Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2021, 22:01   #34
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
— Tędy dobry panie — młodzian wskazał Bernardowi kierunek. — Ot tam!
Okazało się, że kapliczka znajdowała się niemalże pod nosem rycerza, bowiem postawiono ją tuż obok garnizonu Taalagadzkiego. Co w zasadzie nie wydawało się wielce zaskakujące, zwłaszcza w mieście gdzie Ulryk był jednym z naczelnych bóstw. Wyznaczony przez von Kesserlinga wyrostek dość entuzjastycznie podszedł do swego zadania. Nie tylko w widoczny sposób czuł się zaszczycony obcowaniem z jednym z potężnych wojowników Pana Bitewnego Szału, którzy to według wieści gminnych gołymi rękami dusili wilki, ale i niewątpliwie liczył na odpowiednie wynagrodzenie swej służalczości przez majętnego rycerza. Niewiele piasku upłynęło w małej klepsydrze, a dwójka trafiła na miejsce. Kapliczka Pana Zimy bez wątpienia została wykonana z należytą rewerencją, wyglądała też na zadbaną i często odwiedzaną.


Leżały pod nią liczne dary, głównie oręż, który sprawdził się w wielu bitwach, ale i pierwsze zarobione na wojaczce monety, rogi do miodu, którymi opijano śmierć poległych w boju towarzyszy, czaszki powalonych bestii czy skóry wilków, świętych zwierząt tegoż bóstwa. Patrząc na majestatyczny obiekt kultu, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że sam srogi Ulryk w tym miejscu obdarza bacznym spojrzeniem swego wyznawcę. Osądzając surowo czy jest on istotą godną jego uwagi i łaski. Jeśli Middenlandczyk miał do niego jakąś sprawę, to musiał przedstawić ją szybko, prosto i szczerze, bowiem jego boski patron nie miał cierpliwości do tchórzy i krętaczy.




Wyznaczone warty musiały poskutkować, a może zwyczajnie uchodźcy mieli szczęście, bądź jeszcze nie wkroczyli na niebezpieczne tereny. W każdym bądź razie noc upłynęła bez niespodzianek, żaden z wartowników nie wykrył jakiejkolwiek podejrzanej aktywności. A podopieczni poszukiwaczy przygód sumiennie wykonali swoje obowiązki. Nieco dziwne wydawało się jedynie to, że z jakiegoś powodu kilkakrotnie w ciągu nocy Lafeneanna osobiście sprawdzała, jak mają się wszystkie posterunki wartownicze. Nie zwierzyła się swemu ochroniarzowi skąd taka inicjatywa, ale może zwyczajnie nie ufała pospólstwu i wynajętym przez Hohenlohe najemnikom. Ogółem było bardzo spokojnie, nocną ciszę przerywały jedynie sporadyczne, stłumione odgłosy ludzkiego kaszlu. Kiedy wreszcie wiosenne słońce wstało, można było stwierdzić, że pierwsza noc poza miastem szczęśliwie i bezpiecznie dobiegła końca.

Skoro świt, tuż po posileniu się złożono obóz i ruszono w dalszą drogę. Marsz potrwał może ze dwie godziny gdy bohaterowie wraz ze swymi podopiecznymi napotkali na swej drodze pierwsze, potencjalnie bardzo poważne problemy. Zmierzały one na nich wprost ze wschodu. Nikomu z pierwszych szeregów pochodu nie umknęło, jak z naprzeciwka zbliżała się trójka jaskrawo ubranych, niezwykle rosłych humanoidów. Ci zaś zauważywszy, kto idzie w ich stronę, przystanęli i zaczęli obserwować uchodźców oraz ich obstawę. Z kolei sir Dorian, jadący na czele grupy na swym potężnym bretońskim rumaku widząc owe monstra, mocno zacisnął dłoń na rękojeści swego rodowego miecza, czujnie obserwując ich ruchy przez wizjer garnczkowego hełmu. Dumny syn Carcassonne nie okazał ni krztyny lęku, czego nie można było powiedzieć o zwykłych ludziach, których miał chronić. Ci bowiem wpadli w panikę, z przerażeniem gapiąc się na olbrzymie potwory. W międzyczasie będący nieco dalej kislevski wiarus zauważył, że z jakiegoś powodu z niezwykłą gracją z wozu zeskakuje jego pracodawczyni. Jej twarz miała poważny wyraz.
— Oręż na podorędziu zacny druhu i szybko za mną — rzuciła pospiesznie do przysadzistego mężczyzny, ruszając błyskawicznie na czoło pochodu, który z jakiegoś powodu się zatrzymał. Hrepiczuk musiał przejść w regularny trucht, by dorównać kroku prędko idącej elfce.
Von Sauber i Melissa znajdowali się gdzieś w połowie kolumny, dlatego nie wiedzieli, co się stało, ale nabrali podejrzeń, widząc, jak marsz gwałtownie ustał. Nawet zazwyczaj gadatliwe siostry Ebore i Irmgard na chwilę umilkły, dumając nad powodem postoju.

Olbrzymie humanoidy przestały między sobą szeptać akurat jak przy boku Bretończyka zjawiła się Lafeneanna i Onufry, oboje jednak nie okazali trwogi z powodu tego co niespodziewanie zobaczyli. Wkrótce jeden z tamtych wystąpił naprzód. Ziemia trzęsła się pod stopami, gdy kolosalny stwór zbliżał się do grupy podróżnych. Były kozak szybko rozpoznał owe groźne istoty. Widział je nie raz w trakcie swego długiego, żołnierskiego żywota. Zarówno jako sojuszników, jak i przeciwników. Były to ogry, potężne bestie o nienasyconym apetycie i niezrównanej krzepie. Wielbiące walkę i jadło do tego stopnia, że nierzadko tworzyły kondotierskie oddziały zasilające szeregi zaciężnych armii cywilizowanych państw. Takie kompanie nazywało się powszechnie „Pożeraczami Ludzi”. Gospodar wiedział doskonale, że nie było z nimi żartów, bowiem widział na własne oczy, jak ze śmiechem znosiły one rany mogące powalić tuzin krzepkich wojów, siejąc przy okazji niespotykane wręcz spustoszenie w szeregach wroga. Słyszał też, że w swojej ojczyźnie położonej daleko za Górami Krańca Świata trzymały one olbrzymy jako swoich niewolników.

Gdy wąsaty wojak dumał, stwór podszedł na odległość tuzina kroków i zatrzymał się. Jego kapelusz był prawie tak wielki jak on sam, pod jego rondem mogłaby się schować cała rodzina. Nakrycie głowy przyozdabiały barwne, powiewające na wietrze nastroszone pióra. Ogr uchylił kapelusza i ukłonił się nieznacznie.

— Cześć, chudziaki. Jezdem Thurgredd Wyrywacz Serc — zwrócił się do stojącej na przedzie trójki słabym reikspielem z wyraźnym akcentem, jego mocarny głos dudnił niczym wielki ungolski bęben — Chłopaki i ja widzim, że macie tu niezłe stadko. Myśmy pomyśleli, że podzielicie się śniadaniem.
Następnie rozejrzał się po wieśniakach i wyszczerzył w uśmiechu zębatą paszczę do grupki dzieci, które od razu wybuchły straszliwym płaczem lub się zmoczyły. Potem ogr spojrzał na trójkę reprezentantów wyczekująco. Wyglądało na to, że potwory umyśliły sobie, że poszukiwacze przygód przekupią ich jakimś jedzeniem. Na przykład kilkorgiem dzieci...
 
Alex Tyler jest offline