Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2021, 22:30   #124
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Bertrand czujnie przyglądał się nowo przybyłym Amazonkom. Nie wydawało się żeby byli zagrożeniem skoro przybyli tutaj z Medą, ale czuł się nieco niepewnie świeżo po brutalnym starciem z wężem i bez tłumacza.

Podszedł w stronę w którą podążyli Zoja i Toga, próbując ich wypatrzeć.

Odejście od obozu niewiele zmieniło w sytuacji. Ani nie pomogło namierzyć dwójki jaka się od niego oddaliła ani nic innego. Amazonki podniosły głowy obserwując ten manewr ale nie reagowały na niego. W końcu Bretończyk wrócił do ogniska i sytuacja znów się unormowała. Kara i Meda cicho rozmawiały ze sobą albo nie i podobnie czynili to reszta obozowiczów. Obie grupy nie bardzo parły do wzajemnego poznania się. To trwało aż z haszczy otaczających obóz wyłoniła się Zoja i jej czarnoskóry towarzysz. Blondynka prowadziła za uzdę odzyskanego rumaka. Ona i Pigmej zdziwili się widząc powiększony skład obozu. Ale podeszli do reszty czekających.

- O. Widzę, że mamy gości. - powiedziała cicho Kislevitka uwiązując z powrotem Karo do drzewa. W tym czasie Togo wdał się w radosną dyskusję z Amazonkami. Głównie z tymi “swoimi”. Wymiana zdań zdawała się być intensywna. W końcu Togo wciąż szczerząc się jakby wygrał właśnie nie wiadomo co zwrócił się w estalijskim do reszty.

- Mamy zaproszenie do ich wioski. Jako goście i posłowie. Ich królowa zgodziła się nas przyjąć. Mamy iść z nimi. - Pigmej streścił to czego dowiedział się od Amazonek i pokazał gdzieś mniej więcej w tą samą stronę co wcześniej w swej pantonimie pokazywała Kara.

- Ruszajmy zatem. - skinął głową Amris jednocześnie popatrzył czy nikt nie protestuje lub nie dyskutuje na tym etapie. Spotkanie z królową to był praktycznie ich cel. Rozmowa mogła ich przybliżyć do bezkrwawego przejścia przez te tereny. Był też pewien, że wypłynie w ten czy inny sposób sprawa konfliktu z nieumarłymi.

- Czyli jako posłowie mamy gwarancję bezpieczeństwa? - Bertrand spytał się Pigmeja, nie będąc do końca pewien czy dzikuski postrzegają tego typu kwestie tak jak oni, ludzie cywilizowani. Pamiętał wciąż co opowiadali Norsemeni o brutalnych zwyczajach Amazone i ich braku litości dla jeńców...

- Jak będziecie grzeczni! Póki będziecie gośćmi nic wam nie grozi. Ale jak je wkurzycie i was pognają precz to będzie zabawa! - niski tubylec roześmiał się radośnie jakby pytanie Bretończyka niezmiernie go rozbawiło. Czas było jednak zwinąć obóz w jakim koczowali od wczorajszego popołudnia i ruszać w drogę. Trochę to trwało pozbierać te wszystkie derki, posłania i swoje graty do plecaków. Ale Amazonki nie zdradzały oznak niecierpliwości. Czekały aż pstrokata grupka będzie gotowa. Wtedy ruszyli na przełaj przez dżunglę.

Amris podszedł do Togo i poprosił go by wspomógł go w rozmowie.
- Spytaj wojowniczek czy możemy podpytać trochę o zwyczaje. - elf zaczął rozmowę. Może są jakieś zakazy lub przeciwnie rzeczy które są mile widziane. Nie znamy ich kultury... Zasadniczo jesteśmy z innych kontynentów więc może być spora zapaść i nie chciałbym by prowadziła do nieporozumień. - czarodziej wyjaśnił intencje.

- To pytaj. Togo przetłumaczy. - odparł wesoło czarny niziołek tak samo niefrasobliwie jak to miał w zwyczaju.

- Drogie wojowniczki jestem Amris magister kolegium światła. Władam magią o różnym przeznaczeniu, w tym potrafię leczyć. Skoro mamy być waszymi gośćmi chciałem się przedstawić i zapytać o wasze zwyczaje. Na co jako goście powinniśmy zwrócić uwagę. Co jest dobrze widziane a co bezwzględnie zakazane.

