Pierwsza próba wyrwania się z tłumu nieubłaganie prącego do przodu zakończyła się niemal rozbiciem nosa na szerokiej niczym beczka klacie wyjątkowo rosłego pracownika fabryki, głośno wyrażającego swoje niezadowolenie. Gwałtowny obrót w drugą spowodował uderzenie skronią w pochodnię niesioną przez mniejszego, ale równie niezadowolonego robotnika. Ten nie krzyczał, machał za to płonącym konarem obwiązanym szmatami z zapałem godnym lepszej sprawy. Teo kilkoma uderzeniami otwartej dłoni przygasił włosy.
Nie było nawet czasu zastanowić się, czemu połowa mieszkańców tego zadupia postanowiła rozpocząć walkę o swoje wydumane lub prawdziwe prawa w środku nocy. Tłum niósł ich razem ze sobą, ale papcio wiedział, że z prądem to i gówno płynie, a pod to jedynie ślachetna ryba, jak mawiał jeden jego znajomy z gór. Może i szczurołap nie miał dość siły, żeby przeciwstawić się samemu naporowi tłuszczy, ale miał w zanadrzu – dosłownie – ukrytą broń. Wyciągnął zza pazuchy Hunda i trzymając go w dwóch rękach przed sobą podjął kolejną próbę uwolnienia się.
- Hund, gryź, szczur!