|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-05-2021, 19:49 | #121 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
24-05-2021, 00:29 | #122 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 18 - 2525.XII.13 agt; południe Czas: 2525.XII.13 agt; południe Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar Carsten Zebranie czy raczej odcięcie samego mchu z kamiennej ściany samo w sobie nie było jakoś specjalnie trudne. Zwłaszcza z pomocą noża. Wystarczyło podważyć jak motyką i kawałek płachty sam odpadał. Potem podnieść i wrzucić do torby. A tam na ramieniu Carsten czuł stopniowo rosnący ciężar. Ten mech był pełen wilgoci a więc był dość ciężki. Pomysł z założeniem rękawicy też okazał się dobry. Bo w tym mchu było sporo robactwa. Mrówki, pająki, ślimaki, wije i jakieś inne takie co wypełzały z tej swojej lokalnej katastrofy i rozbiegały się na wszystkie strony aby ukryć się przed obcym niebezpieczeństwem. W tym czasie co wysłannik kapitana ścinał te roślinne płachty okrywające kamienną budowlę ludzie Olmedo zdążyli rozpalić pochodnie. Co w tropikalnym lesie gdzie wszystko wydawało się wilgotne albo po prostu mokre, zwłaszcza jak leżało na ziemi, to wcale nie było takie proste. Ale tym zbirom i rabusiom to widocznie nie była pierwszyzna bo uporali się z tym zadaniem całkiem sprawnie. Jeden z nich widząc co Carsten zamierza oddał mu swoją pochodnię. Gdy czarnowłosy Sylvańczyk zbliżył się do tych nietypowych otworów w ścianie te były już rozświetlone przez wrzucone tam przez zwiadoców pochodnie. Więc było coś tam widać więcej niż złowróżbną czerń jak wcześniej. Niemniej niekoniecznie było to lepsze. Wcześniej jak wrzucali tam ogień to i Carsten zwrócił uwage, że coś tam zapiszczało i spłoszone wyfrunęło. Pewnie jakieś ptaki. Ale potem jakoś się uspokoiło i nic więcej się nie działo. - Tam… Coś leży… - powiedział Miguel który miał więcej czasu by przyjrzeć się wnętrzu budynku. Ale widocznie obawa wciąż przeważała nad ciekawością i chciwością bo ani on ani nikt z jego ludzi jakoś nie kwapił się aby wejść do środka. A i Eisen dość szybko zorientował się na co pokazuje dowódca zwiadowców. To leżało na podłodze. Takie podłużne i zielonkawe. Ale dość jasne. Jaśniejsze od większości zieleni dookoła. Jak jakiś korzeń albo gałąź. Albo pęd. Albo wąż. Albo kość. Taka z tych grubszych jak z ludzkiego ramienia czy uda. W tym pełgającym świetle wrzuconych pochodni trochę trudno było to rozpoznać. Jak to był wąż albo jakieś zwierzę to było nieruchome. A jak kość to jakaś zzieleniała właśnie, może brudna a może to światło tak słabo się odbijało od niej, że dawało taki efekt. Poza tym czymś podłużnym i zielonkawym dało się dostrzec, że wnętrze tej budowli to chyba jedno pomieszczenie. A te cztery wejścia to coś jak tylko filary prowadzące do środka. Na samym środku stał jakiś kloc. Trochę bliżej ślepej ściany niż tej wejściowej. Innych okien ani drzwi nie było. Ten kloc trochę stał pośrodku jak jakiś kamienny stół. Albo katafalk. W świątyniach Morra były takie podobne gdzie myto ciała i odprawiano rytuały przed złożeniem ich w ogrodach Morra w ich ostatnią podróż na tym świecie. Chociaż w Sylwanii to akurat różnie bywało z tą ostatnią podróżą zmarłych na tym świecie. I to coś wewnątrz przypominało właśnie ni to taki stół katafalk, czy ołtarz. Zasłaniał też to co mogło być za nim. Poza tym pośrodku pomieszczenia dostrzegł prostokątny otwór w suficie. Też raczej bliżej tej ślepej ściany niż wejścia. Pewnie prowadził do tej mniejszej kondygnacji na górze. Kto wie? Może jakby wskoczyć na ten kloc dałoby się jakoś wspiąć na te górne piętro? Z zewnątrz nie do końca można było być tego pewnym. Poza tym na podłodze walały się różne graty. Jakby liany, korzenie i gałęzie, nawet małe krzaki. Latały tam jakieś owady, błyszczała się pajęczyna na liściach jakie porastały wnętrze budowli. Trochę też dlatego to zielonkawe, podłużne coś zlewało się z tym wszystkim i trudno było rozróżnić co to właściwie jest. Były też widoczne zarys jakiś brył leżących na podłodze. Niektóre wielkości ludzkiej głowy ale większość raczej