Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2021, 00:29   #122
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - 2525.XII.13 agt; południe

Czas: 2525.XII.13 agt; południe
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar



Carsten



Zebranie czy raczej odcięcie samego mchu z kamiennej ściany samo w sobie nie było jakoś specjalnie trudne. Zwłaszcza z pomocą noża. Wystarczyło podważyć jak motyką i kawałek płachty sam odpadał. Potem podnieść i wrzucić do torby. A tam na ramieniu Carsten czuł stopniowo rosnący ciężar. Ten mech był pełen wilgoci a więc był dość ciężki.

Pomysł z założeniem rękawicy też okazał się dobry. Bo w tym mchu było sporo robactwa. Mrówki, pająki, ślimaki, wije i jakieś inne takie co wypełzały z tej swojej lokalnej katastrofy i rozbiegały się na wszystkie strony aby ukryć się przed obcym niebezpieczeństwem.

W tym czasie co wysłannik kapitana ścinał te roślinne płachty okrywające kamienną budowlę ludzie Olmedo zdążyli rozpalić pochodnie. Co w tropikalnym lesie gdzie wszystko wydawało się wilgotne albo po prostu mokre, zwłaszcza jak leżało na ziemi, to wcale nie było takie proste. Ale tym zbirom i rabusiom to widocznie nie była pierwszyzna bo uporali się z tym zadaniem całkiem sprawnie. Jeden z nich widząc co Carsten zamierza oddał mu swoją pochodnię.

Gdy czarnowłosy Sylvańczyk zbliżył się do tych nietypowych otworów w ścianie te były już rozświetlone przez wrzucone tam przez zwiadoców pochodnie. Więc było coś tam widać więcej niż złowróżbną czerń jak wcześniej. Niemniej niekoniecznie było to lepsze. Wcześniej jak wrzucali tam ogień to i Carsten zwrócił uwage, że coś tam zapiszczało i spłoszone wyfrunęło. Pewnie jakieś ptaki. Ale potem jakoś się uspokoiło i nic więcej się nie działo.

- Tam… Coś leży… - powiedział Miguel który miał więcej czasu by przyjrzeć się wnętrzu budynku. Ale widocznie obawa wciąż przeważała nad ciekawością i chciwością bo ani on ani nikt z jego ludzi jakoś nie kwapił się aby wejść do środka. A i Eisen dość szybko zorientował się na co pokazuje dowódca zwiadowców. To leżało na podłodze. Takie podłużne i zielonkawe. Ale dość jasne. Jaśniejsze od większości zieleni dookoła. Jak jakiś korzeń albo gałąź. Albo pęd. Albo wąż. Albo kość. Taka z tych grubszych jak z ludzkiego ramienia czy uda. W tym pełgającym świetle wrzuconych pochodni trochę trudno było to rozpoznać. Jak to był wąż albo jakieś zwierzę to było nieruchome. A jak kość to jakaś zzieleniała właśnie, może brudna a może to światło tak słabo się odbijało od niej, że dawało taki efekt.

Poza tym czymś podłużnym i zielonkawym dało się dostrzec, że wnętrze tej budowli to chyba jedno pomieszczenie. A te cztery wejścia to coś jak tylko filary prowadzące do środka. Na samym środku stał jakiś kloc. Trochę bliżej ślepej ściany niż tej wejściowej. Innych okien ani drzwi nie było. Ten kloc trochę stał pośrodku jak jakiś kamienny stół. Albo katafalk. W świątyniach Morra były takie podobne gdzie myto ciała i odprawiano rytuały przed złożeniem ich w ogrodach Morra w ich ostatnią podróż na tym świecie. Chociaż w Sylwanii to akurat różnie bywało z tą ostatnią podróżą zmarłych na tym świecie. I to coś wewnątrz przypominało właśnie ni to taki stół katafalk, czy ołtarz. Zasłaniał też to co mogło być za nim.

