Zakonnica nie umiała zasnąć, choć w sumie się starała. Zamknięte oczy, próba relaksu, mała drzemka... nic z tego. Przed oczami zaczęły się pojawiać dziwne obrazy. Towarzyszący jej ludzie, i ich śmierć.
Kamratov zabity przez potwora stworzonego z ciemności.
Rubbia, miażdżony przez jakąś siłę, walczący o oddech...
Płonący Peterson, wrzeszczący z bólu, wprost topiący się żywcem.
Wright, rozrywana na strzępy.
Ceres... Ceres z urwaną głową.
I w końcu i ona sama.
Nie...
Wrzaski Wright wyrwały ją z tego koszmaru na jawie. Siostra Isabelle przez trzy sekundy przypatrywała się nowej, zaistniałej sytuacji, by w końcu zareagować. Tak jak siedziała na ławeczkach, szybko ubrała i zawiązała buty.
Koc użyczony dziecku do plecaka, i biegiem do wołającej kobiety. Mała była już chwilowo bezpieczna na dachu wagonika... teraz czas na nich.
- Skąd ta woda?? - Spytała z przejęciem, korzystając z ręcznej podpórki, jaką oferowała wytatuowana towarzyszka.
Do góry, do Ceres.
Dziewczynka była chwilowo bezpieczna. Tam więc z kolei, zerknęła na chwilę na teren otaczający wagonik. Woda. Dużo wody. Bardzo, bardzo dużo wody... nie jest dobrze.
Włoszka przycupnęła więc na dachu, wyciągając dłoń do następnego wspinającego się...
- Szybko!
.