mniejsza. Może to były jakieś kamienie albo jakieś ukruszone kawałki tej budowli jakie w końcu uległy upływowi czasu i pogody. - Chcesz tam wejść? - zapytał cicho Olmeda zerkając na Carstena i czekając na jego reakcję gdy przyjrzy się temu wszystkiemu tak jak do tej pory on miał okazję. Czas: 2525.XII.13 agt; południe Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz w dżungli Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar Posłowie W obozie zrobiło się znów gwarniej i tłoczniej. Co prawda ubyła im Zoja i Togo ale za to została Iolanda i Kara. Kislevitka nie żartowała, że pójdzie szukać rumaka swojego kapitana. Chociaż chwilę dyskutowała z pomocą Togo i innych czy lepiej nie pójść z Karą. Ostatecznie jednak uznała, że jakby miała się zjawić reszta Amazonek to lepiej niech “ich” Amazonka zostanie w głównym obozie. Chociaż bez czarnego niziołka w roli tłumacza to komunikacja między nimi a wojowniczymi kobietami i tak musiałaby odbywać się za pomocą migowego. Więc w końcu Kislevitka poszła tak jak pierwotnie zamierzała czyli z małym, czarnoskórym dzikusem. Obaj poranieni uczestnicy starcia z zieloną gadziną czuli się też lepiej. Jednak ta elfia magia lecząca rzeczywiście działała. Bertrand może nie poczuł się tak całkiem zdrów jak ryba ale jednak prawie jak poprzednio. A Cesar niejako wrócił do żywych. Dalej był co prawda bardzo obolały a na swoich bokach które najbardziej były na nacisk wężowych splotów były jednym, krwistym siniakiem. Ale chociaż mógł już sam siadać, wstawać i chodzić. Chociaż każdy gwałtowniejszy ruch był dość bolesny. - Kara nic nie mówiła gdzie ta ich wioska. Ciekawa jestem czy w ogóle nas zaprowadzą. Czy będziemu tu koczować całymi dniami. Jak Mara tam poszła wczoraj wieczorem to chyba nie może być jakoś strasznie daleko. - jakoś tak Bertrandowi odpowiedziała Kislevitka jak siedzieli obok siebie na przewalonym, omszałym pniu a Amris zajmował się obolałym Cesarem. Wydawała się mieć wątpliwości ile czasu przyjdzie im tutaj spędzić na czekaniu. Ostatecznie jednak uznała, że póki Kara jest z nimi to jeszcze nie jest tak źle. Gorzej jakby znikła albo pojawiły się jej kamratki z wycelowanymi włóczniami. To ostatnie to nie do końca Bretończyk był pewny czy to tylko żart czy niekoniecznie bo Glebova wstała i zaczęła dyskusję z tubylcami z kim powinna iść po Karo. A w końcu rzeczywiście poszła z Togo. - Niebezpieczeństwo i bezpieczeństwo. Śliska sprawa. Jak mokre błoto. Raz ty polujesz raz na ciebie polują. Koło życia. - Togo zanim odszedł z obozu wraz z Zoją zastanawiał się chwilę nad pytaniem estalijskiej baronessy. W końcu odparł dość filozoficznie. Ale wtedy do rozmowy włączyła się Kara. Mówiła coś po swojemu więcej niż zwykle. A Pigmej to tłumaczył. - To był inyoka enkulu. Przyszedł pożreć kogoś. Ale się nie daliście. Więc odszedł. Jest ranny. Zostawił dużo krwi. Wrócił do wody. Nie będzie polował póki nie będzie zdrowy. Albo nie umrze. - para skąpo odzianych tubylców mówiła na zmianę gdy Kara mówiła a Togo tłumaczył te krótkie zdania na swój prosty estalijski. - W dżungli jest dużo stworzeń. I rzeczy. Uczymy się tego całe życie. Nie nauczymy was tego w kilka dni. - oboje pokiwali głowami i zamilkli. Zadumali się na chwilę po czym Zoja dała znak kurduplowi, że czas ruszać za Karo a wojowniczka o miedzianej skórze zaczęła sprawdzać war w kociołku. Sytuacja więc wróciła do normy. Minęły może dwa czy trzy pacierze gdy coś się zaczęło dziać. Pierwsza dostrzegła to Kara. Wstała i zaczęła się uważnie rozglądać po okolicznej dżungli. Po czym odwróciła się do pozostałych obozowiczów i powiedziała coś krótko i uspokajająco. Do tego wykonała gest jakby kazała im usiąść albo po prostu nie wstawać. Chwilę potem z tych dzikich chaszczy wyłoniła się ciemnoskóra kobieta. To była Meda. Ale jednak całkiem inna niż ta jaka opuszczała ich wczoraj wieczorem. Nie mówiąc o pierwszym spotkaniu gdy Iolanda i Izabella spotkały ją zamkniętą w celi Norsmenów. Wtedy była brudna i nie wyglądała zbyt okazale. Nawet potem w tej pożyczonej koszuli i z włócznią w ręku jak szła obok Kary to nadal wyglądała jakoś tak