Kiedy przyzwyczaiła się do światła wstała powoli z łóżka i zaczęła przyglądać się z bliska pokojowi. Otworzyła okno i wdychała świeże powietrze. Jej podróżna suknia była w opłakanym stanie, porwana, pognieciona i pachnąca solą. Laureen postanowiła więc wyjść na korytarz i poszukać gdzieś kogoś kto mógłby powiedzieć co to za miejsce i jak się tu znalazła. Podeszła do prostych, drewnianych drzwi i uchyliła je nieznacznie. Ujrzała długi korytarz z mnóstwem identycznych drzwi. Nagle zaniepokoił ją ruch w oddalonym sporo miejscu. Wysiliła wzrok i ujrzała sylwetki trzech postaci, z czego jedna na pewno była kobietą sądząc po stroju. Zamknęła drzwi i oparła się o nie. "Czy to przypadkiem nie był Tristan, a ten drugi to może Fransisco..."- rozmyślała szybko. "A więc żyją, Bogu niech będą dzięki, żyją!
Pdbiegła do łóżka gdzie leżały jej sfatygowane pantofle nałożyła je i wybiegła na korytarz w stronę znajomych. Kiedy dotarła na miejsce zdyszana zdusiła krzyk przerażenia. Tristan leżał bezwładnie na podłodze najpewniej trawiony wysoką gorączką, a dwoje szczupłych, ale silnych rąk tajemniczej kobiety w białej sukni, usiłowało go podnieść. Chwilę posapała analizując sytuację, a potem podeszła do kobiety i schyliłą się pomagając jej podnieść Tristana. -Jestem Laureen, pomogę ci, bo Tristan to nielada mężczyzna- posłała jej miły uśmiech. -Wiesz może co mu jest? Widzę, że ma gorączkę i pewnie jest ranny, bo wiesz my byliśmy na tym samym statku. Niestety zatonął, a ja nie wiedziałam czy ktoś jeszcze przeżył.- zaczęła siłując się z bezwładnym ciałem mężczyzny. -Jakie to szczęście, że żyjemy... |