Kociebor słuchał rewelacji Czarniawy a oczy jego rozszerzały się jak dwa spodki i kiedy wąpir swoją przemowę zakończył to go zamurowało w pierwszej chwili. Jakby kto dał mu obuchem w łeb. Dopiero po czasie zdołał jakoś wymamrotać. -Ale panie bracie jakże to tak? Ojczyzna krwawi a waszmość to w ogóle nie rusza? Ja, żem rozumiem, że patrzenie na tą sprawę możemy mieć inne. Ale toż to wszak nasz dom jest. Nasza Rzeczypospolita i ją chronić powinniśmy. Ja wiem, wiem sprawy piekła są ważne i ich nie neguję. Ale ojczyzny trzeba bronić to szlachecki obowiązek jest a ja jestem szlachcicem jako i pan jest. – podrapał się strapiony po głowie. -I cóż… nawet jakby mi przyszło z aniołem się układać to gadałbym! Bo to o naszą kochaną ziemię chodzi! – Kotowski popatrzył przed siebie. Milczał chwilę w końcu przemówił. -Ja żem panie bracie też miał wizję przed chwilą. Lodowy wiatr mnie uderzył i trupi fetor poczółem jak przy tym żarniku w lesie. I był tam jeszcze byt w mroku odziany lewitujący nad Litwą. Niczym pająk gigantyczny. – przemieniec potarł kark. -Myśmy to u Duniewiczów poczuli i to trzeba zatrzymać zanim nam cały rozum odejmie i w tępe zwierzęta zmieni co nie pamiętają ani ziemi ukochanej, ani rodziny. – Kociebor patrzył w dal i myślał. -Póki co skupmy się na odnalezieniu Urszuli. Bo nam obojgu o to idzie a potem się zobaczy. – powiedział i zsiadł z konia ponownie do tropienia wracając. |