niepozornie. Dopiero teraz była okazja przyjrzeć jej się w pełnej krasie w swoim naturalnym środowisku. https://artfiles.alphacoders.com/595/59546.jpg Obie wojowniczki przywitały się łapiąc się za ramiona i uśmiechając się do siebie. Ale na krótko. Zaraz nastąpiła krótka wymiana zdań po której obie zamilkły i spojrzały na obozowiczów. Kara coś powiedziała pokazując na kierunek z jakiego przyszła jej koleżanka. Ta też coś dodała. I po chwili z gąszczu pojawił się jeszcze dwie barwne wojowniczki. Miały włócznie i tarcze. I jakąś dziwną broń ni to miecz ni topór u pasa. Ale nie wydawały się wrogo nastawione. Dało się jednak wyczuć chłodną rezerwę i dystans. Żadna z nich się nie uśmiechała i nie wydawała się przyjaźnie nastawiona. Nie zbliżały się też do obozu. Stały w milczeniu i uważnie obserwowały obóz. Widocznie Meda i Kara miały w tej rozmowie głos decydujący. - Zoja, Togo… - Kara zwróciła się do przybyszy pokazując mniej więcej kierunek gdzie poszła Kislevitka i Pigmej. Po czym zrobiłe gest jakby ich przywoływała chociaż nadal ich nie było widać. Po czym pokazała dłonią kierunek przeciwny. Popatrzyła na obcych jak im wyszło to rozumienie z uniwersalnego migowego po czym zwyczajnie usiadła na swoje miejsce na pniu. A obok niej siadła Meda. Dwójka pozostałych wojowniczek podeszły bliżej ale nie siadały tylko dalej stały jakby na straży zachowując swoją czujność i uwagę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 24-05-2021 o 01:04. Powód: Zmiana imienia Amazonki Mara > Meda. |
25-05-2021, 13:06 | #123 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny |
28-05-2021, 22:30 | #124 |
Reputacja: 1 | Bertrand czujnie przyglądał się nowo przybyłym Amazonkom. Nie wydawało się żeby byli zagrożeniem skoro przybyli tutaj z Medą, ale czuł się nieco niepewnie świeżo po brutalnym starciem z wężem i bez tłumacza. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 29-05-2021 o 23:28. |
30-05-2021, 09:07 | #125 |
Reputacja: 1 | W kwestii niebezpieczeństw ani Togo, ani Amazonki nie okazały się jakoś specjalnie pomocne. Nie musiało to wynikić z ich niechęci do tłumaczenia. Zwyczajnie mogło być tyle to, ze nie zdołaliaby tego wyliczyć. A to nie wróżyło najlepiej. Pojawienie się kolejnych przedstawicielek tajemniczego plemienia kobiet - wojowniczek i to bynajmnie nie nastawionych wrogo estalijska arystokrata wzięła za dobrą monetę. A to, że Zoja i Togo wrócili z wierzchowcem jeszcze bardziej utwierdziło baronessę w przekonaniu, że dzisiaj mimo wszystko bogowie im sprzyjają. W drodze do osady pojawiły się kolejne wojowniczki. To nie powinno wcale dziwić. Wszak dżungla była ich domem i dziwnym byłoby gdyby zwiad dał się łatwo wykryć. Zwłaszcza blisko osady. Wczas jaki pozostał do audiencji u królowej Amazonek baronessa postanowiła wykorzystać krótkie zwiedzanie wioski. Chociaż bez tłumacza niewiele mogli dowieźć się. A Togo był tylko jeden. Więc albo wszyscy chodziliby razem, ale tylko część miałaby szczęście i Togo mógł im towarzyszyc. Tak czy tak za wiele nie dowiedzieć. Także Iolanda ograniczała się do krótkiego spaceru i podziwiania architektury. Resztę czasu Estalijka poświęciła na przygotowanie się na spotkanie. Bez Pilar musiała sama sobie radzić.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
30-05-2021, 17:29 | #126 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 - 2525.XII.13 agt; popołudnie Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny Warunki: jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco Carsten Deszcz łomotał w liście i gałęzie tworząc monotonny, stały szum. Odgłosy życia dobiegające z dżungli znacznie przycichły ale nie znikły zupełnie. Nie wiadomo skąd i gdzie narobiły się kałuże wody i niewielkie strumyczki a gliniasta gleba znów zaczynała nasiąkać kolejną porcją wody. - Wracamy? Albo zobaczmy jeszcze raz tamtą budę? - zaproponował Miguel zwracając się do Carstena. Łaziki już jakiś czas po tych ruinach. Wydawały się niemniej zagadkowe niż gdy tu dotarli pierwszy raz. Ocalałe fragmenty ścian na tyle całych aby zachowały się rzeźby czy płaskorzeźby przedstawiały jakieś przerażające i obce kształty i stworzenia. Lub ich fragmenty. Kompletnie obce ludziom zza oceanu. Nieważne czy pochodzili z Sylvanii, Imperium czy Estalii. Nawet w elfich czy krasnoludzkich wzorach i sztuce było coś zrozumiałego. Można było zazwyczaj pojąć sens wizerunku. Ale tutaj? Jakieś łuskowate albo pierzaste stworzenia. Najczęściej zachowane tylko we fragmentach co jeszcze bardziej utrudniało zwizualizowanie jak mogło to wyglądać pierwotnie. Ale prostych zbirów Olmedo to odstraszało. Wydawało się, że tylko nadzieja znalezienia złota czy innych łupów sprawia, że jeszcze nie dali stąd dyla. No i rozkazy ich dowódców. Więc nie bardzo mogli odgadnąć co to kiedyś było. Ale chyba udało im się chociaż obszarowo zwiedzić te ruiny. To chyba było kilka budynków stojących obok siebie. Może jakiś dawny urząd, posterunek czy świątynia. Przynajmniej przez analogię do budowli ze Starego Świata. Ale z większości zostały fundamenty a resztki ścian rzadko sięgały chociaż do pasa. Czyli niewiele z nich zostało. Ta “buda” jak ją nazwali ludzie Olmedo byłatutaj jedynym budynkiem jaki ocalał w całości. Przynajmniej miał całe ściany no i dach. Może dlatego jak zaczął padać deszcz przyszedł on na myśl zwiadowcom jako miejsce schronienia. Bo przecież nic strasznego tam nie znaleźli. Carsten jaki poprzedzony dwoma ochotnikami wszedł tam do środka natknął się na rumowisko jakie zawalało podłogę. Wszystko tam było co tylko mogło być. Gruz, kamienie, stare liście i gałęzie, te liany, liście i gałęzie co oplatały budynek i zasłaniały też podłogę, pokruszone skorupy i to wszystko chrzęściło pdo butami przy każdym kroku. Ale nie uniemożliwiało przejścia dalej. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie to po dwóch krokach dało się dojść do katafalku. Tego kamiennego kloca prawie na środku pomieszczenia. Trochę cofniętego w głąb. Jak Carsten zadarł do góry swoją czarną głowę dojrzał w świetle pochodni kwadratowy otwór. Prowadził on do tej mniejszej kondygnacji na piętrze budynku. Jak się okazało jak się weszło na ten katafalk to można było złapać się tych krawędzi i podciągnąć aby zajrzeć do jest wyżej. Koledzy nawet chętnie mu w tym pomogli podtrzymując go albo podając rękę czy kolano aby mu było łatwiej się wspiąć. Pomagało bo poza katafalkiem i gołą podłogą otworu właściwie nie było się tam czego złapać. Góra okazała się nie mniej surowa i opuszczona niż dół. Chociaż chyba mniej zagracona. I było tu sporo gniazd jakichś małych ptaków. Podobnych do wróbli tylko bardziej kolorowych. Rodzice piskiem próbowały odstraszyć intruza. Ale z racji różnicy wielkości nie miały szans chyba, że ktoś wystraszyłby się czy zniechęcił ich wspólnym jazgotem. Gdy się zbliżyło to dorosłe uciekały sprawnie mijając dorosłego mężczyznę który w najlepszym razie mógł się garbić. Można tu było leżeć lub siedzieć ale stać to mogło najwyżej małe dziecko. A z bliska pisklęta też milkły i nieruchomiały wyczuwając obce zagrożenie. Tam właśnie Carsten znalazł błysk złotego metalu. Jak podniósł to z pyłu i gałązek okazało się, że to chyba naprawdę jest ze złota. Jakiś okrągły detal. Jak część kolczyka czy jakiejś ozdoby. Ale to było najcenniejsze znalezisko jakie znalazł w “budzie”. Ale nie jedyne. Zeskoczyć na dół z piętra było znacznie łatwiej niż się tam wspiąć. Zwłaszcza jak się skakało z powrotem na ten katafalk. Ale był jeszcze jeden otwór. Tym razem za kamiennym blokiem, w podłodze parteru. Był nieco mniejszy niż podstawa tego regularnego, rzeźbionego bloku. Ale regularność sugerowała, że został wykuty celowo. Jak chłopcy Miguela poświecili nad tym otworem to okazało się, że nie jest przesadnie głęboki. Może metr ziemi czy podłogi do sufitu chyba korytarza jaki biegł już pod ziemią. Potem jeszcze z 1,5 metra do podłogi. Dałoby się tam wskoczyć. Chociaż tym korytarzem trzeba by iść skulonym bo nie dało się wyprostować. Na dnie podłogi pod tym otworem widać było podobne śmieci jak i na podłodze parteru. Zeschłe liście, patyki, pajęczyny, trochę już dość bladych i mizernych liści jakie tutaj już miały problem ze światłem słonecznym. Z góry zwiadowcy wskazywali na jakiś blady, obły kształt. Jedni mówili, że to kamień. Inni, że czaszka. Ale było widać tylko obły, blady kształt to i jedni i drudzy mogli mieć rację. Z dołu dobiegał zapach wilgoci. Coś jakby pomieszanie stęchlizny lochu lub piwnicy i gnijącej ściółki. Co biorąc pod uwagę scenerię jakoś nawet pasowało do reszty otoczenia. Zwłaszcza jak w tych ruinach odkryli stos czaszek tym razem już na pewno ludzkich. https://s3.envato.com/files/c31d7f14...ge_preview.jpg A w tej “budzie” jakieś kości znaleźli na podłodze. Łagodne łuki żeber i długie, proste kości pewnie jakichś kończyn. Wszyscy się zastanawiali czy to ludzkie szczątki czy też jakichś zwierząt. Jeden ze zbirów wymamrotał trwożliwie, że tu na pewno te cholerne dzikusy składały ofiary z ludzi i by lepiej się zabierać stąd jak najszybciej. Inny był prawie pewien, że to kości sarny czy czegoś podobnego. Widząc, że podwładni zaczynają mieć zbyt wiele czasu wolnego Miguel przepędził ich do przeszukania reszty ruin aby dać im jakieś zajęcia. No i móc złożyć kapitanowi porządny raport. Więc się rozeszli po tych ruinach aż je mniej więcej obejrzeli. No ale właśnie zaczęło padać. Żadna mżawka czy kapuśniaczek tylko pełnowymiarowy deszcz. A mimo to nadal było gorąco. Jakoż nie wyglądał na przelotny bo już z jeden pacierz padał. Więc powstał dylemat co dalej. Zostać czy wracać? Albo raczej czy sprawdzić ten podziemny korytarz czy dać sobie spokój? Trochę fantów mieli. Żołnierze znaleźli dziwnie, regularne kamyki. Wyglądało jak kawałki czarnego szkła. Ale twarde. Jeden z nich z zaskoczeniem skaleczył się w rękę gdy kamienne ostrze bez trudu zarysowało mu skórę dłoni pozostawiając czerwoną pręgę. Nie było to jednak podobne do żadnego kamienia znanego ze Starego Świata. Nawet nie było wiadomo czy to jakiś naturalny kamień czy produkt jakiejś technologii. Ale były nietypowe, ładnie błyszczały jak czarny opal no to paru szczęściarzy zabrało je na pamiątkę. Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, wieża królowej Warunki: wnętrze sali tronowej, jasno, cicho, ciepło, powiew na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco Posłowie Posiłek zdecydowanie pomógł poprawić samopouczucie. Podobnie jak możliwość odświeżenia się czy zmiany ubrań na te jakie do tej pory każdy niósł w swoich bagażach. Właściwie jak ktoś chciał mógł nawet skorzystać z kąpieli w rzece. Bo ręczne dostarczanie wody na wysokość pierwszego piętra było i czasochłonne i upierdliwe. Dlatego w chacie do dyspozycji był dzban, baryłka czystej wody, miska, ręczniki, pachnące płyny jako chyba kosmetyki no ale na pełnowymiarową kąpiel w balii nie było co liczyć. Od tego była rzeka. Sama chata jaką goście dostali do dyspozycji była całkiem wygodna. Pierwszy poziom był taki na co dzień. Do gotowania, jedzenia, spotkań, rozmów i inne czynności dnia. Wiekszość zajmowała główna, dzienna izba. Była też drabina prowadząca na piętro. A tam, były może nie pokoje ale boksy. A w nich łóżka na krótkich klockach aby nie leżały na gołej podłodze lub hamaki. Panował półmrok jaki w dzień rozświetlały okna i świetliki w dachu. Zaś w samych oknach była rozpięta cienka siateczka jaka uniemożliwiała wlatywanie insektów do wnętrza ale nie przeszkadzała wymianie powietrza tworząc przyjemnie chłodzący przeciąg. Widząc, że Iolanda poszła po tym wszystkim na zwiedzanie wioski po chwili zastanowienia dołączyła do niej Zoja. Na dole czekała na nie jedna z Amazonek. Nie były pewne czy stoi tam cały czas czy akurat przyszła do nich. Ale jak zeszły na ziemię to wręczyła im po jednym piórze. Pióro było wielkości kurzych ale miało ładny kontrast kolorystyczny. Większość była kanarkowo żółta a końcówka niebieska. Kobieta dała im znak na migi aby wzięły po jednym takim piórze. Wioska pod względem wielkości czy zaludnienia nie mogła się równać choćby do Portu Wyrzutków. W porównaniu do tej osady to Port wydawał się prawdziwym miastem. Tutaj dominowały drewniane budynki z desek i bali. Wszystko stało na palach. Jedyna budowla jaką obie turystki znalazły co nie stała na palach to była jakaś piramida. Wyglądała na kamienną. A na jej szczycie stał jakiś prostokątny budynek. Jej czubek chyba wznosił się ponad otaczającą palisadę i budynki więc pewnie mógł to być najwyższy budynek w osadzie. Długo nie pozwiedzały bo zaczęło padać. A mimo to wciąż było gorąco! A i popołudnie zaczynało się powoli kończyć i dzień miał się ku końcowi. Czas było wracać do reszty. - Ciekawe czy ta piramida do jakiej idziemy to też tak wygląda. - powiedziała kislevicka blondynka gdy już nasyciła oczy tą dziwną budowlą. Wyglądała jakby budowano kolejne platformy jedne na drugich aż na samej górze postawiono ten prostokątny budynek. W samej wycieczce nikt im z tybylców nie przeszkadzał. Chociaż też nie zagadywał. Odprowadzały ich zaciekawione spojrzenia, czasem uśmiech od dziewczynek, dziewczyn i młodych kobiet. Ale żadnej staruszki nie dostrzegły. Tak samo jak żadnego chłopca czy mężczyzny. Iolanda i Zoja wróciły do domu gościnnego niedługo przed tym jak przyszła jakaś tubylcza kobieta i poprzez Togo dała znać, że czas udać się na audiencję. W strugach padającego deszczu w świetle kończącego się dnia grupka prowadzona przez tubylczą przewodniczkę zawędrowała do jednego z domów jaki był wyższy i większy niż inne. Albo był to konglomerat kilku mniejszych budynków. https://i.pinimg.com/originals/81/6e...279299d03e.jpg Jeszcze trochę schodów i w końcu wszyscy znaleźli się w sali tronowej królowej. To dało się pojąć w lot nawet bez żadnego tłumacza. Tron był tylko jeden, ustawiony dokładnie naprzeciwko wejścia a na nim siedziała tylko jedna osoba. Do tego wystrojona w piękne pióra, korale, bransolety przykuwała uwagę momentalnie. I była to bardzo młoda i piękna królowa. I nie była sama. https://i.pinimg.com/originals/98/35...32256ae324.jpg Po jednej stronie jej tronu stały Kara i Meda. Obie też wystrojone w eleganckie chociaż jak na zaoceniczną normę to dalej bardzo niewiele zakrywające stroje. Po drugiej, tuż przy królowej stała jakaś kobieta w masce więc trudno było coś o jej urodzie czy grymasie twarzy powiedzieć. Do tego podejście do tronu było obramowane przez kilka wojowniczek. Każda miała włócznię i tarczę. Tarcze były pokryte jakąś gadzią skórą i z wymalowanymi barwnymi wizerunkami węża z rozwartą paszczą. A u pasa miały dziwną broń. Była umocowana tak jak zwykle nosiło się szable czy miecze. Ale bez pochwy. I przypominała raczej pałkę czy listwę. Z zamocowanymi wzdłuż nich czarnymi kawałkami czegoś. Trudno było zakwalifikować tą broń bo w Starym Świecie nie miała swoich odpowiedników. - Ja jestem Majo i będę mówić w imieniu królowej! Królowa Aldera, córka pradawnych bogów, władczyni Wężowej Rzeki, wita gości i posłów kapitana de Rivera! - z przodu przed tronem stała wojowniczka. Na tle innych aż tak niczym szczególnym się wyróżniała. Też była barwnie i dość skąpo odziana co chyba tutaj było normą. Ale niespodziewanie odezwała się w reikspiel. Dało się wyczuć, że to nie jest jej ojczysty język tak samo jak dało się to wyczuć u Bertranda czy Iolandy ale jednak nie było trudności ze zrozumieniem jej słów. ~ Jak nas zaproszą na kolację to będzie dobrze. Jak nie to niedobrze. Nie podchodźcie bliżej tronu chyba, że was poproszą. ~ mruknął cicho Togo informując o tym resztę posłów. Ale póki co wyszczerzył się radośnie do tłumaczki i całej reszty kobiet jakby spotkał dawno nie widziane siostry. W tym czasie królowa niemo kiwnęła głową jakby na potwierdzenie słów tłumaczki albo na przywitanie. - Królowa Aldera pyta jaki jest cel waszej wizyty! - tłumaczka pytała donośnym głosem aby być słyszalna w całym pomieszczeniu. Teraz zamilkła i czekała co powiedzą goście. Mimo całej egzotyki gospodarzy i miejsca w ogólnych zasadach protokół przyjmowania gości aż tak bardzo się nie różnił. Najpierw przedstawienie siebie a potem ogólne sprawy. Pierwsza okazja by coś ugrać lub stracić. I rozstrzygająca czy dojdzie do dalszych kroków.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
