Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2021, 19:12   #24
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Po tym jak się przedstawiła, elfka wręczyła nieco monet jednemu ze swoich zbirów i odesłała go do gospodarza „Bałałajki”, Onufremu odparła zaś.
— Za dzisiaj zapłacę, a od jutra jadła panu nie zabraknie. Tyle że przez następny tydzień śpimy pod gołym niebem. Więc jak panu to przeszkadza, to lepiej niech wystara się o jakiś namiot.
Z kolei na propozycję przypieczętowania umowy alkoholem odparła tak.
— Ależ proszę — przysuwając swoją czarkę. — Pozwoli pan tylko, że wpierw wypowiem własne błogosławieństwo?
Następnie przez około dziesięć sekund wymawiała dziwnym głosem słowa tak osobliwe i złożone, że wiarus nie tylko nie był w stanie ich w ogóle zrozumieć, ale także pojąć, jak można je ustami wyrzec. Wprawdzie pierwszy raz był świadkiem religijnego rytuału obcej rasy, ale tajemnicze błogosławieństwo elfki w jakiś nieodgadniony sposób przypominało mu gusła ungolskich wiedźm, aczkolwiek było w swym wyrazie o wiele bardziej mistyczne i wyrafinowane. Na koniec swej proklamacji kobieta dotknęła butelki i poprosiła, by polać. Potem oboje uroczyście wypili, oficjalnie dobijając transakcji. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu kislevska gardziel Hrepiczuka, choć była nader zaprawiona w smakowaniu przeróżnych likworów, dobitnie odczuła moc owego trunku. Mężczyzna z ledwością powstrzymał kaszel i cisnące się do oczu łzy. Mogłoby się zdawać, że Wasilij pomylił butelki i podał butelczynę czystego spirytusu. Napitek bez wątpienia był mocniejszy od trzykroć destylowanej okowity. A jednak kobieta wydawała się zupełnie niewzruszona jego mocą. Pozornie było to bardzo osobliwe, bo nawet jeśli miała na sobie spodnie, to mimo wszystko nosiła się elegancko i sprawiała wrażenie rozpieszczonej oraz niezwykle delikatnej. Mogła w zasadzie zaprzeczać pozorom i mieć wprawę w kielichu, lub tylko doskonale grać, istniały też inne możliwości, chociażby taka, że jej rodzaj posiadał wrodzoną odporność na alkohol. Tak czy inaczej, nieznajoma pracodawczyni zdawała się być pełna niespodzianek.

Następnego ranka, gdy Bernard po pełnej napięcia chwili gwałtownie odjechał, Lafeneanna odparła swojemu ochroniarzowi, nie spuszczając ze oczu znikającego za zakrętem Middenlandczyka.
— Człowiek-gorączka... W każdym razie kontynuuj swe obowiązki szlachetny druhu. Ale dodatkowo racz mieć na baczeniu najemników — rzekła wskazując głową w stronę Melissy, Roberta i spoczywającego na potężnym rumaku sir Doriana. — I uchodźców. Wszystko, co wyda ci się podejrzane, od razu raportuj do mnie. Pomnij, że chodzi o dobro miasta i twojej społeczności. Niestety nie mogę ci nic więcej zdradzić, ale bądź pewien, że wszystko wyjaśni się w swoim czasie.

Von Sauber nie zdążył nic odrzec Melissie, bowiem w odpowiedzi na jego gromkie okrzyki spośród stuosobowego tłumu uchodźców wyłoniła się poszukiwana niewiasta. Kolumna już ruszyła, więc żołnierze chcieli ją zatrzymać, ale Robert błyskawicznie udzielił pozwolenia, by się zbliżyła. Była to typowa Ostlandka, co najbardziej podkreślał fakt, że przeszła nie mniej niż Hochlandczycy, a nie było widać po niej takiej mizerii. Poranny wiaterek poruszał łachmanami po niegdyś porządnym odzieniu, otulającymi ją niczym wodorosty morski wrak. Fizycznie niewiele zmieniła się od rozstania z rajtarem, jedynie odrobinę zbladła i straciła nieco na wadze, a jej włosy były w delikatnym nieładzie. Nadal jednak była starą, dobrą Klarą.
— Sigmarowi niech będą dzięki! Wiedziałam! — przemówiła terminująca medyczka, ledwo cedząc słowa z powodu przygniatających ją emocji, mimowolnie uroniła łzy szczęścia, które cienkimi strumykami pociekły po jej wychudzonych i przybrudzonych policzkach. — Wiedziałam, że żyjesz!

Cel Teutogena był jasny, dotarcie do świątyni Ulryka w Alei Bogów. Jednak samo przebicie się przez prawie pół Taalagadu, w tym strasznie zatłoczony nawet jak na owo miasto plac targowy, niezależnie od determinacji, autorytetu i pośpiechu zajęło Bernardowi całkiem sporo czasu. A gdy już wreszcie ujrzał pnący się zakolami na wysokość sześćdziesięciu metrów ostatni, szeroki na kilka wozów, acz wciąż zapchany aż po brzegi odcinek Drogi Czarodziejów prowadzący przez Najwyższą Wieżę wprost do Talabheim został powstrzymany przez oddział straży miejskiej.
— Mości Rycerzu, proszę się zatrzymać! — zakrzyknął krzepko sierżant na jego widok. — Nie kojarzę waszmości, a do miasta bez obywatelstwa, odpowiedniej przepustki, bądź glejtu wpuścić nam nie wolno. Nawet kogoś waszego stanu. Takie prawo.
W międzyczasie pół tuzina zbrojnych ostrożnie zagrodziło drogę rycerzowi zakonnemu.
— Jeśli nie macie koniecznych dokumentów, to proszę udać się do biura Miejskiego Urzędu ds. Przepustek.
Niemal mechanicznie wyrecytował wojak, jednocześnie wskazując na mieszczący się obok pobliskiego garnizonu budynek urzędniczy, przed którym znajdowała się spora drewniana tablica ogłoszeniowa poobwieszana licznymi papierami. Do drzwi ciągnęła się mała kolejka złożona z petentów.




Po długiej i dramatycznej rozłące Viktor i Klara wreszcie mogli zaznać nieco szczęścia i w pewnym stopniu nadrobić cały stracony czas. Młoda kobieta nakazem prawa koniecznie i w trybie natychmiastowym musiała opuścić miasto, więc szlachcic nie miał większego wyboru, jak podążyć razem z wybranką w kierunku Breitblatt. W taki to sposób dołączył do wędrującej grupy uchodźców. Zgodnie z rozkazami sędziego Hohenlohe absolutnie nikt nie mógł opuszczać pochodu, ale nie było żadnych wytycznych ani przeciwwskazań odnośnie tego, by dodatkowe osoby dołączały do marszu. Przy okazji Reiklandczyk nawiązał nić porozumienia z medyczką i fanatykiem Vereny, najbardziej otwartymi osobami z tych, które prowadziły zgromadzonych do ich nowych domów.

Po pewnym czasie i bez większych problemów grupa uchodźców przeszła przez Taalagad i dotarła do północno-wschodniej bramy portowego miasta. Tam też obstawa z talabheimskich żołnierzy odstąpiła od nich, po czym sierżant Arvid wydał swoim ludziom natychmiastowy rozkaz powrotu do garnizonu. Dalsza droga podopiecznych poszukiwaczy przygód prowadziła krasnoludzkim szlakiem i przebiegała praktycznie bez zakłóceń. Imponująca ściana Taalbastonu wznosiła się gdzieś za plecami maszerujących, zaś spomiędzy wzgórz wyłaniał się płynący z północnej strony Talabek. W czasie podróży z powodu doskwierającej nudy pojedynczy członkowie pochodu zaczęli zagadywać do niektórych z awanturników, żeby zabić czas. Susi, matka czwórki dzieci i żona Matthiasa Kellera, załamanego spustoszeniem w ojczystym w Hochlandzie mężczyzny, próbowała zagadnąć Werfela, prosząc go, by tchnął nieco wiary i chęci życia w jej małżonka. Z kolei młody, wesoły kowal imieniem Reinhard podróżujący razem ze swym krzepkim mułem, niosącym bezcenne dlań kowadło, zaczepił Onufrego, próbując wyprosić u niego możliwość obejrzenia jego broni, wielce ciekaw kislevskiej sztuki płatnerskiej. Były też irytujące siostry Ebore i Irmgard pochodzące z Breitblatt. Pierwsza wiecznie z gniewnym wyrazem twarzy, druga odpowiadająca monosylabami. Obie wyraźnie niezadowolone z racji powrotu do domu i ciągle narzekające na wszystko dookoła, od pogody po drogę, bolące stopy i powietrze.
— Ten cholerny wiatr chyba nigdy nie przestanie wiać!
— Aha.
— Muszę się napić i to natychmiast.
— Mhm.
Ględziły niemal nieustannie.

W czasie podróży w miarę spokojnie maszerująca Melissa wychwyciła czujnym okiem i słuchem medyczki, że kilkoro dzieci i starszych osób parokrotnie dopadły ataki duszącego kaszlu. Mogło wydać się jej to wielce niepokojące w perspektywie tego, co mówiła jej i towarzyszom elfka przed wstąpieniem do asesora. Kolejną interesującą, acz prawdopodobnie trudną dlań do wytłumaczenia rzeczą było to, że uchodźców z Hochlandu ten problem wydawał się jakoś wcale nie dotyczyć.

Większość maszerujących miała tylko skromny ekwipunek podróżny i koce, więc po zmierzchu położyli się pod gołym niebem, blisko ogniska, przy którym siedział stary drwal Aivars razem ze swym sędziwym ogarem, snując opowieści o duchach Wielkiej Puszczy. Jedynie nieliczne, bogate (jak na uchodźców) rodziny miały własne namioty. O tamtej porze jedyne co pozostało bohaterom do zrobienia, to wyznaczenie osób, które będą trzymały warty. W każdym razie nie widać było, by którykolwiek z uchodźców rwał się do tej roboty. Prowadzący mieli więc do wyboru sami je objąć, albo jakoś przekonać do tego podopiecznych.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 19:19.
Alex Tyler jest offline