Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2021, 20:30   #86
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”
przysłowie polskie


Zagrzmiało straszliwie i świetlisty blask rozciął niebo na pół. Kruk czarny, na podobieństwo smoły dał głos, bijąc jakby na trwogę.
Znak, to dobry, czy też zły? I li dla kogo?

W tej jednej chwili charakternicy odczuli, że ziemia po której stąpają nie należy już do nich. Świadomość faktu tego, nie tylko budziła niepokój wśród piekielnej braci, ale i nić obawy i lęku wplątała w ich myśli. Na podobieństwo łyżki dziegciu, smak całej potrawy psując. Dziwna obawa całą kompaniyę trawiła, gdy w strugach ulewnego deszczu z wolna jęli zbliżać się do zabudowań Gruzdowa.

Dwie staje czeredę dzieliły od dóbr Duniewiczów, gdy przestrzeń wypełniło dudniące i wprawiające w drgania całe stworzenie brzmienie kościelnych dzwonów . Na sam ich dźwięk, ciarki przeszły po plecach i karkach charakterników.
Lud bogobojny, najazd czartów przeżywszy całą swą nadzieję w Bogu Wszechmogącym złożył i te coby nie było powszedniego dnia, uroczyste nieszpory wyprawił.
Wiatr, co z zachodu na wschód coraz silniej policzki piekielników smagał, niosło takoż ze sobą echa łacińskich modlitw.
Gdy kolejny przenikający do szpiku kości podmuch nadszedł wraz z nim do uszu czeredy doszły słowa, na których samo wspomnienie bojaźń ich wielka brała. Chłopi i rycerstwo okoliczne pod przewodnictwem plebana uroczyste “Agnus Dei” odśpiewywali. Porozrywana i zniekształcone przez szalejącą zawieję święta mowa, nie miała na szczęście aż tak niszczącej siły. Mimo to wierzchowce czeredy aż kopytami w rozmokłą ziemię zaryły i uszami strzyc zaczęły wielce zaniepokojone. Takoż i charakternicy wszelką ochotę do dalszej jazdy stracili. Żaden głośno tego nie powiedział, ale przez milczącą aklamację postanowiono odczekać, aż lud Gruzdowa swe świętoszkowate modły skończy.

Jakże to trudne były chwile i jakże bolesne dla całej czeredy. Nie tylko czas tracili. Nie tylko w strugach deszczu mokli, ale co najważniejsze na świetliste salwy anielskie się wystawiali, co wraz z każdym łacińską frazą ku nim leciała.
I wtedy głos nikczemny od strony końskiego zadu się odezwał:
- Waszmościowie miłościwi, jedźmy stąd bo aż mi uszy krwią zachodzą na te paskudne łacinników modły. Toż to się nie godzi, poczciwym czartom takich okropieństw słuchać.
Oczy wszystkich w stronę źródła dźwięku się zwróciły. Nie był to nikt że inny, jak Osmółka we własnej osobie, co wskutek ulewy wyglądał teraz bardziej żałośnie niźli pies bezdomny. Wisiał ów bies chłopski pół łokcia nad ziemią kurczowo ogona Szafota się uczepiwszy kurczowo. Widząc złowrogie i wielce każące spojrzenia panów braci, Osmółka jeszcze ciszej i jeszcze żałośniej zapiszczał.
- Ja znam drogę do dworu. Inną drogę. - dodał natychmiast bies kuląc się w sobie na widok piekielnego Mazura, co już do szabli sięgał - Nie jest to może trakt królewski, ale cicho tam, żadnej łacińskiej ohydy tam nie posłyszysz, a i na łeb paskudny deszcz nie pada.
- Prowadź! - rzucił krótko Lewko, obcasy w bok Szafota.


***
Czarci szlak, od teraz osmółkowym zwany, doprawdy paskudny był i jakże niegodny szlacheckiej braci. Któż to bowiem widział, żeby tak wielkiej rangi diabły, piekielnicy i i lycantropy, zgarbieni w kucach poprzez plątaninę korzeni, larw różnorakich i jakże zdziwionych kretów, jęli się przedzierać. Toż to wstyd i sromota.
- Cóż począć panowie…? Siła wyższa - mruknął imić Bimbrowski, gramoląc swoje wielkie cielsko do małego tunelu, który wskazał kosmaty Osmółka.

Umorusani wilgotną ziemią, kłączami i wijącymi się różowatymi larwami, wyleźli panowie braci dokładnie w kącie obory, gdzie to kosmaty Osmółka swoje legowisko miał. We dworze Duniewiczów modły o wiele lepiej słychać było, ale wyglądało na to, że żywego ducha w całym obejściu nie ma i piekielnicy będą mogli swobodnie swój plan w końcu w życie wcielić.
Napchawszy sobie smoły do uszu, coby łacińskie paskudztwo, choć odrobinę stłumić ruszyli Lewko, Kociebór i imić Bimbrowski dwór Duniewiczów przeszukać.
Jeno Czarniawa samojeden na wzgórzu w strugach straszliwego deszczu pozostał. Czekał on cierpliwie, aż odgłos modlitw ucichnie i lud Gruzdowa do swych domów się uda. Jego martwe i niebijące już od wielu lat serce, wciąż do Lidki się rwało i choćby się waliło i paliło, to wąpierz straszliwy nie zamierzał odpuścić póki jeszcze jeden raz w oblicze chłopskiej dziewicy nie wejrzy.


***
Odszukanie sukni cnotliwej Duniewiczówny nie stanowiło żadnego problemu. I choć panienka Urszula do niewiast skromnych należał i nigdy nie stroiła się zbytnio, to i tak w jej szafach i kufrach niejedna suknia się znajdowała. Kociebór wybrał jedną, co to najmocniej zapachem panienki przesiąknięta była.
Musiał lycantrop szlachecki stwierdzić, że woń to była iście obrzydliwa. Woń kadzidła kościelnego mieszała się z dziewiczym potem i aromatem polnych kwiatków. Wdychanie tych wonności z miejsca o mdłości i zawroty głowy go przyprawiało. Cóż jednak było czynić? Innego sposobu, by cnotliwą Duniewiczównę odszukać nie było, a przecież żaden z nich nie chciał zawieść księcia Asmodeusza.

Gdy Kociebór sukni panienki szukał, imić Bimbrowski z miejsca drzwi do piwniczki wywalił i wiedziony nosem pijanicy od razu do dwóch beczek znamienitego tokaju się dorwał. Potężnymi haustami swoje pragnienie alkoholowe gasił. Z każdym łykiem nie tylko kolory na jego pobladłe lico wracały, nie tylko uśmiech na jego diabelskiej facjacie się odrodził, ale i humor do zabaw i swawoli wrócił, a i przyjemne ciepełko po żołądku i kościach się rozeszło.
Na dodatek imić Bimbrowski nie pił sam, jako to w zwyczaju ostatnie pijaki i opoje mają. Nie było to może najprzedniejsze towarzystwo z jakim Otyły Pan miał okazyię trunków zażywać, ale i z gorszymi łachudrami toasty wznosił. Także z dobrą monetę przyjął towarzystwo kudłatego Osmółki.
- Co w mię, to w cię - zakrzyknął Bimbrowski w stronę pospolitego bydlęcego czorta, wznosząc w górę beczkę tokaju na znak toastu

Gdy Kociebór w sieni w prawo skręcił, a Bimbrowski na wprost drzwi do piwniczki szukając, imić Lewko skręcił w lewą stronę. Kroki swe skierował do pokoju z którego go jakiś omam, czy też sługa anielski siłą wyrzucił. Ostrożnie drzwi od owej feralnej komnaty uchylił i z miejsca go drażniąca woń świętych kadzideł i świec intencyjnych w nozdrza uderzyła. Wstrzymał Mazur swój oddech i łeb do środka wsadził. Zewsząd łypały na niego oblicza świetych, którymi niemal wszystkie ściany pokoju wystrojone były. I święta Felicyta i święty Sebastian setkami strzał przeszyty, a takoż święta Agata, co na rozgrzanych węglach zmarła, a również święty Wojciech, co pogańskim Prusom i Bałtom niósł wiarę krzeciyańską.
Spojrzenia tylu świętych na chwilę zmroziły sławnego chorążego Czarnej Nowiny. Lewko w mig się opamiętał i sam siebie napomniał, że to przeta li tylko ręką ludzką wizerunki bigotów uczynione, a nie oni sami we własnych osobach, przed nim stoją.
Dzięki temu zmysły mu się wyostrzyły i bojaźń minęła. I wtedy właśnie w kącie pokoju dojrzał on kawałek pergaminu na czworo złożonego. Niechybnie był to list, który w pośpiechu panienka Urszula kreśliła i który na jej nieszczęście wysłany nie został.
Już miał diabeł łęczycki do środka się wgramolić i list ów porwać, gdy wołanie głośne posłyszał. Krzyk z zewnątrz dobiegał i zarówno Kociebór, jak i imić Bimbrowski także go dobrze słyszeli. Głos ów twardy i potężny był, siłą przepełniony i niezwykłą hardością.
- Hejże tam we dworze! Hejże czarty podłe wyłazić! Ino już mi tu w szeregu stawać i o zmiłowanie prosić. Wyłazić pókim dobry, bo jak nie to sam po was wejdę i za ogony powyciągam!



“Pełen nadziei idziesz zrywać w zimie kwiaty dla swej królowej.”
Johann W. Goethe, “Cierpienia młodego Wertera”


Imić Gabryiel Czarniawa
Łzy po policzkach Czarniawy samoistnie spływały. W półmroku nie szło ich od strug deszcz oblicze mu chłostających, odróżnić. Wąpierz wiele lat na tym nieszczęsnym padole już żył i cierpliwości się nauczył. Tym bardziej teraz, gdy wskutek klątwy wszytko mu obrzydło.
Czekał, więc aż nieszpory wybrzmią i bez obaw do wsi będzie mógł wjechać. Pleban ostatnie modły właśnie wznosił, gdy u boku skulonego krwiopijcy pojawiła się, jakby znikąd starucha. Jęga o włosach siwych, niczym oblicze Luny kostur swój sękaty wznosiła i jego koniec ostry pod żebro Czarniawie wbiła.
- Tęskno ci do niej, prawda? A przeta mówiłam ci, nielekce sobie waż jej, wszak ona wyjątkowa i wielga moc w niej drzemie.
Wąpierz zwrócił swe oblicze w stronę szeptuchy i w milczeniu słuchał.
- Wielce żeś ją waszmość zranił i krzywdę wielgą uczynił. I ja takoż winnam cię przekląć i na zatracenie ostateczne zostawić. Jako jedyny żeś się jednak przysiągł. I choć na na milę twoje słowa kłamstwem tracą, to dam ci ja jeszcze jedną szansę. I żeby honor swój ocalić i coby łaskawość Lidki odzyskać. Słuchaj zatem waszmość uważnie, bo nie będę powtarzać. Pojedziesz waszmość w te pędy do Łuczaju. To niecałe cztery mile na północ stąd. Tam na wzgórzu za wsią stary kościół stoi, a właściwie to co z niego ostało gdy go piorun trafił i ogień do szczętu strawił. Ludzie to za straszliwy omen wzięli i po dziś dzień tam nikt nie mieszka. W kościele tym krypta jest, o czym mało kto wiedział. Odszukasz ją waszmość i zejdziesz do niej. Tam grób najdziesz, abo urnę gdzie szczątki pewnego szlachicury, co to niby kościół ów ufundował spoczywają. Rudnicki się wołał, ale nie o niego się rozchodzi, jeno o pierścień z którym go pochowano. Najdź ten pierścień i na polanę go przynieś. W ten sposób i honor swój szlachecki ocalisz i względy Lidki odzyskasz. Działaj zatem waszmość! Działaj, bo czas nagli.

Ostatnie słowa Czarniawa ledwo dosłyszał, choć jęga ledwo dwa kroki od niego stała. Wiatr bowiem potężny zawiał i jej słowa zniekształcił, a takoż i ją samą gdzieś przegnał. Ostał się więc na powtór imić Czarniawa sam, jak palec, jeno ze smutkiem co mu serce trawił i wątpliwościami wielgimi, co mu teraz czynić wypada.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline