W koło wrzask, skowyt i ogień. Palby wystrzałów, okrzyki zwycięzców i przegranych. Jęki. A nad tym wszystkim Ogień…
Cyryl nie pchał się do przodu. Grupa fanatyków skupiona w koło osoby starszego brygadzisty ruszyła do przodu. Nie straszne im były kule z muszkietów. Lekko brali błagania o litość. Ich serce przepełniała siła jakiej nie znali nigdy wcześniej. Zresztą i w chwili heroicznych czynów w koło fabryki nie pojmowali czym ona jest. Część z nich, jeśli dane im będzie przeżyć zrozumie. Później. Choć większość i tak utonie w szaleństwie i alkoholu. I przez resztę życia nie wspomni o tym co w nich wstąpiło. Kiedy palili mury, szarpali mięso, dusili swych sąsiadów. Teraz rzucili się jak półdzicy, w ich oczach widać było żądzę mordu. A w oczach? Ogień.
Cyryl nie chał się do przodu. Dał się wyprzedzić. Biegnący tłum omijał go z dziwną pieczołowitością i szacunkiem. A on obserwował. Zamknął oczy i otworzył je ponownie.
A planie niedostępnym dla zwykłych śmiertelników ponad tłumem unosiła się postać. Utkana z dymu, lawy i żaru. Podmuchy wiatru rozdmuchiwały najgorętsze ogniki tak że strumienie ognia kapały mieszając się z pyłem i popiołem. W koło unosiła się szadź zwęglonych kamieni, ciał i umysłów. Gdzieś na skraju gorącego i zimnego powietrza mieszały się dwa światy. Jakby gorejąca postać była intruzem i cały świat zbierał siły, aby wygnać go, wypędzić. Ten wisiał nie wzruszony. Co robił? Napędzał istoty zgromadzone u swoich stóp? Nadawał im siły i celu? A może jedynie karmił się ich pasją?
Cyryl spoglądał w górę. Widział piekielną istotę, a ona widziała jego. Ile to lat już upłynęło od ich poprzedniego spotkania? Czuł jak i jemu udziela się ognista pasja. Jak podnieca i łaknie czynu. Każe rwać się do biegu. A jednocześnie czuł strach i respekt. Skąd on tu się wziął? Jak do tego doszło? Za łatwo. Za łatwo. Karcąc się w myślach odwrócił się i porzucił obraz płonącej fabryki. Dokonało się. Ofiara została spełniona. Szybkim tempem zaczął się oddalać.