Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2021, 14:01   #340
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Bezahltag (5/8); popołudnie; kamienica van Darsenów; Versana

Chwila dla siebie i to w środku dnia. Doceniała ten moment. Skoro sprawy związane ze studiowaniem księgi pod zapijaczonym okiem Aarona wzięły w łeb postanowiła chwilę sama przewertować kilka kolejnych kartek. Nie szło jej jednak zbyt dobrze. Nie mogła zebrać myśli. Rozmowa z Ojcem, sprawy kultu, Froyi, Kamili, jej własnej komórki. Wszystko jakby naraz spiętrzyło się w jej głowie. Schowała więc lekturę i sięgnęła po papier, pióro i inkaust. Miała nadzieję, że wszystkie te emocje uda się jej wyzwolić w poezji, że przeleje je na papier dając im upust i kto wie, może stworzy coś godnego Wieczorków Poetyckich i nowo powstającego Teatru.

Cytat:
“Góra z górą się nie zejdzie, mówią krasnoludzkie klany,
A co gdy ma się na względzie, wspólne, pilne sprawy,
Co gdy jedna idea przyświeca im obu,
Co gdy te sprawy tak odległe na pozór,
Dwa światy, dwa życia, dwie ścieżki i one,
Odległe, ogromne, tworzące monument,

Pierwsza niedostępna, uważaj jak kroczysz,
Jest nie do zdobycia, jak plemiona z północy,
Próbowało wielu, wspiąć się na jej zbocza,
Armia bohaterów ruszała ochocza,
Lecz wszyscy polegli, w odmętach jej toni,
Ci wielcy z Imperium, Tilei, Bretoni.

Jest jeszcze ta druga, bez urwisk, pułapek,
Porasta ją Rojnik, Sasanka i Bratek,
Nikomu nie wadzi, wszystkich wita czule,
Nie ważne czy jesteś wędrowcem czy zbójem,
Nigdy nie osądza, to nie jej natura,
Po prostu jest! Wielka, piękna góra.

Więc ktoś mnie zapyta ,gdzie wspólny pierwiastek,
Wszak puenta to sedno wszystkich opowiastek,
Bo drodzy słuchacze tak to jest z górami,
Że są one wieczne jak nieba aksamit,
Nie straszna im wojna, krasnolud z kilofem,
Dla niej to wszak chwila jak mrugnięcie okiem.”
Po napisaniu, wdowa odłożyła pióro, dmuchnęła parę razy na papier by atrament zastygł i przeczytała wszystko kilkukrotnie. Po czym doszła do wniosku, że utwór niczego sobie. Zawierał rymy i to podwójne, skrzętnie ukryte aluzje nawiązujące do niej i Froyi, metafory, personifikację. “Nie było wstydu”. Zmotywowana sukcesem zabrała się do pisania kolejnego. Wszak dzisiaj wszystkie miłośniczki poezji miały się zebrać pod dachem rodziny van Zee. Dawało to więc okazję do zaprezentowania świeżych dzieł szerszej publiczności.

Cytat:
“Tak wiele oblicz ma jedno uczucie,
Na szczęście każde z nich daje multum uciech,

Może być ukryta, nie wychodzić z cienia,
Nigdy nie ujawniać swojego istnienia,

Lecz jest też cielesna, wzbudza dzikie żądze,
Często kradnie rozum, pozycję, pieniądze,

Jest bezwarunkowa, niezmienna jak góra,
Darzymy nią dzieci, matule, ojczulka,

Kolejna jest wolna od namiętnych spojrzeń,
ta duchowa więź, łączy wiele potrzeb,

Następna nie patrzy na interes, zyski,
Nad swoje potrzeby przekłada biznes bliskich,

Wszystko wieńczy Eros, o sile armaty,
Powali każdego bez względu na straty,

To miłość jej podda się każdy na tym globie,
Kupiec i szlachcic i chłopek roztropek.”
Tusz zastygł jak Versana analizując własne dzieło. To również wydawało się jej spójne i kompletne. Wszak opisywało wszystkie aspekty uczucia, które w odpowiednich rękach stanowiło najpotężniejszą broń. Cieszył ją bardzo ostatni wers, który delikatnie nawiązywał do romansu Huberta tworząc swoistego rodzaju fundament do dalszej rozgrywki w jego sprawie.

Bezahltag (5/8); zmierzch; posiadłość van Zee; Versana, Malcolm

Jechała sama. Wystrojona, wyperfumowana i umalowana jak należało przy takich jak dzisiejsza okazjach. Nie miała zamiaru odstawać od reszty. W każdym razie nie znacząco. Strój - wyprany i wyprasowany czekał od rana w jej izbie. Brena z dziewczętami wyrobiły się przed wyjściem. Kozaki - wyczyszczone i natłuszczone, stały równo ułożone obok. Płaszcz z wyczesanym futerkiem luźno zwisał z oparcia fotela za biurkiem w oficjalnej części jej pokoju. Nie mogło zabraknąć również kapelusza. Była to jedyna część garderoby jaką pozostawiono Versanie do wyboru. Dziś zdecydowała się na coś nietypowego. Melonik z pawich piór, które w zręczny sposób zostały tak związane, by tworzyć okręgi. Po środku zaś widniało piękne wykończenie z pereł. Pochodziły one z dalekiego południa. Wyławiane, przez tamtejszych specjalistów w tej dziedzinie. Stanowiły również jedyny kontrast wyróżniając się swą białą barwą na tle ciemnej zielone-niebieskiej kolorystyki tkaniny i lotek.

Wdowa nie zapomniała również o “herbatce” oraz swoich wypocinach. Miała zamiar przedstawić je nieco szerszej publiczności. Nie bała się krytyki. Wszak do odważnych świat należy.

Wraz z końcem dnia zaczęło gęsto prószyć śniegiem. Ciężki, mokry śnieg. Ale przy bezwietrznej pogodzie to widok był nawet ładny i nie było to zbyt uciążliwe. Na pewno mniej jak wczoraj gdy silny wiatr zamiatał i przedmuchiwał śniegiem ulice na wylot. Malcolm zajechał przed rezydencję van Zee bez kłopotów. Jak zawsze jeden ze służących podszedł i otworzył drzwi gotów gościom podać pomocną dłoń przy wysiadaniu na świeży i zdeptany śnieg.

Ver widząc lokaja wystawiła dłoń by ten asystował przy jej wyjściu. Znów musiała przywdziać maskę pani na salonach. Chociaż ostatnimi czasy zdecydowanie wracała do swoich korzeni kręcąc się tu i ówdzie po tych raczej mniej ciekawych rejonach miasta.

Śnieg miło skrzypiał pod butami. Nie było chyba człowieka na ziemi, który nie lubił tego dźwięku. Było w nim coś nieprzeniknionego. Coś co każdemy kojarzyło się z czymś innym.
Pracownik dworu van Zee wskazał drugą dłonią kierunek i poprowadził gościa.

Versana znała trasę na pamięć i spokojnie mogła już sama trafić w odpowiednie miejsce. Jednak tak byłoby nieelegancko. Wdawała się więc po raz kolejny w tą gierkę uprzejmości i grzeczności.

- Witam pani van Drasen. Proszę za mną. - lokaj też się nie zmienił ani jego oficjalne maniery. Z chłodną uprzejmością przejął rolę przewodnika i poprowadził wdowę w znajomym już kierunku biblioteki gdzie odbywały się spotkania kółka poetyckiego.

- Pani van Drasen przybyła. - majodrdom zapowiedział kolejnego gościa gdy otworzył dwustronne drzwi i stanął obok aby czarnowłosa wdowa mogła wejść do środka. A w środku było już zacne grono pań i panien z towarzystwa.

- Witaj Versano. Cieszę się, że przyszłaś. Usiądź proszę. - Kamila wstała i uśmiechnęła się życzliwie do swojego gościa. Wskazała na jedno z niewielu już wolnych miejsc przy wspólnym stole. Wśród nich rozpoznała całe towarzystwo. Zaczynając od swojej jasnowłosej “kuzynki”, przez panią Madeleine von Richter która chyba była tutaj za każdym razem odkąd Versana zaczęła być zapraszana na te wieczorki. Była Petra von Schneider i Annemette o ostrym jak brzytwa umyśle.

- Witaj Kamilo. - zaczęła od tej, która jako pierwsza do niej wstała - Witaj kuzynko i wy dziewczęta. - późniejsza kolejność była równie oczywista - Gdzie podziała się nasza bardka? - zapytała już ogół zgromadzonych dostrzegając braki w towarzystwie - Mam nadzieję, że zjawi się dodając kolorytu naszemu spotkaniu swoją osobą. - uśmiechnęła się skromnie tak jak przystało wśród szlachcianek. Po czym delikatnie ucałowała policzek Kamili na modę Pirory i ruszyła na swoje miejsce.

- To od czego zaczniemy nasze dzisiejsze spotkanie gdy zjawią się spóźnialscy? - pytała ogół rozglądając się delikatnie po pomieszczeniu jakby kogoś szukała.

- No raczej tak. Jeszcze trochę czasu jest. - ciemnoskóra gospodyni popatrzyła na stojący zegar z wahadłem. Drogie były takie zegary i każdy jeden był dziełem sztuki. Mogły jednak odmierzać czas tak samo jak wielkie zegary montowane w wieżach. Jakoś było w sam raz aby przyjść na taki wieczorek z drugiej jednak strony na to nieformalne i dobrowolne spotkanie dam z towarzystwa była spora tolerancja który i czy w ogóle przyjdzie.

- A Nije nie wiem. Z nią nigdy nie wiadomo. Może przyjdzie później, może w ogóle. Poczekamy zobaczymy. - panna van Zee siadła na swój fotel wzruszając ramionami na sprawę na jaką nie bardzo miała wpływ.

- A coś potrzebujesz od Nije? - zapytała czarnowłosa córka kapitana portu zerkając na ostatnią przybyłą.

- Nic konkretnego. - rzekła machając ręką - Po prostu z nią było weselej. Ta jej bezpośredniośc dostarczała mi wiele uciech. - delikatny uśmiech wskazywał na to, że słowa wdowy odnajdują odzwierciedlenie w realiach - Chociaż zabrałam ze sobą parę swoich wypocin i liczyłam na jej opinie w ich sprawie. Chociaż… - spauzowała sięgając po kilka strzępków papieru - ... może wy byście były tak miłe i wysłuchały tego co przygotowałam? - zapytała ogół zgromadzonych dam.

- Może poczekajmy jeszcze z tym trochę. Nie jest jeszcze tak późno. Może przyjdą. - poprosiła ciemnoskóra gospodyni dając znać, że jest skłonna wstrzymać część artystyczną póki nie mają kompletu.

- A przy okazji nie wiem czy słyszałaś ale Madeleine mówi, że rzeczoznawca wystawił swoją ocenę na te trzy budynki cośmy oglądały w zeszłym tygodniu. - panna van Zee zaczęła nowy temat tego wieczoru chociaż raczej był to powrót do sprawy sprzed tygodnia.

- Tak to prawda. Wiatrak nam odradza. W jego ocenie zbyt wiele kosztowałby remont albo przeróbka tego budynku. Z pozostałych dwóch hippodrom i karczma są w podobnym stanie. Hippodrom ma większą skalę i więcej miejsca ale też wymaga większych kosztów i dłuższych nakładów pracy aby go przerobić w teatr. Karczma jest mniejsza ale z tych trzech raczej by wymagała najmniej kosztów i pracy. - pani Richter streściła słowa rzeczoznawcy pozostałemu gronu kółka poetyckiego.

- Cieszy mnie ta kindersztuba. - rzekła - Nieco nawet dziw ale dobrze. Wpierw obowiązki później zaś przyjemność. - rozsiadła się wygodnie opierając ręce o podłokietniki. Cieszył ją postęp w sprawie tak dużego przedsięwzięcia jakim był teatr. Sama zresztą również nie przyszła z pustymi rękoma.

- Wychodzi jednak na to, że znów wszystko sprowadza się do pieniędzy. - cmoknęła z delikatnym grymasem na twarzy. Niestety jej faworyt jakim był wiatrak odpadł w przedbiegach. Nie było sensu forsować pomysłu jego adaptacji do ich potrzeb. Pozostało się zdać na pozostałe panny i mężatki.

- Może więc warto zrobić głosowanie? - zaproponowała uznając takie rozwiązanie za najuczciwsze. Póki co jednak nie były w komplecie. Pytanie więc jak na taką perspektywę zapatrywały się pozostałe ze zgromadzonych.

- Dobrze by było abyśmy tą decyzję podjęły dzisiaj bym mogła skierować do wyceny meblmistrza. - mówiła raczej bez ekscytacji mimo wewnętrznego zadowolenia - Podjęłam pracę z jednym z naszych mistrzów rzemiosła. - dodała - I nie ukrywam, że zamierzam wynegocjować najkorzystniejszą dla nas cenę a mam już na to swoje sposoby.

- Czy są dzisiaj wszyscy którzy mogliby głosować ? - Pirora zapytała patrząc po innych szlachciankach.

- Prawo głosu mają ci jacy włożą wkład finansowy. I odpowiednio do włożonego wkładu. - odpowiedziała pani von Richter zerkając po tych kilku osobach z towarzystwa.

- Na razie to żadna z nas nic nie wyłożyła więc żadna nie ma prawa głosu. - trzeźwo zauważyła Annemette uśmiechając się rozbawiona własnym spostrzeżeniem.

- To prawda. Ale możemy wezwać notariusza i spisać umowę. Należy pamiętać, że pewnie nasze grono będzie się powiększać. Jednak póki co możemy zacząć od nas. Zwłaszcza, że chyba wszystkie widziałyśmy te budynki o jakich mowa. Skoro wiatrak nam odpadł do zostaje tylko karczma i hippodrom. - pani von Richter miała widocznie całkiem sprecyzowany pogląd jak zabrać się do tej sprawy.

- Otóż to. - pokiwała głową - Rozmowę a propos wkładów miałyśmy zacząć dopiero po tym jak rzeczoznawca dokona wyceny. - przypomniała delikatnie wcześniejsze ustalenia - A co do do powiększania grona to bym się nad tym zastanowiła. - tutaj Ver miałą pewne wątpliwości, którymi postanowiła podzielić się z resztą - Gdy zbyt wiele osób ma prawo głosu to też nie dobrze. Z czasem rodzi taka sytuacja problemy. - znała się na tym zdecydowanie lepiej niż pozostałe kobiety - My tworzymy fundament. Nieprawdaż? - spojrzała bystro wokół marszcząc nieco powieki - Jakby, ktoś jeszcze chciał nas wspomóc to doskonale. Będziemy wdzięczne. Nie szastajmy jednak takimi… hmmm… przywilejami na lewo i prawo. Mówmy wtedy takim darczyńcą, że są czz będą honorowymi gośćmi naszego przybytku kultury i sztuki. To brzmi zarazem ładnie i daje jakieś wyróżnienie. - oczekiwała teraz na reakcję znajomych. Szlachta w swojej naturze miała to, że lubiła trzymać prym i drzazgą w ich oku było to kiedy ktoś niższego statusu przejmował dowodzenie.

- Obawiam się moja droga, że nikt nie wyłoży poważnych pieniędzy za same ładne oczy i miłość do sztuki. Mowa o sumie idącą w setki a może tysiące karlików. I prace jakie potrwają miesiące. Jak pójdzie dobrze to może w lato będzie to skończone. - Madaleine wydawała się całkiem dobrze zorientowana w temacie i pokręciła głową na znak, że widzi to inaczej niż wdowa po kupcu.

- Rzeczoznawca zaproponował, że należy założyc fundusz. Do jakiego będą wpływać składki. A każdy akcjonariusz będzie miał tyle głosów ile wpłacił sumy. Raczej chyba nie musimy się obawiać, że ktoś nas przebije a jak nawet to by znaczyło, że to warta poznania i uwagi osoba. Pewnie pakiet większościowy i tak pozostanie w naszym gronie. Ale trzeba się liczyć z tym, że początkowe sumy nie wystarczą i trzeba będzie pompować pieniędzmi ten projekt przez kolejne miesiące. To poważna inwestycja. - pani von Richter mówiła dalej jak jej zdaniem powinno wyglądać finansowe zaplecze tej inwestycji. Brzmiało jak finansowanie budowy czy renowacji budynku ale w gruncie rzeczy o to właśnie chodziło z tym teatrem. I to na sumy jakie pojedyncza osoba mogłaby mieć problem udźwignąć dlatego lepiej było to rozłożyć na wiele innych osób.

- Ja to bym musiała porozmawiać z Papą. Nie znam się za bardzo na tych finansowych sprawach. - Kamila przyznała się do tej niewiedzy i braku doświadczenia w tej kwestii.

- Oczywiście. To nie jest decyzja na tą chwilę. Możemy się umówić na następny tydzień. Koszty renowacji obu budynków to kilka tysięcy. Oczywiście z im większą pulą zaczniemy tym większy rozmach i szybciej będzie można zacząć pracę. Przynajmniej te jakim zima nie przeszkadza. - mężata brunetka pokiwała głową na znak, że nie chce wywierać na koleżankach presji natychmiastowej decyzji i mają kolejny tydzień aby to sobie przemyśleć i poukładać w głowie.

- Dobrze też by było zdecydować się na któryś z tych dwóch adresów. Ja osobiście wolałabym hippodrom. Ma rozmach. Ale nie oszukujmy się to nie jest Saltburg czy Altdorf. Myślę, że na początek wystarczy odnowić tą karczmę. I zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale to moje zdanie jak uważacie inaczej to chętnie wysłucham. - Madeleine uśmiechnęła się na koniec dając znać, że swoje zdanie i faworyta ma ale jest gotowa wysłuchać innych opcji. Akurat skończyła gdy drzwi otworzyły się i pojawił się jeden z lokajów.

- Przepraszam, że przeszkadzam. Ale przybyła panienka Nije. - oznajmił i szybko ustąpił miejsca bo okazało się, że krnąbrna poetka bez ceregieli wtarabaniła się do bilblioteki jakby była jej właścicielką.

- Cześć sztuce i poezji! - zaśmiała się wesoło pozdrawiając zacne grono jakby chciała je objąć swoimi ramionami. Stanęła przed stołem sprawdzajac gdzie może znaleźć dla siebie miejsce. - O. Co dziś macie? Chyba nie zjadłyście już wszystkiego jak jakieś łakomczuchy i głodomory co? - zapytała bezwstydnie obrzucając spojrzeniem zawartość stołu. Co zabrzmiało na tyle zabawnie, że towarzystwo roześmiało się wdzięcznie. Bardka zaś rozejrzała się za wolnym krzesłem, przystawiła je sobie obok Kamili i zajęła na nim miejsce. I sięgnęła po wolny kielich.

- Witaj Naji. - Pirora uśmiechnęła się do bardki promiennie ucieszona że w końcu ją widzi. - Co do tematu, to o ile Madeleine ma racje i hipodrom jest bardziej odpowiedni na wielki teatr to będę obstawała za karczmą. Dobrze zobaczyć na mniejszej skali jak mieszkańcy odbiorą tę nową rozrywkę. Karczmę też można urządzić na poziomie i za mniejszy wkład. - Pirora dodała swoje trzy grosze do dyskusji.

- Pirora może mieć rację. - zgodziła się z kuznką - Musimy też sobie zadać pytanie kto miałby być adresatem naszych przedstawień. Do kogo byśmy chciały trafić. - dodała swoją opinie - karczma w mojej ocenie zdaje się być bliższa większej publiczności. Zbyt duży przepych może wywołać wręcz odwrotną reakcję. Martwi mnie jednak sprawa tych składek i całego tego przedsięwzięcia. - mówiła wyraźnie ożywiona ale i nieco posmutniała - Wierzę w nas i nasze możliwości. Wierzę również w to, że byłybyśmy w stanie same zorganizować wszystkie potrzebne nam fundusze a w każdym razie zdecydowaną większość. - nie widziało się jej dzielić całej inwestycji na setki malutkich części - Zorganizujmy może więc jakąś szerszą akcję z darczyńcami. Jakąś licytację dzieł na przykład. Sama mogłabym wystawić coś wystawić od siebie z magazynu. - przyznała chcąc zmotywować pozostałe - Jeżeli jednak miałybyśmy znaleźć inwestorów bądź sponsorów to tylko na pakiet mniejszościowy. Chcąc nie chcąc i tak potrzebne by nam było wtedy około sześciesięciu procent całej sumy. - tak działały prawa rynku. Trzeba było kombinować w przód. Ver była zresztą przekonana, że Teatr stanie się łakomym kąskiem dla wielu miejskich wyjadaczy i nie jeden chciałby wtedy położyć na nim swoje łapska.

- Może warto by było dokooptować do naszego grona jeszcze jakąś miłośniczkę poezji i sztuki. - zaproponowała - Usłyszałam kiedyś, że pani Fabienne von Mannlieb jest wielką miłośniczką poezji Bretońskiem. Może zaszczyciłaby nasze grono swoją osobą? - postanowiłą powoli wcielać w życie plan zapoznania kochanki Grubsona. Kultyski mogłyby w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ruszcie.

- Jeżeli zaś sponsorzy to zapatrywałybyście się raczej na osoby prywatne czy instytucję? - postanowiła zbadać czy koleżanki mają jakikolwiek plan czy tylko póki co piszą go palcem po wodzie - Może gildia sukiennicza nas wsparła? - myślała głośno - Wszak jeden z jej członków ma dostarczać nam strojów scenicznych. Może nasi elfi przyjaciele? Wszak słyną z zamiłowania do piękna. Może… - teraz wzrok zaognił się na dopiero co przybyłej bardce - ...zrobić zbiórkę wśród miejskich poetów, bardów, twórców jednym słowem. Ziarnko do ziarnka i uzbiera się miarka. Mogłybyśmy dać im gwarancję występów na naszych deskach któregoś tam dnia w tygodniu w zamian za część w zyskach ze sprzedaży wejściówek. Z resztą…. - pomruczała - ...czy sama idea szerzenia sztuki nie jest już wystarczająco satysfakcjonująca? - spauzowała. Postanowiła dać dojść do głosu reszcie. Ton i pobudzenie Ver dało jednak sygnał, że sprawa Teatru jest naprawde bliska jej sercu.

- Moja droga Versano. Sama prowadzisz interes to chyba masz dobre kwalifikacje aby ocenić to sama. Czy jak władowałabyś kilkaset czy kilka tysięcy karli to po to aby nie mieć w tej inwestycji nic do powiedzenia? - Madeleine uniosła brew w ironicznym grymasie dając znać, że nie oczekuje twierdzącej odpowiedzi.

- Nie ma się co łudzić moje drogie. Jak ktoś ma naszą inwestycję traktować poważnie i sypnąć porządnym groszem to będzie chciał mieć coś do powiedzenia. I spółka udziałowców to załatwi. A każdy kolejny wspólnik z życzliwą nam sakiewką to rozłożenie kosztów na więcej ramion. Mniej będzie kosztować to nas i nasze rodziny. I ja to raczej bym się martwiła nadmiarem kosztów i brakiem takich wspólników niż ich nadmiarem. - pani van Richter powiodła spojrzeniem po tym zacnym gronie miłośniczek sztuki z dobrymi nazwiskami.

- Mam nadzieję, że nie liczycie na moją sakiewkę. Jest pełna i życzliwa jak zawsze. Pełna wydatków i życzliwie przejmie wszelkie datki. - Nije pozwoliła sobie wtrącić swoje trzy zardzewiałe miedziaki wymownie klepiąc się po swojej sakiewce przy pasie. Która rzeczywiście wyglądała dość biednie. Zwłaszcza w tak zacnym gronie.

- Ale jak mamy gadać o pieniądzach to ja wychodzę. Pieniądze mnie nudzą. Zwłaszcza cudze i takie jakich nie mogę mieć. I jak to zebranie udziałowców to ja żadnych nie mam to mogę się chyba pożegnać z tym teatrem. - dodała szybko wciąż tym swoim bezczelnie ironicznym tonem nie dając zapomnieć bogatym kupieckim wdowom i szlachciankom, że ona, jedyny członek z prawdziwej, artystycznej bohemy jest z całkiem innej bajki.

- Nie, nie, nie, poczekaj Nije. Na pewno znajdzie się dla ciebie i teraz u nas i w tym teatrze. Przecież będziemy potrzebować artystów no a ty jesteś prawdziwa artystką no i znasz innych. - Kamila położyła dłoń na dłoni poetki jakby naprawde bała się, że ta wstanie i odejdzie. Albo chociaż się obrazi. Chociaż ta jako jedyna z ich grona napychała się właśnie ciasteczkami kompletnie bez skrępowania.

- Ta. Znam tam kogoś tu i tam. - machnęła niedbale dłonią kiwając głową i popijając winem te ciasteczka jakie właśnie miała w ustach aby się nie zapchać.

- Ale tu starsza z kuzynek się myli. - bardka wskazała na czarnowłosą kuzynkę. - Może my, artyści, żyjemy chlebem i miłością. Ale za ten chleb i miłość trzeba płacić. Nikt do was nie przyjdzie grać i wystawiać za ładne oczy. Musicie coś dać. Najlepiej kasę. Sława nie byłaby zła. Wino, kobiety i śpiew też się zwykle dobrze sprzedają. No ale nie tak, że za same ładne oczy “bo teatr”. Olać teatr! Jak można lepiej zarobić na placu czy w karczmie na pokazie. - Nije bez żadnych skrupułów i sentymentów przedstawiła jak świat wygląda oczami przeciętnego, ulicznego artysty jakich właśnie ona w tym gronie najlepiej prezentowała.

- Zresztą kto inny jak nie my miałby występować w tym teatrze? Wy? Ściągnięcie jakąś trupę z Saltzburga? Poczekacie aż jakiś przejezdny cyrk przyjedzie do miasta? - powiodła bezlitośnie ironicznym spojrzeniem po twarzach szlachetnie urodzonych pań i panien dając do zrozumienia, że nie widzi takiej inwestycji jak teatr bez udziału tutejszych artystów.

- Na pewno się znajdzie miejsce dla różnych artystów Naji. Ale na razie jak widzisz musimy zbudować ten teatr. No albo chociaż go uruchomić. - Kamila znów poklepała dłoń bardki chcąc uspokoić jej gorący temperament. Ta wzruszyła ramionami i znów przede wszystkim zajęła się ciasteczkami dając znać, że temat odpuszcza i niezbyt ją interesują te nudne detale.

- Tak czy inaczej same tego nie załatwimy. A inicjatywę trzeba rozpromować tak szeroko jak się da. - Annemette podsumowała to co mówiono do tej pory. - Jak dla mnie można pytać kogokolwiek. Gildie, elfów, szlachciców, artystów. Większość pewnie nas spławi. Sztukę każdy lubi ale jak jest za darmo albo tania. Jak trzeba wywalić kasę, grubą kasę, na coś co nie stoi u ciebie w biblioteczce czy salonie to już hojność się często kończy. Więc bym się nie spodziewała, że nagle nas otoczą tłumy z otwartymi sakiewkami. - powiedziała jak to sobie wyobraża następne posunięcia w sprawie tej teatralnej inicjatywy.

- Ja mogę zapytać ojca. - zaoferowała się Petra milcząca do tej pory przez większość dyskusji o finansach. Nie miała ani męża, ani narzeczonego więc nie dysponowała własnymi funduszami i musiała liczyć na swoich rodziców.

- Ja również. - Kamila była w podobnej sytuacji więc zdając sobie sprawę ze swojej finansowej zależności również nie chciała się oferować w ciemno.

- Ja już rozmawiałam z mężem. Obiecał, że coś dorzucimy od siebie. Spróbuję też porozmawiać z Froyą. Chociaż nie łudzę się, że nas wesprze. Same wiecie co ona myśli o takich “dyrdymałach”. - pani von Richter jak na razie miała najwięcej do powiedzania ale jako małżonka szlachcia i sama będąc szlachcianką miała znacznie większa swobode i pole manewru niż panny na wydaniu.

Musiała przyznać sama przed sobą dwie rzeczy. Po pierwsze to panienki nie znały się zbytnio na prowadzeniu działalności. Po drugie. Wybuch i bulwersacja Naji nawet ją rozbawiły. Starała się jednak zachować powagę.

- Sęk w tym, że i nasz udział nie będzie jednolity. - takie rozproszenie kapitału założycielskiego nie było dobre. Rodziło możliwość przekonywania do swoich poglądów kogoś z zarządu przez co większych akcjonariuszy. W tym zaś przypadku założycielami miały być panny z wyższych sfer, które na codzień martwić się musiały o to czy na śniadanie zjeść sałatkę ze świeżych owoców morza, czy wypić szklankę budyniu. Z resztą przed momentem same udowodniły udowodniły swoją krótkowzroczność. Ver zaś nie miała ochoty być co chwila zależna od kogoś. Nie w przypadku jej inicjatywy, której poświęca tak dużo swojego czasu.

- Zaufajcie mi kochane. Siedzę w świecie większych i mniejszych interesów już od dobrych paru lat i zdążyłam się przekonać, że wiele jego aspektów wygląda kolorowo tylko z pozoru. Prawda jest natomiast całkowicie odmienna. - zapewniała mówiąc niemalże mentorskim tonem - To bezlitosna i bezduszna kraina w której chodzi tylko i wyłącznie o wpływy i zysk. - grymas nieco wykrzywił jej twarz, dłoń zaś postukała o sakwę - Zadajcie sobie z resztą jedno pytanie. Jakim doradzą w prowadzeniu teatru będzie udziałowiec, który na codzień ze sztuką ma tyle wspólnego co bezdomny z dobrymi manierami? Chcemy udziałowców? Dobrze. Zapewnijmy im jednak tylko udział w zyskach. - widziała, że póki co nie ma zbyt wielu szans przekonać kobiety do swojej racji. Postanowiła jednak chociaż trochę przemówić im do zdrowego rozsądku proponując pewien konsensus.

- Chociaż tak jak mówiła. - wyprężyła klatkę zaś jej ton zmienił się z mentorskiego na raczej przywódczy - Same damy radę zebrać niemalże całą sumę. - uśmiechnęła się w dodatku widząc niedowierzanie ze strony arystokratek. Miała jednak pewien chytry plan.

- A ty Naji nie unoś się tak honorem, bo jeszcze pomyślę, żeś damesą z Imperatorskiego dworu. Emocje są tutaj zbędne. - uśmiech był skromny. Nie biło jednak od niego szyderstwem i drwiną. Ver miała po prostu wrażenie, że bardka zrozumiałą jej słowa na opak. Nie chciała też jej rozdrażniać jeszcze bardziej. Nie miała w tym interesu.

- Ja myślę jako kupiec, człowiek interesu. Ty zaś spoglądasz na sprawę z punktu widzenia artysty, członka bohemy. - rzecz była dość oczywista warta jednak przypomnienia - Tak też powinno zostać, bo ja sztukę miłuje, interesuje się nią. Ty zaś nią żyjesz więc w wielu kwestiach tyczących się no nie wiem… - zadumała chwilę mrucząc delikatnie - ...powiedzmy doboru spektakli mogę służyć radą. Jednak to twoje zdanie będzie chyba najbardziej miarodajne, bo sztuka to ty. - garść komplementów nie mijających się z przekonaniem wdowy nie zaszkodzi - I żebyśmy mieli jasność. Nie marginesuje ludzi tobie podobnych, bo odniosłam wrażenie, że tak odebrałaś moje poprzednie słowa. Cenię was z wielu powodów. Jeżeli zaś chodzi o teatr to spoglądam na całą jakże szeroką rodzinę artystów jako współtwórców, współzałożycieli, bo na co komu pusty teatr. - rozłożyła ręce puszczając oczko “studzącej się” bardce - Pieniądze są swojego rodzaju paradoksem. Nie uważasz? Gardzi się nimi potrzebując ich zarazem. Hmm … - zamyśliła się - … z resztą to chyba dobry temat do napisania wiersza ale o tym później. - urwała - To o czym ja mówiłam? - zapytała siebie - A o mamonie. Tu nie jest mowa o cudzych pieniądzach. W każdym razie nie tylko. Chodzi tu o sakiewkę wszystkich, którzy brać udział będą przy tworzeniu tej całości, monolitu. Od artystów, przez fundatorów, po meblarzy i cieślów. Każdy tu przewinie grosza. - nie chciała zanudzać naburmuszonej pochłaniaczki ciastek postanowiła więc powoli kończyć - Zmobilizujmy więc nasze wszystkie siły i otwórzmy nasz przybytek, by później móc oddać ci ster jeżeli chodzi o kwestie artystyczne. - w ocenie Versany dobrze podsumowała tym zdaniem swoją wypowiedź. Liczyła też na zrozumienie nie tylko samej adresatki ale i pozostałych dziewcząt.

- Idzie festyn na ten przykład. - rzuciła nagle - To dobry czas by zorganizować coś co pozwoli zebrać nam nieco brzdęków. - zasugerowała - To jednak tylko moje zdanie. - nie mówiła teraz do Naji a wszystkich. Wszak dzień wolny i festyn zarazem sprzyjał pijaństwu a to powodowało, że ludziom w magiczny sposób luzowały się sakwy.

- Jeszcze jedna rzecz Naji. Moja droga. - na chwilkę wróciła do najniżej urodzonej uczestniczki spotkania - Chciałabym abyś udzieliła kilku lekcji jednej z moich pracownić. Pozwól jednak, że do rozmowy wrócimy później. - chciała o tym napomknąc aby temat pracy dla bardki nie uszedł gdzieś bokiem ginąc pod natłokiem pozostałych spraw.

- Zaś co do zbiórki. - wdowa już na dobre powróciła do wszystkich członkiń kółka poetyckiego - Ja również dołoże swoją dolę. Jestem też w stanie wystawić kilka dzieł ze swojej kolekcji na aukcję by pozyskać dodatkowe fundusze. Prócz tego dołożę wszelkich starań by wynegocjować dla nas jak najlepsze ceny u wszystkich mistrzów rzemiosła, których zamierzamy zatrudniać. - zamilkła na chwilę biorąc głęboki wdech - Wciąż jednak mówimy o jakimś budżecie. Nie mamy żadnych konkretów. Ile potrzeba. Ile kto da. To wiele by ułatwiło i wyznaczyło swojego rodzaju cel do osiągnięcia. - Ver w kwestii prowadzenia biznesu lubiła konkrety a nie ktoś coś kiedyś komuś. Nie było miękkiej gry gdy chodziło o tak duże sumy.

- Froya? - ni z gruszki ni z pietruszki palnęła - Byłoby miło. Swoją drogą. Chciałabym później z tobą porozmawiać droga Madelein.

- Jeśli mogę wtrącić, myślę że rozmowy o tym kto ile daje na teatr powinny być pozostawione po tym jak już usłyszymy ile kosztuje karczma i ile kosztuje jej renowacja. Wszak wątpię by miasto uparło się byśmy wyłożyły całą kwotę na raz. Wiedząc to będziemy mogły lepiej określić potrzeby finansowe ile nam brakuje i czy potrzebujemy armii sponsorów. Sposoby na ich pozyskanie i w jaki sposób zostaną wynagrodzeni będziemy dobierać już konkretnie pod sytuację i ich pozycje. - Czy ktoś poszedł z tym pomysłem do włodarzy miasta? Zaproponował strategie co miasto zyska wpierając taki teatr i pomagając mu stanąć na nogi i się usamodzielnić by wspierał miasto zapewniając dodatkowe miejsca pracy, ostoje kultury i tym podobne? owszem trzeba było wiedzieć ile nam brakuje. - Pirora zasugerowała odłożenie finansów na kolejne spotkanie po określeniu kosztów.

Celny argument Pirory trafiający w sedno. Kultystki zdawały się uzupełniać co do joty. Dawało to szerokie spektrum obserwowania sytuacji. Spojrzenie z różnych pozycji i kątów na meritum spraw. Wróżyło to owocne plony w przyszłości.

- Też racja. - uśmieszek został posłany w kierunku kuzynki - Tutaj jednak mam wrażenie, że sprawa leży poza moją jurysdykcją. Tutaj najlepiej jakby, któraś z was albo waszych mężów bądź ojców udała się do władz. - wysoka pozycja, zasobna sakwa i masa znajomości. Był to rzeczy, które ułatwiały negocjacje na szczeblu urzędowym. Ver mogła negocjować ceny i przeglądać oferty kontrahentów. Nie miała jednak chodów w ratuszu i mu podobnych instytucjach.

- Może warto byłoby porozmawiać z Froyą? - zaproponowała - Wszak jej ojciec jest jednym z największych posiadaczy ziemskich w mieście. Zapewne wiedziałby za jakie sznurki należy pociągnąć. - skrzyżowałą obie ręce siedząc wciąż przy stole zaś jej twarz przybrała wyraz zamyślonej. Zmarszczyła nieco czoło, przymrużając powieki. Pytanie było raczej kierowane do Madeleine gdyż to ona była najbliższą przyjaciółką blond szlachcianki.

- Na razie rozmawiałyśmy we własnym gronie i z naszymi najbliższymi. No i z tym rzeczoznawcą. Pomysł w końcu dopiero co się wykluł i jest mocno nieopierzony. - wyjaśniła Madeleine która ze szlachcianek wydawała się najbardziej zaznajomiona w temacie.

- Dobra to ja się najadłam. Jak to dalej ma być zebranie udziałowców i gadanie o pieniądzach i interesach to ja wychodzę. Miało być kółko poetyckie a nie gadanie o pieniądzach. - Nije demonstracyjnie otrzepała dłonie, złapała za swój kielich i powiodła spojrzeniem po zebranym towarzystwie obdarzając ich ironicznym uśmieszkiem.

- No rzeczywiście chyba się troszkę zagalopowałyśmy a wieczór nam ucieka. Proponuję odłożyć resztę tych decyzji na następny tydzień. Każda z nas niech spróbuje porozmawiać z kim się da o tym teatrze i kto by był chętny nas wesprzeć. - Kamila poczuła się w obowiązku przejąć kierownictwo nad tym spotkaniem i wrócić do bardziej poetyckich tematów dla jakich się tu zbierały. Reszta dam popatrzyła po sobie, na zegar stojący przy jednej ze ścian i rzeczywiście okazało się, że minęła już zauważalna część zwyczajowego spotkania na rozmowach na organizację teatralnego przedsięwzięcia.

Rzeczywiście. Nie było sensu dalej spekulować na tematu zwiazane z teatrem. Do tego potrzebne było zaangażowanie wszystkich uczestniczek a te zdawały się przejść do głównej części dzisiejszego spotkania.

- Pozwólcie więc, że zacznę. - wstała szybko sygnalizując, że potrafi oddzielić pracę od przyjemności - Ostatnimi czasy ciągnie mnie do pióra. Postanowiłam więc popłynąć na fali. Dajcie mi proszę dokończyć później zaś bądźcie tak miłe i podzielcie się ze mną waszymi szczerymi opiniami, radami lub sugestiami. - kończąc te słowa wyciągnęła kilka kartek schowanych w sakwie. Rozwinęła je, wyprostowała się, przełknęła ślinę, rozejrzała po zgromadzonych biorąc parę głębokich wdechów i zaczęła. Zwracała uwagę na znaki interpunkcyjne, akcent i tempo.

W końcu jednak swój pierwszy publiczny występ miała za sobą. Nie czuła się podczas niego ani stremowana ani zażenowana. Płynęła i tyle. Zaś jak odebrały to znajome zaraz miało wyjść w praniu.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 29-06-2021 o 01:20.
Pieczar jest offline