Dalsze obozowe czynności przerwał nagle odległy wrzask… Eda(?) i strzał broni palnej. Coś się kurde działo, coś chyba niedobrego. Pobladła Oriana momentalnie założyła szybko swoją kamizelkę kuloodporną, a Bob ściągnął z ognia garnek i chwycił za swoją strzelbę gładkolufową.
- Co jest? - Mruknął, wyręczając wszystkich innych wypowiedzeniem tego samego.
James zostawił w spokoju namiot i chwycił sztucer.
- Lucas, zostań tu z Orianą - powiedział, po czym ruszył w stronę, skąd dobiegł wrzask i strzał.
- Zakładam kamizelkę i lecę za tobą z Orianą. Nie wiadomo co się tam dzieje wszyscy mogą być potrzebni. - Lucas podbiegł do swoich gratów i nerwowo zaczął zakładać kamizelkę taktyczną. Gnata miał zawsze przy sobie więc zamierzał wspomóc kompanów. Tym bardziej, że jedynie on i Oriana mieli szansę uratować kogoś gdyby dostał poważniej.
- Ja pierdolę! - Fuknął nagle Bob - Ja chciałem zostać, przecież ktoś musi pilnować obozu, jeszcze nas ktoś tu podejdzie, i coś zapierdoli, albo coś…
- Ummm - Oriana spojrzała po towarzystwie, zakładając pasek z kaburą i pistoletem, prosto na... szorty. Nie było czasu.
Lucas szybko się zreflektował i spojrzał na Orianę.
- Możesz zostać z Bobem to nie jest zły pomysł. - powiedział telepata.
- Dobrze - Nastolatka minimalnie się uśmiechnęła - Ale w razie czego wołajcie, będę czekała z apteczką.
James nie oglądał się za siebie, szybkim krokiem podążając kierunku, gdzie Ed zmagał się z kłopotami. Prawdopodobnie.
Lucas po założeniu kamizelki podążył za Jamesem. Przy czym bacznie się rozglądał by uniknąć pułapki lub wypatrzeć napastników.
A wtedy, prosto na nich, przytuptała naga(!), zapłakana Amy, trzymająca swoje ubrania w rękach.
- Ratuuuujcie mojego tatusiaaaa! - zawodziła z daleka.
James zatrzymał się na moment, nie wierząc własnym oczom.
- Uratujemy go! - zapewnił, potem ruszył dalej. W końcu były ważniejsze sprawy, niż goła, ciężarna nastolatka, z której to nagości nic nie wynikało.
- Młoda idź do obozu. Tam zajmie się tobą Oriana i Bob. - powiedział Lucas gdy i on dobiegł do Amy. Następnie ruszył dalej za Jamesem.
Gdzieś w oddali rozbrzmiał kolejny strzał. I następny. I znowu wrzask Eda.
Do czego on strzela?, pomyślał James nie zwalniając kroku. Na oko (a raczej na ucho) wyglądało, że wszystkie padły z tej samej broni, z Desert Eagle eks-gliny.
Kolejne dwa strzały, i krzyk Eda. Po kilku sekundach znowu dwa huki broni. Co tam się do cholery działo??
James przyspieszył, równocześnie rozglądając się na wszystkie strony i patrząc pod nogi. Tak by nie było - nie była to miejska promenada i w każdej chwili coś mogło wyskoczyć zza krzaków, lub jakieś 'uczynne' drzewko mogło mu podstawić swój korzeń.
Lucas starał się dogonić Jamesa. Biegnąc nerwowo się rozglądał.
I znowu było słychać dwa strzały, krzyki Eda, i… jakieś zwierzęce warknięcia? Byli już blisko. Może jeszcze jakieś 30 metrów przez gęste zarośla i wysoką, mocno powyżej metra, trawę.
- Gdzieżeś polazł... - mruknął James. Nie zatrzymywał się jednak, tylko przedzierał się przez zarośla, rozglądając się w poszukiwaniu niebezpieczeństw.
Lucas z gnatem w ręku był z kolei cicho. Kontynuował bieg i rozglądanie.
Po chwili obaj usłyszeli kolejne strzały, masę strzałów, i krzyk Klary, wymieszany z jakimś rykiem.
- Tygrys!!
- Niech to...! - James przyspieszył kroku. - Zaraz będziemy! - krzyknął.
Lucas przeszedł z biegu do sprintu. Wiedział, że starcie z Tygrysem nie należało do przyjemnych i łatwych. Więc spodziewał się ciężkich ran u towarzyszy w starciu z bestią. |