Na czele grupki szła Kara i Meda. Szły obok siebie albo jedna za drugą gdy gęstwa na to nie pozwalała. Te dwie nowe wojowniczki podobnie tylko na końcu pochodu. Nadal żadna z tych dzikich kobiet jakoś nie przejawiała chęci do rozmowy. A podróż na przełaj przez tropikalny półmrok był podobnie uciążliwy jak i dnia poprzedniego. Ale nie aż tak długi.

W pewnym momencie w dżungli dały się dostrzec prześwity co zwykle oznaczało jakąś przerwę w roślinności. Gdy się zbliżyli bardziej okazało się, że to skraj tropikalnego lasu. A jak z niego wyszli to nawet całkiem spora polana. I rzeka. A za rzeką palisada. A jeszcze za palisadą strasznie wysokie domy. Nawet u Norsmenów ponad palisadą wystawały tylko same dachy. A tutaj dachy i jeszcze najwyższe piętra.

Gdy grupka posłów wyszła na tą polanę i zbliżała się do brzegu rzeki za nimi wyszło kilka następnych dzikich wojowniczek. Szły w milczeniu z kilkadziesiąt kroków za nimi jak jakaś dodatkowa eskorta. Albo ktoś kto miał odciąć drogę ewentualnego odwrotu. Szły jednak spokojnie nie zdradzając ani wrogich ani przyjaznych zamiarów.

- Mamy wsiadać. - powiedział Togo gdy grupka Kary i Medy zatrzymała się przy brzegu rzeki. A od strony bramy i palisady ruszyła w ich stronę łódź która widocznie miała ich zabrać do środka.

Zaskakującym i nieco niepokojącym dla Cesara było, że wojowniczki nie kazały im się rozbroić, ani w żaden inny sposób się nie zabezpieczały. Obstawa co prawda była liczna, ale mimo to…

- Można odnieść wrażenie, że nawet z całym naszym skromnym arsenałem nie uważają za konieczne mieć się na baczeniu przed nami. - rzucił bezbarwnym choć noszącym znamiona zbolenia tonem w reikspielu.
Natomiast fakt, że osada była nad rzeką był krzepiący i kto wie czy nie pomocny.
Nie pozostało nic innego jak wsiąść na pokład.

- To że nie każą nam się rozbroić to chyba dobry znak, prawda? Nie jesteśmy więźniami, tylko gośćmi. A to że nie poradzimy sobie z całą osadą nawet uzbrojeni to inna kwestia... - Bretończyk odparł Cesarowi wzruszając ramionami. Był pod wrażeniem faktu, że pogruchotany przez węża Estalijczyk był w stanie iść, zdolności elfów z Ulthuanu były naprawdę niesamowite…

- A przy okazji Togo, ty wiesz skąd te Amazonki biorą dzieci? - spytał się Pigmeja gdy wsiedli na łódź.

- Jak to skąd? Rodzą. Jak każda kobieta. - Pigmej wydawał się być zdziwiony pytaniem.

- Naprawdę chce pan dowiedzieć się panie de Truvile co robią gdy rodzi się chłopiec? - rzekł Cesar z niepozbawionym tonu ponurego żartu cieniem rozbawienia.

Ale rozmowa musiała zostać odłożona bo łódź prowadzona przez jakąś Amazonkę dobiła do brzegu i można było zająć w niej miejsca. Z wysłannikami kapitana wsiadły także Kara i Meda oraz te dwie wojowniczki jakie im towarzyszyły przez drogę. Potem łódź odbiła od brzegu i przepłynęła na ten po drugiej stronie. Tam znów obie grupki wysiadły i ruszyły ku bramie w palisadzie. Dokładniej ku furcie jaką otwarto. Karo musiał zostać na poprzednim brzegu i z tego co mówił Togo to obiecano się nim zająć ale w łodzi nie było dla niego miejsca.

Za nimi ukazały się domy. Stojące na palach. Nie były jakoś specjalnie większe niż chaty chłopów z Etalii czy Imperium. Ale to, że stały na wysokich palach sprawiało, że wyglądały bardzo nietypowo. I wydwały się nienaturalnie wysokie bo pierwszy poziom miały gdzieś na wysokości pierwszego, może nawet drugiego piętra miejskich kamienic. Wyjaśniło się też dlaczego tak bardzo wystawały poza obrys palisady.

Ale nie tylko domy na palach czekały za furtą palisady. Z werand tych domów, z palisad, na niby ulicach pomiędzy domami przyglądała im się widownia. Same kobiety. Dzieci, dziewczynki, dziewczyny i kobiety w kwiecie wieku. Ale żadnego chłopca, młodzieńca czy mężczyzny. Wszystkie jakie były na tyle blisko aby im się przyjrzeć chociaż jak je mijali wydawały się zdrowe i pełne sił. Prezentowały różnordone typy urody. Jakby ktos tu spędził mieszankę nacji i ludzkich ras z całego Starego Świata. Były takie które mogły by uchodzić za Estalijki czy Tileanki, za Arabki lub mieszkani dalekich, południowych krain ale też blondynki niczym rodem z Kisleva. A także całkiem ezgzotyczne jak Kara czy Meda.

Tubylcy okazywali mijanym gościom stonowana ciekawość. Przyglądano się gościom, coś do siebie mówiono przyciszonymi głosami ale z podobną rezerwą i dystansem jaki okazywały spotkane do tej pory wojowniczki. Raczej nie dało się dostrzec wśród nich wrogości, złości czy agresji. Ale też bez serdeczności i życzliwości.

- Mówią, że ten dom jest dla nas. Możemy go użyć. Królowa przyjmie nas na kolacji. O zachodzie słońca. - Pigmej przetłumaczył to co powiedziała Kara gdy dotarli do drabiny prowadzącej do jednego z domów. Pokazała na migi, że mogą tam wejść i się rozgościć. A resztę załatwił mały dzikus. Do zachodu słońca było jeszcze ze trzy, może cztery dzwony. Południe już minęło ale dalej był środek dnia.

Drabina zdała się Novareńczykowi teraz nie mniej wredną bestią niż sam wąż. Utyskiwać jednak nie zamierzał.
- Podziękuj im od nas i zapytaj, czy nie będzie źle widzianym jeśli zwiedzimy osadę.

- Zwiedzanie osady to ciekawy pomysł… - zaintrygowany Bertrand pogładził bródkę… - tylko trochę trudno może być bez tłumacza, co jeśli nieświadomie kogoś obrazimy? - przeniósł spojrzenie na Togo

- Bo tylko tu możesz robić za tłumacza, prawda? I w całej wiosce nie ma żadnych mężczyzn poza nami? - Tajemnica Amazonek wciąż czekała na rozwiązanie.

- Jak jakiegoś mają to bardzo Togo się zdziwi. - zaśmiał się wesoło czarny niziołek. Po czym wdał się w rozmowę z Amazonkami jakie ich przyprowadziły do tego domu na palach. Chwilę to trwało ale w końcu się okazało, że goście mogą sobie pozwiedzać. Ale lepiej by nie wpakowali się w kłopoty.

- Nie kradnij, nie bij, nie zabijaj, nie hałasuj, nie właź gdzie cię nie zaproszą. Proste nie? - Pigmej przetłumaczył albo po prostu wyjaśnił jak to może być z tym zwiedzaniem wioski. A potem Amazonki poszły w swoją stronę a goście mogli pójść na górę zostawić swoje rzeczy i się odświeżyć po podróży przez te duszne, błotniste tropiki. Chata na palach właściwie aż tak bardzo nie różniła sie od domostw w Starym Świecie. Też był piec, izby sypialne, izba główna gdzie toczyła się większość dziennego życia. W niej właśnie był stół zastawiony winem, jedzeniem i owocami. Dało się zjeść porządny obiad jaki czekał na gości. I w samą porę bo od śniadania w obozie w dżungli to już każdy zdążył porządnie zgłodnieć.

Bertrand postanowił odłożyć na później rozwiązanie zagadki istnienia społeczności składającej się z samych kobiet (i to tak różnych od siebie, czyżby porywali dziewczynki i je tu wychowywali?) - okazja do kąpieli i zjedzenia porządnego posiłku była nie do odparcia...



 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 29-05-2021 o 23:28.
Lord Melkor jest offline