Żałosne, pomyślał Czarniawa patrząc skomlącego jak pies Kotowskiego. Po chwili sam jednak poczuł obecność sił, które go przerażały i przytłaczały jednocześnie. Nie bał się już śmierci, ale to co przeoblekało jego umysł i ciało wydawało gorsze i straszniejsze. Zaczął pojmować, że znalazł się w jakimś więzieniu, kazamatach, z których uciec równie trudno jak z ostatniego kręgu piekieł, dokąd trafiali i trafiać będą najtwardsi grzesznicy. Jednocześnie czuł, że miejsce to jest jakimś przejściem. Tylko, gdzie, dokąd?
- Kazamaty – wypowiedział to słowo na głos – Jesteśmy w kazamatach. To też jakieś przejście tajemne, tylko dokąd prowadzi? Domysłów nie mam żadnych.
Nie potrafił się skoncentrować, wycie i wrzaski Kociebora wcale nie pomagały. W dodatku wyczuł Ją. Lidka gdzieś tu była. A może tylko chciał tak myśleć? W swych chorych fantasmagoriach wyobrażał sobie, że dziewczyna wciąż mu towarzyszy, cierpiący katusze umysł oszukiwał jego zmysły by ulżyć cierpieniom a jednocześnie jątrzyć ranę.
- Lidko. Czuję, że tu jesteś. Co się z nami dzieje? To twoja sprawka? Tak twierdzi pan Kociebor. Jeśli twoja miłość do mnie, twoja nienawiść i wzgarda, to tylko jakaś gra, ujawnij się wreszcie i przestań mną bawić. Nawet jeśli mnie wykorzystałaś, jeśli omamiłaś czarami, bo służysz innym siłom, to wiedz, że ja się nie poddam. Miłość twą zdobędę, prawdziwą a nie udawaną, doprawianą magią. Rzucam wyzwanie twojej pani jędze i każdej innej istocie, której służysz. Nie dziś, nie jutro, lecz za jakiś czas prawdziwie mnie pokochasz. Będziesz tylko moja, a ja będę tylko twój. Choć teraz na twej twarzy pełzna pewnie litościwy uśmieszek i uważasz mnie za głupca i szaleńca, tak się właśnie stanie, taki nam pisany los. Na nikim mi tak nie zależy jak na tobie i o nikogo tak walczyć nie będę jak o ciebie. Chcesz się przekonać, to pomóż wydostać z tych kazamatów, wskaż drogę. Lub po prostu przyjdź do mnie. Jeśli mam pogrążyć na wieki wieków w tych ciemnościach, to tylko z tobą.