21-05-2021, 08:59
|
#168 |
| On był sam, ich była piątka. Piątka, bo ostatnią osobą była kobieta. Złośliwy, naburmuszony wyraz twarzy, farbowane na rudo włosy, krótko i mocno nieregularnie obcięte, czarne ciuchy (wielokrotnie łatane w sposób kompletnie niewprawny, ale chyba o to chodziło że tak miało być). Ciemniejsza cera, jak u Hectora. Widać było, że ona przynajmniej próbuje być osobą sprzeciwiającą się każdemu na świecie, ale chyba w takim małym miejscu jakim było Caligine było to trudne. Czyżby to była ta cała Mi, o której słyszał od Jackie? W takim razie ten wysoki i nieznany to musiał być Paul. Mi? Czyżby to był skrót od Mirandy?
Zbliżenie się Hectora nie spowodowało, że tamci upuścili broń.
-Odstrzelić go? - Wysoki i piskliwi głos Mi wwiercił się Hectorowi w mózg, rana na głowie zaczęła mocniej pulsować bólem.
-Nie - głos Jacka był opanowany, a może tak isę Hectorowi tylko zdawało?
Milczeli jeszcze chwilę, już Hector zamierzał... -A teraz odwróć się i spieprzaj. Idź tam skąd przybyłeś. Grozisz bronią, pieprzysz coś o spisku. I nie próbuj żadnych bajeczek. Z gangerem sami sobie poradzimy, szczur się kręci, ale nas jest pięciu, znamy teren. I jeszcze jedno, nie wiem czym otumaniłeś Jackie, ale była nieźle przerażona kiedy zobaczyła ciebie rano w swoim domu. Coś tutaj nie pasuje. I to ty. Wynoś się, w tej chwili, samochód zostaje, awaria, pech.
Tyler, Jack i Francis przesunęli się, ich lufy niemalże dotknęły Hectora. -Idź. - mówił jeden, ale dobrze mógł to powiedzieć każdy z nich. Głos tak ciepły jak sopel lodu.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 27-07-2021 o 00:02.
|
| |