Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2021, 01:06   #129
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać”
Zbigniew Hebert



Kocibor Kotowski, Gabriel Czarniawa
Blada mgła wisiała tuż nad horyzontem. Pierwsze promienie słońca przebijały się przez jej zwoje, gdy lycantrop i podążający za nim wiernie wąpierz przeklęty o sercu martwym i myślach ponurych, na w pełni wykarczowane wzgórze weszli. U stóp ich rozciągał się widok zgrozą dojmujący.
Wieś do cna spalona i splądrowana. Trupiszcza wszędy się walały, na podobieństwo porzuconych szmacianych lalek.
Nie jednak widok trupów poruszył piekielników, wszak do ich widoku nawykli i nic strasznego w nich nie widzieli. Inszy powód był, że obaj spojrzeli po sobie i w długim milczeniu się pogrążyli.
Kilka mil przed nimi na horyzoncie majaczyło wysokie wzgórze. Na jego szczycie zaś kamienna świątynia pobudowana była. Obaj wzdrygnęli się na ten widok, gdyż rozpoznali, że to Cerkiew Dziesięcin. Pierwsza tak potężna krześcijańska świątynia na całej Rusi pobudowana. Jak zapisano w kronikach, na rozkaz wielkiego księcia Włodzimierz Światosławowicz, który to w taki sposób dziękczynienie za otrzymany krzest chciał dać, a takoż i pokutę poczynić za to, że na tym to miejscu czciciele Peruna złożyli w ofierze dwóch misjonarzy. Ponoć wznosili ją i dekorowali budowniczowie z samego Bizancjum, uprzednio chram pogańskim w perz obracając.
Teraz po wiekach, gdy Kociebor i Czarniawa na święte wzgórze spoglądali, w ruinie kościół się znajdował, pokiereszowane mury ku niebu wyciągając, na podobieństwo pomarszczonych dłoni staruchy jakieś. Na szczycie do połowy obalonej dzwonnicy zielony sztandar proroka Mahometa powiewał i głos doniosły muezina po całej okolicy się niósł.
I to właśnie echa pohańskiej modlitwy sprawiły, że piekielnicy zamilkli i z poważną trwogą na siebie spojrzeli.
Nie dość bowiem, że bisurmany obóz wojskowy u podnóża wzgórza rozbili, nie dość, że swój sztandar na świętym wzgórzu zawiesili, to jeszcze wszytkie znaki wskazywały, że trop za którym cały czas podążał imić Kociebor właśnie w tam swój koniec mają.



Arkadiusz Bimbrowski
Otyły Pan dumnie wkroczył do pohańskiego, białą niegdyś chusteczkę w dłoni ściskają. Powiewała ona delikatnie na wieczornym wietrze, jakby się do ręki imić Bimbrowskie sama przykleiła i odpaść nie chciała.
Na widok potężnego szlachcica, który pewnym krokiem przemierzał obóz, bisurmani rozstępowali się, a co bardziej bojaźliwi nawet w pas się kłaniali. Mości Bimbrowski wyczuwał niemal fizyczną niechęć i lęk, jaki wywowało jego pojawienie się. Czuł także, jak Tatarzy skrycie czynią jakieś tajemne znaki modlitewne, które przed szejtanami chronić mają.
Nie zważając na nie, jak i zjadliwe spluwanie za plecami swemi, szedł polskie diabeł mężnie wprost do namiotu, skąd blask się dobywał.

Gdy kilka metrów od wejścia go dzieliło z wnętrza wyszedł wysoki i szczupły, niczym tyka, śniadolicy mężczyzna z krótką czarną kozią brodą.
- Salam alejkum, panie bracie - rzekł bisurman, kłaniając się nisko przed Otyłym Panem - Rad jestem, żeście się zdecydowali na rozmowy. Zapraszam w moje skromne progi, nie będziemy pod gołym niebem rozmawiać, jak zwierzęta jakieś.

Wewnątrz namiotu bisurmana było niezwykle ciepło i przyjemnie. Ściany wyłożone zostały kilimami i przyozdobione wysadzaną wszelakimi klejnotami bronią. Sztylety, kindżały oraz ordynki, prezentowały się dumnie. Nie to jednak wzbudziło największą uwagę mości Bimbrowskiego. Na środku namiotu stał żeliwny stojak na podobieństwo demonicznych szponów wykuty. W zaciśniętej diablej łapie spoczywał wielgi, niczym harbuz szafirowy kamień. To od niego bił magiczny blask, który wraz z imić Lewko i Osmółką widzieli z daleko. Lśnił ó kamień w tak hipnotyczny sposób, że imić Bimbrowski wolę miał żelazną to wzroku oderwać od niego żadną miarą nie mógł.
Poczuł jeno, jak go czyjeś dłonie pod boki biorą i z wolna osadzają na miękkich poduchach, gęsim pierze wypchanymi. Zaraz też oszałamiającą woń zaatakowała nozdrza pijanicy. Baranina pieczona z rozmarynem, rodzynkami i inszymi arabskimi korzeniami, ryby smażone i w złocistej zalewie, a takoż niezmierzona ilość owoców od win gronowych, po citrusy wszelakie oraz ociekające lukrem i cukrem baklawy, kunafy, mahalabie.

Z miejsca ślinka do ust Bimbrowskiego napłynęła i z lubością zanurzyłby się w kosztowaniu tych bisurmańskich przysmaków. Jeno jeden problem mu się objawił. Choć rozglądał się i w lewo i w prawo i pod różne patery zaglądał i obwąchiwał miedziane dzbany, to nijak woni tak lubej jego sercu wyczuć nie mógł.
- A gdzie wino jakie? - zapytał oburzony i ledwo swoje irytację wyartykułował, wnet go olśniło. Wszak pohańce alkoholu nie tykają, tak ten ichni proroka nauczał i tak im już zostało.

- Jestem Szaybah Bey Al-Haradzi - przedstawił się wysoki bisurman, który go w progu przywitał - Częstuj się mości panie, a jak mało ci będzie to jeszcze doniesiem. Z napitku, to jeno woda źródlana, abo sok gronowy, jeśli waszmość sobie życzysz. Win żadnych, miodów, czy innych małmazji to w naszym obozie nie uświadczysz. Rad jestem jednakoż, że w końcu zdecydowali się ci wasi książęta z nami rozmówić i tak zacnego posła ku nam wysłali. Jako już w liście napominałem, żadnych negocjacyi nie będzie, bo i po co. Wojska nasze już pod Lwów podchodzą, twierdza wasza sławna Kamieniec na dniach padnie, a Kijów od ponad pół roku w naszych jest rękach. Tędy mówić możemy jeno o tym, jak wielgi okup dam nam chcecie, abyśmy od was odstąpili. Podole, całe Dzikie Pola, Polesie w naszych są rękach i jeno te bagniste ziemię możemy wam oddać, a i to nie za darmo, bo to przecież wiele sił nasz kosztowało, coby je zdobyć. Tędy każ waszmość swoim tysiąc skrzynie złotem wyładowanych na wykup przygotować. Ludność cośmy ją pojmali do nas należy, ale gdyby kto zacniejszy chciał swego krewnego wykupić, to nic na przeszkodzie nie stoi, aby swoją ofertę przedstawił. Jeżeli warunki nasze ichmością się nie podobają, to zapewniam cię panie bracie, że nie tylko nie cofniemy się ani o krok, ale na wiosnę dalej w głąb waszej ojczyzny ruszymy, a wiedz, że chan nasz, sułtan turecki, pan wszecharabii Mehmed Gireja Sufi, kolejną ordę zbiera i z pomocą Allaha, niech uwielbione będzie imię Jego, sztandar proroka na Wawelu zawiesi i wtedy nie do obrazu Czarnej Madonny modlić się będziecie, ale przed jedynym bogiem na twarz padać będziecie. Przemyśl sobie waćpan coś tutaj usłyszał, posil się, a później jedź przekaż swoim coś tutaj usłyszał.

Imić Bimbrowski, choć do wymoczków nie należał, to lekko skonfundowany był. Sam do końca nie wiedział, czy to pycha bisurmana go w ten stan wprowadziła, mnogość aromatów, co nagły atak głodu spowodowała, czy też tajemniczy kamień w żeliwnej diablej łapie spoczywający, to sprawił.
Przez całą przemowę beja, Bimbrowski czuł, jakby mu się ktoś z wnętrza tego magicznego kryształu przyglądał. Dziwne to było uczucie i wielce podobne do tego, co w Gruzdowie on i jego kompanii doświadczyli.



Lewko
Przemierzał Lewko Poleskie doliny na swym wiernym Szafocie i serce mu się krajało na to, co widział. Gdzie bowiem nie spojrzał tam ino trupów stosy, pogorzeliska i ruiny. Orda tatarska śmiało sobie w Rzeczypospolitej poczyniała. Nigdy tak w historii nie było, żeby pohańskie zastępy, aż tak głęboko w ziemię Polski się zapuściły. Najazdy, co rok bywały, ale nigdy to bisurmany ziem nie okupowały, a jeno łupili i w jasyr ludzi brali i do siebie wracali.
Mijając kolejną spaloną wieś imić Lewko nad jeszcze jedną rzeczą się zastanawiał. Jak to być mogło, że tatarskie wojska tak szybko całe chorągwie husarskie rozbijały i miasta zdobywały. Toć, jakby w całym kraju ani jeden żołnierz walczyć z nimi nie chciał, abo…
Cokolwiek się wydarzyło, jedno nie ulegało wątpliwości, że początek to swój bierze i korzenie ma w Gruzdowie, kędy czarna mara bez twarzy im się objawiła.

Kopyta końskie robiły zwały błota na całkowicie rozmokłym trakcie. Kruki żerowały na trupiszczach, które niemal każdy rozstaj i każde pole zdobiły. Ziemię wokół wyglądały, jakby je wszelki duch ludzki opuścił. Wszędy jeno wiatr mroźny hulał i woń śmierci roznosił. Nawet Szafot do woni rozkładu przywykły wzdrygał się, gdy kolejne podmuchy wdzierały się w jego nozdrza.

Naliboki takoż nie ostały się w wojennej pożodze. Tatarskie hordy niemal zrównały niewielką wieś z ziemią. Jeno dwie chaty jeszcze cztery ściany miały i dzwonnica kościelna smutno sterczała wskazując na pokryte sino burymi chmurami niebo.
Imić Lewko wolno przejeżdżał przez zdewastowaną wieś i wyglądał, choćby jednej ludzkiej duszy, co mu drogę wskaże i choć słowo wyjaśnienia da.
Wszędy jeno ciemno i głucho.

Zatrzymał się Mazur na środku wsi i po raz ostatni spojrzał na zgliszcza Naliboków. Iście apokaliptyczne termina nadeszły na Rzeczpospolitą i spopielone chaty tutejszych chłopów i dwór pański zniszczony do fundamentów doskonale na to wskazywały.
Zaklął siarczyście diabeł i ze złością stuknął szablą w pochwie. Wtedy Szafot obrócił się nagle, jakby jakieś zagrożenie wyczuł.

Jakieś poruszenie wśród zgliszczy się rozległo. Lewko wielce zdumiony był, gdy ujrzał kosmatego czorta, co się z kupy popiołu wygrzebuje.
- Pomiłuj panie, pomiłuj - zajęczał chłopski czort.
- Osmółka? - spytał z niedowierzaniem.
Utytłany błotem, popiołem i krwią bies, pokłonił się przed szlachcicem z piekła rodem.
- Żadną miarą, panie. Jam Chudeńko, bies czwartej kategorii z piątego kręgu, przydzielon do Naliboków, coby kurze jaja ksiyndzu psuć i do grzechu dzieci namawiać.
Uśmiechnął się pod nosem chorąży łęczycki.
- Dobrze Chudeńko, gadaj zatem, kędy znajdę Adam Duniewicz, abo ascetę, co go Gitanas wołają
Czort Chudeńko podrapał się po głowie, jakby rodzonym bratem Osmółki był.
- Jakże to mości panie… - nie mógł zrozumieć - Ty tych dwóch świętoszków chcesz szukać.
- Nie marnuj mego czasu, jeno mów kędy jechać.
- W puszczy to jest, panie miły. Jeno przez bagno się trzeba przeprawić, ale tam to aż niebiańską wonią czuć. Gitanas to prawdziwy boży człowiek, a tego drugiego to nie znam. Z Gitanasem mieszkał przez czas jakiś niejaki Hieronymus Poenitens, ale potem gdzieś przepadł.
- Prowadź! - rozkazał krótko Lewko.

Gęsty mrok otulił puszczę gęstym kocem, gdy imić Lewko i jego nowy kompan Chudeńko, poprawiwszy się przez cuchnące bagnisko dotarli do wysp, gdzie anachoreta Gitanas mieszkał.
Ledwo kopyta Szafota na suchą stanęły, a już z szałasu na środku wyspy ustawionego rozległ się skrzeczący i chrapliwy głos.
- Vade retro satana! Won!
Ledwo imić Lewko usłyszał te słowa zimny dreszcz po plecach mu przeszedł. Szafot takoż się wzdrygnął i kopytami nerwowo zaczął bić w ziemię.
Tymczasem z szałasu dało się słyszeć słowa modlitwy o wielkiej mocy.
- Crux sacra mihi lux. Non draco sit mihi dux. Vade retro satana. Nunquam suade mihi vana. Sunt mala quae libas. Ipse venena bibas.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline