Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2021, 08:28   #38
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację


To był dziwny pochód. Dziwny pochód dziwnych ludzi, którzy w dodatku nieśli w sobie jakieś przekleństwo cherlając mocno nawet jak na plugawe imperialne warunki. Mimo to sir Dorian starał się nie oceniać ich wyłącznie przez pryzmat ich narodowości. Było by to głupie zważywszy na fakt, że do kompanii dołączył jakiś dzikus mieniący się kislevitą, mówiący językiem którego Dorian niemal nie pojmował i dla zrozumienia którego posiłkował się swym ulrykańskim druhem. Dziwny pochód, dziwnych ludzi w dziwnym, imperialnym świecie. Wszystko wydawało się sir Dorianowi dziwne. Czemu do ochrony dla bandy łachmytów delegowano rycerzy takich jak on? Czemu nie towarzyszył im, skoro sprawa była aż takiej wagi, zgrabny komunik wojska? Czemu baba stoi na czele pochodu? Czemu…

Tych „czemu” sir Dorian mógłby mnożyć do wieczora, ale sensu nie było w tym żadnego. Wiedział, że musi wkraść się w łaski odpowiednio wysoko postawionych ludzi by znaleźć się na dworze. Na dworze na który byłby od razu zaproszony, gdyby tylko się przedstawił jak trzeba. Tyle, że wówczas nie byłby w stanie spełnić powierzonej mu misji. Wszystko to wpędzało go w kurz, miałkość ludzkiego pochodu i niezliczone „czemu?”. Gdyby dalej się nad tym zastanawiał, to by oszalał. Jednak życie na szlaku nauczyło go również umiejętności czerpania radości z tego co jest. Z każdej chwili. Niezależnie od tego co się w danej chwili dzieje. Bo wszystko niosło w sobie naukę i zalążek przygody. Z tego też względu znosił niewygody podróży, od których już odwykł w dworskim życiu. I znosił je mężnie, klnąc jedynie od czasu do czasu. I po bretońsku, by nie gorszyć tłoczącej się przy jego rumaku młokosów.

Na postoju rozkulbaczył swego rumaka i rozłożył prowizoryczne posłanie decydując się nie rozkładać swego rycerskiego namiociku. Namiociku, bo do prawdziwego namiotu rycerskiego nie sposób było go porównać, aczkolwiek zawsze to była jakaś namiastka domostwa. Tę noc chciał spędzić pod gwiazdami. Zwłaszcza, że i Bernarda do towarzystwa nie było po tym jak gdzieś „zawieruszył się” jego giermek. Przed snem, jak za dawnych lat gdy jeszcze błądził po bezdrożach w poszukiwaniu sławy, wyszukał sobie w przydrożnych chaszczach solidną lagę. Grubą, ciężką, solidnie leżącą w garści. Tak o połowę cięższą od „Rozjemcy”. Tak „uzbrojony” odszedł na kilkadziesiąt kroków od obozu i tam zaczął swój wieczorny taniec z „mieczem”. Ciężka laga ospale chodziła w jego rękach, ale on wiedział, że tak jest dobrze. Gdy przyjdzie do roboty mieczem, ten będzie śmigał. A i ręka nabiera przy takiej zabawie krzepy. Zeszło mu na tej zabawie trochę czasu. Więcej niż zwykle. Jakby chciał wypocić całą swą wściekłość na ten plugawy kraj i jego mieszkańców. Jakby chciał zapomnieć…

Ani się obejrzał a jego zabawie przyglądało się kilku wyrostków. Początkowo w milczeniu, jakby bali się ozwać, choć coś tam do siebie szeptali. Po jakimś czasie sami wygrzebali z krzaków swoje „miecze” i próbowali naśladować jego ruchy. Obserwował ich kątem oka uśmiechając się „pod wąsem”. Szybko wypatrzył też dwóch wyrostków, którzy górowali nad resztą wprawnością i zapałem. „Są jak ja i Jean Pierr” pomyślał i w duchu rozradował się szczerze. Stare dzieje, boje o równym bilansie sukcesów i porażek, stare dzieje. Młodość. Czas chwały. Czas…

Ani się obejrzał a przechadzał się wśród malców poprawiając im chwyt, pozycję i poprawiając ruchy. Wieczór nadszedł niespodziewanie i wołania rodziców zakończyły ich wspólną zabawę. Hunko, Jens, Berni, Klaus i trzech innych, których imion nie spamiętał, musiało wracać. Obmył się jeszcze w strumieniu po czym poszedł się położyć. Jemu również należał się spoczynek by być wypoczętym na wartę. Choć noc była jeszcze młoda i gdyby był Bernard, Dorian miał by lepszy humor…

Problem, który napotkali dnia kolejnego był w końcu takim, na który sir Dorian miał lekarstwo, ale postanowił się nie wyrywać z terapią. Nie jego kraj, nie jego ludzie, nie jego obyczaje. Dziki coś tam gadał, do białogłowy, która przewodziła ich komunikowi, czego człek obyty i kulturalny jakim był Dorian pojąć nie był w stanie. Ale bretończyk całą swą uwagę skupił na olbrzymach. Ogromnych bestiach, które grodziły drogę i miały wyjątkowo paskudny wygląd. Którego nie był w stanie zmienić kapelusz jednego z nich, nadający mu wygląd ogromnego grzyba. Ta właśnie bestia ruszyła w kierunku stojących na przedzie Doriana, Lafeneanny i Onufrego.. I pozostałych którzy do nich dołączyli. Bestia coś tam ryczała w równie dzikiej mowie z której Dorian nie zrozumiał ni słowa. Ale widać inni coś pojmowali, więc Dorian się uspokoił.

Do momentu w którym Berni, jeden z jego wieczornych „uczniów” wyrwał się przed szereg i z wzniesionym do boju wczorajszym „mieczem” pognał przeciwko olbrzymowi. Krzyk rodziców zlał się w jedno z ostrzegawczym krzykiem dzikusa i innych. Wszystko jednak toczyło się zbyt szybko. Dorian decyzję podjął w ułamku chwili. Spiął wierzchowca ostrogami i pomknął za malcem mając nadzieję, że dopadnie go nim ten rozpocznie swój, zapewne pierwszy i ostatni w życiu, bój. Mając nadzieję, że nie będzie musiał sięgać do „Rozjemcy”.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 08-06-2021 o 07:20.
Bielon jest offline