31-05-2021, 11:47 | #127 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Przepatrywał ruiny wnikliwej z kilkoma śmiałkami. Reszta nie kwapiła się do eksploracji budzącego niepokój budynku. Carsten też momentami miał pewne wątpliwości i cień obaw, lecz pokonał je wrodzoną nieustępliwością i chęcią rzetelnego wypełnienia zadania powierzonego mu przez Riverę. Malunki i rzeźby były tak obce... promieniujące obietnicą krwawych rytuałów, dziwaczne zwierzęta lub demony, czasem o ptasio-człeczej postawie i sylwetce. Wszystkie te potworności naturalnie budziły obawę, nieznana kultura wydawała się tak spaczona jak chaotyczne pomioty i bestie. Katafalk z bliska emanował złem, przywoływał żywe jęki, mroczne inkantacje oraz towarzyszące im obrazy rozbryzgów krwi. Wywoływało to pierwotny lęk, nieznany wcześniej mieszkańcom krain Starego Świata. Nawet okropności i groza Sylvanii, barbarzyńskie obrzędy ludów Północy, nie wywoływały takich uczuć, jak ta zrujnowana świątynia w dżungli po drugiej stronie oceanu. |
03-06-2021, 19:32 | #128 |
Reputacja: 1 | Nastąpiła ta długo wyczekiwana przez niektórych chwili audiencji u królowej Amazonek. Wszyscy posłowie zostali zaproszeni przed oblicze władczyni. Togo w bardzo oszczędnych słowach określił co mogą, a czego nie powinni robić. Same Amazonki, jak na pełnię, które nienawidzi i pogardza mężami zachowały się wręcz poprawnie w stosunku do mężczyzn z poselstawa i samego Togo. Być może nie taki diabeł straszny jak go malują. W sali tronowej, o ile można było takiego określenia użyć opisując pomieszczenie, w którym zostali przyjęci, po tym gdy goście dostali pozwolenie na zebranie głosu, na czoło grupy wysunęła się baronessa Iolanda de Azuara. Z należy szacunkiem skłoniła się królowej. Skinieniem głowy, jakim pozdrawia się kogoś równego sobie, przywitała tłumaczkę. Iolanda zaczęła od przedstawia siebie. Jako, że heroldów nie mieli sama wyrecytowała swoje tytuły, choć w uproszczonej formie, żeby łatwiej było tłumaczyć. Następne przedstawiła pokolei każdego członka poselstwa. Na pierwszy miejscu wymieniła kobiety. A później mężczyn w kolejności starszeństwa. Gdy dokonał prezentacji, przekazała królowej pozdrowienia od kapitana de Rivery. Okraszajac swą wypowiedzi odpowiednim epitetami i zwrotami jakich używało się na starym kontynencie. Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć gorących zapewnień o przyjaznych zamiarach i czystych intencjach. Bo co jak co, ale takie rzeczy przy pierwszym spotkaniu były ważne. W końcu baronessa przeszła do samego celu ich wizyty. A mianowicie prośby o swobodne przejście przez terytorium, którym władała córka pradawnych bogów, jak to ją barwnie określiła tłumaczka.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
04-06-2021, 11:50 | #129 |
Reputacja: 1 | Bertrand był zadowolony mogąc wreszcie odpocząć po trudniej przeprawie przez dżunglę i walce z monstrualnym wężem. Z ciekawością przyglądał się pachnącym płynom, które mu nieco przypominały te używane w ojczyźnie przez szlachtę. Na pewno jego siostra byłaby tym zainteresowana, podobnie jak całą wioską, mógł sobie świetnie wyobrazić jak wybucha tym swoim entuzjazmem przejawiającym się w radosnym trajkotaniu. Ale stwierdził, że jednak dobrze zrobił nie narażając ją na trudy i niebezpieczeństwa przeprawy przez dżunglę w tak małej grupie, biorąc pod uwagę jakie bestie się tutaj czaiły....z główną wyprawą i pod ochroną małej armii którą zebrał Rivera powinna być bezpieczniejsza. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-06-2021 o 11:54. |
06-06-2021, 18:22 | #130 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - 2525.XII.13 agt; popołudnie Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny Warunki: ciemno, duszno, wilgotno, światło podchodni; na zewnątrz jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco Carsten Pod ziemią był całkiem inny świat. Kontrast z tym co zostało na powierzchni był duży. Tam padało a tu nie. Tam było gorąco ale wilgotno. Tu na dole też. Ale powietrze wydawało się jakieś duszne i pyliste. Co sprawiało wrażenie, że jest suche. Na posadzce pod tym regularnym otworem było trochę naniesionego błota, ziemi i zeschłych liści. W głębi tego wykutego tunelu było widać jakieś blade pnącza. Ale mizerne i już kilka kroków dalej od wejścia jawiły się tylko jako blade badyle albo macki nieruchomo wczepiające się w posadzkę, ściany albo sufit. To musiał być korytarz. Bo chociaż nie było widać żadnych drzwi czy okien a te porosty i brud deformowały go to nadal pod butami było zaskakująco równo a przekrój miał nieco trapezowy ale bardzo regularny kształt. To nie mógł być przypadek, ktoś kiedyś wykuł ten korytarz. I z jednej strony był ślepy kończył się tym otworem prowadzącym do “budy” jaką znaleźli wcześniej. A z drugiej… A z drugiej była ciemność. Rozświetlana blaskiem pochodni tylko na kilka kroków do przodu. Dało się tam swobodnie usiąść ale stać czy iść to już trzeba było mocno zginać plecy. Na dłuższą metę było niewygodne i męczące. Za Carstenem zeskoczył Bastaurres a za nim Carmelo i Sergio. Widocznie zachęciły ich czyny i słowa wysłannika kapitana. A może byli najbardziej śmiali lub chciwi na to co mogą znaleźć w tej piwnicy. Kto wie czy ktoś by się zgłosił gdyby Miguel dość wymownie nie podkreślił, że też czeka na tych ochotników co pójdą z Carstenem do tej piwnicy. Bo ta szajka rabusiów jakby na komendę spojrzała na niego gdy Sylvańczyk powiedział swoje. Bez ich dwóch to kto wie czy sam z siebie ktoś z nich by się odważył zejść na dół. Właściwie zeskoczyć. Bo zejść nie było jak. Właściwie wyminąć też nie było się jak. Może od biedy jak się jeden przycisnął do jednej ściany to drugi mógł jakoś przejść obok zginając się w pół. Ale trudno było mówić o swobodnym podróżowaniu. ~ Przynajmniej nic nas nie zajdzie od tyłu. ~ mruknął na pocieszenie Sylvio co szedł ostatni z ich czwórki. A to światło od pochodni i świata zewnętrznego jakie padało z góry do wejścia do tunelu z każdym niewygodnym krokiem malało coraz bardziej. ~ Cholera. To orcza czaszka. ~ szepnął Carmello który widocznie mijał właśnie ów detal leżący na podłodze. Carsten też ją mijał i ta czaszka jakby ciosna tylko z grubsza była rozpoznawalna chyba dla większości ludzi ze Starego Świata. Zwłaszcza ta wydatna dolna szczęka i wielkie zębiska. ~ Wszędzie są tu te pajęczyny. Ale po bokach. Przejść się da. ~ Bastaurres też odruchowo przeszedł na szept. Ale zwrócił uwagę na inny detal. Właściwie to rzeczywiście te ściany wydawały się mieć sporo pajęczyn. Zamilkł bo Carsten co szedł pierwszy zorientował się, że korytarz się nagle rozszerza. Jakby dotarli do jakiegoś pomieszczenia. Ale pochodnia dawała światła tylko na kilka kroków do przodu. Drugą miał Carmello co szedł jako trzeci. I jakoś w tym momencie Carsten usłyszał też jakiś szelest. Czy klekotanie. Gdzieś tam przed nimi w ciemności. Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, wieża królowej Warunki: wnętrze sali tronowej, jasno, cicho, ciepło, powiew na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco Posłowie Pierwsza prezentacja obu stron poszła chyba nie tak najgorzej. Przynajmniej nikt nie sięgał po broń ani nie rzucał gromów spojrzeniami. I na swój sposób chociaż detalami ta audiencja mocno się różniła od tych na dworach Estalii, Bretonii czy Imperium to w ogólnych zarysie można było dostrzec pewne podobieństwa. Też była osoba władcy jaki przyjmował posłów innego władcy, oficjalne przedstawianie swoich tytułów i z kim ma się do czynienia. Sceneria i gospodynie tego miejsca jednak były mocno egzotyczne. - Królowa Aldera składa wam podziękowanie za uratowanie jej poddanych! - tłumaczka przetłumaczyła głos swojej królowej. Ta miała silny, władczy i stanowczy głos. W sam raz do kogoś na szczycie hierarchii. Ale nie podnosiła go tak jak Majo zdając sobie sprawę, że dla gości i tak nie będzie to zrozumiałe. Wskazała jednak wzrokiem na Karę i Medę jakie wciąż stały w pobliżu jej tronu. Zresztą zaraz potem i smagłolica tłumaczka wskazała je gestem gdy o nich mówiła. Potem władczyni mówiła coś przez chwilę dostojnym, spokojnym głosem a reszta jej poddanych słuchała jej uważnie. - Królowa życzy sobie wiedzieć dlaczego zmierzacie do piramidy! Jaki jest wasz cel? - Majo głośno i wyraźnie przetłumaczyła pytanie królowej i czekała na reakcję gości. Kobieta na tronie podobnie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |