|
Nie dając się zbytnio prosić, Onufry rozpoczął grę. Dźwięk jego instrumentu pozwalał mu uspokoić umysł i tęsknotę. Tym razem grając obserwował nietypową kobietę. Nie przerywając gry, a jedynie ciszej trącając struny bez słowa słuchał tego, co miała do powiedzenia. Przekrzywił głowę zastanawiając się nad jej ofertą. Nie było to to, co sobie wyobrażał pozostawiając rodzinę i ruszając szukać pracy na zachód. Ale nie mógł sobie pozwolić na bycie wybrednym. Każda złota moneta więcej oznaczała szybszy powrót do Katjuszy. Zagrał jeszcze jeden akord i ostrożnie odstawił instrument.
- Wasza oferta jiest dobra. Niegrzecznie by było, gdybym chciał się targować. Wezmą ją, bo diengi mnie nużne. Ale gdyby panienka wikt i opierunek do tego dodała, ja bym wdzięczny był. Dla was eto nie mnogo, a dla mnie... ziarnko do ziarnka. Wy znacie, za złoto możecie mój topór kupić, ale serce za serce się kupuje. Nu! - przekrzywił głowę, czekając na jej odpowiedź. - Wy wypijecie ze mną na potwierdzenie, da? - podniósł butelkę horyłki, aby przypieczętować układ.
Robota nie była ciężka, póki co. Kogoś, kogo było stać na płacenie za ochroniarza, nieczęsto zaczepiano. I nie dlatego, że miał wikdajłę ze sobą. Po prostu taki ktoś miał na tyle pieniędzy (a więc i władzy), aby móc się zemścić po dziesiękroć. Albo i stukroć. Onufry potrzebny był jedynie do trzymania z dala motłochu, żebraków, pijaków. I do dodania ważności swej chlebodawczyni. Hrepiczuk nie wnikał w sprawy elfki. Ale praca, którą wykonywał, nie była dla niego pierwszyzną. Często, jeszcze będąc na służbie u tzara, dorabiał sobie w ten sposób.
Przemawiała kobieta, a z wyglądu i ze słów mógł się wiele domyślić. „Ot szeptucha budiet" pomyślał sobie. Dobrze było wiedzieć, gdzie znaleźć kogoś, kto go połatać w razie konieczności może. Jego rozmyślania przerwało coś, co kazało mu stać się czujnym.
Stanął pomiędzy odzianym w futro ulrykaninem, a Leafanną. Lewą ręką skubał wąsa, a prawą położył na toporze, nieświadomie muskając palcami wycięty na nim znak pioruna.
Mimo, że większość jego druhów lekce sobie ważyła młotodzierżców, Onufry - mimo spokoju - czujnie obserwował ruchy tamtego. Poznał, że tak jak i on, nie był to wojak pierwszej młodości. Swoje w życiu przeszedł i dożył swych lat. A to samo w sobie kazało okazać mu respekt. Mimo uspokajającej dłoni elfki na ramieniu, nie drgnął i nie zmienił swej pozycji. Czekał, obserwował i słuchał.
Większy niepokój od nieznajomego wywołała w nim wzmianka o mordzie w imię chaosu. Ludziom tutaj wydawało się, że zostali przez to plugastwo doświadczeni. Ale zapewne nikt z nich nie przemierzał pustkowi Kislevu, w pobliżu pustkowi, gdzie obecność chaosu była dużo bliższa, niż tutaj. Nie do końca zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie chaos niósł ze sobą.
Czekał wpatrując się w jeźdźca. Gdzieś z boku jakiś mężczyzna wołał swoją kobietę. Duża grupa uchodźców, która została tu spędzona zaczynała się niepokoić i iść w rozsypkę. Kislevita wolałby już stąd się zabrać. Gdyby doszło do jakiś rozruchów, łatwo mógł się wydarzyć jakiś wypadek. Wolał tego uniknąć. Konny zaczął sięgać do miecza, lecz w końcu zrezygnował i tylko splunął. Onufry nieco się uspokoił. Każda walka niosła ze sobą ryzyko rany. A każda rana ryzyko śmierci. Najlepsze walki to były te, których dało się uniknąć. Nie był tchórzem, ale miał po co wracać. Nie potrzebował też udowadniać wszystkim wokół, jaki to z niego, nomen omen, kozak.
Gdy upewnił się, że niebezpieczeństwo minęło, zerknął na chlebodawczynię. - Jakie rozkazy, panienko?
|