2021, 18:33   #118
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.13 agt; południe
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny

Carsten szybko pojął, że oddział Olmedo to bardziej zbieranina łotrów i zbirów, niż prawdziwa wojskowa formacja. Z pewnością byli zdolni do każdego łotrostwa i podłości, byleby tylko usłyszeć brzęk złota w swoich sakiewkach. Włącznie z uciszeniem swego dowódcy... Sylvańczyk cieszył się, że nie sprawował nad nimi bezpośredniej komendy. Jedynie z ramienia kapitana nadzorował ten rekonesans, dawało mu to przynajmniej w teorii glejt do dowodzenia. Jeśliby pojawiły się jakieś wraże kwestie to Carsten winien korzystając z autorytetu kapitana przemówić im do rozsądku. Na razie nic nie wskazywało na kłopoty. Nieco strudzeni dotarli do ruin i grupa zatrzymała się nagle, jakby pod siłą obcego wpływu, nienazwanego, groźnego powiewu prastarej tajemnicy. Eisena zamiast architektury, bardziej interesowała roślinność bujnie porastająca ruiny. Przypomniała mu o celu, dla którego wyruszył w te ostępy. Na pytanie Miguela, nie odpowiedział od razu. Mierzył wzrokiem zmurszałe ściany, zatarte symbole i okaleczone rzeźby dalekie od czasów świetności, zdobiące odsłonięte kamienie.

- Poślij kilku ludzi. - rzekł powoli. - Tylko bez szaleństw, bo będzie was mniej do podziału, wpierw pochodniami wykurzcie jadowitych mieszkańców. - doradził.

Wolał, aby pikinierzy i szermierz zostali z nim, poza tym ich życie było dlań znacznie cenniejsze, niż tych rzezimieszków.

Sam podszedł do budowli, dobył miecza i wyciął nim spory fragment darni porastającej ściany szarym dywanem. Klinga lekko zazgrzytała, ocierając o kamień. Zburzyła majestatyczną ciszę wokół, lecz ochroniarz nie przejął się tym nawet odrobinę. Kawał mchu miękko opadł na ziemię. Mężczyzna przyglądał się mu wnikliwe, czy nie skrywa jakiegoś robactwa lub pająków. Evo Hostera nie wspominał nic o zagrożeniu związanym z samą rośliną, ale kilkudniowy pobyt w dżungli sprawiał, że każdy uczestnik ekspedycji szybko zyskiwał podstawową wiedzę na temat tego, czego unikać w pierwszej kolejności. Sięganie gołą ręką po kępę roślinności bez wątpienia należało do zachowań nierozsądnych. Dopiero po przepatrzeniu Carsten założył skórzaną rękawicę i włożył mech do torby, wcześniej strzepując z niego wszelkich nieproszonych gości.

Pikinierzy patrzyli na niego obojętnie, oprócz Arevalo.

- Poważnie? Rośliny zbierasz zamiast złota... zaiste dziwny z ciebie człek... - zadrwił.

Ochroniarz zwinnie podniósł się z przyklęku i nawet w osłonie ruin, jego cień przyćmił resztki słońca.

- Mają dla mnie wartość - wycedził. - A jeśli gębą będziesz niepotrzebnie pracował to zaraz ci ją zapcham tymi kłączami, mchu tutaj, aż nadto...

Arevalo spurpurowiał i już miał w odruchu złości sięgnąć po kord, kiedy weteran Bastarurres błyskawicznie przytrzymał jego ramię i zmierzył kolegę wzrokiem, zimniejszym bardziej, niż okoliczne kamienie. Estalijczyk ochłonął, ale furknął jeszcze gniewnie. Minęła chwila nim pogodził się z reakcją doświadczonego kolegi.

Dreszcz ryzyka w zderzeniu z obiektem nieznanej kultury i przeznaczenia wzbudzał wyraźne obawy, jednocześnie kusił i przyciągał uwagę. Nawet, ktoś taki jak Carsten dał się przez moment zniewolić aurze groźnej tajemniczości osnuwającej ruiny. Wnet jednak oprzytomniał, rozpalił pochodnię i zbliżył do otworów w kamieniu, patrzących nań bezdennie mrocznym wzrokiem...
 
Deszatie jest offline