Emocje falowały, dawały się ponieść. Tłum nabierał siły, inercji, woli. Niczym potwór wynurzający się z głębin. Z początku ospały, rozkojarzony. Z każdą chwilą większy, silniejszy straszniejszy. Cyryl niesiony niczym falą płynął wraz z innymi. A z każdym krokiem pozwalał unieść się emocjom. W koło niego kłębili się robotnicy. A może kłębili się w koło Adolfa?
Ten chwycił pochodnię. W ślad za nim inni. W tłumie widać było zdezorientowane twarze. Z wielkimi oczyma błądzącymi w koło w poszukiwaniu żagwi, łuczywa, czy choć kija, na który można było owinąć kawał szmaty. I w tę zimną noc co rusz któryś zrywał opończę, oddzierał rękaw by owinąć, by podpalić! Gdzieś ktoś w zwierzęcym skowycie szarpał się z nogawką porozrywaną wespół z innymi. By podpalić, by zapłonąć, by wznieść ponad innymi święty symbol budzącego się Potwora.
Takoż w koło Adolfa kłębił się tłum pochodni. I rósł ogarniając swym blaskiem i cieniem zebranych. Dziwnym było patrzeć jak jakaś dziwna emocja jednoczy. Jak rodzi się pasja ocierająca się o szaleństwo! A pośród nich, w cieniu podążał Cyryl. Cichy, nieobecny, bez słowa. Parę kroków za Adolfem. A po jego bokach, blisko, z pozoru obcy mu robotnicy przyjęli postawę lustrzanego odbicia. Jakby chroniąc go w świętej procesji ku wietrzności.
Przystanęli. Ci na przedzie mogli już dojrzeć. Grupa Adolfa, z każdą sekundą coraz liczniejsza oparła się o swych kamratów nie-kamratów zastygłych na widok zbrojnych. I parli na nich! Tak jakby ich strach nie był ich strachem. Jakby ich wątpliwość nie była ich wątpliwością. Jakby samopały wykierowane w ich stronę nie miały siły ich zranić. Jakby niewidzialna siłą skupiona w koło słów Adolfa stanowiła obronę i odpychała w ciemność strapienia. W oczach gorejącego tłumu zamiast strachu była siła. Naparli na pozostałych co przystanęli na przedzie. Zrobiło się jakby ciszej.
W tłumie, wśród ognia i cienia nic nie było na pewno. Czy ktoś krzyczał? Kto? Co? Ktoś ruszył? W jaką stronę? Stojący pośród innych Cyryl ozwał się. Chyba. Coś powiedział. Być może. Czymś zamachał. Choć słabo widać. Dotknął stojącego przed nim Adolfa. Temu oczy zaświeciły się i z gardzieli poleciał okrzyk: - Naprzód!