Poza tym pośrodku pomieszczenia dostrzegł prostokątny otwór w suficie. Też raczej bliżej tej ślepej ściany niż wejścia. Pewnie prowadził do tej mniejszej kondygnacji na górze. Kto wie? Może jakby wskoczyć na ten kloc dałoby się jakoś wspiąć na te górne piętro? Z zewnątrz nie do końca można było być tego pewnym.

Poza tym na podłodze walały się różne graty. Jakby liany, korzenie i gałęzie, nawet małe krzaki. Latały tam jakieś owady, błyszczała się pajęczyna na liściach jakie porastały wnętrze budowli. Trochę też dlatego to zielonkawe, podłużne coś zlewało się z tym wszystkim i trudno było rozróżnić co to właściwie jest. Były też widoczne zarys jakiś brył leżących na podłodze. Niektóre wielkości ludzkiej głowy ale większość raczej mniejsza. Może to były jakieś kamienie albo jakieś ukruszone kawałki tej budowli jakie w końcu uległy upływowi czasu i pogody.

- Chcesz tam wejść? - zapytał cicho Olmeda zerkając na Carstena i czekając na jego reakcję gdy przyjrzy się temu wszystkiemu tak jak do tej pory on miał okazję.




Czas: 2525.XII.13 agt; południe
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz w dżungli
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


Posłowie



W obozie zrobiło się znów gwarniej i tłoczniej. Co prawda ubyła im Zoja i Togo ale za to została Iolanda i Kara. Kislevitka nie żartowała, że pójdzie szukać rumaka swojego kapitana. Chociaż chwilę dyskutowała z pomocą Togo i innych czy lepiej nie pójść z Karą. Ostatecznie jednak uznała, że jakby miała się zjawić reszta Amazonek to lepiej niech “ich” Amazonka zostanie w głównym obozie. Chociaż bez czarnego niziołka w roli tłumacza to komunikacja między nimi a wojowniczymi kobietami i tak musiałaby odbywać się za pomocą migowego. Więc w końcu Kislevitka poszła tak jak pierwotnie zamierzała czyli z małym, czarnoskórym dzikusem.

Obaj poranieni uczestnicy starcia z zieloną gadziną czuli się też lepiej. Jednak ta elfia magia lecząca rzeczywiście działała. Bertrand może nie poczuł się tak całkiem zdrów jak ryba ale jednak prawie jak poprzednio. A Cesar niejako wrócił do żywych. Dalej był co prawda bardzo obolały a na swoich bokach które najbardziej były na nacisk wężowych splotów były jednym, krwistym siniakiem. Ale chociaż mógł już sam siadać, wstawać i chodzić. Chociaż każdy gwałtowniejszy ruch był dość bolesny.

- Kara nic nie mówiła gdzie ta ich wioska. Ciekawa jestem czy w ogóle nas zaprowadzą. Czy będziemu tu koczować całymi dniami. Jak Mara tam poszła wczoraj wieczorem to chyba nie może być jakoś strasznie daleko. - jakoś tak Bertrandowi odpowiedziała Kislevitka jak siedzieli obok siebie na przewalonym, omszałym pniu a Amris zajmował się obolałym Cesarem. Wydawała się mieć wątpliwości ile czasu przyjdzie im tutaj spędzić na czekaniu. Ostatecznie jednak uznała, że póki Kara jest z nimi to jeszcze nie jest tak źle. Gorzej jakby znikła albo pojawiły się jej kamratki z wycelowanymi włóczniami. To ostatnie to nie do końca Bretończyk był pewny czy to tylko żart czy niekoniecznie bo Glebova wstała i zaczęła dyskusję z tubylcami z kim powinna iść po Karo. A w końcu rzeczywiście poszła z Togo.

- Niebezpieczeństwo i bezpieczeństwo. Śliska sprawa. Jak mokre błoto. Raz ty polujesz raz na ciebie polują. Koło życia. - Togo zanim odszedł z obozu wraz z Zoją zastanawiał się chwilę nad pytaniem estalijskiej baronessy. W końcu odparł dość filozoficznie. Ale wtedy do rozmowy włączyła się Kara. Mówiła coś po swojemu więcej niż zwykle. A Pigmej to tłumaczył.

- To był inyoka enkulu. Przyszedł pożreć kogoś. Ale się nie daliście. Więc odszedł. Jest ranny. Zostawił dużo krwi. Wrócił do wody. Nie będzie polował póki nie będzie zdrowy. Albo nie umrze. - para skąpo odzianych tubylców mówiła na zmianę gdy Kara mówiła a Togo tłumaczył te krótkie zdania na swój prosty estalijski.

- W dżungli jest dużo stworzeń. I rzeczy. Uczymy się tego całe życie. Nie nauczymy was tego w kilka dni. - oboje pokiwali głowami i zamilkli. Zadumali się na chwilę po czym Zoja dała znak kurduplowi, że czas ruszać za Karo a wojowniczka o miedzianej skórze zaczęła sprawdzać war w kociołku. Sytuacja więc wróciła do normy.

Minęły może dwa czy trzy pacierze gdy coś się zaczęło dziać. Pierwsza dostrzegła to Kara. Wstała i zaczęła się uważnie rozglądać po okolicznej dżungli. Po czym odwróciła się do pozostałych obozowiczów i powiedziała coś krótko i uspokajająco. Do tego wykonała gest jakby kazała im usiąść albo po prostu nie wstawać. Chwilę potem z tych dzikich chaszczy wyłoniła się ciemnoskóra kobieta. To była Meda. Ale jednak całkiem inna niż ta jaka opuszczała ich wczoraj wieczorem. Nie mówiąc o pierwszym spotkaniu gdy Iolanda i Izabella spotkały ją zamkniętą w celi Norsmenów. Wtedy była brudna i nie wyglądała zbyt okazale. Nawet potem w tej pożyczonej koszuli i z włócznią w ręku jak szła obok Kary to nadal wyglądała jakoś tak niepozornie. Dopiero teraz była okazja przyjrzeć jej się w pełnej krasie w swoim naturalnym środowisku.



https://artfiles.alphacoders.com/595/59546.jpg

Obie wojowniczki przywitały się łapiąc się za ramiona i uśmiechając się do siebie. Ale na krótko. Zaraz nastąpiła krótka wymiana zdań po której obie zamilkły i spojrzały na obozowiczów. Kara coś powiedziała pokazując na kierunek z jakiego przyszła jej koleżanka. Ta też coś dodała. I po chwili z gąszczu pojawił się jeszcze dwie barwne wojowniczki. Miały włócznie i tarcze. I jakąś dziwną broń ni to miecz ni topór u pasa. Ale nie wydawały się wrogo nastawione. Dało się jednak wyczuć chłodną rezerwę i dystans. Żadna z nich się nie uśmiechała i nie wydawała się przyjaźnie nastawiona. Nie zbliżały się też do obozu. Stały w milczeniu i uważnie obserwowały obóz. Widocznie Meda i Kara miały w tej rozmowie głos decydujący.

- Zoja, Togo… - Kara zwróciła się do przybyszy pokazując mniej więcej kierunek gdzie poszła Kislevitka i Pigmej. Po czym zrobiłe gest jakby ich przywoływała chociaż nadal ich nie było widać. Po czym pokazała dłonią kierunek przeciwny. Popatrzyła na obcych jak im wyszło to rozumienie z uniwersalnego migowego po czym zwyczajnie usiadła na swoje miejsce na pniu. A obok niej siadła Meda. Dwójka pozostałych wojowniczek podeszły bliżej ale nie siadały tylko dalej stały jakby na straży zachowując swoją czujność i uwagę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 24-05-2021 o 01:04. Powód: Zmiana imienia Amazonki Mara > Meda.
Pipboy79 jest offline