Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-05-2021, 17:29   #126
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - 2525.XII.13 agt; popołudnie

Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, dżungla, zarośnięte ruiny
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco


Carsten



Deszcz łomotał w liście i gałęzie tworząc monotonny, stały szum. Odgłosy życia dobiegające z dżungli znacznie przycichły ale nie znikły zupełnie. Nie wiadomo skąd i gdzie narobiły się kałuże wody i niewielkie strumyczki a gliniasta gleba znów zaczynała nasiąkać kolejną porcją wody.

- Wracamy? Albo zobaczmy jeszcze raz tamtą budę? - zaproponował Miguel zwracając się do Carstena. Łaziki już jakiś czas po tych ruinach. Wydawały się niemniej zagadkowe niż gdy tu dotarli pierwszy raz. Ocalałe fragmenty ścian na tyle całych aby zachowały się rzeźby czy płaskorzeźby przedstawiały jakieś przerażające i obce kształty i stworzenia. Lub ich fragmenty. Kompletnie obce ludziom zza oceanu. Nieważne czy pochodzili z Sylvanii, Imperium czy Estalii. Nawet w elfich czy krasnoludzkich wzorach i sztuce było coś zrozumiałego. Można było zazwyczaj pojąć sens wizerunku. Ale tutaj? Jakieś łuskowate albo pierzaste stworzenia. Najczęściej zachowane tylko we fragmentach co jeszcze bardziej utrudniało zwizualizowanie jak mogło to wyglądać pierwotnie. Ale prostych zbirów Olmedo to odstraszało. Wydawało się, że tylko nadzieja znalezienia złota czy innych łupów sprawia, że jeszcze nie dali stąd dyla. No i rozkazy ich dowódców.

Więc nie bardzo mogli odgadnąć co to kiedyś było. Ale chyba udało im się chociaż obszarowo zwiedzić te ruiny. To chyba było kilka budynków stojących obok siebie. Może jakiś dawny urząd, posterunek czy świątynia. Przynajmniej przez analogię do budowli ze Starego Świata. Ale z większości zostały fundamenty a resztki ścian rzadko sięgały chociaż do pasa. Czyli niewiele z nich zostało. Ta “buda” jak ją nazwali ludzie Olmedo byłatutaj jedynym budynkiem jaki ocalał w całości. Przynajmniej miał całe ściany no i dach. Może dlatego jak zaczął padać deszcz przyszedł on na myśl zwiadowcom jako miejsce schronienia. Bo przecież nic strasznego tam nie znaleźli.

Carsten jaki poprzedzony dwoma ochotnikami wszedł tam do środka natknął się na rumowisko jakie zawalało podłogę. Wszystko tam było co tylko mogło być. Gruz, kamienie, stare liście i gałęzie, te liany, liście i gałęzie co oplatały budynek i zasłaniały też podłogę, pokruszone skorupy i to wszystko chrzęściło pdo butami przy każdym kroku. Ale nie uniemożliwiało przejścia dalej.

Pomieszczenie nie było zbyt wielkie to po dwóch krokach dało się dojść do katafalku. Tego kamiennego kloca prawie na środku pomieszczenia. Trochę cofniętego w głąb. Jak Carsten zadarł do góry swoją czarną głowę dojrzał w świetle pochodni kwadratowy otwór. Prowadził on do tej mniejszej kondygnacji na piętrze budynku. Jak się okazało jak się weszło na ten katafalk to można było złapać się tych krawędzi i podciągnąć aby zajrzeć do jest wyżej. Koledzy nawet chętnie mu w tym pomogli podtrzymując go albo podając rękę czy kolano aby mu było łatwiej się wspiąć. Pomagało bo poza katafalkiem i gołą podłogą otworu właściwie nie było się tam czego złapać.

Góra okazała się nie mniej surowa i opuszczona niż dół. Chociaż chyba mniej zagracona. I było tu sporo gniazd jakichś małych ptaków. Podobnych do wróbli tylko bardziej kolorowych. Rodzice piskiem próbowały odstraszyć intruza. Ale z racji różnicy wielkości nie miały szans chyba, że ktoś wystraszyłby się czy zniechęcił ich wspólnym jazgotem. Gdy się zbliżyło to dorosłe uciekały sprawnie mijając dorosłego mężczyznę który w najlepszym razie mógł się garbić. Można tu było leżeć lub siedzieć ale stać to mogło najwyżej małe dziecko. A z bliska pisklęta też milkły i nieruchomiały wyczuwając obce zagrożenie. Tam właśnie Carsten znalazł błysk złotego metalu. Jak podniósł to z pyłu i gałązek okazało się, że to chyba naprawdę jest ze złota. Jakiś okrągły detal. Jak część kolczyka czy jakiejś ozdoby. Ale to było najcenniejsze znalezisko jakie znalazł w “budzie”. Ale nie jedyne.

Zeskoczyć na dół z piętra było znacznie łatwiej niż się tam wspiąć. Zwłaszcza jak się skakało z powrotem na ten katafalk. Ale był jeszcze jeden otwór. Tym razem za kamiennym blokiem, w podłodze parteru. Był nieco mniejszy niż podstawa tego regularnego, rzeźbionego bloku. Ale regularność sugerowała, że został wykuty celowo. Jak chłopcy Miguela poświecili nad tym otworem to okazało się, że nie jest przesadnie głęboki. Może metr ziemi czy podłogi do sufitu chyba korytarza jaki biegł już pod ziemią. Potem jeszcze z 1,5 metra do podłogi. Dałoby się tam wskoczyć. Chociaż tym korytarzem trzeba by iść skulonym bo nie dało się wyprostować. Na dnie podłogi pod tym otworem widać było podobne śmieci jak i na podłodze parteru. Zeschłe liście, patyki, pajęczyny, trochę już dość bladych i mizernych liści jakie tutaj już miały problem ze światłem słonecznym. Z góry zwiadowcy wskazywali na jakiś blady, obły kształt. Jedni mówili, że to kamień. Inni, że czaszka. Ale było widać tylko obły, blady kształt to i jedni i drudzy mogli mieć rację. Z dołu dobiegał zapach wilgoci. Coś jakby pomieszanie stęchlizny lochu lub piwnicy i gnijącej ściółki. Co biorąc pod uwagę scenerię jakoś nawet pasowało do reszty otoczenia. Zwłaszcza jak w tych ruinach odkryli stos czaszek tym razem już na pewno ludzkich.



https://s3.envato.com/files/c31d7f14...ge_preview.jpg

A w tej “budzie” jakieś kości znaleźli na podłodze. Łagodne łuki żeber i długie, proste kości pewnie jakichś kończyn. Wszyscy się zastanawiali czy to ludzkie szczątki czy też jakichś zwierząt. Jeden ze zbirów wymamrotał trwożliwie, że tu na pewno te cholerne dzikusy składały ofiary z ludzi i by lepiej się zabierać stąd jak najszybciej. Inny był prawie pewien, że to kości sarny czy czegoś podobnego. Widząc, że podwładni zaczynają mieć zbyt wiele czasu wolnego Miguel przepędził ich do przeszukania reszty ruin aby dać im jakieś zajęcia. No i móc złożyć kapitanowi porządny raport. Więc się rozeszli po tych ruinach aż je mniej więcej obejrzeli. No ale właśnie zaczęło padać. Żadna mżawka czy kapuśniaczek tylko pełnowymiarowy deszcz. A mimo to nadal było gorąco. Jakoż nie wyglądał na przelotny bo już z jeden pacierz padał. Więc powstał dylemat co dalej. Zostać czy wracać? Albo raczej czy sprawdzić ten podziemny korytarz czy dać sobie spokój? Trochę fantów mieli. Żołnierze znaleźli dziwnie, regularne kamyki. Wyglądało jak kawałki czarnego szkła. Ale twarde. Jeden z nich z zaskoczeniem skaleczył się w rękę gdy kamienne ostrze bez trudu zarysowało mu skórę dłoni pozostawiając czerwoną pręgę. Nie było to jednak podobne do żadnego kamienia znanego ze Starego Świata. Nawet nie było wiadomo czy to jakiś naturalny kamień czy produkt jakiejś technologii. Ale były nietypowe, ładnie błyszczały jak czarny opal no to paru szczęściarzy zabrało je na pamiątkę.




Czas: 2525.XII.13 agt; popołudnie
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, wieża królowej
Warunki: wnętrze sali tronowej, jasno, cicho, ciepło, powiew na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, deszcz, powiew, gorąco



Posłowie



Posiłek zdecydowanie pomógł poprawić samopouczucie. Podobnie jak możliwość odświeżenia się czy zmiany ubrań na te jakie do tej pory każdy niósł w swoich bagażach. Właściwie jak ktoś chciał mógł nawet skorzystać z kąpieli w rzece. Bo ręczne dostarczanie wody na wysokość pierwszego piętra było i czasochłonne i upierdliwe. Dlatego w chacie do dyspozycji był dzban, baryłka czystej wody, miska, ręczniki, pachnące płyny jako chyba kosmetyki no ale na pełnowymiarową kąpiel w balii nie było co liczyć. Od tego była rzeka.

Sama chata jaką goście dostali do dyspozycji była całkiem wygodna. Pierwszy poziom był taki na co dzień. Do gotowania, jedzenia, spotkań, rozmów i inne czynności dnia. Wiekszość zajmowała główna, dzienna izba. Była też drabina prowadząca na piętro. A tam, były może nie pokoje ale boksy. A w nich łóżka na krótkich klockach aby nie leżały na gołej podłodze lub hamaki. Panował półmrok jaki w dzień rozświetlały okna i świetliki w dachu. Zaś w samych oknach była rozpięta cienka siateczka jaka uniemożliwiała wlatywanie insektów do wnętrza ale nie przeszkadzała wymianie powietrza tworząc przyjemnie chłodzący przeciąg.

Widząc, że Iolanda poszła po tym wszystkim na zwiedzanie wioski po chwili zastanowienia dołączyła do niej Zoja. Na dole czekała na nie jedna z Amazonek. Nie były pewne czy stoi tam cały czas czy akurat przyszła do nich. Ale jak zeszły na ziemię to wręczyła im po jednym piórze. Pióro było wielkości kurzych ale miało ładny kontrast kolorystyczny. Większość była kanarkowo żółta a końcówka niebieska. Kobieta dała im znak na migi aby wzięły po jednym takim piórze.

Wioska pod względem wielkości czy zaludnienia nie mogła się równać choćby do Portu Wyrzutków. W porównaniu do tej osady to Port wydawał się prawdziwym miastem. Tutaj dominowały drewniane budynki z desek i bali. Wszystko stało na palach. Jedyna budowla jaką obie turystki znalazły co nie stała na palach to była jakaś piramida. Wyglądała na kamienną. A na jej szczycie stał jakiś prostokątny budynek. Jej czubek chyba wznosił się ponad otaczającą palisadę i budynki więc pewnie mógł to być najwyższy budynek w osadzie. Długo nie pozwiedzały bo zaczęło padać. A mimo to wciąż było gorąco! A i popołudnie zaczynało się powoli kończyć i dzień miał się ku końcowi. Czas było wracać do reszty.

- Ciekawe czy ta piramida do jakiej idziemy to też tak wygląda. - powiedziała kislevicka blondynka gdy już nasyciła oczy tą dziwną budowlą. Wyglądała jakby budowano kolejne platformy jedne na drugich aż na samej górze postawiono ten prostokątny budynek. W samej wycieczce nikt im z tybylców nie przeszkadzał. Chociaż też nie zagadywał. Odprowadzały ich zaciekawione spojrzenia, czasem uśmiech od dziewczynek, dziewczyn i młodych kobiet. Ale żadnej staruszki nie dostrzegły. Tak samo jak żadnego chłopca czy mężczyzny.

Iolanda i Zoja wróciły do domu gościnnego niedługo przed tym jak przyszła jakaś tubylcza kobieta i poprzez Togo dała znać, że czas udać się na audiencję. W strugach padającego deszczu w świetle kończącego się dnia grupka prowadzona przez tubylczą przewodniczkę zawędrowała do jednego z domów jaki był wyższy i większy niż inne. Albo był to konglomerat kilku mniejszych budynków.




https://i.pinimg.com/originals/81/6e...279299d03e.jpg

Jeszcze trochę schodów i w końcu wszyscy znaleźli się w sali tronowej królowej. To dało się pojąć w lot nawet bez żadnego tłumacza. Tron był tylko jeden, ustawiony dokładnie naprzeciwko wejścia a na nim siedziała tylko jedna osoba. Do tego wystrojona w piękne pióra, korale, bransolety przykuwała uwagę momentalnie. I była to bardzo młoda i piękna królowa. I nie była sama.




https://i.pinimg.com/originals/98/35...32256ae324.jpg

Po jednej stronie jej tronu stały Kara i Meda. Obie też wystrojone w eleganckie chociaż jak na zaoceniczną normę to dalej bardzo niewiele zakrywające stroje. Po drugiej, tuż przy królowej stała jakaś kobieta w masce więc trudno było coś o jej urodzie czy grymasie twarzy powiedzieć. Do tego podejście do tronu było obramowane przez kilka wojowniczek. Każda miała włócznię i tarczę. Tarcze były pokryte jakąś gadzią skórą i z wymalowanymi barwnymi wizerunkami węża z rozwartą paszczą. A u pasa miały dziwną broń. Była umocowana tak jak zwykle nosiło się szable czy miecze. Ale bez pochwy. I przypominała raczej pałkę czy listwę. Z zamocowanymi wzdłuż nich czarnymi kawałkami czegoś. Trudno było zakwalifikować tą broń bo w Starym Świecie nie miała swoich odpowiedników.

- Ja jestem Majo i będę mówić w imieniu królowej! Królowa Aldera, córka pradawnych bogów, władczyni Wężowej Rzeki, wita gości i posłów kapitana de Rivera! - z przodu przed tronem stała wojowniczka. Na tle innych aż tak niczym szczególnym się wyróżniała. Też była barwnie i dość skąpo odziana co chyba tutaj było normą. Ale niespodziewanie odezwała się w reikspiel. Dało się wyczuć, że to nie jest jej ojczysty język tak samo jak dało się to wyczuć u Bertranda czy Iolandy ale jednak nie było trudności ze zrozumieniem jej słów.

~ Jak nas zaproszą na kolację to będzie dobrze. Jak nie to niedobrze. Nie podchodźcie bliżej tronu chyba, że was poproszą. ~ mruknął cicho Togo informując o tym resztę posłów. Ale póki co wyszczerzył się radośnie do tłumaczki i całej reszty kobiet jakby spotkał dawno nie widziane siostry. W tym czasie królowa niemo kiwnęła głową jakby na potwierdzenie słów tłumaczki albo na przywitanie.

- Królowa Aldera pyta jaki jest cel waszej wizyty! - tłumaczka pytała donośnym głosem aby być słyszalna w całym pomieszczeniu. Teraz zamilkła i czekała co powiedzą goście. Mimo całej egzotyki gospodarzy i miejsca w ogólnych zasadach protokół przyjmowania gości aż tak bardzo się nie różnił. Najpierw przedstawienie siebie a potem ogólne sprawy. Pierwsza okazja by coś ugrać lub stracić. I rozstrzygająca czy dojdzie do dalszych kroków.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline