- Detlef Sierck? – Elfowi nie udało się ukryć zawodu w głosie. Dramaturg okryty był w Imperium wielką sławą, ale jego twórczość zdała się Amrisowi pompatyczna, rozdmuchana i... kanciasta. Mało w niej było polotu i lekkości. Ot, stanowiła literacki odpowiednik pomnika na rynku Ubersreiku. – Miałem nadzieję posłuchać muzyki panny Stein. Cóż, może innego dnia, panie Jakobie. Pozostałe uciechy i atrakcje waszego zacnego miasta też muszą poczekać. Obowiązki wzywają!
Amris ruszył z powrotem. W tłumie, gdzieś przed nim, pobłyskiwało od czasu do czasu białe piórko na kapeluszu mężczyzny, który go potrącił obok teatru. Gdzieś przy straganach któryś z bardziej pechowych kupców wzywał pełnym głosem straż miejską. Emberfell zerknął tam zaniepokojony, ale Molrelli tam nie było. Ujrzał za to niedługo później Ferdynanda i Salundrę. Zakrzyknął do nich, ale ci – wyraźnie czymś zaaferowani – nie zwrócili na niego uwagi i ruszyli szybkim tempem do jakiegoś zaułka.
To mogło zwiastować jedynie kłopoty. Pobiegł za nimi z dłonią na rękojeści swojego miecza, którego miał szczerą nadzieję nie musieć dobywać.