Siedzenie na tyłku niewiele przyniosło, ale Rita musiała przynajmniej poczekać, aż paczka ogarnie swoje sprawy na mieście. Tyle że w trakcie wyszło, że James jednak zabiera dupę w troki i zawija się z Miami. Widocznie nie bardzo mu poszło ogarnięcie bryki. Do pewnego stopnia go rozumiała. Ale nie zamierzała odpuszczać. Problem był taki, że bez wozu nie było co ruszać na ślepo w teren, bo traciło się możliwość ogarnięcia sensownej ilości zapasów na drogę. Rita była doświadczoną rangerką, ale nie znała się na dżungli, mokradłach i namorzynach. Najlepiej orientowała się w terenie pustynnym. Dlatego stwierdziła, że musi znaleźć jakiegoś lokalsa, który pokaże im w trakcie wędrówki, gdzie może być czysta woda, nietrujące żarło, a przede wszystkim, czego nie dotykać oraz unikać. Takie wyjście wydawało się jej najrozsądniejsze. Wieczorem poinformowała Roxy o swoim pomyśle. Rano zaś postanowiła po rozpytywać miejscowych o jakiegoś trapera, który znał się na swojej robocie, ale i nie zdzierał zbyt mocno. Nie wiedziała nawet gdzie szukać, więc zaczęła od właściciela hotelu i kolesia prowadzącego pobliską knajpę.