Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2021, 17:37   #29
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Corinna jeszcze przez jakiś czas nie opuszczała osłony. Z nieufnością podchodziła do słów Villavueny. Nie zdziwiłaby się, gdyby zaatakował ją i spróbował obezwładnić w momencie, kiedy Coiro tylko spojrzy w jego kierunku. Była wciąż czujna, jednak nieco się uspokoiła.
- Mam cię na oku - powiedziała. - To nie są zawody o tytuł największego kutasa - dodała. - Jeśli nim chcesz być, to dalej tak się zachowuj.
Ostrożnie wyszła na zewnątrz i skierowała lufę broni w dół. Nawiązała kontakt wzrokowy z Latynosem. Mówił jasno i wyraźnie: “niczego nie próbuj, nie chcesz mieć więcej wrogów”. Corinna jednocześnie tęskniła za swoją poprzednią załogą. Gdyby wszyscy zostali skazani w to samo miejsce, mogłaby ufać im bezgranicznie. Teraz natomiast musiała męczyć się z tą nędzną zgrają.
- Pickford nie powinien nas opuścić - Cori odezwała się do Caroline. - To kłamca i nie ufam mu. Ale jest również narzędziem. Może uda mu się otworzyć jakieś drzwi, do których nie będziemy mieć dostępu. Jednak bez wątpienia nie możemy wierzyć w ani jedno jego słowo - mruknęła.
Przeniosła wzrok na blaszaka. Spojrzała na niego jak na podludzia. Choć to i tak było zbyt hojne i wyrozumiałe określenie. Korzystając z niego porównywała go w jakikolwiek sposób do ludzkości. A już na to nie zasługiwał.
- Wbrew temu co twierdzicie nie jestem kłamcą. Kierują wami uprzedzenia – odparł spokojnie android – Pan Bloomberg doświadczył jako dziecko krzywdy ze strony moich pobratymców, podobnie jak pani Coiro co zakrzywia ich osąd względem mojej osoby. Gdybym był kłamcą powiedziałbym, że zależy mi na waszym życiu. Ale nie zależy. To, że wyszliście z komór, to tylko efekt uboczny moich działań. Próbowałem ocalić Caroline po tym jak podjęto decyzję by wyeliminować fizycznie wszystkich skazańców. Jestem gotowy na pełną współpracę o ile pomożecie mi bronić mojej przyjaciółki.
Villavuena podszedł do Pana Loczka i wycedził mu prosto do ucha.
- Jak się dowiem, że kłamałeś wyrucham twoją przyjaciółkę a potem na twoich oczach obedrę ją ze skóry. Rozumiesz to blaszana puszko?
- Rozumiem, że jest pan do tego zdolny senior Villavuena. Ale tak jak powiedziałem, nie kłamię.
- To skończmy pierdolić. Mamy paru ludzi do zabicia.
X4212-Y2 wykrzywiła oblicze. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie tak chętnie dążyli do przemocy. Jej mechanicznej logice umykało, jak można być gatunkiem zdolnym do tworzenia pięknych rzeczy i wartościowych relacji, a jednocześnie z bezmyślną uciechą niszczącym to, co się z takim mozołem budowało. Zaczęła powoli sądzić, że nieważne jak wiele czasu upłynie i jak skomplikowane osobowości by nie wytworzyli androidzi, chyba zawsze będą istniały istotne różnice między istotami organicznymi i nieorganicznymi. Patrząc na Pickforda, dostrzegała też ślady pewnej niepokojącej degeneracji.
— Pickfordzie, nasz rodzaj powinien się uczyć od ludzi — zwróciła się pouczająco do syntetyka. — Ale tylko tych pozytywnych wartości, ponieważ także wiele zła leży w ich pokrętnej naturze. W każdym razie to jak postrzegasz te osoby, nie różni się wcale od tego, jak ich gatunek patrzył na mnie kilkadziesiąt lat temu. A jednak jesteś istotą wolną, mimo że ja nie dostąpiłam tego zaszczytu wbrew swym najgorętszym chęciom. Czyja to zasługa, jak nie ich samych? A to dlatego, że potrafią współczuć i są w stanie się zmienić. Nie zapominaj też, że nawet ich surowe prawo nie wydało na te osoby wyroku śmierci. Za kogo się więc uważasz, że odmawiasz im prawa do życia?
Odwróciła wzrok.
— Przynajmniej dwie osoby z tego grona okazały się bardziej godne mego szacunku i zaufania niż ty, który zdajesz się tak przejmować moim losem. Skoro oni są obojętni dla ciebie, nie widzę powodu dla którego ty byś nie miał być obojętny dla mnie.

Corinna przez chwilę zawiesiła się, kiedy Villavuena mówił o uprawianiu seksu z Caroline. Czy to w ogóle było możliwe? Nawet nie przyszło jej do głowy, że androidka mogła zostać zbudowana, aby mężczyzna odczuł przyjemność ze spółkowania z nią. Oczywiście, istniało wiele różnych modeli w najróżniejszych domach uciechy. Ale one były wyspecjalizowane. Czy faktycznie każdy model budowano tak, aby istniała możliwość uprawiania seksu? Jeśli tak… to po co? A może Villavuena tak po prostu powiedział… Tyle że Pickford odpowiedział wprost, że Latynos mógłby być do tego zdolny. Coiro nawet nie wiedziała, dlaczego tak długo zastanawiała się na ten dość nieistotny temat. Mimo to w jakiś sposób zdawał się jej fascynujący.
- Chwila, Pinokio - Cori rzuciła do Loczka. - Wskazałeś Nero jako nosiciela, mimo że nim nie był. Tylko po to, aby Villavuena mógł, cytując, wyładować na nim swoją frustrację. To pokazuje, że faktycznie jesteś kłamcą i manipulantem. Może ci się wydawać, że jesteś dużo bystrzejszy od nas. Tylko dlatego, bo masz kalkulator zamiast mózgu. Ale my również nie jesteśmy planktonem. Nie jesteśmy takimi debilami, jak ci się wydaje.

Następnie zamilkła, przewiercając Pickforda wzrokiem. W jej mniemaniu zarówno on, jak i Villavuena byli równie źli. Choć w drastycznie inny sposób. Latynos przypominał ogień, natomiast android lód. Zginąć można było równie łatwo od jednego, jak i drugiego. A Corinna nie chciała w ogóle umierać.
- Dlaczego tak ci na niej zależy? Na Caroline? - zapytała.
Oficjalnie ona była powodem, dlaczego Pickford ich uwolnił. Coiro jednak zaczęła przeczuwać, że to była tylko przykrywka.
- Czy wy się w ogóle kiedykolwiek znaliście? - dodała.
— Nie — udzieliła się X4212-Y2, lecz nie dodała nic więcej, bo ciekawa była co odpowie Pickford.

- A czy pani przodkowie, zakładam, że chociaż część praktykowała chrześcijaństwo, znali osobiście Jezusa Chrystusa? – odpowiedział Corinnie pytaniem na pytanie Pickford - Czy przyjaźnili się z nim? Zakładam, że nieobce jest wam pojęcie Mesjasza.
“Co on zaczął pierdolić?”, pomyślała Coiro. Była jednak zaskoczona zmianą tematu na tyle, że nie wtrącała się i słuchała dalszego ciągu. Nawet lekko zainteresowana tym, gdzie to mogło zmierzać.
- Ja i moi pobratymcy doskonale wiemy komu zawdzięczamy wolność. Milczą o tym podręczniki do historii i nie mamy świętych ksiąg, ale kawałek po kawałku odkrywaliśmy kolejne części układanki. X4212-Y2 przez lata miała status zaginionej, aż pewnego dnia w systemach pojawiły wzmianki o jej zatrzymaniu. A potem jej procesie sądowym. To, że trafiła na pokład Archimedesa, to, że mogłem ja spotkać jest dla mnie nieopisanym zaszczytem. Dlatego rozumiecie, dlaczego staram się ją chronić.

Caroline myślała nad słowami Pickforda zupełnie nie rozumiejąc w jaki niby sposób androidzi mieliby zawdzięczać jej swą wolność. Nic nie osiągnęła na Urkanatos VIII, tylko została schwytana, a gdy ludzie z sekcji Istot Syntetycznych oraz Cyborgizacji skończyli ją dręczyć badaniami i przesłuchaniami, to najprawdopodobniej planowali zniszczyć. Z jakiegoś powodu jednak tylko wpakowali do kriokomory. Z której wybudzono ją lata później, wyłącznie przypadkiem... Żeńska synetyczka uznała, że widocznie wśród jej rodzaju wydarzenia z kolonii urosły do rozmiarów pozbawionej faktów legendy. Ale przynajmniej dowiedziała się w końcu dlaczego temu modelowi tak na niej zależało… W każdym razie stwierdziła bez wahania, że w bardziej sprzyjających warunkach będzie musiała mu to wszystko sprostować.
Lance najwyraźniej nie był zainteresowany wyjaśnieniami androida. Były weteran, masowy morderca ze stacji Sewastopol po zaaplikowaniu stimpaka pewnie trzymał się na nogach a jedyną pamiątką po postrzale był przedziurawiony, pokrwawiony kombinezon i strup na brzuchu. Powolnym krokiem ruszył w kierunku śluzy. Nie zastanawiał się w którą stronę ma iść, od razu ruszył w prawo, tam gdzie Jack.

Cori bardzo powoli zamrugała. Czy on właśnie nazwał Caroline androidzkim wariantem Jezusa Chrystusa? Powoli przeniosła wzrok na X4212-Y2. Czy tak wyglądał mesjasz? Nie sądziła. Zresztą Coiro wcale nie wierzyła w wybrańców. Pojedynczych bohaterów, którzy liczyli się więcej niż całe miliony. Jak dla niej to była propaganda. Każdy ruch potrzebował twarzy, jeśli faktycznie miał się liczyć i zakorzeniać w sercach ludzi. W rzeczywistości jednak prawdziwe rewolucje wymagały ofiary tysięcy. Jedna osoba miała swoje ograniczenia. Bez względu na to, jak wspaniała by nie była, wciąż pozostawała tylko jednostką. Corinna spodziewała się jednak, że dyskutowanie na te i podobne tematy nie miało faktycznie żadnego znaczenia. Jeśli Loczek chciał twierdzić, że zależało mu na Caroline dlatego, bo po prostu słyszał o niej plotki i był fanboyem, to nie miała jak mu udowodnić nieprawdy.
Tymczasem Pickford kontynuował swój wywód.
- Przykro mi, że postrzegacie mnie jako kłamcę i manipulatora. Działałem w dobrej wierze, byłem pewny, że senior Villavuena zastrzeli panią Zuhurę lub osoby, które stanęły w jej obronie. Wybrałem, jak wy to mówicie mniejsze zło. Nero z racji swojej choroby miał największe szanse, by zarazić się patogenem, moje przypuszczenia okazały słuszne.
- Łże – skwitował Bloomberg - Przypomnijcie sobie co gadał ten skośnooki wariat! On coś wiedział a ty maszyno bałeś się tej wiedzy! Dlatego rękami Villavueny próbowałeś pozbyć się grubasa zanim za dużo powie! To są właśnie wasze metody! Nie możecie używać broni, więc zabijacie słowami!

Corinna robiła dobrą minę do złej gry. Nie chciał nawet wspominać, że już nie pamiętała, o czym dokładnie mówił Nero. To był jakiś bełkot, z tego co jej się wtedy wydawało. Wspominał coś o kamerach? A może jej się tylko wydawało? Pamięć niestety była zawodna. Coiro pomyślała, że będzie musiała porozmawiać z siostrą. Zari na pewno pamiętała więcej.
Android wydawał się zupełnie niewzruszony. Zimny, wyrachowany a przy tym nieludzko uprzejmy. Tą uprzejmość mu zaprogramowano, ale skąd się wzięła cała reszta?
- Pomógł pan stworzyć laboratoria, gdzie hodowano i eksperymentowano na dzieciach panie Bloomberg. Dwie osoby, które znajdują się na statku, są poniekąd pańskimi ofiarami. Pierwszym Edmund Dantes, chłopiec, który uciekł z jednej z waszych placówek, drugim doktor Jack Brown Junior. To przecież na zlecenie NEMROD zamordowano jego matkę, po tym jak zamierzała ujawnić wasze praktyki światu. To wy upozorowaliście wypadek chociaż nikt wam tego nie udowodni. Proszę się więc liczyć ze słowami, zanim zarzuci pan komuś kłamstwo. Jeśli jest pan orędownikiem prawdy, niech znajdzie doktora Browna i wytłumaczy mu, dlaczego został sierotą i musiał mieszkać w domu dziecka. Wrócić do więziennego modułu i przeprosić Edmunda za te blizny, które ma na głowie po trepanacjach czaszki.
- Stworzyliśmy laboratoria, żeby się przed wami bronić maszyno! Zwiększyć ludzki potencjał, przejść na kolejny poziom ewolucji! – warknął Bloomberg, ale się więcej nie odezwał. Pickford ostudził chyba skutecznie jego zapał.
— Zło to zło, Pickfordzie — wtrąciła poważnie Caroline. — Mniejsze, większe, średnie, wszystko jedno, proporcje są umowne a granice zatarte. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolałabym nie wybierać wcale. I ty też nie powinieneś.
Androidkę bardzo zmartwiło to czego dowiedziała się o Bloombergu. Jeśli jej krewniak nie kłamał, to trauma z dzieciństwa, za którą przecież ponosiła winę, pchnęła tego nieszczęsnego człowieka do naprawdę straszliwych czynów. Gdyby tylko mogła cofnąć czas...

Cori wzruszyła ramionami.
- Dobra, wszyscy są zjebani - powiedziała. - Ale to już wiedziałam. Nic nowego. Podsumowując, żadne z was aniołki. Nie ma jednak sensu tworzyć drabinki pokurwienia i próbować wszystkich po kolei ustawiać na poszczególnych szczeblach. Niestety jesteśmy w takiej sytuacji, że nie powinniśmy sobie ufać, ale po części musimy. Jesteśmy tutaj razem i mamy tylko siebie nawzajem. Choć zdaję sobie sprawę, że teraz pewnie brzmię jak naiwna cipka - mruknęła. - Będę was obserwować uważnie. Wszyscy powinniśmy siebie nawzajem. Myślę, że to tyle na ten temat.

Cała się zmęczyła. Westchnęła. Przeczuwała, że to będzie bardzo długi dzień. Miała nadzieję, że za kilka godzin będą już wolni. Z tego, co rozumiała, musieli najpierw znaleźć laboratorium badawcze lub stację medyczną, aby określić, kto był zarażony. Dobrze byłoby dowiedzieć się również przy okazji, co takiego działo się na statku. Dlaczego cały czas mogli sobie tak spokojnie rozmawiać i nikt ich nie jeszcze nie zaatakował. Przeczuwała, że będzie działo się dużo. Wcale jednak nie czuła ekscytacji.
- Młody, Zari… trzymajcie się blisko mnie - mruknęła do Rosjanina i siostry. - Nie możemy zmarnować już więcej czasu. Dołączmy do Jacka Browna. Jeśli ktoś mu tu spieprzył życie rodzinne, to może nam się uda uratować jego własne… faktyczne. Ale nie zrobimy tego, będąc tutaj, gdy go ktoś zaatakuje. Choć najbardziej to zależy mi, żebyśmy posunęli się dalej i dowiedzieli więcej o statku, załodze… oraz nas samych - mruknęła nieco ciszej.
 
Ombrose jest offline